W górnej części krętych kamiennych schodów nie było świateł, więc Kai przywołał chochlika wielkości ważki i pięli się dalej w górę, prowadzeni jego migotliwym blaskiem. Im wyżej się znajdowali, tym bardziej było czuć woń rześkiego, słonego wiatru. Za plecami Kaia Ziede wypytywała Sanję.
- Kiedy tu dotarliśmy, była noc, ale oni czekali do rana – mówiła Sanja, krzywiąc się złośliwie. – Pewnie myśleli, że tak będzie bezpieczniej.
- Jak ten Menlas się tu dostał? – drążyła Ziede. – Miał jakiś klucz?
- Może i tak, ale ja nie widziałam. – Sanja wzięła gwałtowny oddech. Była wyraźnie rozdarta pomiędzy twardym i ponad wiek dojrzałym dzieckiem ulicy a samotną, nieszczęśliwą dziewczynką. Głos jej zadrżał. – Oni go bili…
Kai zatrzymał się i spojrzał na nią. Białe światło latającego chochlika wypłukało kolor z jej twarzy.
- Jak miał na imię? Przygryzła wargę.
- Nigdy się nie dowiedziałam. Chyba napoili nas makiwarą. Zrobiło mi się niedobrze i byli na mnie źli, bo bez przerwy rzygałam. Ciągle go zabierali, choć próbował się stawiać. Nie mieliśmy wiele okazji, żeby pogadać.
Kai ruszył dalej po schodach. Teraz, gdy wspomnienia ciała zblakły, niczego się już nie dowie o jego niedawnym mieszkańcu. Ze wszystkich zmartwień, jakie miał w tej chwili, ta sprawa powinna być najmniej ważna, a jednak nie była.
Może to dlatego, że tak długo mieszkał w swoim ostatnim ciele? Przejął je od wroga, a nie został zmuszony do przejęcia pierwszej lepszej ofiary. Mógł się bardziej przyłożyć do zabicia Menlasa i jego najemników, ale tortury za karę niczego by nie naprawiły. Sam został w ten sposób ukarany przez gorliwych ekspertów, lecz to tylko zwiększyło jego determinację.
- Czy marynarze mówili coś o demaskatorze? Dobrze go znali? – zapytał.
- Możliwe, ale nie wiem. Byliśmy na samym dnie skorupy i on nigdy tam z nimi nie wchodził, więc nie słyszałam, czy ze sobą rozmawiali. – Po chwili zastanowienia dziewczyna dodała: – Ale wydaje się, że go nie lubili. Może myśleli, że nakradną się pod jego wodzą, a potem go zabiją i przejmą łup. A on planował pozbyć się ich, kiedy nie będą mu już potrzebni.
- Prawdopodobnie – przytaknął z roztargnieniem Kai.
Podejrzewał, że Sanja ucieka od faktów i wszystkiego, co widziała i słyszała, serwując mu zmyślone historie o motywacjach swoich porywaczy. W tej sytuacji dalsze przepytywanie nie miało sensu – chyba że przypomniałaby sobie coś konkretnego. Z drugiej strony jej opowieści nie musiały się mijać z prawdą, gdyż demaskatorzy budowali swoją potęgę na krzywdzie ofiar i zdradzonych podwładnych.
Ziede, skupiona na szczegółach budowy i działania grobowca, najwidoczniej uważała, że wypytywanie dziewczynki ma sens.
- Jak woda spływała z dolnej części wieży? – zapytała.
- Nie wiem, nie widziałam – odparła Sanja. – Byliśmy na schodach, a potem Menlas powiedział, żeby nas wnieśli do krypty, a woda płynęła wszędzie. – Zawahała się, po czym dodała: – Po co w ogóle ta woda? Przecież on był martwy w tej szklanej trumnie. Albo może nie do końca martwy?
- Sanjo, czy wiesz, kim jestem? – Kai zerknął na nią przez ramię. Z tego, co powiedziała, wynikało, że Menlas nie zdradzał swoich planów, a przynajmniej nie wtedy, kiedy ofiary mogły o nich usłyszeć.
- Nie… Nie… Nic nie wiem – przyznała dziewczyna. – Jakimś demonem? Coś jak demaskator?
- Powiedz jej, Kai – ponagliła niecierpliwie Ziede, po czym sama to zrobiła: – To Kaiisteron, Wiedźmi Król.
Za jego plecami się zakotłowało. Sanja chciała uciec, ale została złapana i przytrzymana przez Ziede, a potem popchnięta, aby szła dalej.
- Zaraz, ale to dawna historia – zaprotestowała dziewczyna. – Z Arike, ze Wschodzącego Świata. Tak jak Hierarchowie są już historią.
- Hierarchowie nie są historią – zapewniła ponuro Ziede. – Te mordercze gnojki nie dały się tak łatwo wybić.
Za następnym zakrętem schodów oślepiło ich słoneczne światło i orzeźwił powiew chłodnego, słonego powietrza. Kai, skacząc po dwa stopnie, wbiegł na szeroki szczyt okrągłej wieży. Poranne niebo było błękitne i usiane chmurkami, ale szare, ciężkie pasma na zachodzie zapowiadały deszcz. Gwałtownie rozłożył ramiona i zawirował wokół własnej osi, biorąc głęboki haust wiatru z nutą burzowej ulewy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak dokuczliwy był ciężar wilgoci przenikającej zamkniętą przestrzeń, która go więziła. Jedyny ślad lądu można było dostrzec daleko na południu, w postaci smugi na horyzoncie; to mogły być niskie wyspy.
Kai odprawił gestem świetlika, który błyskawicznie zniknął z pola widzenia. Impy nie przepadały za wodą i zamkniętymi przestrzeniami, a ten doznał tego w nadmiarze.