„Królewskie dzieci” Anny Kańtoch
(fragment)
Niebo nad ich głowami ma kolor krwi od tak dawna, że żadne z dzieci nie pamięta już dokładnie, jak wyglądało dawniej. Dziewczynka przypomina sobie jedynie, że było niebieskie, ale jak niebieskie? Modre niczym oczy jej braciszka czy błękitne jak korale, które z dalekich krain przywozili brodaci kupcy, a może przypominało lazurowy klejnot w rękojeści ojcowskiego miecza? To przecież trzy różne kolory, a ona, choć większość czasu spędza w nikłym blasku pochodni, wciąż jeszcze potrafi rozróżniać barwy.
Dni są teraz bardzo krótkie i następują nieregularnie po zbyt długich nocach. W tych nielicznych chwilach, gdy niebo rozpala się czerwienią, dziewczynka wychodzi na mury dumnego niegdyś grodu Kraka i spogląda na martwe miasto.
Krągła kościelna wieża i rozłożysty zamek, pomiędzy którymi kładą się cienie w kolorze zszarzałej purpury, bielejące od kości ulice i drewniane ściany domów, które z wolna pożera niesiona przez rzekę śmierć.
Braciszek dogania siostrę i chwyta jej dłoń swoją jedyną ocalałą dłonią. Urósł przez ostatnie tygodnie – a może to były miesiące? – ubranie, które jeszcze niedawno idealnie na niego pasowało, teraz pęka w szwach pod naporem rozwijającego się ciała. Dziewczynka za to pozornie nie zmieniła się wcale, wciąż tak samo chuda i drobna jak wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszała o smoku. W rzeczywistości jednak jest o wiele starsza, niż wskazywałaby na to jej dziecięca twarz i płaskie piersi. To nie krew miesięczna uczyniła ją kobietą, ale świadomość, że teraz braciszek ma tylko ją.
„Małpiarnia” Krzysztofa Piskorskiego
(fragment)
„Walijski Smok” wspiął się tego dnia wysoko ponad chmury – w lodowate, suche przestrzenie, gdzie od mrozu sztywniały liny, trzeszczało poszycie, a szron inkrustował bulaje z wprawą upartego rzemieślnika – wszystko po to, by uniknąć geosztormu, budującego się poniżej lasem czarnych kolumn.
W starej gondoli, pod rufową częścią „Smoka”, tylko jeden piecyk walczył z zimnem, które wdzierało się do środka szerokimi na palec szczelinami. Gondola, zwana przez pasażerów pogardliwie małpiarnią, nie rozpadała się tylko dzięki mosiężnym okuciom i metalowym łatom. Od lat dokręcano je tam, gdzie poddawało się drewno, zmęczone ciągłymi skokami z upalnej wilgoci w mroźną suchość.
Jill lubił wyobrażać sobie, że kiedyś wygięta w łuk podłoga podda się z głośnym trzaskiem, a wszystkie małpy Angusa, wszystkie sieroty i posiniaczeni od uderzeń chłopcy, runą w otchłań. Ostatnim wspaniałym lotem pokonają mroźne przestrzenie nieba, wejdą w warstwę chmur, lśniących żyłkami etherowych wyładowań, miną energetyczne cyklony, zanurzą się w pyliste tumany geosztormów, aż w końcu dotrą do Ziemi, której nikt z „Walijskiego Smoka” od dawna nie widział.
Dodano: 2014-05-24 13:12:13