NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Buehlman, Christopher - "Dwa ognie"

Watts, Peter - "Wir" (Wymiary)

Ukazały się

Niziołek, Olga - "Dzieci jednej pajęczycy"


 Kubasiewicz, Magdalena - "Cienie z Donlonu"

 Lindqvist, John Ajvide - Życzliwość"

 Komorowski, Daniel - "Wybraniec Odyna"

 Masterton, Graham - "Dom kości" (barwiony)

 Alanson, Craig - "Reperkusje"

 Dębski, Rafał - "Wilkozacy. Krew z krwi" (Drageus)

 Jadowska, Aneta - "Dziewczyna z przeklętej wyspy"

Linki

Golden, Christopher - "Obcy. Rzeka cierpień"
Wydawnictwo: Vesper
Cykl: Alien Trilogy
Kolekcja: Obcy
Tytuł oryginału: Alien: River of Pain
Tłumaczenie: Piotr Cholewa
Data wydania: Październik 2024
Wydanie: I
ISBN: 9788377315125
Oprawa: Twarda
Format: 140x205
Cena: 59,90
Rok wydania oryginału: 2014
Wydawca oryginału: Titan Books
Tom cyklu: 3



Golden, Christopher - "Obcy. Rzeka cierpień" #2

2. Wstrząsy

Data: 11 października 2165

Greg Hansard stał we wrzącej atmosferycznej zupie na powierzchni LV-426 i miał ochotę wrzeszczeć. Ponad nim procesor wydał z siebie metaliczny zgrzyt i zadygotał tak mocno, że drżenie maszyny dało się wyczuć poprzez grunt pod stopami.
– Co, u diabła, tam robicie?! – krzyknął do komunikatora.
Serce waliło mu w piersi w rytm wstrząsów procesora i miał wrażenie, że dusi się pod maską oddechową. Dostrzegł w tym ironię, co jednak nie zmniejszyło pragnienia, by tę maskę zerwać z twarzy. Lecz nie zrobi tego – może i wariuje tutaj, w tej żwirowej burzy, ale jeszcze nie aż tak.
– Robimy, co się da. I tyle – odpowiedział któryś z mechaników.
Wśród ryku wichury Hansard nie umiał stwierdzić, który to z nich.
– Było pęknięcie w obudowie generatora. Jeśli wyhamujemy go do połwy mocy, może uda się to naprawić bez wyłączania całości.
– Tak zróbcie! – odkrzyknął Hansard. – Tylko załatwcie sprawę jak najszybciej! Nie stać nas na kolejne opóźnienia.
– Do diabła, szefie, przecież nie my wybraliśmy tę diabelską planetę – odparł mechanik.
Hansard, zniechęcony, zwiesił głowę.
– Wiem, chłopie – powiedział. – I mam ochotę udusić tego idiotę, który wybrał.
– Hansard, przyjdź tu lepiej! – odezwał się w komunikatorze inny głos.
Ten akurat Hansard rozpoznał od razu.
– O co chodzi, Najit? – zapytał, ruszając wokół maszyny.
Procesor atmosferyczny wznosił się dwadzieścia metrów nad jego głową; dygotał, łomotał i wypluwał zdatne do oddychania powietrze.
– Lepiej sam zobacz – odparł Najit.
Trójka mechaników tkwiła wewnątrz procesora, a dwa razy większa grupa pracowała na zewnątrz. Najit był inżynierem budowlanym. Od sześciu lat Weyland-Yutani terraformowała LV-426, teraz nazywaną Acheronem – od kiedy wzniesiono fundamenty przyszłej kolonii. Główna budowla centralnego kompleksu była na miejscu i kilkunaścioro kolonistów już tam mieszkało, razem z budowlańcami i mechanikami, wszyscy pod dowództwem administratora kolonii, Ala Simpsona.
Prawie nie było dnia, żeby Simpson nie dorwał go gdzieś i nie narzekał na tempo terraformacji. Simpson w opinii Hansarda był idiotą zatrudnionym przez ludzi, których idiotyzmy funkcjonowały na skalę o wiele większą.
Kolonia – nazwana Nadzieją Hadleya, na pamiątkę jednego z jej projektantów – była wspólnym przedsięwzięciem sponsorowanym przez ziemski rząd i korporację Weyland-Yutani, nadzorowanym przez Administrację Kolonialną i teoretycznie stosującym się do przepisów Międzygwiezdnej Izby Handlowej. Sam Acheron nie był właściwie planetą, chociaż tak go wszyscy określali. Był kawałem skały pośrodku niczego, jednym z księżyców planety Calpamos.
Burze tutaj praktycznie nie ustawały – oślepiające wichry, strumienie piachu i pyłu. Nieważne, jak szczelnie Hansard mocował maskę oddechową, kaptur i kombinezon, piasek i tak dostawał się wszędzie.
Wszędzie. I każdego diabelnego dnia.
Dlaczego ze wszystkich miejsc, jakie Weyland-Yutani mogła wybrać na kolebkę nowej ludzkiej kolonii, wybrała akurat to? Warunki atmosferyczne nie pozwoliły odwzorować topografii z orbity, a jednak jakiś dupek uznał, że to pierwszorzędna nieruchomość.
Hansard miał czasem wrażenie, że sama planeta ich tu nie chce. Jakoś udało im się ustawić na powierzchni procesory atmosferyczne, a ten najważniejszy – masywny i podobny do katedry Procesor Pierwszy – był w budowie. Natrafiali jednak na wszelkie możliwe problemy. Wstrząsy prowadziły do pęknięć powierzchni, a raz szczelina w całości pochłonęła jeden z mniejszych procesorów. Wypadki, błędy miernicze i wadliwy sprzęt prowadziły do znaczących opóźnień.
A teraz… co jeszcze?
Zaniepokojony dudnieniem maszyny, przeszedł wzdłuż podstawy procesora. Grunt drżał, a Hansard pomyślał, że mógłby teraz drżeć razem z nim. Czuł w ustach piasek.
– Najit! – zawołał. Miał wrażenie, że powinien już go spotkać.
– Tutaj! – nadeszła odpowiedź.
Hansard z trudem przebił wzrokiem zasłonę piasku i spostrzegł trzy postacie. Nie stały jednak blisko procesora, raczej z pięć metrów od niego, i wpatrywały się w ziemię.
„Niech to szlag”, pomyślał Hansard. „Proszę, nie mówcie mi…”
Procesor zadygotał. Hansard odwrócił się i patrzył, wstrzymując oddech. Wstrząsy były tak silne, że gołym okiem widział ruchy konstrukcji. I nagle uświadomił sobie, że drżenia nie pochodzą tylko od maszyny.
– Sukinsyn! – krzyknął.
Zgrzyt metalu wewnątrz konstrukcji zmienił się w nieustanny pisk.
Hansard podbiegł do pozostałych. Trójka ludzi na zewnątrz, zgadza się. Ale trójka była też w środku. Pośród tego zgrzytającego, piszczącego metalu.
– Co u diabła… – zaczął.
– To kolejna rozpadlina! – krzyknął Najit.
Podchodząc, Hansard widział pęknięcie gruntu przed nimi; warstwy pyłu atmosferycznego i wulkanicznych popiołów sypały się w głąb jak piasek. Najit pobiegł od procesora wzdłuż szczeliny, by określić jej długość. Potem zatrzymał się i odwrócił do pozostałej dwójki.
– Pięć metrów! – zawołał. – I rośnie.
Hansard nie przejmował się tym, jak daleko rozpadlina ciągnie się od procesora. Podbiegł do zewnętrznego pancerza i przyjrzał się znikającej pod nim szczelinie.
– Nie… – szeptał do siebie. – Nie, nie, nie, nie.
Spojrzał na niesione wiatrem drobiny. Procesor drżał, a dobiegające z niego stuki przypominały mu oglądane kiedyś archiwalne nagranie starożytnej lokomotywy.
– Wyłączyć wszystko! – ryknął. – Wyłączcie maszynę i wyłaźcie stamtąd!
– Szefie… – odezwał się Najit niepewnie.
Hansard skręcił i podbiegł do trójki budowlańców.
– Cofnijcie się, idioci! – Zamachał rękami. – Nie pamiętacie Procesora Trzy?
W komunikatorze słyszał mechaników pracujących wewnątrz – rozkazy i przekleństwa w koktajlu panicznych krzyków.
– Myślisz, że będzie gorzej?! – zawołał Najit.
Ziemia wciąż drżała. Trzęsienie dotykało niewielkiego obszaru, ale nie dało się przewidzieć, jak długo potrwa. Zanim zaczęli tu budowę, badali ten teren przez osiemnaście miesięcy i nie zaobserwowali żadnych wstrząsów.
Aż było już za późno, by przerwać.
– Już jest wystarczająco źle – burknął Hansard.
Procesor westchnął i szum w jego wnętrzu ucichł, ale kadłub wciąż dygotał. Wichura przycichła na chwilę, dzięki czemu dokładnie zobaczył boczną ścianę maszyny, a na niej wyraźne pęknięcie w gładkim poza tym metalu. Jakieś sześć metrów nad ziemią.
Szlag…
– Wychodźcie stamtąd natychmiast – polecił. – Nguyen! Mendez! Już…
Hansard urwał nagle i spojrzał pod nogi. Grunt uspokoił się, wstrząsy ucichły. Przez kilka sekund wstrzymywał oddech, aż nabrał pewności, że to już koniec. Chociaż nie miało to większego znaczenia.
Procesor atmosferyczny może da się jeszcze naprawić, ale to bezcelowe. Kolejne trzęsienie ziemi – jutro albo za dziesięć lat – może go zniszczyć zupełnie. Maszynę trzeba porzucić – metalowy wrak, z którego będą wymontowywać części do budowy nowego, na bardziej stabilnym gruncie. Tyle że na Acheronie nigdy nie wiadomo, czy grunt będzie stabilny.
–Szefie… – Najit stanął obok.
Hansard wpatrywał się w burzę, czując uderzenia wichury. Pokonany.
Ktokolwiek nadał LV-425 nową nazwę, wyraźnie dostrzegał absurdalność ludzkich wysiłków. W greckiej mitologii Acheron był jedną z rzek płynących przez krainę umarłych. Słowo miało ponure znaczenie.
Rzeka Cierpień.


Dodano: 2024-10-11 08:46:05
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Wywiad z Nealem Shustermanem


 Plaża skamielin

 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

Recenzje

Heinlein, Robert A. - "Luna to surowa pani"


 Sullivan, Michael J. - "Epoka wojny"

 Clarke, Susanna - "Jonathan Strange i Pan Norrell"

 Holdstock, Robert - "Lavondyss"

 McDonald, Ian - "Hopelandia"

 antologia - "PoznAI przyszłość"

 Chambers, Becky - dylogia "Mnich i robot"

 Pohl, Frederik - "Gateway. Za błękitnym horyzontem zdarzeń"

Fragmenty

 Scalzi, John - "Towarzystwo Ochrony Kaiju" #2

 Golden, Christopher - "Obcy. Rzeka cierpień" #1

 Vance, Jack - "Kroniki Umierającej Ziemi"

 White, Alex - "Obcy. Zimna kuźnia"

 Silverberg, Robert - "Człowiek w labiryncie"

 Golden, Christopher - "Obcy. Rzeka cierpień" #2

 Scalzi, John - "Towarzystwo Ochrony Kaiju" #1

 Bielawski, Jakub - "Tam, gdzie najlepiej się umiera"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS