Po przećwiczeniu klimatu horroru w oblężonej twierdzy na paru tytułach z zombie w roli głównej, Max Brooks podmienia monstrum i próbuje tej zabawy raz jeszcze. Tym razem jednak bardziej subtelnie, z ambitniejszym drugim dnem.
Najkorzystniej byłoby potrzymać czytelnika w niepewności – zagrać z nim w grę, nie tylko unikając rzucania pełnego światła na źródło zagrożenia, ale wręcz pogrywając konwencją. Czy element niesamowity rzeczywiście zagra tu pierwsze skrzypce? Czy mamy do czynienia z horrorem, czy raczej z dokumentem?
Tymczasem Brooks od razu rzuca karty na stół. Podtytuł opisuje
książkę jako „Relację z pierwszej ręki o masakrze dokonanej przez sasquatche nieopodal góry Rainier”, a „Wstęp” precyzyjnie określa stan po zapowiedzianych zdarzeniach, pozbawiając czytelnika jakichkolwiek niedomówień i niepewności. Albo zawieszacie niewiarę i bawicie się dalej, albo rzucacie książkę w kąt.
Czy po takim otwarciu można jeszcze poprowadzić fabułę w sposób zdolny zaintrygować i wciągnąć czytelnika? Okazuje się, że owszem – można. Być może nawet ta przewrotna perspektywa, w której już wiemy, co się wydarzy, buduje dramaturgię starcia. To na tle nieuchronności zmagania bohaterów nabierają prawdziwego dramatyzmu, a ich naiwność i wiara w lepszy obrót spraw są tym bardziej przejmujące.
Historia opowiada losy osiedla Greenloop, które realizuje ideał nowoczesności i bliskości natury. Stanowi niemal luksusową mikro-utopię współczesnych marzeń – oddaloną od ośrodków miejskich, otuloną pierwotnym lasem, a jednocześnie doskonale skomunikowaną, zasilaną solarami, z szybkim internetowym łączem i zaopatrzeniem realizowanym regularnie przez flotę dronów.
Sielanka sypie się pod wpływem naturalnego kataklizmu, który wytrąca Greenloop z delikatnej równowagi. Trochę wulkanicznego pyłu wystarcza, by zatrzeć trybiki tego precyzyjnego mechanizmu i obnażyć jego sztuczność. Ekosystem otaczający Greenloop, który otulał ją sielską zielenią, ujawnia swoje mniej łaskawe oblicze a sama wioska okazuje się technologiczną iluzją, która – pozbawiona solidnych połączeń z krwiobiegiem cywilizacji – skazana jest na powolny rozpad i destrukcję.
Na poziomie akcji rozpoczyna się walka o przetrwanie a na kolejnych stronach migają klisze dobrze znane z literatury i filmu, z gatunków horroru czy postapo. Słaba kobieta znajduje w sobie siłę do walki o przetrwanie. Liderzy wczorajszego świata rozsypują się pod presją zagrożenia i wyzwań, a w ich miejsce wchodzą nowi, odnajdujący w sobie siły, których istnienia sami nie byli świadomi. Mała, skazana na siebie grupa, ściera się w serii konfliktów katalizowanych strachem i głodem.
Max Brooks kolejne obrazy dostarcza w serii krótkich rozdziałów, na które składają się zapiski dziennika jednej z mieszkanek Greenloop (główna oś narracji), przeplatane tekstami prasowymi i wywiadami powstałymi po fakcie. Historia szybko nabiera rumieńców i raźno zmierza do punktu kulminacyjnego.
Pod płaszczykiem akcji Brooksowi udaje się jednak przemycić sporo ciekawej refleksji o współczesnym świecie. Z jednej strony grzmi oczywista konstatacja, że nasza cywilizacja spoczywa na kruchych fundamentach infrastruktury, czy może raczej – wisi na cienkich nitkach światłowodów. Że wystarczy lekkie zachwianie systemu, aby nasz ciepły i wygodny świat rozsypał się jak domek z kart. Że w obliczu zagrożenia łatwo ściera się cienka warstewka kultury i z człowieka wyłazi zwierzę kierowane pierwotnymi instynktami.
Te konstatacje są jednak dość ograne. Ciekawsze są te refleksje, które Brooks przeciwstawia współczesnemu światu i jego obsesjom. Nie będzie przesadą interpretacja, że Brooks kpi z zaczadzonych ekologią dzieciaków z iPhone’ami i ich zamożnych rodziców z ustami pełnymi frazesów, rozbijającymi się prywatnymi odrzutowcami. Sama wioska wydaje się karykaturą – produktem zielonego marketingu, z którego obłazi farba. Szczególnie celnie autor portretuje postawy części mieszkańców, których ideologicznie zaślepione umysły odmawiają rejestrowania zdarzeń i wypierają fakty niezgodne z teoriami. Bambinizm przeżywa trudną próbę zderzenia z surową brutalnością natury.
Czym jest tytułowa dewolucja? Na poziomie fabuły to proces, w którym bohaterowie muszą przejść do świata offline, wystrugać dzidy i wsłuchać się w dawno nieużywane zmysły i instynkty, aby przetrwać starcie z dziką naturą. A na głębszym poziomie – dewolucja to może ten niezbędny krok wstecz, powrót do bardziej zrównoważonego rozumienia natury, w całym jej surowym i groźnym pięknie i potędze.