NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Lee, Fonda - "Okruchy jadeitu. Szlifierz z Janloonu"

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)

Ukazały się

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"


 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

 Le Fanu, Joseph Sheridan - "Carmilla"

 Henderson, Alexis - "Dom Pożądania"

Linki

Abercrombie, Joe - "Pół króla"
Wydawnictwo: Rebis
Cykl: Morze Drzazg
Tytuł oryginału: Half a King
Tłumaczenie: Agnieszka Jacewicz
Data wydania: Kwiecień 2015
ISBN: 978-83-7818-671-7
Oprawa: broszura ze skrzydełkami
Format: 132x202 mm
Liczba stron: 400
Cena: 34,90 zł
Rok wydania oryginału: 2014
Tom cyklu: 1



Abercrombie, Joe - "Pół króla" #3

ZADANIE GODNE MĘŻCZYZNY

Kolejne fale – córki Matki Wód – unosiły go i obracały, szarpały przemoczonym odzieniem i poruszały ciałem, tak jakby próbował wstać, ale nie mógł. Każda wynosiła go coraz dalej na brzeg i cofała się z sykiem. W końcu osiadł na piachu, z pianą w splątanych włosach, bezwładny jak pęki wodorostów na kamienistej plaży.
Yarvi patrzył na niego, zastanawiając się, kto to taki. Chłopiec czy mężczyzna? Zginął podczas ucieczki czy mężnie walczył do końca?
Jakie to miało teraz znaczenie?
Kil zaszorował o piach, pokład zadrżał. Yarvi się zachwiał i przytrzymał ramienia Hurika, żeby nie upaść. Z głuchym hałasem mężczyźni skrócili wiosła, zdjęli z haków tarcze i skoczyli za burty w płytką wodę, źli, że przybijają do brzegu ostatni – za późno, żeby szukać chwały i łupów, które były coś warte. Za rządów króla Uthrika pływanie na królewskim okręcie traktowano jako najwyższy honor.
Za rządów króla Yarviego nie było żadnym zaszczytem.
Część ludzi chwyciła cumę dziobową i wyciągnęła okręt na brzeg, dalej niż dotarł unoszony falami przyboju trup. Pozostali już pędzili w kierunku Amwend, luzując troki broni. Miasto płonęło.
Yarvi przygryzł wargę. Chciał przejść nad burtą, zachowując strzępy królewskiej godności, ale imacz pozłacanej tarczy wymknął się z jego słabej ręki, a płat zaplątał w poły peleryny i niewiele brakowało, a młody król wylądowałby twarzą w słonej przybrzeżnej brei.
– Przeklęte diabelstwo! – Szarpnięciem uwolnił się od rzemieni, ściągnął tarczę z przykurczonej ręki i cisnął ją między skrzynie, na których podczas przeprawy siedzieli wioślarze.
– Najjaśniejszy panie, nie powinieneś jej tu zostawiać – powiedział Keimdal. – Nie jest bezpiecznie…
– Walczyłeś ze mną i dobrze wiesz, ile warta jest moja tarcza. Jeśli nie zdołam zatrzymać przeciwnika mieczem, uratuje mnie tylko ucieczka. Bez tarczy będę szybszy.
– Ale najjaśniejszy panie…
– To król – zagrzmiał Hurik, grubymi paluchami szarpiąc szpakowatą brodę. – Jeśli każe wszystkim odrzucić tarcze, tak ma być.
– Ci, co mają dwie sprawne ręce, mogą swoje zatrzymać. – Yarvi zsunął się w płytką wodę i zaklął, bo zimna fala zmoczyła go po pas.
W miejscu, gdzie piach ustępował trawie, nowi niewolnicy, powiązani linami, czekali, aż zostaną zapędzeni na pokład jednego z okrętów. Byli umazani sadzą, a szeroko otwarte oczy patrzyły ze strachem i niedowierzaniem na bestie, które przygnały morzem i skradły im wolność. Nieopodal grupka wojowników Yarviego grała w kości o ich ubrania.
– Stryj Odem prosi, abyś do niego dołączył, najjaśniejszy panie – poinformował jeden z nich, po czym nachmurzony wstał z ziemi i kopnął pochlipującego starca, tak że ten padł na twarz.
– Gdzie? – Yarvi poczuł nagle suchość w gardle. Język przywarł mu do podniebienia.
– Na wieży. – Mężczyzna wskazał górującą nad miastem kamienną budowlę na skraju klifu. Po jednej stronie fale tłukły wściekle o skały u jej podnóża, a po drugiej pieniły się wody niewielkiej zatoczki.
– Nie zamknęli bram? – spytał Keimdal.
– Zamknęli, ale trzech synów dowódcy zostało za murami. Odem poderżnął gardło jednemu i zagroził, że zabije pozostałych, jeśli nie otworzą.
– No to otworzyli – dorzucił inny wojownik i zarechotał, bo udał mu się rzut. – Nowe onuce dla mnie!
Yarvi wytrzeszczył oczy. Nie podejrzewał uśmiechniętego stryja o takie okrucieństwo. No ale w końcu Odem był z tego samego nasienia co ojciec Yarviego – który w gniewie zostawił na synu niejedną pamiątkę – i ich brat Uthil, który wprawdzie przepadł na morzu, lecz na samo wspomnienie jego niezrównanej biegłości we władaniu mieczem wojownicy rozrzewniali się do łez. Czasami nawet pod spokojną powierzchnią kryły się srogie prądy.
– Bodajbyście sczeźli!
Kobieta chwiejnie wyszła z szeregu niewolników, najdalej jak pozwalała na to lina, którą była związana z pozostałymi. Posklejane krwią włosy oblepiały jej twarz z jednej strony.
– Zgniły król ze zgniłego kraju, niech Matka Wód pochłonie…
Jeden z wojowników ciosem powalił ją na ziemię.
– Utnij jej język! – Drugi szarpnięciem za włosy odciągnął głowę kobiety, a trzeci dobył noża.
– Nie! – zawołał Yarvi. Mężczyźni odwrócili ku niemu wykrzywione twarze. Ten, kto obrażał króla, obrażał również ich. Nie było sensu nawet wspominać o litości. – Z językiem dostaniemy za nią lepszą cenę – oświadczył i nierównym krokiem ruszył w stronę warowni, czując, jak ciężka kolczuga szoruje mu o ramiona.
– Jesteś synem swojej matki, najjaśniejszy panie – stwierdził Hurik.
– A czyim miałbym być?
Kiedy jego ojciec i brat z błyskiem w oku rozprawiali o słynnych najazdach, bohaterskich wyczynach i wspaniałych łupach, on siedział na drugim końcu stołu, marząc, że kiedyś wyruszy na prawdziwą wyprawę, bo to było zadanie godne mężczyzny. Dopiero teraz na własne oczy zobaczył, jak to wygląda, i udział w zbrojnym wypadzie już nie wydawał mu się godny pozazdroszczenia.
Zanim dotarli do miasta, walka dobiegła końca – jeśli to, co się tu rozegrało, było warte takiego miana – lecz Yarvi i tak miał wrażenie, że trafił w sam środek koszmaru. Oblany potem, przygryzał wnętrze policzka i nerwowo reagował na każdy głośniejszy dźwięk. Zewsząd dobiegały krzyki i śmiechy. Sylwetki ludzi przemykały na tle rozedrganych oparów i płomieni. Dym drapał w gardle. Wrony triumfalnie krakały, zataczając na niebie kręgi. One odniosły największe zwycięstwo. Matka Wojna, opiekunka czarnych ptaków, Ta, która zabiera poległych i zaciska otwartą dłoń w pięść, tańczyła dziś radośnie, podczas gdy Ojciec Pokój chował twarz w dłoniach i ronił łzy. Tu, na odwiecznej granicy między ziemiami Vansterów i Gettów, Ojciec Pokój często płakał.
Czarny cień wieży górował nad wszystkim, a uszy wypełniał ogłuszający huk fal, które rozbijały się o skały u jej podnóża po obu stronach.
– Stać – nakazał Yarvi. Oddychał ciężko i kręciło mu się w głowie. Twarz swędziała go od potu. – Pomóżcie mi zdjąć kolczugę.
– Najjaśniejszy panie – zdenerwował się Keimdal. – Muszę zaprotestować!
– To zaprotestuj. A potem rób, co każę.
– Moim obowiązkiem jest dbać o twoje bezpieczeństwo…
– W takim razie wyobraź sobie hańbę, jaką na siebie ściągniesz, gdy umrę z gorąca w połowie wspinaczki na wieżę! Huriku, rozepnij mocowania.
– Tak jest, najjaśniejszy panie.
Wspólnymi siłami ściągnęli z niego kolczugę i Hurik przerzucił ją sobie przez wielkie ramię.
– Prowadź dalej – Yarvi warknął do Keimdala, męcząc się ze złotą klamrą peleryny ojca – zbyt obszernej i o wiele dla niego za ciężkiej. Beznadziejna lewa ręka do niczego się nie nadawała, a zapięcie było sztywne jak…
Stanął jak wryty, zdumiony widokiem, który powitał go za otwartą bramą.
– Oto żniwo – oznajmił Hurik.
Wąski plac przy wieży był zasłany trupami. Leżało ich tam tyle, że Yarvi z trudem znajdował miejsce dla stóp. Wśród martwych widział kobiety i… dzieci. Wkoło bzyczały muchy. Dopadły go mdłości, ale zdołał nad nimi zapanować.
Był królem, a króla powinien cieszyć widok trupów jego wrogów.
Jeden z wojowników stryja siedział przy wejściu do wieży, spokojnie czyszcząc topór, jak gdyby właśnie zakończył zwykłe ćwiczenia.
– Gdzie jest Odem? – mruknął do niego Yarvi.
Mężczyzna spojrzał na niego, mrużąc oczy, i z uśmiechem pokazał na wieżę.
– Na górze, najjaśniejszy panie.
Yarvi minął go i wszedł do środka. Oddech brzmiał głośno na wąskich schodach, stopy szurały o kamienne stopnie. Musiał bezustannie przełykać ślinę, która zbierała mu się w ustach.
N a p o l u w a l k i n i e o b o w i ą z u j ą ż a d n e z a s a d y – tak mawiał ojciec.
Piął się coraz wyżej w rozedrganym półmroku, za plecami mając Hurika i Keimdala. Na moment zatrzymał się przy szczelinie okna, żeby poczuć wiatr na płonącej twarzy. W dole zobaczył fale uderzające o skalną ścianę i zdusił w sobie strach.
Pamiętał słowa matki: P o s t ę p u j j a k k r ó l. M ó w j a k k r ó l. W a l c z j a k k r ó l.
Na szczycie znajdował się podest wsparty na belkach i okolony drewnianą balustradą, która sięgała Yarviemu do uda – zbyt niską, bo mógł widzieć, jak wysoko się wspięli. Znowu poczuł mdłości i zawroty głowy. Z tej wysokości Ojciec Ziemi i Matka Wód wydawali się tacy odlegli. Puszcze Vansterlandu ciągnęły się aż po horyzont.
Stryj Yarviego spokojnie patrzył na płonące Amwend. Słupy dymu przecinały ziemistoszare niebo szerokimi smugami, maleńcy wojownicy kończyli dzieło zniszczenia, a okręciki czekały w szeregu, tam gdzie woda stykała się z kamienistym brzegiem, aby zabrać na pokład krwawe żniwo. Towarzyszył mu tuzin najbardziej doświadczonych członków gwardii, między którymi klęczał więzień odziany w piękną żółtą szatę, związany i zakneblowany, z posiniaczoną, opuchniętą twarzą i strąkami długich włosów posklejanych krwią.
– Pracowity dzień! – zawołał Odem, z uśmiechem oglądając się przez ramię na bratanka. – Wzięliśmy dwustu niewolników, sporo bydła, niezłe łupy i spaliliśmy jeden z grodów Grom-gil-Gorma.
– A gdzie on sam? – spytał Yarvi. Starał się zapanować nad oddechem i przynajmniej mówić jak król, bo dumna postawa i walka nigdy nie były jego mocnymi stronami.
Odem skrzywił się kwaśno.
– Podejrzewam, że Łamacz Mieczy jest już w drodze. Jak myślisz, Huriku?
– Na pewno. – Wojownik wyprostował imponujących rozmiarów sylwetkę, gdy wyszedł na szczyt wieży. – Jatka zawsze wabi tego starego niedźwiedzia, tak jak i przyciąga muchy.
– Czas zebrać naszych ludzi. Za godzinę musimy być na morzu – zarządził Odem.
– Wypływamy? – zdziwił się Keimdal. – Tak szybko?
Yarviego ogarnęła złość. Mdliło go i był zmęczony. Wściekał się na własną słabość, na bezwzględność stryja i na świat za to, że był, jaki był.
– Tak ma wyglądać nasza zemsta, stryju? – Zdrową ręką machnął w stronę płonącego grodu. – Na kobietach, dzieciach i starcach?
Głos Odema brzmiał kojąco, jak zawsze. Był łagodny jak wiosenny deszcz.
– Wszystkich krzywd nie da się pomścić za jednym zamachem. Lecz ty nie musisz dłużej zaprzątać sobie tym głowy.
– Przecież przysięgałem – warknął Yarvi. Od dwóch dni jeżył się za każdym razem, gdy słyszał słowa „najjaśniejszy panie”, tymczasem teraz zirytował się jeszcze bardziej, kiedy ich zabrakło.
– Rzeczywiście. Sam słyszałem i od razu przyszło mi do głowy, że tak poważnej przysięgi trudno będzie dotrzymać. – Odem wskazał klęczącego więźnia, który próbował coś wystękać przez knebel. – On uwolni cię od jej ciężaru.
– Kto to taki?
– Dowódca Amwend. Ten, który cię zabił.
Yarvi wytrzeszczył oczy.
– Jak to?
– Próbowałem go powstrzymać. Ale tchórz miał ukrytą broń. – Stryj podniósł rękę, w której trzymał długi sztylet o rękojeści z czarnego gagatu. Pomimo męczącej wspinaczki na wieżę Yarviego zmroziło od stóp aż po czubek głowy. – Pogrążony w żalu będę się obwiniał, że zareagowałem za późno i nie zdołałem ocalić ukochanego bratanka. – Bezdusznie, jakby ćwiartował martwe zwierzę, Odem wbił ostrze między szyję i ramię mężczyzny, po czym kopniakiem pchnął go na twarz. Wokół trupa zaczęła się tworzyć kałuża krwi.
– Co ty mówisz? – spytał piskliwie Yarvi. Głos mu się załamał. Nagle zdał sobie sprawę, ilu ludzi stryja go otacza. Wszyscy z bronią i w pancerzach.
Odem ruszył ku niemu spokojnie – och, jak spokojnie – i chłopak zrobił krok w tył, a potem jeszcze jeden. Cofał się na drżących nogach aż do niskiej balustrady, za którą czekała przepaść.
– Pamiętam noc, gdy przyszedłeś na świat. – Głos stryja wydawał się zimny i równy jak lód na jeziorze zimą. – Twój ojciec wściekał się na bogów, gdy zobaczył to coś, co masz zamiast ręki. Ja natomiast przy tobie zawsze się uśmiechałem. Byłby z ciebie niezły błazen. – Odem uniósł brwi i westchnął. – Ale czy moja córka zasługuje, aby dostać za męża jednorękiego słabeusza? I czy Gettland zasługuje na takiego półkróla? Na kalekę, który jest marionetką w rękach matki? Nie, bratanku. Co to… to nie!
Keimdal chwycił Yarviego za rękę i pociągnął za siebie. Ze świstem stali dobył miecza.
– Trzymaj się za mną, najjaś…
Krew trysnęła na twarz Yarviego. Przez moment nic nie widział. Keimdal osunął się na kolana, prychając i gulgocząc. Dłonie zacisnął na szyi. Spomiędzy jego palców sączyła się ciemna ciecz. Yarvi zerknął w bok i zobaczył wykrzywioną wściekle twarz Hurika, który w ręku trzymał nóż. Ostrze umazane było krwią Keimdala. Kolczugę Yarviego z brzękiem upuścił pod nogi.
– Musimy zrobić to, co najlepsze dla Gettlandu – oznajmił Odem. – Zabić go!
Yarvi rozdziawił usta i zachwiał się niepewnie. Hurik chwycił go za pelerynę.
Rozległ się cichy brzdęk i zapięcie masywnej złotej klamry ustąpiło. Nagle uwolniony Yarvi zatoczył się do tyłu.
Nogami zawadził o balustradę i z krzykiem przeleciał nad nią.
Miał wrażenie, że skały, morze i niebo zawirowały wokół. Król Gettlandu spadał i spadał, aż woda uderzyła go z siłą, z jaką młot wali w żelazo.
I Matka Wód zagarnęła go w chłodne objęcia.



Dodano: 2015-03-21 10:41:21
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Silverhair - 12:04 21-03-2015
Końcówka przypomina mi perypetie Logena i Monzy. Abercrombie uwielbia zrzucać swoich bohaterów z dużej wysokości. :)

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS