Przeczytać dobrą książkę – rzecz prosta. Polecić – ach, z tym już trudniej. Osobliwie, kiedy idzie o twórczość Pewnego Autora, klasyka znaczy. Niewykluczone, że zamiast tekstu należałoby zamieścić zdjęcie ilustrujące stan osłupienia, w jaki wpada się po lekturze. Być może to stanowiłoby rozwiązanie najlepsze, gdyby nie odpychająca fizys niżej podpisanego. Przy okazji recenzowania tej książki, schody zaczynają się już na początku i od razu są strome.
Rzecz nie jest – choć to chyba i tak najlepsze określenie – powieścią sensu stricto. Rodzaj opisanych wydarzeń, zdeterminował w tym przypadku nietypowość zastosowanej formy. Mamy do czynienia po trosze z autobiografią, humorous science fiction i powieścią realistyczną (ze wskazaniem na tę ostatnią). Na szczęście w sukurs przychodzi tu sam autor, przy okazji się przedstawiając, który tak oto scharakteryzował własną książkę:
„Rzeźnia numer pięć, czyli krucjata dziecięca, czyli obowiązkowy taniec ze śmiercią - powieść autorstwa Kurta Vonneguta. Amerykanina pochodzenia niemieckiego (w czwartym pokoleniu), który obecnie żyje w dobrych warunkach na półwyspie Cod (i pali za dużo papierosów), a kiedyś jako zwiadowca amerykańskiej piechoty, Hors de Combat, został wzięty do niewoli i był świadkiem bombardowania Drezna, zwanego dawniej Florencją nad Łabą, i przeżył, aby opowiedzieć to, co widział. Powieść przypomina nieco stylem telegraficzno-schizofreniczne opowieści z planety Tralfamadorii, skąd przylatują latające talerze.
Pokój z wami.”
Dodać wypada, aby nieco opis rozjaśnić, że utwór niemal do samego końca wydaje się zlepkiem jedynie w małym stopniu powiązanych ze sobą strzępów, fragmentów tekstu (ów telegraficzno-schizofreniczny styl). Dopiero pod koniec zazębiają się one, tworząc na ile to możliwe, spójny przekaz. Jak się wydaje, przyjęcie przez autora takiej a nie innej formy, pozwoliło oddać najpełniej przerażający bezsens II wojny światowej. Na mnie przynajmniej zastosowany rodzaj przekazu wywarł o wiele większe wrażenie niż ten znany ze szkolnych drugowojennych lektur.
Vonnegut snując swą opowieść nie stroni od charakterystycznego (o czarrrnym zabarwieniu) poczucia humoru. Wykorzystuje różne – na ogół powszechnie stosowane w powieściach science fiction – rekwizyty (przede wszystkim: Obcy i podróże w czasie). Te zabiegi sprawiają, że tekst mimo niewesołego wydźwięku, nie męczy ani nie nuży. Mało tego – czyta się go stosunkowo szybko i łatwo. Wspomnieć tu należy o świetnej w powszechnej opinii robocie, jaką wykonał tłumacz Lech Jęczmyk. Dzięki niemu utwór nie stracił względem oryginału nic na wartości.
„Rzeźnia numer pięć” to w rankingu niżej podpisanego jedna z najważniejszych jak dotąd przeczytanych książek. Z całą pewnością sięgnę po nią jeszcze nie raz. Czego sobie i wam – niech mi będzie wybaczone – życzę.
Ocena: 10/10
Autor:
Mateusz Wodyk
Dodano: 2006-03-26 19:56:22