NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Niven, Larry & Pournelle, Jerry - "Pyłek w Oku Boga"

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

Ukazały się

Larson, B.V. - "Świat Niebios"


 Lovelace, Delos W. - "King Kong"

 antologia - "Pulpitacje #2"

 Paszko, Małgorzata - "Pan Głębin"

 Haley, Guy - "Corax: Władca Cieni"

 Clark, Andy - "W blasku Złego Księżyca"

 Werner, C.L. - "Krwawa forsa"

 Wang, M.L. - "Miecz Kaigenu"

Linki

Zychla, Marek - "Strychnica"
Wydawnictwo: Mięta
Data wydania: Luty 2024
ISBN: 978-83-67690-91-1
Oprawa: twarda
Format: 135x202 mm
Liczba stron: 512
Cena: 62,99 zł



Zychla, Marek - "Strychnica"

Kelly umarła nagle, chociaż zanosiło się na to od miesięcy. Pracownicy nie kryli zdumienia, skoro nazywali rezydentkę wojowniczką. Kobieta od dziecka toczyła batalie z tuzinem poważnych chorób – skoncentrowanych głównie na układzie ruchu i krążenia – wychodząc z nich zwycięsko przez przeszło pięćdziesiąt lat.
Rezydentka odeszła, co łączyło się z uczuciem ulgi u pracowników placówki. Z jednej strony Kelly wreszcie przestała cierpieć, z drugiej nawet najbardziej doświadczeni opiekunowie przyznawali, że dniówka z nią trąciła niekiedy koszmarem – Kelly sprawiała masę problemów, ale odkąd zaczęto przepisywać jej oramorph w płynie wraz z opioidowym oxycontinem w tabletkach, zmieniła się w ulubionego rezydenta pracowników. Już prawie nigdy nie szły w ruch jej ciężkie pięści, stroniła również od obelg, rozmowność zastępując milczeniem. Dzięki lekom wykreślono z równania ból, a wraz z bólem odeszła w niepamięć nadmierna agresja.
Kelly głównie spała, a jak nie spała, to jadła lub układała wieże z klocków lego duplo – byle nie czerwonych, ponieważ podobnie jak John czerwień akceptowała jedynie pod postacią ognia. I właśnie przez zamiłowanie do ognia nie zostawiano Kelly samej. Jeśli nadarzyła się tylko okazja, to szperała po szafkach w poszukiwaniu zapałek lub zapalniczki, grożąc każdemu, według Kelly dla żartów, śmiercią.
Ponoć zamierzała puścić placówkę z dymem, nawet jeśli sama miałaby przy tym zginąć. Dom nazywała bramą do piekieł, opiekunów zaś diabłami na usługach karczmarza! Przypuszczano, że miesza rzeczywistość ze snami lub z jakimiś wspomnieniami czy obejrzanym filmem – czyżby podpatrzyła coś oglądanego przez Johna? Niestety, niewiele wiedziano o dzieciństwie Kelly poza tym, że przez kilkanaście lat spotykała się z przemocą ze strony ojca, zanim ten wreszcie umarł. Wtedy dobijającą do pełnoletności dziewczynę wysłano tutaj, do placówki w miasteczku Coolcull. Wkrótce zaczęły się problemy ze skłonnością do przemocy u rezydentki oraz z zamiłowaniem do rozniecania ognia.
Amy, wsparta jeszcze wtedy zespołem doświadczonych opiekunów, sama zaproponowała – podczas rozmowy telefonicznej z dalszymi członkami rodziny osieroconej nastolatki – by przenieśli Kelly właśnie do nich, skoro jedna z sypialni stała wtedy pusta. Koordynatorce z wielu powodów zależało na szybkim wypełnieniu pokoi. Według ówczesnej kadry bywała przy tym strasznie wybredna, jakby wręcz złośliwie stawiała na silnych i krnąbrnych rezydentów, za to o dobrym sercu.
Dzięki dotacji wdzięcznego wujostwa dziewczynę przeniesiono błyskawicznie, papierkową robotę ogarniając zaledwie w kilka dni. Nowa rezydentka, mimo młodego wieku, od początku dbała o współmieszkańców, ale niekoniecznie o pracowników placówki. Kiedy ból zaczynał grać w jej ciele pierwsze skrzypce, stawała się dla opiekunów wrogiem. Zostawiano wtedy Kelly w spokoju, prosząc wszystkich o opuszczenie pomieszczenia, w którym akurat wpadała w furię. Z bezpiecznej odległości miano na nią oko. W odróżnieniu od Johna raczej uderzała w przedmioty, niż serwowała im dłuższy lot. Poobijała głównie kuchenne blaty i ściany.
Tak poza tym nie dało się jej nie kochać. Potrafiła jednym uśmiechem odesłać wszelkie przewinienia w niepamięć, a cichutko wypowiedzianym dobrym słowem odegnać wszelkie chmury. Potrafiła wreszcie przytulić jak mało kto, szczerze, mocno i z bezwarunkową miłością do drugiego człowieka.
Jednak lata mijały i serce rezydentki testowano coraz większymi dawkami leków, co skończyło się jej śmiercią. Placówkę czekały zmiany, włącznie ze zwolnieniami lub odejściem najbardziej doświadczonych opiekunów. Ze zgonem rezydenta zawsze szło w parze natychmiastowe wstrzymanie otrzymywanych na niego dotacji, a do kosztów opieki nad Kelly dorzucała się – poza ministerstwem zdrowia – zmobilizowana wyrzutami sumienia przez wujostwo rezydentki dalsza rodzina Kelly.
Nie potrzeba już było trzeciego pracownika na dziennej zmianie czy drugiego na nocnej. Od teraz wypadało postawić na opiekunów z agencji oraz na wolontariuszy, bezcennych, bo tanich. Nadszedł czas na rozsądniejsze zakupy spożywcze oraz na odwlekanie napraw na zamożniejsze czasy.
Zachwiała się równowaga miejsca, podupadło morale załogi, podłamali się też mieszkańcy, jak i sama Amy, coraz częściej wspominająca swoją matkę, kobietę, po której podobno odziedziczyła troskliwość.
– Mamo, gdybyś tu tylko była… – wzdychała przy podobnych sytuacjach.
A pewni intruzi tylko czekali na takie osłabienie placówki. Od lat unikali jawnej konfrontacji z Kelly, która świeżo po przybyciu w te strony w pojedynkę porządnie przetrzepała im okrwawione skóry.
Wierzyli, że los wreszcie się do nich uśmiechnął.

***

John nie akceptował śmierci współmieszkanki, chociaż odczekał swoje na ławeczce przy domu, tym razem jednak nie mówiąc nikomu za wiele o świetlikach, o łąkach, kopułach czy metalowych siatkach. Twierdził uparcie, że Kelly zabrano do szpitala, skąd niedługo wróci, bo szpitali nie cierpiała niczym on wiedźm (przynajmniej raz w tygodniu nazywał kotkę Śnieżkę wiedźmą). Powtarzał, że Kelly zachorowała, bo nie zamknięto u niej okna. Że trzeba zamykać okna, bo wlatują ćmy i włażą pająki! Złościł się nawet na Amy, a ta schodziła mu z drogi, ponieważ nie miała na kłótnie siły.
I coś w tych zarzutach Johna mogło być na rzeczy, skoro Kelly zawsze prosiła o sprawdzenie okien. Tamtego wieczoru panowała w placówce duchota, poza tym podano kobiecie płynną morfinę, więc zasnęła głęboko, a na nocnej zmianie pozostali akurat wolontariusze, niekoniecznie pamiętający o każdym szczególe. Przecież po lekach Kelly i tak nie obudziłaby się aż do rana, więc nie powinna jej zaszkodzić odrobina świeżego powietrza.
– Bała się – mruczał pod nosem John, insynuując, że Kelly umarła ze strachu.
– Nikt jeszcze nie umarł w Irlandii od otwartego okna! – Koordynatorka ucięła rozmowę z rezydentem, jednym zdaniem lekceważąc zapalenia płuc czy napaści. – Umarła od leków! Żaden morderca nie będzie się czaił na odludziu po krzakach, żeby wskoczyć oknem i… – Odpuściła sobie krzyki. – Kelly odeszła, bo była bardzo chora.
Po raz pierwszy od dawna ktoś odważył się podnieść na Johna głos i po raz pierwszy nie spotkało się to z odwetem.
– Przepraszam, że się uniosłam – dodała koordynatorka na widok smutnej miny podopiecznego. – Masz sporo racji. Otwarte okna to przeciągi, a przeciągi to przeziębienia. Słuchaj – często nadużywała tego słowa – wszystkim nam jej brakuje. Dla mnie Kelly była i jest jak rodzina.
John wybaczył, bo wyczuł, że koordynatorkę Amy zżerało poczucie winy, znane mu z relacji z matką. Nie wiedział tylko, że nie z powodu niedomkniętego okna, lecz przez przyzwalanie na zbyt częste podawanie podopiecznej leków morfinopochodnych. Kelly łykała oxycontin zgodnie z zaleceniami lekarza, ale płynny oramorph dostawała jedynie w przypadkach silnego bólu, wyłącznie po konsultacji z koordynatorką właśnie. Z przyzwalania na raz w miesiącu szybko zrobiło się raz w tygodniu, raz dziennie, aż wreszcie po lunchu, a potem często też wieczorem, na dobry sen.
Bo Kelly była po nich taka spokojna i kochana, a przecież sporo już wycierpiała…
John dopiero po tygodniu zgodził się na wspólną modlitwę oraz rozbijanie wraz z opiekunem szklanych butelek – nieakceptowane przez dotujące placówkę ministerstwo zdrowia. Rozwalał je w swoim stylu, praktycznie w drobny mak.
Według koordynatorki inspektorzy nie musieli o wszystkim wiedzieć, a wolontariuszom ufała. Młodzi zawsze bezproblemowo wypełniali powierzone im zadania, wykazując się lojalnością względem przełożonej. Zwykle robili wszystko bez pytań i bez potrzebnych odpowiedzi, udawając mądrzejszych, niż byli. To z opiekunami o dłuższym stażu trzeba było toczyć boje o byle głupstwo. Wszędzie doszukiwali się zagrożeń.

***

Ósmej nocy od śmierci koleżanki John aktywował drzwiami pager zawieszony przy pasku wolontariusza. Zaspany opiekun próbował uspokoić wyraźnie pobudzonego rezydenta, uchylił się nawet przed lecącym krzesłem, ale już przed drewnianym piórnikiem nie zdołał. Piórnikiem John nigdy nie chybiał…
Wolontariusz stracił przytomność, a rezydent opuścił sypialnię, więc ponownie rozpikał się pager, co nie miało większego znaczenia. Dwóch opiekunów może by coś zdziałało, ale odkąd Kelly odeszła, na nocną zmianę przychodził jeden.
John przebiegł się po obu piętrach, by pozrywać ze ścian pokryte symbolami kartki. Na koniec wkroczył do sypialni Kelly, gdzie niczego jeszcze nie ruszono, ponieważ sentymentalna koordynatorka nie wyraziła zgody nawet na porządki. Poza tym miała ważniejsze sprawy na głowie, jak na przykład wujostwo rezydentki, domagające się od niej, po rozmowach z lekarzami, szczegółowych wyjaśnień.
John obejrzał łóżko, którego pozazdrościł. Miało masę przycisków sprawiających, że podnosiło się lub opuszczało, a nawet przechylało niczym statek piracki. W takim łóżku dopiero słuchałoby się książek!
Na materac jednak nie wszedł, tylko pobawił się dłuższą chwilę przyciskami. Obejrzał później skromniutką kolekcję filmów DVD na półce przy oknie, natrafiając na perełkę, na animowanego Króla Lwa, którego jakimś cudem jeszcze nie posiadał! Posiadać zapragnął; nie odrywał od okładki oczu. Kraść jednak nie zamierzał, nie silnej Kelly, choćby i martwej. Tylko ona potrafiła ustawić Johna do pionu. Widział, do czego była zdolna podczas bitwy sprzed laty!
Poza tym John nie znalazł w pokoju nic ciekawego, bo nie interesowały go ani lalki, ani skromny zbiór nudnych przewodników podróżniczych – Kelly czytała o różnych kuchniach świata, a John wolał siedzieć w placówce, nad ciastem lub pływającą we frytkach smażoną rybą. Cokolwiek wykwintniejszego zwykle zalatywało mu trawą.
– Odłóż – usłyszał głos Michaela i aż podskoczył, tak bardzo nie spodziewał się współmieszkańca. – Chcę spać. Fiona też.
Nadciągnęli Fiona i Michael, dwójka pozostałych rezydentów, których nie można było zostawiać bez dozoru razem, bo zbytnio mieli się ku sobie.
– Spierdalaj – rzucił John, bo i takie rzeczy podchwycił z filmów.
– Odłóż! – Michael nie zamierzał odpuścić, nie w obecności Fiony.
– Spierdalaj!
I tak w kółko, dopóki Fiona nie westchnęła przeciągle, dzięki czemu nieco się uspokoili.
Fionę często bolała głowa i zarywanie nocek nie pomagało w walce z migrenami. Poza tym kochała rozmowy o koronawirusie i długie spacery po okolicy, dzięki czemu nie brakowało jej siły oraz szybkości. I zazdrościła Kelly jej wcześniejszych podróży, nawet tych krótszych, krajowych, ponieważ Kelly miała na tyle rozumu, żeby na zewnątrz nie zaprószać ognia, a Fionie zdarzało się zalewać wodą hotelowe łazienki. Obie o geografii świata wiedziały więcej niż przeciętny zjadacz chleba.
– Hej – odezwała się do współmieszkańców, długo przeciągając samogłoskę. – Czemu nie śpicie? – Okręcała przy tym pasemko włosów wokół umięśnionego palca wskazującego.
Michael skupił się na koleżance i jej niedopiętej górze od piżamy, zapominając o kłótni. John również się uspokoił i odpuścił sobie brzydkie słownictwo, lecz wciąż nie odłożył na miejsce pudełka z filmem. Michael zaczął nerwowo chrząkać i uśmiechać się do Fiony, śliniąc się niezbyt estetycznie.
– Rysunki są złe. – John przerwał te zaloty, po czym rzucił w ich stronę zerwanymi kartkami. – Brzydko mówią. Przy oknie jest czerwono.
Parapet rzeczywiście pokryły smugi jakichś glonów regularnie pojonych deszczem.
– Glony nie od nich – podsumowała Fiona.
– Skąd wiesz, najdroższa? – Michael nie odpuszczał z flirtem.
– Od nich tylko krew.
Całą trójką przyjrzeli się wreszcie kartkom. Wyglądało na to, że John miał co do symboli rację. Posmutnieli i wzięli się do zrywania kolejnych, ponieważ ostrzeżenie przed bazgraniem po ścianach pojawiało się w niejasnych wspomnieniach Michaela oraz Fiony.
Król Lew pozostał na łóżku wraz z trudem tłumioną zazdrością.
John przy wyjściu obiecał filmowi, że kiedyś po niego wróci.

4

Odzyskanie przytomności nie szło w parze z odzyskiwaniem chęci do pracy. Wolontariusz usiadł z trudem, opuszkami palców rozmasowując guza na czole. Rozmasowywanie bolało jak diabli, ale przynajmniej pozwalało chłopakowi zachować przytomność. Głowa zdawała się kilkukrotnie cięższa od reszty ciała, a w mięśnie ktoś wlał chyba płynny ołów, piekący skórę i kości. Opiekun najchętniej ponownie zanurzyłby się w błogim omdleniu.
Chłopak sięgnął do kieszeni po telefon i zdziwił się jego brakiem. Zdenerwował się nawet, bo nie po to ciężko pracował, by stracić teraz zabawkę wartą dwie tygodniówki.
– John – odgadł i spróbował wstać, co udało się mu dopiero przy trzeciej próbie. – John – powtórzył z większym smutkiem oraz dopasowanym do sytuacji przekleństwem.
Wolontariusz opuścił pokój, przebiegł długi korytarz oraz pokonał schody prowadzące na dół, by dopaść w biurze telefon stacjonarny. Wiedział, że należy wszcząć alarm, ponieważ obawiał się, że John zdołał uciec. Nie martwił się o podopiecznego, twardszego od niejednej skały – a już na pewno od telefonu, którym pewnie gdzieś cisnął – lecz zamierzał dopełnić obowiązków.
Miał nadzieję, że przynajmniej Fiona z Michaelem pozostali w swoich łóżkach.
Oczywiście nie pozostali, o czym dowiedział się, kiedy przeszedł do salonu, bo Amy w rozmowie telefonicznej kazała mu przeszukać dokładnie dom. Leżący na salonowej sofie Michael z Fioną zdecydowanie świata poza sobą nie widzieli, zaś John palił w kominku kartkami z symbolami, mrucząc przekleństwa pod nosem. Wyglądał groźnie, groźniej niż zwykle. Roztańczone światło padało na jego masywne przedramiona, na wykrzywioną złością twarz.
– Zostańcie tutaj – jęknął opiekun, po czym oparł się o framugę drzwi, bo placówkowy świat postanowił sobie zawirować.
Po złapaniu kilku oddechów wolontariusz pomógł w paleniu kartek, nie mając ochoty na konfrontację z siłaczem ani tym bardziej na zapasy z dwójką kochanków. Chłopak miał dopiero dziewiętnaście lat i bał się Johna, jednak nie spuszczał z niego wzroku, byle nie patrzeć na Michaela oraz Fionę, którzy nijak nie zareagowali na jego prośby o zaniechanie obściskiwań.
Sprowadzona na miejsce koordynatorka próbowała wycisnąć cokolwiek z podopiecznych, ale nie dowiedziała się niczego sensownego. Rezydenci opowiadali o symbolach, o niebazgraniu po ścianach, o tym, że kartki przemawiały „brzydkim” językiem i trzeba było je spalić. Noc przechodziła w ranek, dlatego kobieta skierowała wreszcie mieszkańców do łóżek. Na wpół przytomnego wolontariusza zabrała karetka z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu. Wyraźnie osłabiony chłopak opowiadał ratownikowi medycznemu po niemiecku o utraconym, zapewne w kominku, telefonie. Ten oczywiście nic z tego nie rozumiał, ale korzystał z wyraźnie nadużywanego w jego zawodzie zapewnienia, że wszystko będzie dobrze.
Fiona z Michaelem cieszyli się, że nikt nie wypytuje o ich igraszki. Chętnie opowiadali o rozmownych kartkach i zrzucali, raczej półświadomie, winę na Johna, który ponoć „się uparł!” i „wyciągnął ich z łóżek!”. John zaś wściekał się podczas przesłuchania, bo pierwszy raz od dawna zasugerowano, że taki dobry to on wcale nie jest, jeżeli opiekun wylądował na obserwacji i nie zamierza wrócić do pracy. Rezydenta odprowadzono wreszcie do sypialni i poinformowano, że meble zostaną zastąpione plastikowymi, a o drewnianym piórniku od wujka może zapomnieć.
Koordynatorka zabrała się jeszcze do wypisywania w dzienniku planów na kolejny dzień. Napomknęła mimochodem o koniecznej wizycie policji, bo atak na wolontariusza podlegał co najmniej śledztwu, a kto wie, czy nie karze.
– Nie odpuszczą. – Kiwała na Johna palcem. – Słuchaj, mogą cię wysłać do więzienia!
John jednak tym razem zdusił emocje w sobie, całą zmagazynowaną siłę pozostawiając na kolejny dzień. Więzienia się nie bał, bo w filmach zwykle za kratkami ciekawie się działo – grano tam w karty, dużo spano i czasami dochodziło do jakichś przepychanek, szybko tłumionych interwencjami strażników. Uspokoił się wręcz, bo przynajmniej żaden z policjantów nie będzie chciał do niego strzelać – broń palną John szanował; pociskom nie brakowało szybkości oraz siły. Zbytnio przypominały mu pięści Kelly.
Koordynatorka skróciła modlitwę do dwóch wersów i czmychnęła chyżo, mimo sporej nadwagi, by w kuchni doczekać dziennej zmiany nad parującym kubkiem kawy. W kawie maczała herbatniki znalezione w spiżarce, bo w tym domu zawsze odczuwała wzmożony głód. Wchodząc tu, już czuła się, jakby z tydzień nie jadła.
– Poddałabym się – westchnęła w kawową parę – gdybym ich tak nie kochała. I gdyby nie matka… – Matka Amy ponoć nalegała, by córka karierę zawodową związała z placówką.
To prawda. Przed rzuceniem tej posady powstrzymywała koordynatorkę obietnica, miłość do podopiecznych oraz przywiązanie do tego kawałka świata.
– Gdybym znała kogoś, kto mógłby mnie zastąpić… – Znała, lecz takich osób wyszukała zaledwie garstkę i każda z nich znalazła już zatrudnienie w podobnym miejscu. Poza tym Amy rzeczywiście obiecała to kiedyś mamie, i to wielokrotnie, przed jej śmiercią, a obietnic dotrzymywała.
– Zrodzeni z grzechu – mruknęła pod nosem, przysypiając nad coraz zimniejszym kubkiem. – Mamo, że też musiałaś się w ogóle urodzić.


Dodano: 2024-02-20 12:08:59
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Sanderson, Brandon - "Słoneczny mąż"


 Swan, Richard - "Sprawiedliwość królów"

 Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

 Esslemont, Ian Cameron - "Noc noży"

 McGuire, Seanan - "Każde serce to wrota. Patyki i kości"

 Tolkien, John Ronald Ruel - "Listy Świętego Mikołaja"

 Gong, Chloe - "Nieśmiertelne pragnienia"

 Nayler, Ray - "Góra pod morzem"

Fragmenty

 Wang, M.L. - "Miecz Kaigenu"

 Robinson, Kim Stanley - "Zielony Mars" #2

 Campbell, John W. - "Coś" (przedmowa)

 Watts, Peter - "Wir" (Wymiary)

 Robinson, Kim Stanley - "Zielony Mars" #1

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Tajemnica Ramy"

 Dresler-Janik, Elwira - "Córki bogini Mokosz"

 Maszczyszyn, Jan - "Mare Orientale"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS