NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Buehlman, Christopher - "Dwa ognie"

Watts, Peter - "Wir" (Wymiary)

Ukazały się

Niziołek, Olga - "Dzieci jednej pajęczycy"


 Kubasiewicz, Magdalena - "Cienie z Donlonu"

 Lindqvist, John Ajvide - Życzliwość"

 Komorowski, Daniel - "Wybraniec Odyna"

 Masterton, Graham - "Dom kości" (barwiony)

 Alanson, Craig - "Reperkusje"

 Dębski, Rafał - "Wilkozacy. Krew z krwi" (Drageus)

 Jadowska, Aneta - "Dziewczyna z przeklętej wyspy"

Linki

White, Alex - "Obcy. Zimna kuźnia"
Wydawnictwo: Vesper
Kolekcja: Obcy
Tytuł oryginału: Alien: The Cold Forge
Tłumaczenie: Emilia Skowrońska
Data wydania: Wrzesień 2024
ISBN: 9788377315132
Oprawa: Twarda
Format: 140x205 mm
Liczba stron: 470
Cena: 64,90 zł
Rok wydania oryginału: 2018
Wydawca oryginału: Titan Books



White, Alex - "Obcy. Zimna kuźnia"

POZYCJE

ZASZYFROWANY KOMUNIKAT
ODSŁUCH AED1413–23
DATA: 2179.07.20

(Nieokreślony A): Zlokalizowano flagę indygo.
(Nieokreślony B): Jak blisko siebie są?
(Nieokreślony A): Bardzo.
(Nieokreślony B): Potwierdzono. Wykonać.

Dorian Sudler wie, że nie powinien palić.
Jana, stoczniowa lekarka, narzeka na to za każdym razem, gdy go widzi. Sprawdzi go, zanim będzie mógł zejść do kapsuły kriogenicznej, a on lubi na nią patrzeć, gdy Jana robi coś, czego nienawidzi – czerpie przyjemność z jej niezadowolenia.
Może przed wyruszeniem powinien spróbować ją przelecieć. Pewnie mu na to pozwoli, jeśli usłyszy, że Dorian jest przygnębiony z powodu czekającego go rocznego snu. Nie, zanim zejdzie w dół, musi wykonać swoją robotę, a jego szefowie mają oczekiwania. Dyrektor do spraw zasobów specjalnych nie powinien ani palić, ani bratać się z pracownikami podczas audytu.
Jego kwatera jest przyjemna, nawet jeśli podczas tej podróży nie korzystał z łóżka w celach rekreacyjnych. Z rozkoszą malował wschód Ziemi, oglądając go przez duże panoramiczne okna stacji, ostry błękit na tle szarych kraterów powierzchni księżyca. To piękny widok, ponieważ odzwierciedla władzę i szacunek, na jakie zasługuje.
Smukłe palce Doriana przesuwają się po klawiaturze, wysyłają zapytanie dotyczące redukcji zatrudnienia w stoczni Luna. Znajduje zdrową organizację, zieloną od zysków i produktywności, i się uśmiecha. Odciął martwe liście i teraz życie może wyrosnąć na nowo. Akcje Weyland-Yutani wzrosną o jedną dziesiątą punktu procentowego. Jeśli dziewięciu innych dyrektorów poradzi sobie równie dobrze jak on, do kasy Weyland-Yutani wpłyną biliony dolarów.
Sprawdza pozycje, szuka nazwisk ostatnich osób, które nie uzyskały odpowiednich rezultatów. W jednej trzeciej strony znajduje nazwisko Jany, podświetlone na żółto w jego tabeli wyników. W zeszłym miesiącu pojawiły się dwa poważne roszczenia ubezpieczeniowe, a jej zadaniem jest zapobieganie tego rodzaju problemom – jak na przykład palenie. Dorian zaznacza jej nazwisko, przeprowadza symulację listy personelu z nowym lekarzem i znajduje mniej roszczeń medycznych. Oznacza ją do zwolnienia mailem, planując, że nastąpi to w kolejnym tygodniu, kiedy jego już dawno nie będzie. Luna Security i dział kadr zajmą się szczegółami.
Jako przyczynę podaje „słabą wydajność”.
W pięćdziesiątym siódmym wersie znajduje nazwisko Alphonse’a Kannera, kierownika oddziału w dziale obróbki skrawaniem turbin. Alphonse popełnił samobójstwo w zeszłym tygodniu, kiedy dowiedział się o zbliżającym się wypowiedzeniu z rąk Doriana. Program wymienia Kannera jako „mieliznę”, czyli gość ani nie przynosił zysków, ani strat.
Ale to błąd.
Dorian wyjmuje papierosa z popielniczki i mocno się zaciąga, wypala go aż do gorzkiego filtra, po czym gasi drżącymi rękami. Zaciska zęby, a dym wydobywa się z jego nosa. Komputer się myli.
Alphonse Kanner posiada firmową polisę na życie o wartości dwóch milionów dolarów, wykupioną w dniu jego osiemnastych urodzin. Dokonał płatności i cały czas ją kontynuował, niezależnie od statusu zatrudnienia. To wszystko będzie kosztować oddział bankowy znacznie więcej niż przeciętna utrata pracownika. Gdyby zginął w wypadku na stacji, byłoby jeszcze gorzej.
Dłonie ponownie przesuwają się po klawiaturze. Dorian znajduje umowę Kannera, podpisaną i poświadczoną przez jakiegoś idiotę ponad dwie dekady temu. Klika w kolejne linki, znajduje polisę ubezpieczeniową, otwiera ją i szybko przegląda warunki. Wypuszcza drżący oddech, bo jak zwykle ma rację.
Samobójstwo zwalnia Kannera z wypłaty. Co więcej – wszystko to wydarzyło się, zanim Dorian potwierdził hojną odprawę, którą mu zaoferowano. Tak więc nie, Kanner to nie „mielizna”. Dał dwa miliony i to dzięki Dorianowi, a nie bankowości.
Dyrektor spina się i wyciera zaciśnięte pięści o spodnie od garnituru. Dział operacji bankowych otrzyma wyrazy uznania za malejącą tendencję wypłat, ale to zwycięstwo Doriana. Rozważa dodanie komentarza do pozycji, być może wysyłanie wiadomość do swoich przełożonych, ale przecież jest tu po to, by zaoszczędzić miliardy, a nie miliony. Nie powinien przejmować się drobiazgami.
– Dorianie. – Z otwartych drzwi dobiega głos.
Przyszła Jana, gotowa, z podkładką do pisania w ręku. Dyrektor uśmiecha się, następnie przypomina sobie o swoim gniewie i postanawia przybrać zbolały wyraz twarzy. Musi spuścić trochę pary.
– Wszystko w porządku?
Dorian zamyka ekran komputera.
– Czy przez chwilę mogę być szczery?
Jana łapie się pod boki i uśmiecha ironicznie.
– Lepiej, żeby to nie była przepustka last minute.
Wstaje, wyciąga ręce i do niej podchodzi, rozlega się stukot obcasów jego pięknych włoskich butów. Ma ptasi wygląd, ale w przeciwieństwie do ptaka ma imponujący wzrost. Kiedy ktoś patrzy na niego z daleka, nie spodziewa się, że Dorian jest tak duży i silny. Jana lekko przyciąga ręce do ciała. W odległości dwóch kroków od niej prostuje szerokie ramiona, wsuwa ręce do kieszeni, łokcie na zewnątrz, kciuki zahaczone o spodnie. Chce, by wiedziała, że może ją otoczyć, zniszczyć.
– Chciałem tylko porozmawiać… konkretnie z panią. – Obdarza ją wyćwiczonym, zbolałym uśmiechem. – Pani doktor, wszyscy mnie nienawidzą, mam tego pełną świadomość. Większość dni spędzam na statku… głównie pogrążony we śnie kriogenicznym. Następnie wychodzę i dostosowuję zatrudnienie do sytuacji. Potem wracam do spania.
Jana ściąga brwi, ale się nie cofa. Prawidłowo ją odczytał.
– Każdy ma swoją pracę do wykonania – odpowiada lekarka.
– Ciągle widzę tylko osobiste tragedie ludzi. – Dorian patrzy za okno, tak jakby nie mógł zmusić się do spojrzenia jej w oczy. Przygryza wargę. – Czuć to po mnie.
Ale ona czuje coś innego. Zapach to najsilniejsza mnemonika i kobieta zastanawia się, jaki bagaż jest związany z jego zapachem.
– Czuć dym papierosowy – mówi z kokieteryjnym uśmiechem – a nie osobiste tragedie. A skoro mowa o papierosach, masz jeszcze jednego?
Patrzy jej w oczy, uśmiecha się sztucznie.
– Myślałem, że pani nie pali, pani doktor.
Jana wzrusza ramionami i podchodzi bliżej.
– Każdy ma swoje zadanie do wykonania. Moje polega na promowaniu „zdrowego środowiska pracy”, ale za chwilę kończę zmianę.
Kłamała przy wszystkich swoich namowach i upomnieniach. Jak mógł to przegapić? Co jeszcze umknęło jego uwadze? W jego wnętrzu pojawia się gorąco – nie pożądanie, ale gniew. Najpierw Kanner, teraz to – cała ta przeklęta placówka powinna zostać zrównana z ziemią. Wszystko robią źle.
– Wiesz, nie jestem głupia. – Kłamczucha podchodzi bliżej i dotyka górnej części jego krawata. – Wiem, czego chcesz. – Zahacza palcem o węzeł i delikatnie go poluzowuje. – To oczywiste i prawdopodobnie już nigdy się nie zobaczymy.
Kłamczucha zdejmuje krawat. Nie dostrzega pięści zaciśniętych po bokach Doriana. Odebrała mu moc… a przynajmniej próbowała.
– Mogę zgodzić się na papierosa po – mówi Jana i przechyla się do pocałunku. Kiedy jej usta są prawie na jego, on spogląda na nią z góry.
– Źle odczytała pani sytuację, pani doktor. Chciałem tylko porozmawiać z kimś przyjaznym, a takie zachowanie jest wysoce niestosowne.
Jej twarz oblewa się rumieńcem, gdy wkrada się na nią upokorzenie. Jarzy się pięknem kogoś, kto stracił wszelką kontrolę. W tej sekundzie Dorian czuje silną potrzebę pójścia z nią do łóżka, ale wtedy ona założy, że był nieszczery w kwestii „rozmowy”. Nie, nie można teraz zepsuć tej perfekcji.
Lekarka jąka się i odwraca. Powstrzymanie się przed uśmiechem wymaga od niego ogromnej kontroli.
– Ufam, że podejdzie pani do tego w sposób profesjonalny – mówi. – Wszyscy popełniają błędy.
– Och, tak – odpowiada Jana. – Tak, oczywiście.
– Za godzinę będę w kriokomorze i może pani zapomnieć o tym niefortunnym incydencie.
Może Jana zdoła to zrobić. Może przez kilka dni pozostanie to tylko niewielkim źródłem zażenowania, a potem zniknie z jej pamięci. Za dwa tygodnie kierownik fabryki wezwie ją do swojego biura i w delikatny sposób oznajmi, że została zwolniona.
Kiedy ona przechodzi przez drzwi i opuszcza pomieszczenie, on dodaje do jej wypowiedzenia załącznik, w którym oświadcza, że się do niego przystawiała, co jak na pracownika medycznego jest bardzo niestosownym zachowaniem. W piśmie wskazano, że nie może ona pobierać ubezpieczenia na wypadek bezrobocia, gdyż w przeciwnym razie pracownik wniesie przeciwko niej oskarżenie o molestowanie seksualne. Nadwyżki Weyland-Yutani poprawią się o znikomy ułamek punktu procentowego.
Dorian sprawdza swój plan podróży. Jego następnym przystankiem będzie RB-232, gdzie dotrze za rok. Ale wszystkiego dowie się dopiero na miejscu, bo to jakiś tajny projekt. Przyczyna jego audytu: „słaba wydajność”. Czyta dalej i się uśmiecha.
Ze stacją RB-232 jest problem; ma ona wartość miliardów dolarów.
Zamyka oczy i bierze długi oddech, żeby uspokoić serce.
Naukowców zabawnie się zwalnia. Uważają się za zbyt inteligentnych, by być jednorazowego użytku. W mgnieniu oka zrobi tam porządek, a nierentowni pracownicy oddzielą się jak olej od wody.

***

Szympans znów krzyczy. Nie chce zbliżyć się do jaja.
Blue Marsalis zastanawia się, skąd zwierzę wie, że w środku czeka śmierć. Jej technicy laboratoryjni bardzo uważali, by zwierzęta nie były świadkami zapłodnienia innych osobników. Obserwuje wszystko z boku przez grubą, hartowaną szybę i zaczyna się niecierpliwić. Musi przestrzegać harmonogramu.
Skrępowałaby szympansa, znieczuliłaby go, ale w przeszłości powstałe w ten sposób zarodki nie były zbyt imponujące. Przypomina sobie opowieści starych rzeźników o tym, że przestraszona owca daje kwaśne mięso. Twarzołapy wolą kwaśne mięso, podobnie jak pochodzące od nich rwacze.
– Właź tam, gówniarzu – mówi Kambili Okoro, jej asystent laboratoryjny. Przesuwa szorstką dłonią po swoim zaroście, pociąga za ciemną skórę – taki nerwowy nawyk.
– Panuj nad sobą – odpowiada Blue męskim, nie swoim głosem. To ciało nie należy do niej. – Nie możemy przegapić odpowiedniej chwili.
– Dlaczego po prostu nie wejdziesz tam i ich nie ściśniesz? Bądź mężczyzną! – mówi Kambili. – Androidy z reguły nie mają z tym problemów.
Blue prostuje się i rzuca mu nieprzyjemne spojrzenie. To już czwarty raz w tym tygodniu, kiedy technik laboratoryjny mówi jej, żeby „była mężczyzną”. Odkąd Kambili przybył do Zimnej Kuźni, ciągle sprawia problemy, głównie dlatego, że nie można go zastąpić. Istnieje niewielu genetyków Weyland-Yutani z takimi tajnymi kwalifikacjami jak jego, a nawet gdyby było ich więcej, następna rotacja załogi miała nastąpić dopiero za rok. Tak więc utknęła razem z nim. A on doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
– To spanikowany szympans – zauważa Blue. – Z łatwością rozerwie coś z siłą sześciuset kilogramów.
Kambili wzrusza ramionami i wciąż obserwuje przez szybę miejsce pobierania próbek.
– Ty też tak możesz.
– Czy kiedykolwiek urwano ci ręce?
Wzdycha, nie przerywając żuć gumy.
– Najwyraźniej nie.
– Ciało Marcusa jest w pełni wyposażone w receptory bólu. Jeśli coś zostanie mi wyrwane, poczuję to.
– Więc nie pozwól na to – pada odpowiedź.
Blue przekrzywia głowę i marszczy nos.
– Jeśli uszkodzę to ciało, nie będę miała jak poruszać się po stacji. Niecodziennie mamy dostawy ciał. – Przerywa, a potem dodaje: – Byłabym też wdzięczna, gdybyś przestał kazać mi „być mężczyzną”. Nie wybrałam sobie tego ciała. Dostarczyła je korporacja.
– Wygląda na to, że ci się podoba – mruczy Kambili.
– Co powiedziałeś? – zapytała, ale przecież doskonale go słyszała. Jej uszy wychwytują najlżejsze wibracje. Nienawidzi go za to, że ma rację.
Patrzy na nią, przygląda się jej jasnej cerze, mocnej linii szczęki i męskiej budowie. Blue widzi, że ocenia jej ciało – znane jako Marcus – i jego wiele zastosowań. A nie ma prawa nad tym wszystkim rozmyślać. Widziała to już wcześniej u innych pracowników stacji i nienawidzi go za to. Asystent rozchyla usta w złośliwym grymasie i zaczyna się śmiać.
Krzyki ustają.
Przegapili otwarcie jaja.
Szympans miota się na podłodze, ale twarzołap już dostarcza swój śmiercionośny ładunek. Zwierzę owija łapę wokół pożółkłego ogona, który trzyma go za szyję, i ciągnie z nieludzką siłą, jednak nie może go nawet ruszyć. Duszony szympans porusza się coraz wolniej, wpada na ścianę i przewraca się na brzuch.
Wszystko to dzieje się błyskawicznie, dosłownie w ciągu kilkunastu sekund.
– Kurwa! – mówi Kambili. – Już!
Wali w przycisk zwalniający, aby błyskawicznie zamrozić komorę szympansa. Przestrzeń wypełniają strumienie lodowatego ciekłego azotu, które natychmiast obniżają temperaturę, gdy Blue obiega konsolę, chcąc dostać się do systemów telechirurgicznych. Wkłada ręce w robota, z sufitu opada para srebrzystych narzędzi.
Używając chirurgicznych rąk, przewraca szympansa na plecy. Jego sierść jest już pokryta kryształkami lodu. Blue szybko przełącza tryby, uruchamia laser chirurgiczny i przesuwa wiązkę w dół brzucha, rozrywając skórę. Kolejne dwie zmiany trybów uruchamiają piłę do kości.
– Czas?! – krzyczy.
– Dwanaście sekund – odpowiada Kambili.
Przykłada piłę do odsłoniętego mostka szympansa, ale wtedy świat przewraca się na bok i wskakuje z powrotem na swoje miejsce. Z początku Blue myśli, że zablokował jej się system telechirurgiczny. Nie byłaby to pierwsza awaria sprzętu w samym środku ważnego eksperymentu.
Ale potem pojawia się przyprawiające o mdłości uczucie „spadania” do góry, podczas gdy jej głowa obraca się wbrew jej woli. Blue zaciska dłonie, wskutek czego piła do kości wbija się w nieszczęsnego szympansa, posyłając w górę strumień krwi i żółci. Ciecz rozpryskuje się na metalowym pokładzie, po czym natychmiast zamarza.
– Co… co jest, kuźwa?! – rozlega się chaotyczny, urywany krzyk Kambili.
Świat cały czas wiruje. Blue pada na kolana, ale podłoże pod nią nie daje żadnego poczucia kierunku. Grawitacja nadal działa – wszystkie artykuły piśmiennicze i podkładki wciąż są przymocowane do stołów laboratoryjnych – lecz wirowanie przyspiesza.
– Tooo chybaaa… – zaczyna mówić, ale brakuje jej koordynacji, by dokończyć zdanie. Jedno oko patrzy na sufit, podczas gdy drugie pozostaje w miejscu.
Światła w laboratorium przygasają.

***

Blue wraca i pierwszą rzeczą, jaką czuje, jest smród gówna. Jej płuca nie chcą wciągać powietrza. Próbuje chwycić hełm, ale jej palce nie współpracują. Pod wpływem kolejnego wstrząsu
przesuwa się do przodu na łóżku i wymiotuje żółcią.
Sapie, łapczywie nabiera zimnego powietrza jak czystą wodę w upalny dzień. Jej ochrypły, skamlący głos ją zaskakuje. Ponownie próbuje złapać śliskimi od śliny palcami za krawędź hełmu i tym razem udaje jej się go ściągnąć. Rozlega się ssące pyknięcie. Nie jest w stanie utrzymać trzykilogramowego zestawu przewodów i elektrod, przyciska go więc do siebie, żeby nie spadł na podłogę.
Blue znowu znajduje się w swoim pokoju i nie potrafi opanować drżenia, a BDI, kierowany mózgiem interfejs do komunikacji bezpośredniej, leży na niej w kałuży wymiocin. Wyczerpana wyciera usta wolną ręką i ponownie kładzie się na szpitalnym łóżku. Pomijając świecącą w kącie małą lampkę nocną, wokół panuje ciemność. Blue zawsze zostawia wszystko w takim stanie, gdy wchodzi w ciało Marcusa, aby jej prawdziwe oczy nie próbowały widzieć.
W oddali rozlega się ciężkie tupanie, coraz bliżej i bliżej.
– Marcus – mówi, ale wydobywa z siebie tylko jękliwy szept.
Android błyskawicznie wychodzi zza rogu, zabiera jej sprzęt BDI i bierze ręcznik do wytarcia twarzy i szyi. Czyści ją, a następnie kładzie hełm przy jej łóżku. Reszta jej ciała nadal jest pokryta wymiocinami.
– Nic mi nie jest – chrypi Blue, ale on uważnie jej się przygląda, by mieć pewność.
– Blue, zapalę teraz światła – mówi łagodnym głosem. – Gotowa?
Zamyka oczy i kiwa głową. Przez jej powieki wpada czerwone światło. Na jej czole spoczywa ciepła dłoń.
– Obawiam się, że mamy niezły bałagan – zauważa po chwili Marcus. – Możesz otworzyć oczy? 
Spełnia jego prośbę, chociaż jasne światło z sufitu wbija się w jej mózg niczym szklane odłamki. Marcus pochyla się nad łóżkiem, patrzy jej w oczy, nie przejmuje się stykającą się z jego ubraniem lepką kałużą płynów ustrojowych.
Jest piękny, ale nie atrakcyjny – oczy zielone jak szmaragdy, wysokie kości policzkowe schodzące do linii szczęki. Światło odbija się od falujących blond włosów nad zawsze sympatycznie ściągniętymi brwiami. Gdy się pochyla, Blue spodziewa się poczuć jego oddech na twarzy, choć wie, że on nie oddycha.
– Reakcja źrenic normalna – mówi Marcus i przyciska dwa palce do jej szyi. – Puls sto dwanaście.
– Wody? – mlaska ona.
Napełnia kubek i go jej podaje.
– Wygląda na to, że na dzisiaj kończymy ćwiczenia.
Wypłukuje gorzki smak z ust i przełyka, część wody spływa jej po brodzie. Ale to nieważne. Marcus i tak będzie musiał umyć ją gąbką.
– Co się stało?
– Utrata połączenia bezprzewodowego, prawdopodobnie wywołana rozbłyskiem słonecznym – odpowiada Marcus. – Synchronizowałaś się tylko z dwoma moimi systemami naraz, co znacznie zachwiało naszą równowagą…
Blue kręci głową.
– Z próbką sześćdziesiąt trzy… Czy Kambili…
– Z przykrością muszę stwierdzić, że zakończyło się to porażką – mówi Marcus. – Straciliśmy próbkę.
Blue ponownie zamyka oczy.
– Kurwa.
Android podnosi zestaw słuchawkowy interfejsu i zaczyna go czyścić. Potem przerywa i spogląda na jej brzuch.
– Worek ci się przemieścił – mówi. – Mogło to nastąpić podczas napadu spowodowanego odłączeniem.
Przynajmniej cewnik jej nie wypadł. Pamięta czasy, gdy nie potrzebowała worków stomijnych. Pamięta pizzę i piwo w każdy piątek. Pamięta, że w Johns Hopkins była zapaloną biegaczką. Przed diagnozą miała swoje życie – trajektorię, która powinna zatrzymać ją na Ziemi.
Blue nie patrzy w dół. Nie chce widzieć tego na własne oczy.
– Posprzątaj to, proszę.
– Już się robi – odpowiada android i nalewa do kubka ciepłej wody z kilkoma kroplami środka dezynfekującego. Następnie zdejmuje uszkodzony woreczek i wyciera jego zawartość. Kiedy delikatnie czyści okolice stomii, robi zbolałą minę.
– Co? – pyta Blue. Marcus jest zaprogramowany do robienia takiej miny, gdy ma przekazać złe wieści.
– Naprawdę uważam, że powinnaś rozważyć przejście na schemat pełnego NPO, Blue – mówi. – Martwią mnie te skurcze krtani.
Nil-per-os. Nic doustnie. Blue wysuwa brodę i czuje, że w tym geście jest coś z jej zgryźliwej babki.
– Marcusie, nie zrezygnuję z mojej cholernej galaretki.
– W takim razie rozważ… – zaczyna on, a potem przerywa i udaje, że myśli. Z pewnością zidentyfikował już mnóstwo
gałęzi rozmowy, ale Blue wie, że robi pauzy dla zwiększenia dramatyzmu. – Rozważ powrót na Ziemię. Możesz pozostać we śnie kriogenicznym, a jeśli ci to nie odpowiada, to na Ziemi jest doskonała opieka paliatywna. Nie sądzę, by spędzanie ostatnich godzin życia na projektowaniu broni było zdrowe dla człowieka.
Blue chrząka, bo trafił w czuły punkt. Z powodu ciągłego leżenia w łóżku jej stomia zmieniła kształt, a obszar wokół stał się lekko zaczerwieniony. On ma rację co do NPO, ale ona do tego nie dopuści. Bo jest już bardzo blisko.
– „Ostatnie godziny życia”? Boże, brzmisz jak jeden z tych starych modeli cytujących poezję. Jak jakiś Walter albo ktoś taki. Masz dla mnie coś z Williama Carlosa Williamsa?
Rzuca jej nieśmiałe spojrzenie.
– Nie taki był mój zamiar. 
Delikatnie ściąga szpitalną koszulę z jej wychudzonych rąk i myje ją gąbką. Kiedyś była taka dumna ze swojego ciała. Dzieliła się nim z tak wieloma osobami.
– Poza tym – mówi Blue – ty jesteś własnością korporacji, a ja jestem jej głównym atutem. Powinieneś próbować przekonać mnie do pozostania.
Android uśmiecha się uprzejmie, przypina do jej brzucha kolejny worek i go zaciska. Następnie zakłada jej świeżą koszulę.
– Przede wszystkim mam zapewnić ci bezpieczeństwo.
Blue wyciąga rękę i dotyka jego policzka drżącą dłonią, której mięśnie zanikły z powodu choroby.
– A co zrobić, gdy bezpieczeństwo nie wchodzi w grę?
– W takim razie mam dopilnować, byś była szczęśliwa.
– Jestem naukowczynią. Największe szczęście to dla mnie wykonywanie mojej pracy. – Stuka go w czoło. – Tutaj. – Opuszcza rękę do boku. – Tak czy inaczej, przez kolejne sześć miesięcy nie będzie ponownego zaopatrzenia. Jak miałabym wrócić?
– Możemy cię zamrozić. I poczekasz na transport. A potem jak gdyby nigdy nic obudzisz się w domu. I mylisz się co do braku transportu. Dowódca upoważnił mnie do poinformowania, że za trzy tygodnie przybędzie audytor.
– Co? – Gdyby Blue nie odczuwała takiego bólu mięśni brzucha, z pewnością by usiadła.
– Przepraszam – mówi Marcus. – Po prostu nie byłem wcześniej upoważniony do dzielenia się tymi informacjami. Niepokoi mnie ogrom stresu, na jaki cię to naraziło.
– Po co audytor przylatuje?
– Nie otrzymałem informacji na ten temat. To z pewnością nic poważnego, ale być może niepokoją się wolnymi postępami na Zimnej Kuźni. Kilka projektów jest opóźnionych.
– Mój projekt.
– I Srebrzystyśmiech – dodaje Marcus. – Na pewno nie jesteś jedyna…
Blue kręci głową.
– Podaj mi mój przenośny terminal i idź sobie.
Marcus bierze terminal, kładzie go przed nią i bezceremonialnie wychodzi. W oczekiwaniu na zamknięcie drzwi Blue wpatruje się wściekle w otwarty portal i czeka, aż będzie bezpieczna. Następnie rozkłada klawiaturę, kładzie ją sobie na brzuchu i loguje się do cyfrowej kryjówki. Nie powinna robić tego zbyt często – jeśli stacja wysyła zbyt dużo sygnałów, może ściągnąć na siebie zagrożenie – ale coś w przybyciu tego audytora przyprawia ją o dreszcze.
Nie mogą się dowiedzieć, co Blue robiła z próbkami jaj. Weyland-Yutani zatrudniła ją, by znalazła sposób na kontrolowanie dziwnych bestii i nauczyła się manipulować ich DNA w macicy. Blue była jednym z czołowych genetyków na Ziemi. Teraz jednak, daleko w gwiazdach, widziała już brutalne rekombinowane DNA tych stworzeń i nie czuje nic poza nadzieją.
Po raz pierwszy stało się to widoczne w momencie zapłodnienia. Ulotne ciepło molekularnej zmiany w przełyku szympansa, nie larwa czy robak umieszczony w obiekcie, ale zestaw złożonych instrukcji chemicznych, które wykraczały poza zawiłość wszystkiego, co ludzkość kiedykolwiek widziała.
Weyland-Yutani chce mieć stworzenie, ale Blue pragnie kodu. Bo jest pewna, że znajdzie w nim klucz do swojego przetrwania. Jednak wyłapanie tego przypomina fotografa próbującego uchwycić moment, w którym zimorodek wpada do wody – gdy splecione dzioby spotykają się przez lustrzaną powierzchnię. Mogłaby spędzić dekadę z setkami jaj, a i tak nie odniosłaby sukcesu.
A Blue nie ma setek jaj. Ani dekady. Ostatni lekarz powiedział, że nie został jej nawet rok życia. Wtedy zanikną ostatnie jej mięśnie. Przestanie samodzielnie oddychać. Jej układ nerwowy będzie pokryty sklerotyczną tkanką. Neuropatia odbierze jej nogi.
Wypiera ten obraz. Nie chce myśleć o tym w ten sposób, ale przybycie audytora wywiera na nią nową presję.
Terminal uruchamia się w jej rękach, Blue wpisuje swoje hasło. Wolałaby mieć dłuższe, ale jej pamięć mięśniowa po prostu nie jest już taka, jak kiedyś. Nigdy nie logowała się do tego terminala, gdy przebywała w ciele Marcusa – bo on by wszystko zapamiętał. Nigdy nie pozwoliła też żadnym kamerom uchwycić hasła.
Sprawdza prywatną skrzynkę odbiorczą i znajduje wiadomość od dawnej koleżanki z liceum, ze zdjęciem zmarłej dziesięć lat wcześniej matki Blue. Na fotografii Blue obejmuje matkę ramionami i się uśmiecha, a w tle falują jasnozielone drzewa. Po ich prawej stronie rozciąga się łan zboża.
Przyjaciółka, która wysłała zdjęcie, jest niezależną wykonawczynią, przyjmującą rozkazy od pośrednika, przyjmującego rozkazy od Elise Coto, będącej jedną ze stu dwunastu wiceprezesów Weyland-Yutani. Jeśli Blue zostanie odkryta, zwolnią ją bez prawa powrotu do domu. Będzie mogła tu zostać, ale nie będzie miała dostępu do komory kriogenicznej.
A to ją zabije.
Blue zdejmuje swoją bransoletkę medyczną i otwiera płytkę, odsłaniając połączenie magistrali mikrointerfejsu. Podłącza bransoletkę, która działa jak jednorazowy cyfrowy pad. Ta sielankowa fotografia z matką to zdjęcie A227-B, a ukryte w nim piksele wykazują dwadzieścia siedem precyzyjnych stopni wariancji jasności – dostatecznie dużo, by zmieścić alfabet i kilka spacji. Program szyfrujący mapuje osiemset odpowiednich pikseli i je tłumaczy.
Kiedy Blue odczytuje wiadomość, jej serce zaczyna bić mocniej.

POTRZEBNE WYNIKI
NIE MOGĘ JUŻ NAS CHRONIĆ
POWODZENIA



Dodano: 2024-10-25 10:12:18
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Wywiad z Nealem Shustermanem


 Plaża skamielin

 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

Recenzje

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani"


 Sullivan, Michael J. - "Epoka wojny"

 Clarke, Susanna - "Jonathan Strange i Pan Norrell"

 Holdstock, Robert - "Lavondyss"

 McDonald, Ian - "Hopelandia"

 antologia - "PoznAI przyszłość"

 Chambers, Becky - dylogia "Mnich i robot"

 Pohl, Frederik - "Gateway. Za błękitnym horyzontem zdarzeń"

Fragmenty

 Scalzi, John - "Towarzystwo Ochrony Kaiju" #2

 Golden, Christopher - "Obcy. Rzeka cierpień" #1

 Vance, Jack - "Kroniki Umierającej Ziemi"

 White, Alex - "Obcy. Zimna kuźnia"

 Silverberg, Robert - "Człowiek w labiryncie"

 Golden, Christopher - "Obcy. Rzeka cierpień" #2

 Scalzi, John - "Towarzystwo Ochrony Kaiju" #1

 Bielawski, Jakub - "Tam, gdzie najlepiej się umiera"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS