1.1. To tylko beczka z małpami
W stacji kosmicznej Brin 2 nie było okien, więc z powodu jej rotacji określenie „na zewnątrz” zawsze oznaczało „na dole”, pod stopami; szybko się do tego przywykało. Ekrany ścienne ukazywały jakże przyjemną dla oka fikcję: złożony, całościowy, kompletny obraz świata poniżej, chociaż przecież nieprzerwanie wirowali. Przedstawiały go jako kompletnie nieruchomą, zawieszoną w przestrzeni kosmosu zieloną kulę, przywodzącą na myśl błękitny glob, ojczystą planetę, odległą o dwadzieścia lat świetlnych. Swego czasu Ziemia była zielona, lecz od tamtej pory znacznie już przyblakła. Może jednak nigdy nie była tak zielona jak ten przepięknie ukształtowany świat, w którym nawet oceany skrzyły się szmaragdowo za sprawą fitoplanktonu, utrzymującego równowagę tlenową w atmosferze. Jakże finezyjne, a zarazem wielowymiarowe było zadanie stworzenia tego żywego pomnika, który miał pozostać stabilny przez wiele kolejnych epok geologicznych.
Świat ten nie miał oficjalnej nazwy poza nadanym mu oznaczeniem astronomicznym, choć niektórzy mniej kreatywni członkowie załogi opowiadali się za nazwą „Simiana”. Gdy doktor Avrana Kern spoglądała teraz na ów glob, myślała o nim wyłącznie jako o „Świecie Kern”. To był jej projekt. Jej marzenie. Jej planeta. Pierwsza z wielu, jak postanowiła.
Oto przyszłość. Oto miejsce, gdzie ludzkość czyni swój kolejny wielki krok. Oto, gdzie stajemy się bogami.
– Oto przyszłość – powiedziała na głos.
Jej słowa miały dotrzeć do ośrodka słuchowego każdego członka załogi, wszystkich dziewiętnastu, choć tylko piętnastu z nich znajdowało się wraz z nią w centrum sterowania. Nie w prawdziwym centrum, ma się rozumieć, czyli osi, wokół której się obracali, gdzie nie było grawitacji. To tam znajdowały się silniki, napęd, komputery i ładunek.
– Oto miejsce, gdzie ludzkość czyni swój kolejny wielki krok.
Na przygotowanie tej przemowy doktor Kern poświęciła przez ostatnie dwa dni więcej czasu niż na szczegóły techniczne. Niewiele brakowało, a dodałaby jeszcze parę słów o tym, jak stają się bogami, to jednak przeznaczone było wyłącznie dla niej. To zbyt kontrowersyjne, zwłaszcza z uwagi na tych pajaców z Non Ultra Natura na ojczystej planecie. Projekty takie jak ten wzbudzały wystarczająco dużo sensacji. Och, różnice między obecnymi frakcjami na Ziemi sięgały znacznie głębiej: miały korzenie społeczne i ekonomiczne albo też sprowadzały się jedynie do my kontra oni, niemniej Kern doprowadziła do wystrzelenia stacji Brin – i to wiele lat temu – wbrew narastającemu sprzeciwowi. Teraz jednak cały ten pomysł stał się dla rasy ludzkiej pełnej podziałów swoistym kozłem ofiarnym. Większość z nich to nic innego jak sprzeczające się naczelne. A przecież liczy się postęp. Realizacja potencjału ludzkości i wszelkiego innego życia. Kern zawsze była jedną z najzajadlejszych przeciwniczek narastającego konserwatywnego wstecznictwa, którego najbardziej uderzającym przykładem byli terroryści z Non Ultra Natura. Gdyby postawili na swoim, wszyscy wrócilibyśmy do jaskiń. I z powrotem na drzewa. Podczas gdy całym sensem cywilizacji jest przekraczanie granic natury, wy nudne, małe prymitywy.
– Naturalnie, stoimy na barkach innych.
Zgodnie z właściwym podejściem, przyjętą w nauce pokorą, to zdanie powinno brzmieć: „Stoimy na barkach olbrzymów”, ale przecież ona nie dotarła do punktu, w którym się obecnie znajduje, uginając kolana przed przeszłymi pokoleniami. Na barkach karłów, całej masy karłów, pomyślała, a gdy z trudem pohamowała przeraźliwy chichot, dodała jeszcze: Stoimy na barkach małp.
Mocą myśli sprawiła, że na jednym z ekranów ściennych oraz na wyświetlaczach tak zwanego oka umysłu członków załogi pojawiły się plany stacji Brin 2, by wszyscy mogli je zobaczyć. Chciała zwrócić uwagę słuchaczy i pokierować nimi tak, żeby zdołali należycie docenić jej – o, przepraszam – ich triumf. Widzieli teraz igłę rdzenia głównego, otoczonego przez krąg życia i nauki, którym był ich świat w kształcie torusa. Na jednym końcu rdzenia znajdowała się zaburzająca estetykę wypukłość – kapsuła strażnicza, która już wkrótce miała zostać wypuszczona, by podryfować w kosmos i stać się najbardziej samotną i najdłużej funkcjonującą placówką badawczą we wszechświecie. Na przeciwległym końcu osi umieszczono tak zwane Beczkę i Retortę. Ich zawartość to odpowiednio: małpy oraz przyszłość.
– Chciałabym podziękować zwłaszcza zespołom inżynierów pod kierunkiem doktor Fallarna i doktora Mediego za niezłomny trud podczas pracy nad reformatowaniem – w ostatniej chwili powstrzymała się przed powiedzeniem „Świata Kern” – naszej planety badawczej w celu zapewnienia bezpiecznego i odpowiednio ukształtowanego środowiska, adekwatnego do naszego wielkiego projektu.
Fallarn i Medi, rzecz jasna, byli już w drodze na Ziemię po zakończeniu piętnastoletniej pracy; ich trzydziestoletnia podróż powrotna dopiero się zaczynała. To wszystko było jak przygotowywanie sceny, na której miała pojawić się Kern, żeby zrealizować swoje marzenie. To dla nas – dla mnie – cała ta praca.
Podróż do domu odległego o dwadzieścia lat świetlnych. Podczas gdy na Ziemi, niemiłosiernie się wlokąc, upłynie trzydzieści lat, dla Fallerna i Mediego, w ich zimnych trumnach, potrwa to tylko dwadzieścia lat. Dla nich lot odbędzie się niemal z prędkością światła. Jakich cudów jesteśmy w stanie dokonać!
Z jej punktu widzenia silniki przyspieszające niemal do prędkości światła nie były niczym innym jak nogi dla pieszego, ot, sposobem na pokonywanie odległości i czymś, co umożliwia poruszanie się po wszechświecie, mającym odziedziczyć ziemską biosferę. Ponieważ ludzkość jest krucha ponad wszelkie wyobrażenie, zarzucamy nasze sieci coraz dalej i dalej…
Historia ludzkości balansowała na ostrzu noża. Tysiąclecia ignorancji, uprzedzeń, przesądów i desperackich wysiłków przywiodły ją ostatecznie do tego miejsca, gdzie ludzkość stworzy nowe, rozumne życie na swój obraz i swoje podobieństwo. Ludzkość nie będzie już sama. Nawet w niewyobrażalnie odległej przyszłości, kiedy Ziemia obróci się w proch albo sczeźnie w płomieniach, jej dziedzictwo będzie rozprzestrzeniać się wśród gwiazd – nieskończona, skoncentrowana na ekspansji różnorodność życia zrodzonego na Ziemi, wystarczająco zróżnicowana, żeby przetrwać wszelkie przeciwności losu aż do końca całego wszechświata, a może jeszcze dłużej. Nawet jeśli pomrzemy, żyć będziemy w naszych dzieciach.
Niech ci z NUN wygłaszają swoje ponure kazania, niedorzeczne, bzdurne, przekonania o czystości i supremacji człowieka, pomyślała Kern. Przetrwamy ich ewolucyjnie. Zostawimy ich w tyle. To będzie pierwszy z tysięcy światów, któremu damy życie.
Ponieważ jesteśmy bogami, ponieważ jesteśmy samotni, dlatego też rozpoczniemy dzieło stworzenia…
A tam, w domu, sytuacja nie przedstawiała się najlepiej, o czym świadczyły przekazy sprzed dwudziestu lat. Kiedy Avrana beznamiętnie przeglądała obrazy z zamieszek, gniewnych debat, demonstracji i wybuchów przemocy, do głowy przychodziła jej tylko jedna myśl: Jak udało nam się zajść tak daleko, skoro mamy w puli genowej samych kretynów? Lobbyści z Non Ultra Natura stanowili najbardziej ekstremalną spośród wszystkich frakcji należących do koalicji ugrupowań politycznych – konserwatywnych, filozoficznych, a nawet ultrareligijnych – których zdanie na temat postępu było klarowne: „Co za dużo, to niezdrowo”. To właśnie oni bez pardonu, zawzięcie walczyli przeciwko kontynuowaniu rozwoju inżynierii genetycznej i jej ingerencjom w ludzki genom, przeciwko znoszeniu granic dla sztucznej inteligencji i przeciwko takim programom jak ten wdrażany przez Avranę.
A jednak przegrywają.
Terraformowanie i tak by się toczyło, tyle że gdzie indziej. Świat Kern był tylko jedną z wielu planet, które po tym, jak zwróciły uwagę ludzi takich jak Fallarn i Medi, zostawały przekształcane z niegościnnych skał chemicznych – podobnych do Ziemi tylko ze względu na zbliżoną wielkość i odległość od gwiazdy – w zrównoważone ekosystemy, gdzie Kern mogłaby spacerować bez skafandra i odczuwać przy tym co najwyżej drobny dyskomfort. Po dostarczeniu małp i odłączeniu kapsuły strażniczej, która miała je monitorować, Kern skupi swą uwagę na tych innych perełkach. Zasiedlimy wszechświat wszystkimi wspaniałościami Ziemi.
W swej przemowie, na którą ledwie zwracała uwagę, kontynuowała wymienianie nazwisk z długiej listy ludzi, czy to stąd, czy też z domu. Jednak jedyną osobą, której naprawdę chciała podziękować, była ona sama. Walczyła o to, a życie przedłużone dzięki inżynierii genetycznej pozwoliło jej toczyć te zmagania dłużej niż okres kilku pokoleń. Chcąc zrealizować zamierzony cel, ścierała się w debatach w gabinetach finansistów, w laboratoriach, na sympozjach naukowych i podczas imprez masowych.
Ja, to ja tego dokonałam. Zbudowałam to wszystko waszymi rękami, waszymi oczami to zmierzyłam, ale umysł, który to zaprojektował, należy wyłącznie do mnie.
Jej usta wciąż wylewały z siebie potok słów, które nudziły ją zapewne jeszcze bardziej niż słuchaczy. Odbiorcy, dla których były one naprawdę przeznaczone, usłyszą je za dwadzieścia lat, gdy na Ziemi wszyscy ostatecznie się dowiedzą, jak przedstawia się sytuacja.
Umysł Avrany Kern połączył się z centrum sterowania statku Brin 2. Potwierdzić systemy Beczki, nakazała głównemu komputerowi; zwyczaj wielokrotnego sprawdzania niezbędnych procedur zmienił się u niej ostatnio w nerwowy nawyk.
W granicach tolerancji, padła odpowiedź. Gdyby Kern chciała poznać szczegóły, a nie tylko usłyszeć suchy komunikat, mogłaby rzucić okiem na precyzyjne odczyty dotyczące stanu gotowości lądownika, a nawet na parametry życiowe jego ładunku, składającego się z dziesięciu tysięcy osobników z grupy naczelnych, garstki wybrańców, która miała odziedziczyć, jeśli nie Ziemię, to przynajmniej tę planetę, jakkolwiek zostanie ona kiedyś nazwana.
Jakkolwiek one ją nazwą, gdy nanowirus, mający wywołać u nich gwałtowny skok ewolucyjny, wprowadzi je na wyższy poziom rozwoju. Biotechnicy oszacowali, że wystarczy trzydzieści, góra czterdzieści pokoleń, żeby małpy osiągnęły poziom pozwalający im nawiązać kontakt z kapsułą strażniczą i jej samotnym ludzkim mieszkańcem.
Prócz lądownika była jeszcze Retorta – system do rozprowadzania wirusa, który miał przyspieszyć rozwój małp, by w ciągu stu, może dwustu lat pokonały mentalnie i fizycznie dystans, którego przebycie zajęło ludzkości miliony długich, pełnych wrogości lat.
– Kolejna grupa osób, którym pragnę podziękować…
Sama Kern nie była specjalistką od biotechnologii. Zapoznała się z opracowaniami i symulacjami, a zespoły eksperckie przeanalizowały teorie i zsyntetyzowały je do poziomu zestawień, które ona – jako genialna erudytka – była w stanie zrozumieć. Na ile zdołała się zorientować, ten wirus był naprawdę niezwykły. Zarażone nim osobniki płodziły potomstwo zmutowane na wiele użytecznych sposobów: z bardziej złożonym i większym mózgiem, z większym ciałem, by mogło pomieścić większy mózg, z bardziej elastycznymi wzorcami zachowań i zdolnością szybszego uczenia się… Wirus potrafił nawet rozpoznawać infekcję u innych przedstawicieli tego samego gatunku, co miało sprzyjać rozwojowi chowu selektywnego: najlepsi z najlepszych mieli płodzić jeszcze lepszych. To była cała przyszłość w pigułce albo raczej pod mikroskopem, niemal tak inteligentna – na swój jednotorowy sposób rozumowania – jak istoty, które miały zostać udoskonalone. Wirus miał wejść w interakcję z genomem gospodarza na głębokim poziomie i replikować się w jego komórkach jak nowe organelle, a następnie być przekazywany potomstwu, dopóki cały gatunek nie zostanie łagodnie zakażony. Niezależnie, jakie zmiany miały zajść u małp, wirus zaadaptuje się i dostosuje do każdego genomu, z którym się zetknie: będzie analizował, modelował i usprawniał to, co dany osobnik odziedziczył, aż do momentu stworzenia czegoś, co będzie mogło spojrzeć swoim twórcom w oczy i ich zrozumieć.
Doktor Kern przekonała do tej idei ludzi na Ziemi: opisała, jak po dotarciu do planety koloniści zejdą z nieba niczym bóstwa zstępujące na spotkanie ze swoimi nowymi poddanymi. Zamiast surowego, nieujarzmionego świata swoich stwórców powita rasa rozumnych sług i pomocników, usprawnionych genetycznie, zmodyfikowanych na drodze przyspieszonej ewolucji. Właśnie tak to przedstawiała jeszcze na Ziemi rozlicznym komisjom i zarządom, chociaż nie to było jej zasadniczym celem. Małpy i to, czym się faktycznie staną, stanowiły sedno sprawy.
I to właśnie była jedna z kwestii wzbudzających wśród członków NUN najbardziej zajadłą furię. Wykrzykiwali, że ze zwykłych zwierząt tworzy się superistoty. Prawdę mówiąc, jak rozpieszczone bachory, najzwyczajniej w świecie nie chcieli się dzielić. Ludzkość niczym jedynak pragnęła zwrócić na siebie całą uwagę wszechświata. Podobnie jak wiele innych projektów pociągających za sobą problemy natury politycznej, opracowanie wirusa zaowocowało licznymi protestami, aktami sabotażu, terroryzmu oraz morderstwami.
A jednak w końcu zatriumfowaliśmy nad najbardziej podstawowymi cechami ludzkiej natury, pomyślała Kern z nieskrywaną satysfakcją. Rzecz jasna, w obelgach, które członkowie NUN rzucali pod jej adresem, było ziarno prawdy, ponieważ rzeczywiście nie dbała o kolonistów ani o neoimperialistyczne marzenia swoich kolegów. Pragnęła stworzyć nowe życie na obraz i podobieństwo ludzkości, ale także na własne podobieństwo. Chciała wiedzieć, w co wyewoluuje ten twór, jakie się z niego narodzą społeczności, jaką wiedzę zdobędą jej małpy, gdy zostaną pozostawione same sobie… Dla Avrany Kern właśnie to było jej nagrodą, zapłatą za wykorzystanie własnego geniuszu dla dobra rasy ludzkiej: ten eksperyment, to kosmiczne „co by było, gdyby…”. Jej wysiłki zaowocowały powstaniem całej serii terraformowanych światów, lecz dla niej rekompensatą za ten trud było to, żeby pierwszy z nich należał do niej i stał się domem dla stworzonego przez nią nowego ludu.
Kern zwróciła uwagę na przedłużającą się, pełną wyczekiwania ciszę. Zdała sobie sprawę z tego, że dotarła do końca swej przemowy, a teraz wszyscy myśleli, że chciała w ten sposób podkreślić znaczenie chwili, która i tak była wystarczająco podniosła.
– Panie Sering, jest pan na stanowisku? – zapytała przez otwarty kanał, żeby wszyscy mogli to usłyszeć.
Sering był ochotnikiem, człowiekiem, którego mieli tu pozostawić. Przez kolejne długie lata będzie orbitował nad planetą przemienioną w wielkie laboratorium, pogrążony w kriośnie, aż nadejdzie czas, by stał się mentorem dla nowej rasy rozumnych naczelnych. Avrana niemal mu zazdrościła, ponieważ miał zobaczyć, usłyszeć i doświadczyć rzeczy, jakie nie były dotąd dane żadnemu innemu człowiekowi. Stanie się nowym
Hanumanem – małpim bożkiem.
Niemal mu zazdrościła, ponieważ ostatecznie wolała jednak po zakończeniu tego projektu poświęcić się pracy nad kolejnymi. Niech inni stają się bogami zaledwie jednego świata. Ona będzie kroczyć wśród gwiazd i przewodzić całemu panteonowi.
– Nie, nie jestem na stanowisku.
Najwyraźniej Sering uważał, że także zasługuje na szerszą publiczność, ponieważ podobnie jak ona nadawał na kanale ogólnym.
Kern poczuła, że ogarnia ją rozdrażnienie. Nie mogę fizycznie zrobić wszystkiego sama. Dlaczego inni tak często nie dorastają do moich standardów i zawodzą, kiedy muszę na nich polegać? Tylko do Seringa przesłała wiadomość następującej treści: „Może raczysz mi wyjaśnić dlaczego”.
– Miałem nadzieję, że będę mógł powiedzieć parę słów, pani doktor Kern.
Avrana miała świadomość, że to będzie jego ostatni kontakt z przedstawicielami własnego gatunku, na długi czas, więc wydawało jej się to właściwe. Gdyby dobrze się spisał, mogłoby to tylko podbudować jej legendę. Mimo to, ponieważ sama obsługiwała całą łączność, postanowiła transmitować jego wypowiedź z kilkusekundowym opóźnieniem, na wypadek gdyby zaczął robić się ckliwy albo powiedział coś niestosownego.
– To punkt zwrotny w historii ludzkości. – Głos Seringa, jak zawsze lekko melancholijny, dobiegł do jej uszu, a potem za jej pośrednictwem do pozostałych.
W oku umysłu każdego członka załogi pojawił się jego obraz w jasnopomarańczowym kombinezonie ochronnym, zapiętym aż pod szyję.
– Jak się zapewne domyślacie, długo i wnikliwie zastanawiałem się, zanim zdecydowałem się na podjęcie tego kroku. Pewne sprawy są jednak zbyt ważne. Niekiedy trzeba zrobić to, co właściwe, nie bacząc na cenę, jaką przyjdzie zapłacić.
Kern pokiwała głową, zadowolona z tego, co usłyszała. Bądź grzeczną małpką i skończ to szybko, Sering. Niektórzy z nas muszą się zająć budowaniem swojego dziedzictwa.
– Dotarliśmy tak daleko i w dalszym ciągu popełniamy te same stare błędy – ciągnął wytrwale Sering. – Stoimy tu, mając w zasięgu ręki cały wszechświat, lecz zamiast wykuwać dalej nasze przeznaczenie, przyczyniamy się do naszego ostatecznego upadku.
Kern zdekoncentrowała się na chwilę, więc zanimzdała sobie sprawę, co powiedział Sering, jego słowa już dotarły do słuchaczy. Wychwyciła szmer wymienianych między członkami załogi sygnałów zaniepokojenia, a nawet pojedyncze słowa wyszeptane przez tych, którzy znajdowali się najbliżej niej. Tymczasem doktor Mercian na innym kanale wysłał do niej zapytanie: „Dlaczego Sering jest w module rdzenia silnika?”.
Sering nie powinien znajdować się w module rdzenia silnika w igle. Powinien być teraz w kapsule strażniczej, gotowy, by zająć swoje miejsce na orbicie i na kartach historii.
Kern odcięła Seringa od załogi i przesłała mu gniewny komunikat z zapytaniem, co to wszystko miało znaczyć. Przez moment jego awatar wpatrywał się w nią w jej polu widzenia, a potem zsynchronizował się z jego głosem i słowami.
– Trzeba panią powstrzymać, doktor Kern. Panią i wszystkich podobnych: nowych ludzi, nowe maszyny, nowe gatunki. Jeśli powiedzie wam się tutaj, to przyjdzie kolej na inne światy. Sama to pani przyznała, a ja wiem, że nawet teraz jest przeprowadzane terraformowanie. Ale to wszystko się zakończy tutaj. Non Ultra Natura! Nie ma nic wspanialszego niż natura.