NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

Ukazały się

antologia - "Tarnowskie Góry. Miejskie opowieści 2"


 King, Stephen - "Lśnienie" Wydanie limitowane

 Brooks, Max - "Dewolucja"

 Martin, George R. R. - "Nawałnica mieczy. Stal i śnieg" (wyd. 2024)

 McCammon, Robert - "Pan Slaughter"

 Kwiecień, Andrzej - "Dori"

 Larson, B.V. - "Świat Dżungli"

 Dębski, Rafał - "Wilkozacy. Wilcze prawo" (Drageus)

Linki

Muir, Tamsyn - "Gideon z Dziewiątego"
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Cykl: Grobowiec
Tytuł oryginału: Gideon the Ninth
Tłumaczenie: Dominika Schimscheiner
Data wydania: Kwiecień 2023
ISBN: 978-83-6733-935-3
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 14.5×20.5 cm
Liczba stron: 540
Cena: 59,90 zł
Rok wydania oryginału: 2019
Tom cyklu: 1



Muir, Tamsyn - "Gideon z Dziewiątego"

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W milionowym roku panowania cesarza – dziesięciotysięcznym roku władzy Króla Nieumarłego, miłościwego Pana Śmierci – Gideon Nav wzuła buty, spakowała miecz, sprośne magazyny i uciekła ze swej celi w Domu Dziewiątym.
Nie, nie biegła. Nigdy nie biegała, jeśli nie musiała.
W mroku przedświtu beztrosko umyła zęby, ochlapała twarz, a nawet posunęła się do tego, żeby zamieść posadzkę w celi. Strzepnęła swą obszerną czarną szatę zakonną i zawiesiła ją na haku. Powtarzała te czynności od dekady, więc nie potrzebowała światła. W trakcie równonocy światło i tak tu nie docierało, a porę roku dało się określić tylko po intensywności skrzypienia nawiewów grzewczych. Gideon odziała się od stóp do głów w syntetyczny polimerowy kombinezon. Uczesała się. Pogwizdując przez zęby, otworzyła opaskę dozorującą, a potem ułożyła ją wraz ze skradzionym kluczem na poduszce niczym czekoladki w eleganckim hotelu.
Opuściwszy celę, zarzuciła sobie plecak na ramię i niespiesznie zeszła pięć kondygnacji do nieoznaczonej niszy grobowej swojej matki w katakumbach. Zrobiła to z czystego sentymentu, ponieważ matki tam nie było od wielu lat i już nigdy nie miała tam wrócić. Potem Gideon pokonała ponownie dwadzieścia dwa piętra w górę smolistej czerni, której nie rozpraszał najsłabszy blask – kierowała się do szybu dokowego, gdzie za dwie godziny miał się pojawić jej prom.
Z tego miejsca roztaczał się rozległy widok na kieszeń Dziewiątego nieba. Tam, gdzie wpompowywano atmosferę, było mlecznobiałe, a tam, gdzie się rozpraszała, granatowe. W otworze długiego, pionowego kanału mrugnął jasny koralik Dominikusa. Gideon obeszła po ciemku platformę lądowiska, wodząc dłońmi po zimnej, tłustawej skale jaskini. Kiedy skończyła, niespiesznie i dokładnie rozgarnęła nogą każdy najniewinniej wyglądający kopczyk i każdą stertę pyłu czy kamieni, którymi usiana była płaszczyzna lądowiska. Poskrobała podniszczonym stalowym noskiem buta twardą warstwę pod spodem i uznawszy z satysfakcją, że nikt nie zdołałby jej rozkopać, zostawiła ją w spokoju.
Sprawdziła każdy centymetr ogromnej przestrzeni, a kiedy generator mruknął, budząc światła do niechętnego życia, obejrzała wszystko jeszcze dwukrotnie. Wspięła się nawet na siatkowe ramy reflektorów i oślepiona blaskiem, obmacała również obudowy, ponuro zadowolona, gdy niczego nie znalazła.
Usadowiła się na jednej z rozwalonych stert gruzu, w samym środku lądowiska. Słabe lampy dawały nikłe światło, które pogłębiało i zniekształcało cienie Dziewiątego, zmieniając je w ciemne, sinozimne plamy o zmiennych formach. W takim to otoczeniu Gideon uraczyła się owsianką z małego woreczka, która smakowała cudownie szaro i ohydnie.
Poranek zaczął się tak, jak każdy inny od początków istnienia Dziewiątego. Gideon jeszcze raz okrążyła rozległe lądowisko, bezmyślnie roztrącając nogą mijane kopce. Wyszła na galerię i spojrzała w dół głównej pieczary. Wypatrując oznak ruchu, przesuwała językiem po zębach i zlizywała resztki owsianki. Po jakimś czasie usłyszała odległy klekot szkieletów idących zbierać śnieżne pory na polach uprawnych. Ujrzała je oczyma wyobraźni – zbrukana biel kości w żółtawym półmroku, unoszące się i opadające kilofy, niezliczone roje drgających, czerwonych punkcików ślepi.
Pierwszy Dzwon wybił swoje niemelodyjne, zrzędliwe wezwanie na modlitwę – brzmiał jak zwykle, jakby staczał się po schodach: Bam-bang… Bam-bang… Bam-bang… – ten dźwięk budził Gideon każdego ranka, odkąd sięgała pamięcią. Zaczął się ruch. Spojrzała w dół, gdzie nad zimnobiałą bramą zamku Mogilnicy zaczęły zbierać się cienie. Osadzone w skale majestatyczne wrota były szerokie na trzy i wysokie na sześć ciał. Po obu ich stronach stały koksowniki nieprzerwanie kopcące gęstym, śmierdzącym dymem. Nad bramą umieszczono zdobienia w formie białych postaci w różnych pozach, setki tysięcy sylwetek, wyrzeźbionych z pomocą jakiegoś dziwnego tricku, który sprawiał, że zdawały się śledzić wchodzących wzrokiem. Ilekroć jako dziecko Gideon musiała tamtędy przejść, wrzeszczała, jakby żywcem darto z niej pasy.
Ruch na dolnych poziomach wzmógł się, a światło stało się silniejsze. Dziewiąty gotował się do wyjścia z cel po porannej kontemplacji i pójścia na modły, a zamkowa służba szykowała się do nadchodzącego dnia. W głębokich zakamarkach odprawiano wiele podniosłych i bezsensownych rytuałów. Gideon wyrzuciła pustą torebkę przez krawędź tarasu, usiadła z mieczem na kolanach i zabrała się do polerowania. Czterdzieści minut do odlotu.
Nagle niezmienna rutyna poranka została zburzona. Pierwszy Dzwon zabrzmiał ponownie: Bam-bang… Bam-bang… Bam-bang… Gideon przekrzywiła głowę, nasłuchując. Jej dłonie znieruchomiały na klindze. Dzwon uderzył dwadzieścia razy, zanim zamilkł. O, sygnał na zbiórkę. Po chwili znów rozległ się klekot szkieletów, które posłusznie rzucały kilofy i motyki, żeby stawić się na wezwanie. Spływały w dół zygzakowatym nurtem, usianym gęsto utykającymi, rdzawo-czarnymi sylwetkami. Gideon wróciła do polerowania – pomysłowe, ale nie zamierzała dać się nabrać.
Nie podniosła głowy na dźwięk znajomych ciężkich kroków, zgrzytu zardzewiałej zbroi i rzężącego oddechu.
– Całe pół godziny, odkąd ją zdjęłam, Crux – powiedziała, nie przerywając pracy. – Zupełnie jakbyś chciał, żebym uciekła. No nie, ty chyba naprawdę tego chcesz?
– Uciekłaś się do oszustwa, żeby ściągnąć tu wahadłowiec – wybulgotał marszałek Mogilnicy, słynący głównie z tego, że rozpadał się za życia intensywniej niż prawdziwi zmarli. Stanął przed nią, kipiąc z oburzenia. – Sfałszowałaś dokumenty. Ukradłaś klucz. Zdjęłaś opaskę. Wyrządziłaś szkody temu Domowi, wykorzystałaś jego własność niezgodnie z przeznaczeniem, kradniesz mienie.
– Daj spokój, Crux, na pewno się jakoś dogadamy – przymiliła się nieszczerze Gideon, obracając miecz i przyglądając mu się krytycznie w poszukiwaniu defektów. – Ty nienawidzisz mnie, ja nienawidzę ciebie. Pozwól mi odejść bez zamieszania, a będziesz mógł sobie spokojnie przejść na emeryturkę. Znajdziesz jakieś hobby. Zaczniesz pisać pamiętniki.
– Wyrządziłaś szkody temu domowi, wykorzystałaś jego własność niezgodnie z przeznaczeniem, kradniesz mienie. – Crux uwielbiał czasowniki.
– Powiedz, że mój prom wybuchł. Zginęłam, ach, co za tragedia! Daj mi spokój, Crux, błagam. Oddam ci gazetkę z cielistymi. „Przednie Cycusie Piątego”. – Doprowadziła tym do tego, że marszałek zaniemówił ze zgrozy. – Dobra, dobra, cofam to. Nie ma takiej gazetki.
Crux zbliżał się niczym lodowiec świadomie zmierzający do celu. Gideon zrobiła przewrót w tył, umykając przed antyczną pięścią, która wzbiła fontannę pyłu i żwiru. Błyskawicznie wsunęła miecz do pochwy i zamknęła go w objęciach niczym dziecko. Cofała się poza zasięg butów Cruksa i jego wielkich starożytnych rąk. Może i był prawie martwy, ale też twardy jak kość i miał, jak się zdawało, trzydzieści knykci w każdej pięści. Był stary, ale cholernie przerażający.
– Spokojnie, marszałku. Uważaj, bo jeszcze trochę i o zgrozo, może ci się to nawet spodobać – pogroziła, choć to ona czołgała się w kurzu.
– Głośno szczekasz jak na niewolne mienie – powiedział marszałek. – Głośno pyszczysz jak na zastaw długu. Nienawidzę cię, ale należysz do dobytku, inwentarza, który jest pod moją pieczą. Ująłem w księgach twoje płuca jako płuca Dziewiątego, przeliczyłem krople żółci i zapisałem je jako należące do Dziewiątego. Twój mózg to mała, pokurczona gąbka, ale to gąbka Dziewiątego. Chodź tu, to ci popodbijam gały i stłukę do nieprzytomności.
Gideon nie przestawała się odczołgiwać, utrzymując dystans.
– Crux, groźba powinna brzmieć: „Chodź tu, inaczej…”.
– Chodź tu, to ci popodbijam gały i stłukę do nieprzytomności – wyskrzeczał starzec, zbliżając się. – A potem stawisz się na wezwanie Pani.
Dopiero wtedy Gideon zaświerzbiły ręce. Popatrzyła w górę na nadciągające straszydło, a ono odwzajemniło spojrzenie swoim jedynym okiem, koszmarnym i pełnym nienawiści. Sędziwa zbroja zdawała się gnić bezpośrednio na ciele Cruksa. Mimo że spurpurowiała skóra, naciągnięta na czaszce do granic możliwości, wyglądała tak, jakby zaraz miała popękać, to on najwyraźniej w ogóle się tym nie przejmował. Gideon podejrzewała, że choć Crux nie ma w sobie nawet krzty nekromancji, po śmierci będzie trwał wiecznie, napędzany czystą złośliwością.
– Możesz popodbijać mi oczy i stłuc do nieprzytomności – powiedziała powoli – ale za to twoja Pani może sobie iść do diabła.
Crux splunął na nią. Było to obrzydliwe, ale cóż, zdarzało się. Jego dłoń powędrowała ku długiemu nożowi, spoczywającemu w zapleśniałej pochwie na ramieniu. Wysunął go, pokazując kawałek ostrza, ale Gideon już stała, osłaniając się swoim orężem niczym tarczą, trzymając broń za rękojeść miecza i końcówkę futerału. Stali do siebie twarzą w twarz – ona w bezruchu, on, dysząc starczo, głośno i chrapliwie.
– Nie popełnij tego błędu, Crux, nie wyciągaj go – ostrzegła.
– Nie jesteś nawet w połowie tak dobra, jak ci się wydaje, Gideon Nav – prychnął marszałek Mogilnicy. – A pewnego dnia oskóruję cię za arogancję. Pewnego dnia przerobię cię na papier, a siostry z Zapieczętowanego Grobowca będą zamiatały posadzki w ostecie twoją szczeciną. Pewnego dnia twoje harde gnaty będą szorowały każdy zakątek miejsca, które kalasz swą obecnością, i polerowały kamienie twoim własnym tłuszczem. A teraz, Nav, masz się stawić na wezwanie. Rozkazuję ci się tam udać.
– Sam się udawaj, stary zdechły psie. – Gideon straciła panowanie nad sobą. – Możesz jej powiedzieć, że już mnie nie ma.
Ku jej bezbrzeżnemu zdumieniu odwrócił się na pięcie i odmaszerował w głąb ciemnego, śliskiego poziomu. Po drodze klikał stawami i złorzeczył, ale Gideon powiedziała sobie stanowczo, że wygrała, jeszcze zanim tego ranka otworzyła oczy. Crux był więc tylko bezsilnym symbolem kontroli, który podjął ostatnią próbę sprawdzenia, czy jest na tyle głupia lub tchórzliwa, żeby wrócić posłusznie za zimne kraty swego więzienia. Do mrocznego, gnijącego serca Mogilnicy. I jeszcze mroczniejszego i bardziej gnijącego serca jego Pani.
Sięgnęła do kieszeni po zegarek i sprawdziła godzinę: dwadzieścia minut do odlotu, kwadrans z kawałkiem i wszystko się zmieni. Będzie wolna od Domu. Nie będzie jej tu. I nic oraz nikt nie mógł już tego zmienić.



Dodano: 2023-04-21 09:00:27
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

McDonald, Ian - "Hopelandia"


 antologia - "PoznAI przyszłość"

 Chambers, Becky - dylogia "Mnich i robot"

 Pohl, Frederik - "Gateway. Za błękitnym horyzontem zdarzeń"

 Esslemont, Ian Cameron - "Powrót Karmazynowej Gwardii"

 Sanderson, Brandon - "Słoneczny mąż"

 Swan, Richard - "Sprawiedliwość królów"

 Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Fragmenty

 Howey, Hugh - "Pył"

 Simmons, Dan - "Lato nocy"

 McCammon, Robert - "Pan Slaughter"

 Spinrad, Norman - "Żelazny sen"

 Wyndham, John - "Poczwarki"

 Holdstock, Robert - "Lavondyss"

 Campbell, John W. - "Coś"

 Watts, Peter - "Wir" (Wymiary) #2

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS