NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Martine, Arkady - "Pustkowie zwane pokojem"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Watts, Peter - "Rozgwiazda" (Wymiary)
Wydawnictwo: Vesper
Cykl: Trylogia Ryfterów
Kolekcja: Wymiary
Tytuł oryginału: Starfish
Tłumaczenie: Dominika Rycerz-Jakubiec
Data wydania: Czerwiec 2023
ISBN: 978-83-77314-64-7
Oprawa: Twarda
Format: 140x205
Liczba stron: 484
Cena: 64,90
Rok wydania oryginału: 1999
Tom cyklu: 1



Watts, Peter - "Rozgwiazda" (Vesper)

PRELUDIUM: Ceratius

Otchłań najpewniej odbierze ci mowę.
Światło słoneczne nie dotarło tu od miliona lat. Atmosfery gromadzą się na tej głębokości setkami, a rowy oceaniczne mogłyby pochłonąć tuzin Everestów, nie wydając z siebie nawet jednego beknięcia. Mówi się, że życie powstało w morskich głębinach. Może. Nie mógł to być jednak łatwy poród, sądząc po istotach, które pozostały tu do dziś – potwornych, powykręcanych w koszmarne kształty przez brak światła, ciśnienie i pierwotne, chroniczne wygłodzenie.
Nawet tutaj, wewnątrz kadłuba, otchłań wisi nad tobą swym ciężarem niczym sklepienie katedry. To nie jest miejsce, w którym wykrzykuje się nieistotne bzdury. Jeśli już w ogóle musisz się odezwać, mówisz ściszonym głosem. Ale wygląda na to, że ci turyści kompletnie mają to w dupie.
Joel Kita przywykł do nasłuchiwania rozbrzmiewającego wokół oddechu skafu, jego mowy złożonej ze szczęków i syków. Polegał na tych dźwiękach; odczyty tylko potwierdzały to, co powiedział mu już pomruk żołądka bestii. Lecz Ceratius był łodzią turystyczną – w pełni wyizolowaną, o znacznie wyższym suficie, pełną leżanek wypoczynkowych i wyposażoną w małe automaty z napojami i używkami umiejscowione na tyle każdego siedzenia. Jedynym, co dane jest dziś Joelowi usłyszeć, jest paplanina ładunku.
Zerka przez ramię. Przewodniczka, dwudziestokilkuletnia Hinduska z fryzurą na zebrę – Pretila Jakaśtam – posyła mu przelotny, smutny uśmiech. Jest reliktem i dobrze o tym wie. Nie może konkurować z biblioteką pokładową i nie występuje w zestawie z animacjami w 3D ani wielokanałową ścieżką dźwiękową. Tak naprawdę jest tylko rekwizytem. Ci ludzie zrzucają się na jej pensję nie dlatego, że robi coś pożytecznego, ale właśnie dlatego, że niczego takiego nie robi. Jaki jest sens bycia bogatym, jeśli kupuje się tylko to, co niezbędne?
Jest ich ośmioro. Starszy, dobiegający pierwszej setki gość odziany jedynie w mieszek zakrywający genitalia majstruje przy guzikach swojej kamery. Pozostali podłączyli się już do swych zestawów, odtwarzających program starannie zaprojektowany tak, żeby zająć turystów na czas schodzenia w głąb, a jednocześnie nie wywrzeć zbyt silnego wrażenia, by cel podróży nie okazał się dla nich zawodem. Ostatnio ta granica stała się bardzo cienka.
Joel wolałby, żeby program trochę skuteczniej przykuwał uwagę ładunku; może zamknęliby się, gdyby bardziej ich zainteresował. Zapewne i tak nie obchodzi ich, czy potwory morskie z Channer warte są robionego wokół nich szumu. Ci ludzie znaleźli się tutaj nie dlatego, że otchłań jest taka imponująca; znaleźli się tutaj, bo jej zobaczenie tak wiele kosztuje.
Przebiega wzrokiem po tablicy rozdzielczej. Nawet ona sprawia wrażenie przesadnie rozbudowanej: niemal połowę panelu zajmują kontrolki odpowiadające za klimat i podmorskie rozrywki. Znudzony, podłącza się do sygnału z przypadkowego zestawu, otwierając okno z danymi na głównym wyświetlaczu. Osiemnastowieczny drzeworyt krakena ożywa dzięki cudowi nowoczesnej animacji. Prymitywnie wykonane macki oplatają maszty galeonu i wciągają go w potężne fale. Rozbrzmiewa kobiecy głos, dobrany tak, by jak najskuteczniej przykuć uwagę obu płci:
– Od zawsze wyobrażaliśmy sobie, że morza zamieszkują potwory…
Joel się wyłącza.
Pan Mieszek podchodzi do niego od tyłu i poufale kładzie dłoń na jego ramieniu. Joel opiera się pragnieniu, by ją strząsnąć. Z turystycznymi łodziami podwodnymi jest jeszcze jeden problem – nie ma prawdziwego kokpitu, tylko zestaw przełączników na przedzie kabiny pasażerskiej. Nie możesz odgrodzić się od ładunku.
– Niezła makieta – odzywa się pan Mieszek.
Joel przypomina sobie o zawodowych obowiązkach i uśmiecha się.
– Od dawna kursujesz na tej trasie? – Skórę wapniaka pokrywa lśniąca, złotawa opalenizna, efekt stosowania hodowlanego ksantofilu. Uśmiech Joela lekko blednie. Słyszał oczywiście o jego wszelkich korzyściach: że chroni przed promieniowaniem UV, zwiększa zawartość tlenu we krwi i dodaje energii. Mówi się nawet, że zmniejsza zapotrzebowanie na żywność – nie, żeby którykolwiek z tych ludzi musiał się martwić o ceny artykułów spożywczych. Mimo to, jak na gust Joela, jest to zbytnia ingerencja naturze. Implanty powinny być wykonane z mięsa, a przynajmniej z plastiku. Gdyby ludzie mieli przeprowadzać fotosyntezę, posiadaliby liście.
– Pytałem…
Joel kiwa głową.
– Od kilku lat.
Chrząknięcie.
– Nie wiedziałem, że Podmorskie Safari istnieje od tak dawna.
– Nie pracuję dla Podmorskiego Safari – odpowiada Joel tak uprzejmie, jak to tylko możliwe. – Jestem wolnym strzelcem. – Wapniak pewnie i tak wie swoje; wywodzi się z pokolenia, w którym każdy rokrocznie składał przysięgę wierności temu samemu panu. Nikt nie uważał wtedy, że to coś złego.
– To świetnie. – Pan Mieszek poklepuje go ojcowsko po ramieniu.
Joel delikatnie ustawia stery na bakburtę. Płynęli tuż przy południowo-wschodniej grani Grzbietu, ze zgaszonymi reflektorami; sonar pokazuje krajobraz pozbawiony wyrazu, pełen błota i głazów. Sam ryft znajduje się w odległości kolejnych pięciu czy dziesięciu minut drogi. Na ekranie program turystyczny opowiada o ogromnych kałamarnicach atakujących łodzie ratunkowe w czasie II wojny światowej, pokazując na dowód szereg archiwalnych fotografii przedstawiających ludzkie nogi z wielkimi jak pięści, stożkowatymi ranami w miejscach, gdzie ostro zakończone przyssawki wydarły z nich kawały ciała.
– Paskudne. Zobaczymy jakieś ogromne kałamarnice?
Joel potrząsa głową.
– To inna wycieczka.
Program rozpoczyna litanię głębinowych okropieństw: kawał mięsa wyrzucony na plażę na Florydzie, wskazujący na istnienie ośmiornicy o rozpiętości macek sięgającej trzydziestu metrów. Gigantyczne larwy węgorzy. Hipotetyczne potwory, które mogły kiedyś żywić się olbrzymimi wielorybami, wymierające anonimowo ze względu na niedobory pożywienia.
Joel uważa, że dziewięćdziesiąt procent z tego to bzdury, a reszta tak naprawdę nie ma znaczenia. Nawet olbrzymie kałamarnice nie zapuszczają się w prawdziwe głębiny; zresztą mało co to robi. Brak pożywienia. Joel pływa tu od lat i nigdy nie widział prawdziwych potworów.
Oczywiście za wyjątkiem tego jednego miejsca. Dotyka przełącznika; na zewnątrz głośnik o wysokiej częstotliwości zaczyna wyć w kierunku otchłani.
– Kipiące i wrzące kominy hydrotermalne, ciągnące się wzdłuż stref spreadingu na dnie wszystkich oceanów świata – trajkocze program – dostarczają pożywienia ławicom gigantycznych małży oraz trzymetrowym rurkoczułkowcom. – W tym miejscu następuje pokaz archiwalnego materiału filmowego przedstawiającego biocenozę komina. – A jednak nawet w strefach spreadingu olbrzymie rozmiary osiągają tylko filtrowce i mułogrzebacze. Ryby, będące tak jak i my kręgowcami, występują tu niezwykle rzadko i dorastają zaledwie do kilku centymetrów. – Przedstawiciel rodziny węgorzycowatych wije się niemrawo na ekranie, przypominając raczej odcięty palec niż rybę.
– Z wyjątkiem tego miejsca – dodaje program po dramatycznej pauzie. – Jest bowiem coś niezwykłego w tym niewielkim obszarze Grzbietu Juan de Fuca, coś niewyjaśnionego. Tu żyją smoki.
Joel używa innego przełącznika. Do życia, na tle bioluminescencyjnego spektrum, budzą się zewnętrzne reflektory wabiące; światła w kabinie przygasają. Pośród nagłej jasności zachęconym dźwiękami mieszkańcom ryftu ukazuje się nagle ławica ryb służących za pokarm.
– Nie znamy sekretów Komina Channer. Nie wiemy, w jaki sposób rozwijają się w nim te wszystkie dziwne i fascynujące olbrzymy. – Wyświetlacz programu pogrąża się w mroku. – Wiemy jedynie, że wreszcie udało nam się wytropić kryjówkę potworów. Jest tutaj, na zboczu Wulkanu Osiowego.
Coś łomocze w zewnętrzną powłokę kadłuba. Akustyka kabiny pasażerskiej sprawia, że dźwięk wydaje się nienaturalnie głośny.
Pasażerowie wreszcie się zamykają. Pan Mieszek mamrocze coś pod nosem i w pośpiechu rusza w kierunku swojego siedzenia, podobny do wielkiego, chloroplastu.
– Na tym kończy się nasze wprowadzenie. Do państwa zestawów podłączone są zewnętrzne kamery. Można nimi kierować, wykonując zwykłe ruchy głową. Joystick na prawej poręczy służy do regulacji ostrości oraz do nagrywania. Mogą państwo także zdecydować się na obserwację bezpośrednią, korzystając z jednego z wielu bulajów. Jeśli będą państwo potrzebować jakiejkolwiek pomocy, nasza przewodniczka oraz pilot są do państwa dyspozycji. Organizatorzy Podmorskiego Safari pragną powitać państwa w Kominie Channer oraz życzą przyjemnych wrażeń w trakcie pozostałej części wycieczki.
Dwa kolejne uderzenia. Coś błysnęło szarawo w przednim iluminatorze; przez krótką chwilę w snopie światła zamajaczył wijący się brzuch i wirujące płetwy. Na tablicy kontrolnej Joela ikony reprezentujące zewnętrzne kamery włączają się i migają chaotycznie.
Chwilowo bezużyteczna, Pretila wślizguje się na fotel drugiego pilota.
– Rozpętał się tam prawdziwy szał.
Joel ścisza głos.
– Tu. Tam. Co za różnica?
Kobieta uśmiecha się w ostrożnym, niemym wyrazie aprobaty. Ma piękny uśmiech, który niemal odwraca uwagę od pasiastych włosów. Joel zauważa coś na grzbiecie jej lewej dłoni; wygląda jak tatuaż referencyjny, ale z jakiegoś powodu mężczyzna wątpi, by był prawdziwy. Prawdopodobnie to tylko ekstrawagancka ozdoba.
– Jesteś pewna, że obejdą się bez ciebie? – pyta cierpko.
Pretila ogląda się za siebie. Ładunek na nowo zaczyna swoje. „Patrz na to”. „Hej, złamał sobie na nas ząb”. „Chryste, ależ one brzydkie…”
– Dadzą sobie radę – mówi.
Coś wyłania się po drugiej stronie bulaju: ma paszczę niczym worek pełen igieł, a z żuchwy zwisa mu wąs zakończony świecącą główką. Szczęki otwierają się tak szeroko, jakby miały wypaść, po czym zatrzaskują się gwałtownie. Zęby prześlizgują się po oknie, nie czyniąc mu żadnej szkody. Płaskie, czarne oko łypie gniewnie na dwoje ludzi.
– Co to takiego? – dopytuje się Pretila.
– To ty jesteś przewodniczką wycieczki.
– Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
– Ja też nie. – Joel posyła niewielki ładunek elektryczny na zewnątrz kadłuba. Przestraszony potwór natychmiast chowa się w mroku. Co jakiś czas we wnętrzu Ceratiusa rozbrzmiewają kolejne uderzenia, wywołując coraz to nowe stłumione okrzyki ze strony ładunku.
– Ile jeszcze do Channer?
Joel zerka na ekran taktyczny.
– W zasadzie już prawie jesteśmy. Średniej wielkości gorąca szczelina jakieś pięćdziesiąt metrów na lewo.
– Co to takiego? – Na ekranie pokazał się szereg jaskrawych kropek, z których każdą dzieliła od poprzedniej dokładnie taka sama odległość.
– Paliki geodezyjne. – W zasięgu, za pierwszym rzędem, pojawił się kolejny. – No wiesz, dla tego programu geotermalnego.
– Może przepłyniemy się tamtędy? Założę się, że ich generatory robią wrażenie.
– Myślę, że generatorów jeszcze tam nie ma. Dopiero kładą fundamenty.
– I tak byłby to miły dodatek do wycieczki.
– Powinniśmy trzymać się z daleka od tego miejsca. Jeśli ktoś tam jest, wpakujemy się w niezłe gówno.
– A jest? – Znów ten sam uśmiech, tym razem z premedytacją.
– Pewnie nie – przyznaje Joel. Budowę wstrzymano kilka tygodni temu, co szczególnie go irytowało. Liczył na lukratywne kontrakty, pod warunkiem, że Grid Authority wreszcie ruszy swe korporacyjne dupsko i skończy, co zaczęło.
Pretila patrzy na niego wyczekująco. Joel wzrusza ramionami.
– Jest tam dość niestabilnie. Trochę może nami rzucać.
– Niebezpiecznie?
– Zależy, jak definiujesz niebezpieczeństwo. Prawdopodobnie nie.
– Więc zróbmy to. – Pretila przelotnie kładzie dłoń na jego ramieniu w geście porozumienia.
Ceratius węszy w poszukiwaniu nowego kursu. Joel wyłącza reflektory wabiące i podkręca dźwięk, by zaserwować pożegnalną serię pisków. Na zewnątrz potwory – to znaczy te z nich, które nie wycofały się z gracją, gdy ich maleńkie, rybie móżdżki zarejestrowały, że metal jest niejadalny – odpływają z wrzaskiem w noc, połyskując płonącymi liniami bocznymi. Ładunek zamiera na chwilę w pełnej zdumienia ciszy. Pretila Jakaśtam gładko wypełnia powstałą lukę.
– Kochani, popłyniemy okrężną drogą, żeby zobaczyć nowy nabytek ryftu. Jeśli podłączycie się do sygnału przekazywanego przez sonar, zauważycie, że zbliżamy się do szachownicy nadajników dźwiękowych. Zostały one zainstalowane przez Grid Authority w procesie budowy jednej z nowych stacji geotermalnych, o których ostatnio tak wiele się słyszy. Jak być może wiecie, podobne projekty wdrażane są w strefach spreadingu od Galapagos po Aleuty. Kiedy zostaną one podłączone do sieci, ludzie będą właściwie mieszkać na stałe tu, na ryfcie.
Joel nie może w to uwierzyć. Pretila miała szansę prześcignąć bibliotekę, a gada zupełnie jak ona. Fantazje kształtujące się w jego śródmózgowiu znikają w kłębach dymu. Gdyby spróbował dobrać się teraz do kombinezonu wyimaginowanej Pretili, pewnie radośnie zaczęłaby przytaczać nikomu niepotrzebne ciekawostki.
Włącza zewnętrzne reflektory. Muł. Więcej mułu. Na sonarze monotonna konstelacja sieci pełznie ku nim coraz bliżej. Coś chwyta Ceratiusa i obraca go. Odczyt z termistora zamontowanego na kadłubie na krótką chwilę skacze bardzo wysoko.
– To komin termalny – woła Joel przez ramię. – Nie ma powodów do niepokoju.
Na sterburcie wschodzi przyćmione, miedziane słońce. W gruncie rzeczy to pochodnia na tyce, znacznik terytorialny odpierający otchłań przy pomocy żarówki sodowej i pulsowania o bardzo niskiej częstotliwości. Tak właśnie Grid Authority obsikuje skałę, by wszyscy bez wyjątku wiedzieli, że to nasza nora. Od bakburty ciągnie się rząd wież zwieńczonych reflektorami. Na samym przedzie wyłania się przecinający ją kolejny szereg, przypominający latarnie uliczne rozświetlające wypełnioną smogiem noc. Rozświetlają one dziwny, niedokończony krajobraz wypełniony plastikiem i metalem. Wielkie, metalowe obudowy spoczywają na dnie niczym wykolejone wagony towarowe. Zdalnie sterowane roboty podwodne w kształcie kropli leżą uśpione w płaskich, zamrożonych kałużach plastiku, twardszych niż bazalt. Z tej zakrzepłej powierzchni wystają rury o ostrych krawędziach, przypominające wydrążone kości odpiłowane poniżej stawów. Wysoko w górze, przy jednej z wież po lewej stronie, coś mrocznego i mięsistego atakuje źródło światła.
Joel sprawdza ikony kamer: wszystkie ustawione są na przybliżenie i skierowane wzwyż i na lewo. Pretila, oszczędzając tlen, dała sobie spokój z paplaniną, podczas gdy wapniaki po prostu gapią się z otwartymi ustami. Dobrze. Chcą więcej bezmyślnej rybiej przemocy, to dostaną więcej bezmyślnej rybiej przemocy. Ceratius podnosi dziób i przechyla się na lewą burtę.
To żabnica. Raz za razem uderza w reflektor, nie zważając na zbliżającego się Ceratiusa. Promień grzbietowy grzmoci dziko; wabik na jego końcu, jarzący się twór przypominający kształtem robaka, świeci wściekle.
Pretila znów stoi u jego boku.
– Nieźle naparza w to światło, co?
Ma rację. Wierzchołek transpondera trzęsie się pod wpływem uderzeń wielkiej ryby, co jest dziwne; bestie te są wprawdzie duże, ale niezbyt silne. Na dobrą sprawę, wieża porusza się w tę i z powrotem nawet wtedy, gdy żabnica jej nie dotyka.
– O kurwa! – Joel chwyta za stery. Ceratius staje dęba niczym żywa istota. Blask transpondera widoczny jest teraz nad dolną krawędzią bulaju; miejsce poniżej górnej zajmuje ciemność, całkowicie pochłaniając widok. Ładunek wydaje z siebie przestraszone krzyki. Joel ignoruje je.
Ze wszystkich stron dochodzi głuchy, odległy odgłos, jakby coś ryczało.
Joel wdusza gaz. Ceratius zaczyna się wznosić. Coś uderza w łódź od tyłu; rufę znosi na lewo, a wraz z nią dziób. Ciemność za oknami nagle zaczyna kipieć i w świetle lamp kabiny zmienia kolor na błotnisty brąz. Odczyt z termistora na kadłubie skacze wysoko dwa, trzy razy. Temperatura otoczenia wzrasta z 4 do 280°C, po czym wraca do poprzedniej wartości. Przy niższym ciśnieniu Ceratius opadałby pośród wrzącej pary. W tym przypadku jednak tylko obraca się w ultragorącej wodzie, szukając stabilizacji. Wreszcie udaje mu się ją odzyskać. Łódź wypływa ku upragnionym, lodowatym wodom. Za szybą, wirując, przepływa szkielet ryby składający się z samych zębów i promienistych ości. Mięso wygotowało się do ostatniego skrawka.
Joel ogląda się za siebie. Pretila zaciska palce na oparciu jego fotela; jej kostki mają ten sam kolor, co tańczące na zewnątrz ości. Ładunek pogrążył się w grobowej ciszy.
– Jeszcze jeden komin termalny? – pyta drżącym głosem Pretila.
Joel potrząsa głową.
– W dnie oceanicznym utworzyła się szczelina. Dno w tym miejscu jest bardzo cienkie. – Zdobywa się na oszczędny śmiech. – Mówiłem ci, że może być tu trochę niestabilnie.
– A-ha. – Kobieta rozluźnia uchwyt. Odciski paznokci pozostają odbite w gąbce. Pretila pochyla się i szepcze: – Rozjaśnij nieco światła w kabinie, dobrze? Tak do poziomu przytulnego salonu… – Po czym rusza w kierunku rufy, by zająć się ładunkiem.
– To dopiero było ekscytujące. Joel uspokaja, że tego typu niewielkie wybuchy zdarzają się przez cały czas. Choć oczywiście potrafią zaskoczyć, nie ma powodów do niepokoju.
Joel rozjaśnia światła w kabinie. Ładunek siedzi cicho, kryjąc głowy w zestawach jak strusie w piasku. Pretila krząta się wokół nich, wygładzając im piórka.
– Oczywiście, została nam jeszcze dalsza część wycieczki, na którą czekamy z niecierpliwością…
Mężczyzna zwiększa czułość sonaru i ustawia rufę. Na monitorze taktycznym szaleje jaskrawa burza. Poniżej siatkę konstrukcyjną GA szpeci świeżo powstały ze stopionych skał grzbiet śródoceaniczny. Pretila znów staje u jego boku.
– Joel?
– Tak?
– Mówią, że ludzie mają tu mieszkać?
– Mhm.
– Wow. Kto taki?
Joel spogląda na nią.
– Nie widziałaś reklam? Tylko najlepsi i najbystrzejsi. By stawić czoła wiecznej nocy i nieść kaganek cywilizacji.
– Ale na poważnie, Joel. Kto taki?
Mężczyzna wzrusza ramionami.
– Cholera wie.



Dodano: 2023-05-25 09:31:30
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS