Temat może i 'zbyt poważny' na Offtopy, może drażliwy i może wałkowany wszędzie, ale skoro aktualny i poruszany w innych gronach, to możemy o tym pogadać i tutaj (zwłaszcza, że przewija się już co jakiś czas w naszych wypowiedziach...)
Tu nie chodzi o banalne stwierdzenie 'kryzys jest be', albo 'nie podoba mi się', chciałbym, żebyśmy sobie o nim pogadali bardziej serio - nie koniecznie super poważnie czy naukowo, ale przynajmniej serio;
przyczyny są stosunkowo jasne, tutaj nie ma potrzeby się nad tym skupiać, pytanie, które stawiają wszyscy brzmi 'jak długo?' - to pierwsza kwestia;
druga, to jakie będą jego konsekwencje dla ludzi i dla gospodarki;
trzecia - jak z nim walczyć, albo przynajmniej minimalizować straty...
co do pierwszej kwestii, to jestem przekonany, że szacunki NBP mówiące o początku wychodzenia z dołka już w IV kwartale tego roku to jeśli nie fikcja, to przynajmniej pobożne życzenia: moim zdaniem kryzys w swojej fazie najgłębszej wykroczy poza ten rok, 'dolne plateau' zahaczy przynajmniej o pierwszy kwartał 2010; kwestia otwarta w jakim tempie będzie się gospodarka podnosić, ale tu chyba nikt nie ma wątpliwości, że będzie to proces powolny i stopniowy...
skąd takie przekonanie? nie widać nawet cienia poprawy w gospodarce światowej, ciągle statek tonie i trwają gorączkowe próby ratowania 'co się da' (bardziej lub mniej umiejętne) - nasza gospodarka jest absolutnie wtórna względem silniejszych graczy i żeby u nas było dobrze, najpierw musi się poprawić gdzie indziej; nie widać na to wielkich szans w najbliższym czasie, tough luck;
kwestia druga, czyli konsekwencje: tutaj, znowu, zdań niemal tyle, ilu autorów, poza jednym wspólnym tonem, że 'coś się zmieni/coś się musi zmienić'; wszystkie opcje zakładają wzrost regulacji rynku, albo w opcji państwowej (keynsizm, neokeynsizm etc.), albo w opcji 'autonomicznej samoregulacji rynku' (w stylu corporate governance), ale zmiany jakieś będą; pytanie, które tutaj pada, a raczej nie pada, a powinno, to kwestia, czy obserwujemy spektakularny upadek liberalnej ekonomii, wiary w samoregulacje rynku, czy nie; wszelkie głosy opowiadające się za zwiększeniem regulacji są niczym innym, jak 'zamachem' na wolny rynek, który, z samego założenia, winien mieć regulacji jak najmniej (zachowując zdrowy rozsądek rzecz jasna - prawo zawsze regulowało, reguluje i będzie regulowało wszystko, pytanie, do jakiego stopnia pozostawia swobodę); to pytanie nie pada, bo odpowiedź jest bardzo niewygodna: to, co widzimy, to konsekwencje wolnego rynku; teorie ekonomiczne zakładają działanie na korzyść swojej firmy, bo jest to spójne z korzyścią własną, ale nie zakładają tego, że pracownicy na najwyższych szczeblach będą działać na własną korzyść wbrew swoim firmom; teorie te także na ogół marginalizowały zagrożenia spekulacyjne wynikające z globalizacji...
jeśli ktoś chce liberalnego rynku, to musi się liczyć z pewnymi kosztami - gospodarka to zarabianie na ryzyku, w gospodarce liberalnej wysokie zyski zawsze są okupione wyższym ryzykiem (dla odmiany gospodarka sterowana centralnie nigdy nie rozwinie się szybko, ale jeśli jest zarządzana skutecznie, to będzie na część ryzyk uodporniona, choćby kwestie spekulacyjne), więc pytanie musi paść: czy chcemy zysku okupionego takim ryzykiem?
rzecz jasna reakcjonizm jest nieunikniony, pierwsze reakcje będą polegać na regulacji rynku, która to regulacja może nieco zelżeć wraz z upływem czasu, dla mnie jednak ważne jest pytanie o ten czas 'po kryzysie': wróci stan sprzed kryzysu i taki model liberalnego rynku, czy nie? nawet jeśli dziś niemal wszyscy chórem zakrzykną, że 'błędów raz popełnionych powtórzyć nie pozwolimy', to jednak pojawi się nowe pokolenie, które będzie chciało większej swobody w ekonomii i sprawach gospodarczych, historia lubi się powtarzać etc., etc...
trzecia kwestia, czyli jak sobie poradzić; tutaj jest gigantyczny problem natury ideologicznej, bo fani liberalnej gospodarki nie powinni dopuszczać do posuniętej na tę skalę działalności państwa, które ten liberalizm wypacza; klasyczny przykład to subwencje/pożyczki: o ile w USA państwo nie ingerowało w to, co dana firma zrobi z pieniędzmi (co jest zgodne z liberalnym podejściem), to w Europie stawiano pewne warunki, które część firm odrzuciła (np. Volvo - dawanie pieniędzy 'pod warunkiem, że...' jest logiczne z punktu widzenia państwa, ale sprzeczne z liberalną gospodarką);
tutaj są dwie kwestie: po pierwsze, czy państwo powinno w ogóle interweniować, bo przecież gospodarka reguluje się sama, a za błędy trzeba ponosić konsekwencje, po drugie, czy pomagając należy stawiać warunki, czy nie (o czym wspominałem wcześniej);
teoretycznie państwo mogłoby robić niewiele, nie pomagać firmom twierdząc, że same winny pić piwo, które sobie nawarzyły, jednak nawet najbardziej liberalne państwa czują się odpowiedzialne za obywateli, którzy ponoszą konsekwencje decyzji osób zarządzających firmami; tutaj odpowiedzialność spoczywa na decydentach, a ochrona kierowana jest w interesie obywateli, co jednak nie przeszkadza sytuacji, w której to owi decydenci korzystają najwięcej...to z kolei prowadzi do kwestii drugiej, czyli bezwarunkowo pomagać, czy nie, co stanowi jeszcze jaskrawszy przykład dylematu liberalizmu ekonomicznego: jeśli wierzymy w samoregulację rynku, to dajemy pieniądze i wierzymy w kompetencje instytucji, której je powierzamy - jeśli stawiamy warunki, to znaczy, że tej wiary nie ma i liberalizm jest skopany; warunki można stawiać, pytanie o ich zakres: w końcu biorą kredyt spełniamy pewne warunki, ale nie są one dramatycznie wiążące (zwłaszcza w przypadku kredytu konsumenckiego - przy remontowych czy hipotecznych jest już więcej obostrzeń, ale % niższy, bank, jak zwykle, zarabia na ryzyku ); warunki ingerujące w sposób prowadzenia biznesu można stawiać z pozycji właściciela, albo ważnego udziałowca, a takiej pozycji państwo na ogół nie ma;
nie poruszam kwestii popularnych medialnie, czyli co z deficytem budżetowym, ciąć inwestycje, czy tylko koszty stałe, wchodzić w euro, czy nie, bo to w sumie nasza lokalna specyfika (ale możemy i o tym pogaworzyć) - ten kryzys jest dla mnie pretekstem do analizy liberalnej gospodarki w jej chyba najcięższym momencie
pozdrawiam
ps. nie poruszam tu też osobistych kosztów tej sytuacji, cięć płacowych czy zwolnień, bo to, że są one często niezbędne, chyba nie stanowi dla nikogo wątpliwości, a fakt, że są (bardzo) ciężkim doświadczeniem dla każdego jest oczywisty