PROLOG
Zostałem wezwany.
To jedyne, czego jestem pewien.
Zostałem wezwany, więc odpowiedziałem na to wołanie. Nie mogłem postąpić inaczej. Wola całej ludzkości jest siłą o niezwykłej mocy. By do mnie dotrzeć, zerwała więzy czasu i zdruzgotała łańcuchy przestrzeni.
Dlaczego zostałem wybrany? Tego nie wiem, chociaż ci, którzy mnie wezwali, twierdzą, że jest inaczej. Niemniej stało się – i oto jestem. Zawsze tu będę, a jeśli – jak mawiają mędrcy – czas biegnie cyklicznie, to pewnego dnia powrócę do okresu, który opuściłem i który znałem jako dwudziesty wiek ery ludzi. Jestem bowiem nieśmiertelny, chociaż nie zależało to ode mnie ani nie
było moim życzeniem.
1
WEZWANIE POPRZEZ CZAS
Są takie chwile między jawą a snem, kiedy wydaje się nam, że słyszymy głosy, strzępy rozmów, słowa wypowiadane w nieznanym języku. Czasem staramy się dostroić nasze umysły, aby usłyszeć więcej, zrozumieć sens owych słów, lecz rzadko nam się to udaje. Iluzje te zwane są halucynacjami hipnagogicznymi – to początek marzeń sennych, których później doświadczymy podczas snu.
Była tam kobieta. Dziecko. Miasto. Misja do wypełnienia. Pojawiło się nazwisko: John Daker. Poczucie frustracji. Potrzeba spełnienia. Myślałem, że ich kocham. Wiedziałem, że ich kocham.
Wszystko zaczęło się zimą. Leżałem apatycznie w zimnym łóżku i spoglądałem przez okno na jasny księżyc. Nie pamiętam dokładnie, o czym myślałem. Niemniej bez wątpienia rozważałem kwestie związane ze śmiertelnością i z daremnością ludzkiej egzystencji. Wówczas, między jawą a snem, stało się. Od tamtego momentu każdej nocy słyszałem głosy…
Na początku je ignorowałem, liczyłem na to, że sen przyniesie mi wybawienie, lecz głosy nie cichły. Zamiast je odpędzać, zacząłem się w nie wsłuchiwać. Zastanawiałem się, czy to moja podświadomość chce mi coś przekazać. Jednak słowo, które powtarzało się najczęściej, było dla mnie całkowicie niezrozumiałe:
Erekosë… Erekosë… Erekosë…
Nie potrafiłem rozpoznać języka, z którego pochodziło, chociaż jego brzmienie wydawało mi się dziwnie znajome. Najbardziej kojarzyło mi się ono z mową Indian z plemienia Siuksów, znałem jednak tylko kilka zwrotów z ich języka.
Erekosë… Erekosë… Erekosë…
Każdej nocy podwajałem wysiłki, aby skoncentrować się na głosach, i stopniowo zacząłem doświadczać coraz silniejszych halucynacji. Aż pewnego razu odniosłem wrażenie, że mój umysł całkowicie odłączył się od ciała.
* * *
Czy to otchłań pochłonęła mnie na wieczność? Czy żyłem jeszcze, czy byłem już martwy? Czy świat, którego pamięć nosiłem w sobie, istniał w odległej przeszłości, czy przyszłości? Czy było to wspomnienie innego świata, który jednak wydawał mi się bliższy? A jak się nazywałem? Byłem Johnem Dakerem czy Erekosë? A może żadnym z nich? Wiele innych imion – Corum Bannan Flurrun, Aubec, Elryk, Rackhir, Simon, Cornelius, Asquiol, Hawkmoon – płynęło upiorną rzeką mojej pamięci. Unosiłem się pośród nieprzeniknionej ciemności, pozbawiony ciała, gdy usłyszałem czyjś głos. Głos innego człowieka. Tylko gdzie on był? Chciałem się rozejrzeć, lecz nie miałem oczu, którymi mógłbym cokolwiek dostrzec…
* * *
– Mistrzu Erekosë, gdzie jesteś?
– Ojcze… To tylko legenda… – odpowiedział inny głos.
– Nie, Iolindo. Czuję, że on mnie słyszy. Erekosë…
* * *
Chciałem odpowiedzieć, lecz nie miałem ust, którymi mógłbym przemówić.
Potem pojawiło się kłębowisko omamów o domu w wielkim mieście – olbrzymim, brudnym mieście cudów, zapełnionym nieciekawymi, szarymi maszynami, z których wiele przewoziło ludzi. Były tam piękne budynki, choć pokryte grubą powłoką kurzu, oraz inne, nowsze, lecz mniej cieszące oko, o prostych kształtach i dziesiątkach okien. Wszędzie słychać było głośne dźwięki i krzyki mieszkańców.
Widziałem również oddział jeźdźców. W osobliwych, lśniących złotem zbrojach galopowali przez okolicę usianą pagórkami. Kolorowe proporce powiewały przy włóczniach ubrudzonych zaschniętą krwią. Na obliczach rycerzy malowało się znużenie.
Potem pojawiły się kolejne twarze, wiele twarzy. Niektóre z trudem rozpoznawałem. Inne były mi zupełnie obce. Wielu z tych ludzi nosiło dziwne odzienie. Widziałem siwowłosego mężczyznę w podeszłym wieku. Na głowie miał wysoką, szpiczastą koronę z żelaza, ozdobioną diamentami. Jego usta się poruszały. Mówił…
* * *
– Erekosë! To ja, król Rigenos, obrońca ludzkości… Znowu cię potrzebujemy, Erekosë. Ogary Zła zawładnęły już trzecią częścią świata, a gatunek ludzki jest już zmęczony nieustannie trwającą wojną. Przybądź do nas, Erekosë. Poprowadź nas ku zwycięstwu. Ogary podbiły już tereny od Równin Topniejącego Lodu po Góry Smutku i obawiam się, że wkroczą jeszcze dalej na nasze terytoria. Przybądź do nas, Erekosë. Poprowadź nas ku zwycięstwu. Przybądź do nas, Erekosë. Poprowadź nas…
– Ojcze – przemówiła kobieta. – To tylko pusty grobowiec. Nie przetrwały nawet doczesne szczątki Erekosë. Jego ciało dawno temu obróciło się w proch. Wróćmy do Necranal, musisz poprowadzić do boju naszych żyjących braci!
* * *
Czułem się jak człowiek na granicy omdlenia, który resztką sił stara się nie popaść w otępiające zapomnienie. Jednak bez względu na to, ile wysiłku w to wkładałem, nie zdołałem przejąć kontroli nad własnym umysłem. Wciąż nie byłem w stanie odpowiedzieć.
Odnosiłem wrażenie, jakbym cofał się w czasie, podczas gdy każdy atom mego ciała chciał iść naprzód. Raz wydawało mi się, że moje ciało przybrało olbrzymie rozmiary: byłem niczym kamienny olbrzym o granitowych powiekach, którego wzrok sięga na wiele mil. A jednak nie zdołałem otworzyć oczu. W następnej chwili stałem się malutki: trwałem w bezruchu niczym najdrobniejsze ziarnko we wszechświecie. O dziwo, czułem, że w tej formie znacznie bardziej stanowię część jakiejś większej całości niż wówczas, gdy byłem skalnym gigantem.
Wspomnienia przychodziły i odchodziły.
Cała panorama dwudziestego wieku – jego odkrycia i oszustwa, piękno i gorycz, zadowolenie, spory, jego zakłamanie, zabobonne urojenia, które nazywano nauką – wdarła się do mego umysłu niczym powietrze zasysane w próżnię. Lecz było to jedynie chwilowe wrażenie. Już w następnej sekundzie cała moja istota została rzucona gdzieś indziej – do świata, który wciąż był Ziemią, ale nie Ziemią, jaką znał John Daker. Niezupełnie był to również świat martwego Erekosë…
Znajdowały się tam trzy wielkie kontynenty. Dwa leżały blisko siebie. Były oddzielone od trzeciego ogromnym morzem, usianym licznymi wyspami o różnorodnych kształtach i rozmiarach. Ujrzałem ocean lodu, o którym wiedziałem, że powoli się kurczy – były to Równiny Topniejącego Lodu. Widziałem też trzeci kontynent, obfitujący w bujną roślinność, potężne lasy i błękitne jeziora. Wzdłuż jego północnych wybrzeży ciągnął się łańcuch wysokich gór zwanych Górami Smutku. Wiedziałem, że jest to ziemia Eldrenów. To właśnie ich król Rigenos nazwał Ogarami Zła.
Gdy spojrzałem na pozostałe dwa kontynenty, na zachodzie zauważyłem pola pszenicy. Był to kontynent Zavara z wysokimi, wzniesionymi z wielobarwnej skały miastami o nazwach: Stalaco, Calodemia, Mooros, Ninadoon i Dratarda. Dostrzegłem również wspaniałe porty morskie: Shilaal, Wedmah, Sinanę, Tarkar i Noonos, ze strzelistymi wieżami zdobionymi mnóstwem drogocennych kamieni.
* * *
Następnie przeniosłem wzrok na warowne miasta kontynentu Necralala, a wśród nich stolicę – Necranal – która wyłaniała się z trzewi potężnej góry i otaczała ją ze wszystkich stron. Na jej szczycie wznosił się pałac królów wojowników.
Wtedy zacząłem sobie przypominać. Z głębi mojej podświadomości powrócił głos wołający: „Erekosë, Erekosë, Erekosë…”.
Królowie wojownicy, władcy Necranal, od dwóch tysięcy lat panowali nad ludzkością, najpierw zjednoczoną, następnie rozdartą wewnętrzną wojną i ponownie sprzymierzoną. Ostatnim żyjącym spośród nich był król Rigenos, starzejący się władca, którego córka Iolinda była jedyną nadzieją na przedłużenie dynastii. Król był stary i zmęczony nienawiścią, a jednak wciąż żywił nienawiść. Pałał wzgardą do rasy nieludzi, których zwał Ogarami Zła, odwiecznych wrogów ludzkości, porywczych i dzikich. Powiadano, że z rasą ludzką łączy ich odległe pokrewieństwo – wynik sojuszu między starożytną królową a Azmobaaną, wcieleniem Zła. Dla Rigenosa byli oni niczym więcej niż nieśmiertelnymi bez duszy, ofiarami machinacji Azmobaany, a tym samym godnymi jedynie pogardy.
Król, zaślepiony nienawiścią i żądzą zwycięstwa, wzywał teraz Johna Dakera, którego nazywał „Erekosë”, aby pomógł mu w wojnie przeciwko nim.
* * *
– Erekosë, błagam, odpowiedz mi. Czy jesteś gotów przybyć?
Głos władcy był donośny i rozbrzmiewał echem. Kiedy w końcu udało mi się odpowiedzieć, dźwięk, który wydobył się z moich ust, również rezonował tysiącem pogłosów.
– Jestem gotów – odrzekłem. – Zdaje się jednak, że jestem zniewolony…
– „Zniewolony”? – W głosie Rigenosa dało się wyczuć konsternację. – Czyżbyś był więźniem sług Azmobaany? Zostałeś uwięziony w Światach Duchów?
– Być może. Chociaż pewności mieć nie mogę. To przestrzeń i czas mnie krępują. Jestem od ciebie oddzielony barierą bez formy i wymiaru…
– Jak możemy pokonać tę barierę, aby cię tu sprowadzić?
– Wspólne wezwanie całej ludzkości powinno mnie wyzwolić.
– Już wszyscy modlimy się o twoje przybycie.
– Trwajcie więc w waszych wysiłkach – odparłem.
* * *
Ponownie osunąłem się w nicość. Zdawało się, że wciąż pamiętam śmiech, smutek, poczucie dumy. Niespodziewanie dojrzałem kolejne twarze. Miałem wrażenie, jakby nawiedzili mnie wszyscy, których poznałem w ciągu minionych wieków. Z czasem ich wizerunki zaczęły się na siebie nakładać, aż przybrały znajomą postać – zobaczyłem głowę i ramiona przepięknej kobiety z blond włosami, ułożonymi pod diademem z drogocennych kamieni, które jakby rozświetlały słodycz jej owalnej twarzy.
– Iolinda – powiedziałem.
Teraz widziałem ją wyraźnie. Podtrzymywała za ramię wysokiego, szczupłego mężczyznę z koroną z żelaza i diamentów na skroni. To był król Rigenos. Oboje stali przed ołtarzem z kwarcu i ze złota. Na kopcu prochu na środku podwyższenia leżał prosty miecz, którego nie śmieli dotknąć. Nie mieli nawet odwagi, by się do niego zanadto zbliżyć, gdyż promieniująca z niego energia mogła ich zabić.
Znajdowali się w grobowcu.
Grobowcu, w którym spoczywał Erekosë. Moim grobowcu.
Uniosłem się w powietrzu i zbliżyłem do podestu. To tu przed wiekami zostało złożone moje ciało. Wpatrywałem się w miecz, który nie stanowił dla mnie zagrożenia. Nie mogłem jednak go chwycić. Wciąż byłem zniewolony, toteż jedynie mój duch przebywał obecnie w tym ciemnym miejscu. Teraz jednak był kompletny – nie stanowił jedynie cząstki, która trwała tu przez tysiące lat. To właśnie owa duchowa cząstka mnie, która pozostała w grobowcu, usłyszała króla Rigenosa i pozwoliła, aby John Daker odpowiedział na wezwanie i zjednoczył się z duchem Erekosë. Cały mój niematerialny byt powrócił.
* * *
– Erekosë! – zawołał król, wytężając wzrok, jakby dostrzegł mnie w mroku. – Erekosë! Modlimy się.
Wtem doświadczyłem straszliwego bólu, który – jak przypuszczałem – musiał równać się z bólem odczuwanym przez kobiety podczas porodu. Ból, który nie miał końca, jednak sam siebie poskramiał. Krzyczałem, wijąc się w powietrzu nad królem i jego córką. Miotałem się w dzikich spazmach agonii, lecz była to śmierć, której przyświecał jasny cel – cel stworzenia.
Wrzasnąłem, a w moim krzyku rozbrzmiała euforia.
Jęknąłem, a w tym zawodzeniu przejawił się triumf.
Odczułem masę własnego ciała i zachwiałem się. Stawałem się coraz cięższy i cięższy. Westchnąłem i wyciągnąłem ramiona, aby utrzymać równowagę. Znów miałem skórę, mięśnie, krew i siłę. Siła przepełniała mnie, wziąłem więc głęboki oddech i dotknąłem swojego ciała. To było potężne ciało, wysokie i muskularne.
Podniosłem wzrok. Stałem przed nimi w fizycznej postaci. Byłem ich bogiem, który powrócił.
– Przybyłem – rzekłem. – Jestem tutaj, królu Rigenosie. Nie zostawiłem za sobą niczego, co warto by opłakiwać, nie pozwól jednak, abym pożałował, że przybyłem na twe wezwanie.
– Nie pożałujesz, Zwycięzco.
Król był blady, lecz rozradowany i uśmiechnięty.
Spojrzałem na Iolindę, która skromnie spuściła wzrok, a potem, jakby wbrew swojej woli, uniosła go ponownie, aby na mnie popatrzeć. Skierowałem wzrok na podest znajdujący się po mojej prawej stronie.
– Mój miecz – powiedziałem i sięgnąłem po niego.
Usłyszałem westchnienie króla Rigenosa.
– Te psy są teraz skazane na zagładę – stwierdził z satysfakcją.