NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Poza cieniem" (wyd. 2024)

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Le Guin, Ursula K. - "Jesteśmy snem" (wyd. 2023)
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tytuł oryginału: The Lathe of Heaven, The Eye of the Heron, The Beginning Place
Tłumaczenie: Agnieszka Sylwanowicz
Data wydania: Kwiecień 2023
ISBN: 978-83-8295-319-0
Oprawa: Twarda
Format: 150mm x 231mm
Liczba stron: 504
Cena: 79,99 zł
Rok wydania oryginału: 1971, 1978, 1980
Wydawca oryginału: Avon Books, Delacorte Press, Harper & Row



Le Guin, Ursula K. - "Jesteśmy snem"

Rozdział 2

Brama Niebios nie jest bytem.
Zhuangzi, XXIII

Gabinet doktora Williama Habera nie miał widoku na górę Hood. Był to wewnętrzny apartament funkcjonalny na sześćdziesiątym trzecim piętrze Wschodniego Wieżowca Willamette, który nie miał widoku na nic. Ale na jednej z pozbawionych okien ścian widniała ogromna fotografia góry Hood i rozmawiając przez interkom z recepcjonistką, doktor Haber patrzył właśnie na nią.
– Kto to jest ten Orr, Penny? To ten histeryk z objawami trądu?
Siedziała zaledwie metr od niego przez ścianę, ale interkom, podobnie jak dyplom na ścianie, wzbudza zaufanie u pacjenta w równym stopniu, co pewność siebie u lekarza. A nie wypada, żeby psychiatra otwierał drzwi i wołał: „Następny!”.
– Nie, panie doktorze, to pan Greene jutro o dziesiątej. Ten ma skierowanie od doktora Waltersa z Wydziału Medycznego na Uniwersytecie, na DT.
– Nadużywanie leków. Doskonale. Mam tu jego kartę. Dobra, wpuść go, jak przyjdzie.
Jeszcze kiedy mówił, usłyszał, jak nadjeżdża z jękiem winda, zatrzymuje się, z syknięciem otwierają się drzwi; potem kroki, wahanie, otwarcie zewnętrznych drzwi. Skoro już nasłuchiwał, słyszał także skrzypienie drzwi, stukot maszyn do pisania, głosy, spuszczanie wody w pomieszczeniach wzdłuż korytarza oraz tych nad i pod nim. Chodziło o to, żeby nauczyć się ich nie słyszeć; jedyne solidne ścianki działowe istniały już tylko w umyśle.
Teraz Penny załatwiała z pacjentem formalności związane z pierwszą wizytą. Czekając, doktor Haber znów spojrzał na zdjęcie i zastanawiał się, kiedy je zrobiono. Błękitne niebo, śnieg od otaczających wzgórz po szczyt. Niewątpliwie dawno, w latach sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych. Efekt cieplarniany postępował dość powoli i Haber, urodzony w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym drugim roku, wyraźnie pamiętał błękitne niebo swojego dzieciństwa. Teraz nieliczne śniegi zniknęły ze wszystkich gór świata, nawet z Everestu, nawet z Erebusu o ognistym gardle na jałowym wybrzeżu Antarktydy. Ale oczywiście mogli podkolorować współczesną fotografię, sfałszować błękit nieba i biały szczyt; tego nie da się stwierdzić.
– Dzień dobry, panie Orr! – rzekł, wstając. Uśmiechnął się, ale nie podał ręki. Ostatnio wielu pacjentów wykazywało silny strach przed kontaktem fizycznym.
Mężczyzna niepewnie cofnął prawie wyciągniętą już rękę, nerwowo dotknął naszyjnika i powiedział:
– Dzień dobry.
Naszyjnik był zwykłym długim łańcuszkiem z posrebrzanej stali. Ubranie zwyczajne, standard urzędniczy; włosy o tradycyjnej długości do ramion, broda krótka. Jasne włosy i oczy, niski, szczupły, schludny, lekko niedożywiony, dobry stan zdrowia, dwadzieścia osiem do trzydziestu dwóch lat. Nieagresywny, spokojny, pokorny, z zahamowaniami, przeciętny. Najważniejszym okresem w stosunkach z pacjentem, jak mawiał Haber, jest pierwsze dziesięć sekund.
– Niech pan siada, panie Orr. Doskonale! Pali pan? Te z brązowym filtrem to uspokajacze, a te białe są bez nikotyny.
Orr nie palił.
– Dobrze, zobaczymy, czy zgadzamy się w ocenie pańskiej sytuacji. Kontrola ZOOS chce się dowiedzieć, dlaczego pożyczał pan od znajomych karty leków, żeby uzyskać więcej, niż wynosi przydział tabletek pobudzających i nasennych z automatu. Tak? Więc wysłali pana do chłopców na wzgórzu, a oni zalecili dobrowolną terapię i skierowali pana na leczenie do mnie. Zgadza się?
Słyszał własny jowialny, swobodny głos, obliczony na rozluźnienie słuchacza. Ale ten słuchacz wcale nie był rozluźniony. Często mrugał, miał napiętą postawę siedzącą, a układ rąk zbyt oficjalny: klasyczny obraz tłumionego niepokoju. Skinął głową, jakby w tym samym momencie przełykał.
– Och, świetnie, nie ma w tym nic zdrożnego. Gdyby pan gromadził tabletki, żeby je sprzedać uzależnionym lub popełnić za ich pomocą morderstwo, to byłby pan w tarapatach. Ale skoro pan je po prostu zażywał, karą będzie tylko kilka spotkań ze mną! Oczywiście chcą się dowiedzieć, dlaczego pan je zażywał, żebyśmy razem mogli wypracować lepszy model życia dla pana, który – po pierwsze – utrzyma pana w limicie dawek pańskiej własnej karty leków, a po drugie – może w ogóle uniezależni pana od lekarstw. Otóż zazwyczaj – powędrował na chwilę wzrokiem do teczki przysłanej przez Wydział Medyczny – zażywał pan barbiturany przez parę tygodni, potem na kilka nocy przerzucał się pan na dextroamfetaminę, a potem znów na barbiturany. Jak to się zaczęło? Bezsennością?
– Śpię dobrze.
– Ale miewa pan koszmary.
Mężczyzna podniósł wzrok, przestraszony: przebłysk bladego przerażenia. To będzie prosty przypadek. Nie ma mechanizmów obronnych.
– Tak jakby – potwierdził ochrypłym głosem.
– Łatwo się tego domyśliłem, panie Orr. Zwykle przysyłają mi takich ze snami. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Jestem specjalistą od snów. Dosłownie. Onirologiem. Sen i marzenia senne to moja specjalność. Dobrze, teraz mogę przystąpić do następnego uczonego domysłu, a mianowicie, że używał pan fenobarbitalu, aby stłumić sny, ale stwierdził pan, że z czasem lek coraz słabiej działał, aż w ogóle przestał blokować marzenia senne. Podobnie z dexedryną. Tak więc zażywał je pan na zmianę. Zgadza się?
Pacjent skinął sztywno głową.
– Dlaczego okres zażywania dexedryny był zawsze krótki?
– Robiłem się od niej nerwowy.
– No chyba. A ta ostatnia kombinowana dawka, którą pan zażył, to lulu. Sama w sobie niegroźna. Ale i tak, panie Orr, robił pan niebezpieczne rzeczy. – Przerwał dla efektu. – Pozbawiał się pan snów.
Pacjent znów skinął głową.
– Czy próbuje się pan pozbawić jedzenia i wody, panie Orr? Czy próbował pan ostatnio żyć bez powietrza? – Dalej mówił jowialnym tonem i pacjent wydusił z siebie lekki uśmiech. – Wie pan, że potrzebuje pan snu. Tak jak potrzebuje pan jedzenia, wody i powietrza. Ale czy zdawał pan sobie sprawę, że sam sen nie wystarcza, że pański organizm równie silnie domaga się swojego przydziału marzeń sennych? Systematycznie pozbawiany snów, pański mózg będzie wyczyniał dziwne rzeczy. Będzie pan drażliwy, głodny, niezdolny do koncentracji. Nie brzmi to znajomo? To nie była sama dexedryna – skłonność do snów na jawie, nierówny czas reakcji, zapominanie, brak odpowiedzialności i skłonność do fantazji paranoidalnych. I w końcu zmusi to pana do śnienia – bez względu na okoliczności. Żaden lek nie powstrzyma pana od śnienia, chyba że pana zabije. Na przykład skrajny alkoholizm może doprowadzić do śmiertelnego schorzenia zwanego rozpadem mieliny mostu, co następuje w wyniku uszkodzenia mózgu przez brak śnienia. Nie brak snu! W wyniku tego specyficznego stanu, pojawiającego się podczas snu, stanu marzeń, snu REM, stanu M. Otóż nie jest pan alkoholikiem i nie jest pan martwy, tak więc wiem, że cokolwiek pan zażywał, aby stłumić śnienie, miało skutek tylko częściowy. Dlatego też: A – jest pan w kiepskiej formie fizycznej z powodu częściowego braku śnienia, i B – próbował pan zapędzić się w ślepą uliczkę. Dobrze. Jak pan w nią wszedł? Jak rozumiem, ze strachu przed snami, złymi snami albo przed tym, co pan uważa za złe sny. Czy może mi pan cokolwiek o nich powiedzieć?
Orr się zawahał.
Haber otworzył usta i znów je zamknął. Tak często wiedział, co chcą powiedzieć pacjenci, i potrafił to ująć lepiej niż oni, ale ważne było, żeby to oni uczynili ten krok. Nie mógł ich w tym wyręczyć. I w ogóle to gadanie to tylko wstęp, resztki rytuału z czasów rozkwitu analizy. Chodziło jedynie o ułatwienie mu decyzji, jak pomóc pacjentowi. Czy wskazane jest warunkowanie pozytywne, czy negatywne? Co w ogóle ma robić.
– Chyba nie mam więcej koszmarów niż większość ludzi – mówił Orr, patrząc sobie na ręce. – To nic specjalnego. Boję się… snów.
– Złych snów.
– Jakichkolwiek snów.
– Rozumiem. Czy wie pan chociaż, skąd się wziął ten strach? Albo czego się pan boi, czego chce uniknąć?
Ponieważ Orr nie odpowiedział od razu, tylko wpatrywał się w swoje dłonie, kwadratowe czerwonawe dłonie spokojnie leżące na kolanie, Haber troszeczkę mu podpowiedział:
– Czy to irracjonalność, chaos, czasami ich niemoralność? Czy coś takiego pana niepokoi?
– Tak, w pewien sposób. Ale istnieje określona przyczyna. Widzi pan, ja… ja…
Tu jest punkt zwrotny, blok – pomyślał Haber, też obserwując te sztywne dłonie. Biedak. Moczy się we śnie i ma na tym tle kompleks winy. Chłopięce moczenie bezwiedne, surowa matka…
– I tu przestaje mi pan wierzyć.
Facecik jest bardziej chory, niż na to wyglądało.
– Człowieka, który zajmuje się snami na jawie i we śnie, nie bardzo dotyczy wiara i niewiara, panie Orr. Nie są to kategorie, których często używam. Nie mają tu zastosowania. Proszę więc nie zwracać na mnie uwagi i mówić dalej. Mnie to interesuje.
Czy to nie zabrzmiało protekcjonalnie? Spojrzał na Orra, żeby stwierdzić, czy ten nie wziął mu tego za złe, i na sekundę napotkał jego wzrok. Niezwykle piękne oczy – pomyślał i zdziwił się przy tym słowie, bo piękno też nie było kategorią, którą często przywoływał. Tęczówki Orr miał błękitne albo szare, bardzo jasne, jakby przezroczyste. Przez chwilę Haber zapomniał się i wpatrzył w te przejrzyste nieuchwytne oczy, ale tylko przez chwilę, tak że jego świadomość prawie nie zarejestrowała niezwykłości owego przeżycia.
– No… – powiedział Orr, jakby podjął decyzję – miewam sny, które… które wpływają na… świat jawy. Na prawdziwy świat.
– Wszyscy je miewamy, panie Orr.
Orr wytrzeszczył oczy. Ideał prostoduszności.
– Wpływ snów tuż przed przebudzeniem na ogólny poziom emocjonalny psychiki może być…
Ale ideał prostoduszności mu przerwał:
– Nie, nie o to chodzi. – I dodał, lekko się jąkając: – Problem polega na tym, że coś mi się przyśniło, a potem się sprawdziło.
– Nietrudno w to uwierzyć, panie Orr. Mówię to całkiem poważnie. Od czasów rozkwitu myśli naukowej ludzie nie są skłonni kwestionować takich stwierdzeń, a już o wiele mniej im nie wierzyć. Sny pro…
– To nie są sny prorocze. Ja nie potrafię niczego przewidzieć. Ja po prostu zmieniam rzeczywistość.
Dłonie miał mocno zaciśnięte. Nic dziwnego, że przysłały go tu grube ryby z Wydziału Medycznego. Zawsze podrzucali Haberowi trudne orzechy do zgryzienia.
– Czy może mi pan podać jakiś przykład? Powiedzmy, czy może pan sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy miał pan taki sen? Ile miał pan lat?
Pacjent wahał się długo, aż w końcu powiedział:
– Chyba szesnaście.
Nadal zachowywał się ulegle. Wykazywał znaczny strach przed tematem, ale żadnej wrogości czy odruchów obronnych względem Habera.
– Nie jestem pewien.
– Niech mi pan opowie o pierwszym razie, którego jest pan pewien.
– Miałem siedemnaście lat. Mieszkałem jeszcze z rodzicami i była też u nas siostra matki. Rozwodziła się i nie pracowała, miała tylko zasiłek podstawowy. Była na swój sposób miła. Mieliśmy normalne trzypokojowe mieszkanie i ona tam tkwiła przez cały czas. Matkę doprowadzało to do szału. Chcę powiedzieć, że ciotka Ethel nie była delikatna. Godzinami przesiadywała w łazience – jeszcze mieliśmy w tym mieszkaniu prywatną łazienkę – i ciągle robiła mi jakby żartobliwe przedstawienia. Na wpół żartobliwe. Przychodziła do mojego pokoju w piżamie topless i tak dalej. Miała jakieś trzydzieści lat. Robiłem się od tego jakby spięty. Nie miałem jeszcze dziewczyny i… wie pan. Wiek dorastania. Łatwo się podniecić. Złościło mnie to. To była przecież moja ciotka.
Zerknął na Habera, żeby się upewnić, że lekarz wie, co go złościło, i że go nie potępia. Nachalna swoboda schyłku dwudziestego wieku wywoływała u swych spadkobierców tyle samo poczucia winy i strachu związanego z seksem, ile nachalna represyjność schyłku dziewiętnastego wieku. Orr obawiał się, że Haber może być zgorszony, iż nie chciał pójść do łóżka z własną ciotką. Lekarz miał neutralny, ale zainteresowany wyraz twarzy, więc Orr brnął dalej:
– No i miałem dużo jakby niespokojnych snów i ta ciotka zawsze w nich była. Zwykle przeobrażona, tak jak czasami zdarza się w snach. Raz była białym kotem, ale i tak wiedziałem, że to Ethel. No więc kiedy wreszcie jednego wieczoru namówiła mnie, abym wziął ją do kina, próbowała skłonić mnie, żebym jej dotykał, a potem, kiedy wróciliśmy do domu, rzucała się na moje łóżko i powtarzała, jak to moi rodzice śpią i tak dalej, no więc kiedy wreszcie wyprosiłem ją z pokoju i położyłem się, przyśnił mi się ten sen. Bardzo realistyczny. Kiedy się obudziłem, przypomniałem go sobie w całości. Śniło mi się, że Ethel zginęła w wypadku samochodowym w Los Angeles i że przyszedł telegram. Matka płakała, usiłując przygotować kolację, a mnie było jej żal i chciałem coś dla niej zrobić, ale nie wiedziałem co. To wszystko… Tylko że kiedy wstałem, poszedłem do saloniku. Ani śladu Ethel na tapczanie. W mieszkaniu nie było nikogo innego, tylko rodzice i ja. Jej nie było. Nigdy jej tam nie było. Nie musiałem pytać. Pamiętałem to. Wiedziałem, że ciotka Ethel zginęła w wypadku samochodowym sześć tygodni wcześniej na autostradzie w Los Angeles, wracając do domu po wizycie u prawnika w sprawie rozwodu. Dostaliśmy telegram. Cały sen był jakby powtórnym przeżyciem czegoś, co się rzeczywiście wydarzyło. Tylko że to się wcale nie wydarzyło. Do czasu snu. To znaczy, że równocześnie wiedziałem, że mieszkała z nami i spała na tapczanie w saloniku aż do poprzedniej nocy.
– Ale nie było niczego, co mogłoby to wykazać, udowodnić?
– Nie. Niczego. Nie było jej. Oprócz mnie nikt nie pamiętał, że była. A ja się myliłem. Teraz.
Haber skinął mądrze głową i pogłaskał się po brodzie. To, co wydawało się łagodnym przypadkiem uzależnienia od leków, okazało się poważnym zaburzeniem, ale nigdy nie przedstawiono mu systemu urojeń w tak bezpośredni sposób. Orr mógłby być inteligentnym schizofrenikiem, wciskającym mu kit i nabierającym go ze schizofreniczną pomysłowością i przebiegłością, ale nie miał tej lekkiej arogancji takich ludzi, na którą Haber był niezwykle wrażliwy.
– Dlaczego sądził pan, że matka nie zauważyła zmiany rzeczywistości tamtej nocy?
– No bo jej się to nie przyśniło. To znaczy, ten sen naprawdę zmienił rzeczywistość. Stworzył wstecznie inną rzeczywistość, której częścią ona była cały czas. Istniejąc w niej, nie pamiętała żadnej innej. Ja tak, ja pamiętałem obie, bo tam… byłem… w chwili zmiany. Tylko w taki sposób potrafię to wyjaśnić. Wiem, że to nie ma sensu. Ale muszę mieć jakieś wyjaśnienie albo trzeba będzie uznać, że postradałem zmysły.
Nie, ten facet nie jest mięczakiem.
– Nie zajmuję się osądzaniem, panie Orr. Ja poszukuję faktów. A proszę mi wierzyć, że zdarzenia umysłowe są dla mnie faktami. Kiedy widzi się czyjś sen rejestrowany na bieżąco przez elektroencefalograf, czarno na białym, jak ja to robiłem dziesięć tysięcy razy, nie mówi się o snach, że są nierzeczywiste. One istnieją: są zdarzeniami, zostawiają po sobie ślad. OK. Rozumiem, że inne pana sny miały jakoby podobny efekt?
– Kilka. Przez długi czas nie. Tylko pod wpływem napięcia. Ale wydawało mi się, że… że zdarza się to częściej. Zacząłem się bać.
Haber pochylił się do przodu.
– Dlaczego?
Orr patrzył na niego bez wyrazu.
– Dlaczego się pan bał?
– Bo nie chcę zmieniać rzeczywistości! – powiedział Orr, jakby stwierdzał coś absolutnie oczywistego. – Kimże ja jestem, żeby wtrącać się w bieg rzeczy? A zmiany wprowadza moja podświadomość, bez żadnej kontroli inteligencji. Próbowałem autohipnozy, ale nic to nie dało. Sny są niespójne, samolubne, irracjonalne – niemoralne, jak sam pan powiedział przed chwilą. Biorą się z tego, co w nas aspołeczne, prawda? Przynajmniej częściowo. Nie miałem zamiaru zabić biednej Ethel. Po prostu nie chciałem, żeby mi wchodziła w drogę. No a we śnie to może być drastyczne. Sny idą na skróty. Ja ją zabiłem. W wypadku samochodowym o półtora tysiąca kilometrów stąd przed sześcioma tygodniami. Jestem odpowiedzialny za jej śmierć.



Dodano: 2023-03-24 11:02:25
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS