Szarzeje dzień, który wybrała, słońce czarne się robi nad głową. Ciemno jak w nocy. Obręcz wciąż na szyi. Wyczołgała się z kopca i owinęła długim sznurem w biodrach, aż wygląda, jakby dusiły ją sploty wężowe. Wątłe światło każe jej myśleć, że słońce zaszło, a przecież wisi jeszcze wysoko na niebie, tuż za południową porą, ten pierścień płonący wokół czarnego środka. Ona za długo patrzy na słońce, a kiedy próbuje biec, światło oślepia oczy. W powietrzu blask, na ziemi blask. Wszystko jaśnieje, wszystko płonie na biało. Kury gdaczą oszołomione, gdy dziewczyna roztrąca je kopniakami na drodze i w biegu do furtki wpada wprost na tors.
– To niedobrze wygląda, ty mały smrodzie.
Najmłodszy brat.
– Gdzie się wybierasz?
Najpierw pomyślał, że wybiegła pohasać ze świniami, jedynymi zwierzętami brudniejszymi od niej, ale potem zobaczył sznur zawinięty na ciele. Ty małe gówno, mówi i chwyta ją za włosy. Ona wyje z bólu, ale nie zapłacze. Wrzeszczy i kopie, a on krzyczy, Tak, wrzeszcz i brykaj jak zwierzę, i szuka końca sznura, żeby zakręcić nią jak bączkiem. Ale wtedy ona kopie go w goleń, celnie, i on puszcza. Rzuca jej wściekłe spojrzenie, nie mówi nic. Najmłodszy brat upuszcza kordelas na ziemię i wyciąga z sarongu skórzany pas do bicia. Uśmiecha się tak szeroko, że twarz wygląda jak przecięta na pół. Dziewczyna chwyta coś małego, co ukryła przy sobie, a on rzuca się na nią jak gepard, lecz ona roztrzaskuje mu to na twarzy, mały kozi pęcherz wypełniony jej szczynami sprzed wielu księżyców, zmieszanymi z pyłem ziemi. Szczypie, jak brat próbuje wytrzeć oczy. Krzyczy, zaciśnięte powieki puchną. Oślepiałaś mnie, beczy i kaszle palony ogniem szczyn w ustach. Ona chce dalej uciekać, ale w szamotaninie on chwyta sznur i ciągnie, ciągnie i ciągnie. Ona czuje, że ucieka i zarazem cofa się, i nie może tego powstrzymać, ryje piętami w błocie, kurzym gównie, świńskim łajnie. Mały smrodzie, krzyczy brat, wezmę to, co biorę zawsze, a potem cię zabiję, dodaje. Nie szukaj moich braci, żaden z nich mnie nie powstrzyma. Oho. Strach mija. Bracia nie przyszliby, żeby ją uratować, ale żeby go pohamować. Jak człowiek, co widzi, że zaraz nadepniesz na cierń, więc ostrzeże cierń. Wciąż ślepy i uczepiony sznura, najmłodszy ciągnie raz za razem, ręka za ręką. Ona pozwala mu się przywlec, a potem chwyta kordelas. Już blisko, krzyczy on, czuję, i tak, jest już naprawdę blisko. Sznur więzi ją w talii, szarpie i się zaciska, ale ona się nie broni i teraz brat wychwytuje od niej smród świńskiego łajna. Dziewczyna bierze zamach i rąbie z całej siły.
– Odcięłaś mi rękę! Ty suko! Ty mała suko!
Najmłodszy wyje, biadoli, przeklina, szuka swojej dłoni. Dziewczyna w końcu ucieka. Sznur wije się za nią, a na nim wciąż zaciśnięta ręka brata.
Potem jest więcej słońca przypiekającego skórę i oślepiającego oczy i ścieżka szeroka na dwa rydwany i odrętwienie stóp idących nazbyt długo. Bieg od chaty do chaty, od ścieżki do ścieżki, od krzaka do krzaka, od drzewa do drzewa, aż w końcu las, by ukryć się przed braćmi, którzy na pewno jej szukają i skrzyknęli innych do tropienia. Cztery dni pod gołym niebem, więcej bez jedzenia i jeszcze jeden księżyc upłynie, nim dziewczyna padnie. Czuje sen, choć nie śpi, a kiedy nie śpi, porusza się, chociaż nogi odrętwiałe. Sznur był tak napięty, że dusił cię jak wąż, rozbrzmiewa ochrypły głos kobiety pochylającej się nad nią. Gdzie twoja matka?, pyta, a dziewczyna dygocze i dygocze, jakby świeże powietrze wyrwało ją z odrętwienia. Jeszcze jeden dzień i podskok wozu wyrywa ją ze snu. Kobieta pyta, dokąd zmierzasz, dziewczyno, ale nie ma odpowiedzi. Nieważne, mówi kobieta. Jadą do Kongoru.
Oto dziewczyna. Kobieta siedząca na wozie mieszka w domu przy ulicy, gdzie wszystko jest niebieskie. W domu z dwoma piętrami i dwiema drabinami oraz z dziesiątką kobiet. Kobiet z czarującym koo, tak mówią mężczyźni. Ta na wozie, zwąca siebie panną Azorą, mówi o nich „moje kurwy”, bo nie ma zwyczaju zasłaniać się pięknym słowem. Dlaczego przyprowadziłaś tutaj kolejną?, pyta jedna z kobiet, która w ciągu siedmiu dni od przybycia dziewczyny ani razu nie włożyła odzienia. Interes idzie dobrze, ale powoli, odpowiada panna Azora i patrzy na przygarniętą, jakby sama zastanawiała się, dlaczego wzięła dodatkowy ładunek.
– Niedługo trzeba będzie zakleszczyć dziurkę w dzbanku.
– Nie umiem pracować w glinie – odpowiada dziewczyna. Kobiety w śmiech, a panna Azora porusza cicho ustami, jakby liczyła w myśli.
Rok gna za rokiem, gdy dziewczyna liczy dni u panny Azory, ale czasem chciałaby, żeby lata przygnały z powrotem. Rok gna za rokiem i zaokrągla jej biodra i ciało na zadku. Lata zdzierają jej głos, potem wygładzają go na nowo i sama już się gubi. Lata sprawiają, że to samo oko widzi to samo, ale postrzega inaczej. Mężczyzn postrzega inaczej. Pannę Azorę inaczej. Nie, postrzega ją taką, jaka zawsze była, i jak ona postrzega dziewczynę. My razem kobiety, ale nie nazywaj nas siostrami, mówi któraś. Pierwszego roku dwie odeszły, rok później jedna wróciła. Trzech mężczyzn umiera w tym domu, pierwszy akurat wtedy, gdy wszedł w Dinti. Po dwóch przyszli inni mężczyźni, ale trzeci był wędrowcem, za którego spalenie musiały zapłacić pewnemu kupcowi. Sprowadzona przez pannę Azorę nie ma imienia, ale jest jedyną dziewczyną wśród kobiet, więc wołają na nią Dziewczyna. To ją wysyłają do rzeźnika po flaki i gicze, bo jemu żal biduli, więc daje jej więcej. Dziewczyna karmi się życzliwością jednych kobiet i wystrzega niegodziwości innych. Dziewczyna kryje się, gdy kobieta mówi: Ukryj się i nie wychodź, bo pewien mężczyzna przyjdzie z pewnym żądaniem i chociaż panna Azora kocha swoje dzieci, bardziej od nich lubi pieniądze. Dziewczyna bawi się gałązką na ziemi w pomieszczeniu na tyłach i nazywa ją siostrą, aż do dnia, kiedy budzi się i zostawia siostrę-gałązkę na klepisku. Dziewczyna podpatruje kurwy, aż do nocy mogące uchodzić za każdego, tylko nie kurwę. Tymczasem panna Azora nie spuszcza jej z oka. Mówi: Dziewczyno, urosłaś przez lata, ale twoja twarz zacięta, jakbyś widziała tylko ludzi, którzy cię skrzywdzili, a twój podbródek za ostry, oczy nadto głębokie, nos za duży, cycki za małe, nogi za długie, ręce za obrotne, język za prędki. Potem chwyta dziewczynę i ściąga z niej koszulę przez głowę. Ona dygocze, bo poznała wstyd przez lata okrywania się w domu, w którym kobiety się nie okrywają. Wyzbądź się tego gówna, mówi panna Azora, przyglądając się dziewczynie. Wstydu nie można kupić ani sprzedać. Twoja koo też się zmienia, dodaje i każe Dinti przynieść szmaty.
– Księżyc niedługo przyjdzie do ciebie, żeby upomnieć się o swoje – mówi.
– Potem przyjdą mężczyźni – dodaje Dinti i chichocze.
Słowa panny Azory rychło się spełniają i po raz pierwszy dziewczynę bolą sutki, puchnie jej brzuch, łupie w głowie i gdziekolwiek usiądzie w ciągu trzech nocy, wszędzie zostawia ślady krwi. W dolnej części brzucha szarpie i rwie, kiedy pomacać, a ból odbija się echem w lędźwiach i udach. Dziewczyna nie przestaje płakać. Nigdy nie widziałam, żeby którakolwiek tak ciężko to przechodziła, mówi panna Azora, po czym wkładają ją do kadzi i leją ciepłą wodę na ramiona. Panna Azora głaszcze ją po głowie i śpiewem kołysze ją do snu. Nie rozpaczaj, Dziewczyno, mówi, jesteś teraz kobietą.
Pół księżyca później panna Azora przenosi ją do najmniejszego pokoju w domu, do tego, który nazywają Komodą. To jej pierwsze łóżko w życiu, gruba pościel wypchana pierzem, a w kącie miednica i dzban z wodą, a przecież nie do picia. Tej samej nocy jedna z dziesięciu kobiet zakrada się do jej łóżka z okna powyżej. To ja, mówi Yanya. Kobieta patrzy na Dziewczynę, wzdycha głośno i przeciągle i mówi: Postępowania Azory nie wolno ci brać za życzliwość. Ona przygotowuje cię do bycia kolejną zakazaną lilią. Zakazana lilia jest dla mężczyzny o szczególnych potrzebach, choć w takim mężczyźnie nie ma nic szczególnego poza wypchaną sakiewką. To taki, co jak widzi koleżanki bawiące się z jego córeczką, ledwo panuje nad żądzą, by którejś nie złapać i nie zaciągnąć w busz. Ale panna Azora najpierw poczeka, popatrzy, byś podrosła, trochę się pogrubiła. Potem zrobi tak, że pewnej nocy wyśle na ciebie mężczyznę bez ostrzeżenia. Woli postąpić w ten sposób, nasyłać ich na ciebie, dopiero potem wyjaśni, że jak ci to nie w smak, zawsze możesz odejść. Tak właśnie zrobi, tak zrobiła z nami wszystkimi. Ale ty też możesz coś zrobić, mówi Yanya, jednak nie chce zdradzić, co stało się z ostatnią zakazaną lilią. Podsuwa Dziewczynie woreczek i dodaje: Wymieszaj tyle, ile mieści się w dwóch palcach, i dopilnuj, by wypili.