"Rosja to dziki kraj", mówi popularne przysłowie. Ta dzikość to w zasadzie surowość, odnosząca się zarówno do warunków klimatycznych, jak i tamtejszej obyczajowości. Przejrzenie i zrozumienie rosyjskiej duszy jest praktycznie niemożliwe, ale jej odmienność i specyficzna egzotyka sprawiają, że literatura rosyjskojęzyczna uwodzi zachodnich czytelników od lat. Działo się tak w obszarze tzw. literatury pięknej, by dla przykładu wymienić tylko Tołstoja, Dostojewskiego, Puszkina czy Bułhakowa, dzieje się i w obrębie literatury popularnej, na przykład za sprawą niekoniecznie pochodzących z Rosji autorów, choćby Siergieja Łukjanienki i Władimira Wasiljewa, a ostatnio Olgi Gromyko.
Wydaje mi się, że ta "dzikość" czy surowość, o których wspominam na początku, sprawiają, że rosyjski krąg kulturowy wyjątkowo predestynowany jest do gatunku postapo. Mroźne pustkowia i rozłożyste, często jałowe tereny, na których spotkać możemy co jakiś czas wielkie miasta, wysoka przestępczość, zarówno drobna, jak i zorganizowana, despotyczna polityka i etniczne waśnie, to zarazem wschodnia rzeczywistość i typowe elementy literatury postapokaliptycznej. Nic zatem dziwnego, że Fabryka Słów postanowiła w swej serii Fabryczna Zona odpalić osobny cykl tłumaczeń z rosyjskojęzycznego postapo.
Do tej pory mogliśmy znaleźć w nim powieści Pawła Kornewa (cykl
„Przygranicze”) oraz pierwszy tom cyklu
„Ziemia niczyja”, zatytułowany tak samo, a napisany przez Jana Waletowa. Debiut Waletowa w kraju nadwiślańskim został przyjęty ze średnim entuzjazmem, o którego przyczynach napiszę za moment, nie zraziło to jednak wydawcy i po ponad roku od "jedynki" na półki trafia kontynuacja przygód Michaiła Władymirowicza Siergiejewa –
„Dzieci martwej ziemi”.
Problem z „Ziemią niczyją” był następujący: Waletow zawarł w niej tak wiele elementów obcych dla postapo, że w zasadzie rozmył ramy gatunkowe i wyszło mu z tego trudne do określenia political fiction zmieszane z historią alternatywną, która poszła (historia, nie książka) w bardzo złym kierunku żywiołowej klęski. Nie przypadło to do gustu bardziej tradycjonalistycznym fanom postapo, zwłaszcza, że autor zrezygnował też z wielu typowych dla tej konwencji elementów. Mnie za to międzygatunkowe aspiracje Waletowa podobały się bardzo i cieszy mnie, że pod tym względem „Dzieci martwej ziemi” się nie zmieniły.
Znów przenosimy się na Ukrainę, która po wielkim wylewie stała się swoistym buforem pomiędzy światem Wschodu i Zachodu. Sytuacja jest ze wszech miar nieciekawa, o wpływy walczą zarówno politycy, jak i przestępcy, choć w tym zapomnianym przez Boga zakątku świata zwykle ciężko odróżnić jednych od drugich. Tym razem osią fabuły jest transport berylu, który ma bezpiecznie przejść przez granicę, o co zadba nasz bohater Siergiejew. Ładunkiem interesuje się jednak pewni wpływowi ludzie, więc robota nie będzie łatwa.
Podobnie jak w „Ziemi niczyjej”, „Dzieci...” to przede wszystkim rozbudowana intryga połączona z egzystencjalnym usposobieniem bohatera, przejawiającym się pod postacią rozbudowanych refleksji. Cierpi na tym dynamika powieści i dla czytelników spragnionych mocnych wrażeń może ona okazać się zwyczajnie nudną. Za zawiłościami politycznych układów momentami trudno jest nadążyć, ale odrobina wytężonej uwagi nagrodzona zostaje wciągającą historią.
Ukraina z kart Waletowa jest miejscem bardzo problematycznym. Nietrudno zauważyć, że w jego prozie wybrzmiewają echa współczesnej sytuacji politycznej tego regionu. To kraj, który częściowo należy do Europy, częściowo – do Rosji. Kraj rozorany drutem kolczastym i usiany polami minowymi. I choć realna Ukraina i Ukraina Waletowa różnią się między sobą, powyższy opis dotyczy obu z nich. Waletow tworzy wyraźną fikcję, która pozwala mu opowiedzieć rzeczywistość w sposób przerysowany, lecz dotykający często problemów identycznych z tymi, jakie stają się udziałem dzisiejszych Ukraińców.
Zasada jest prosta: przed lekturą „Dzieci martwej ziemi” należy mieć za sobą „Ziemię niczyją”. Jeśli "jedynka" wam się podobała, będziecie zadowoleni z jej kontynuacji. Jeśli jednak nie za bardzo przypadła wam do gustu ze względu na braki akcji, i macie nadzieję, że "dwójka" je nadrobi, możecie śmiało sięgnąć po inną lekturę.
Autor: Aleksander Krukowski
Dodano: 2017-05-23 19:50:53