Gaiman ponownie wchodzi do tej samej rzeki
Neil Gaiman najnowszą powieścią nie zaskakuje. Fani jego twórczości znajdą w „Oceanie na końcu drogi” echa innych jego utworów; również młodzieżowa forma nie dziwi w kontekście jego ostatnich książek. Mówi się, że lubimy to, co znamy, ale mimo wszystko nie sposób nie czuć odrobiny rozczarowania.
Neil Gaiman jest jednym z popularniejszych twórców fantastyki, docenianym zarówno przez fanów, jak i krytyków. Sławę przyniosły mu przede wszystkim komiksy z serii „Sandman”, ale również opowiadania i powieści odbiły się szerokim echem. Fani jego twórczości od dawna czekają na kolejną – po
„Amerykańskich bogach” i
„Chłopakach Anansiego” – powieść przeznaczoną dla dorosłego czytelnika... i jeszcze poczekają, bo
„Ocean na końcu drogi” to kolejna książka przeznaczona zdecydowanie dla czytelnika, który jeszcze nie osiągnął pełnoletniości. Może nie aż tak młodego jak
„Odd i lodowi olbrzymi”, ale na porównywalnym poziomie co
„M jak magia” czy
„Koralina”.
Nie jest oczywiście tak, że młodzieżowe powieści Gaimana czytać mogą jedynie dzieci i młodzież. Dorosły czytelnik również znajdzie w nich wiele smaczków; nie inaczej jest w „Oceanie na końcu drogi”. Jednakże taka formuła od razu wymusza znaczące uproszczenia fabularne, język narracji i rozwiązania fabularne. Brytyjski pisarz jest w tej formule mistrzem, co udowadnia również tą powieścią, ale też nie jest w stanie uniknąć pewnej powtarzalności motywów.
Pierwsze skojarzenie odnosi się do komiksu „Drastyczne przypadki”. Podobny jest sposób konstrukcji narracji – dorosłego próbującego przywołać wspomnienia z dzieciństwa; wykrzywione i zmienione przez czas i dziecięcą percepcję. W omawianej tutaj powieści nie jest to aż tak widoczne, mniejszy udział jest też gier ze słowem, ale sam początkowy zabieg i jego późniejsze konsekwencje w tekście są jak najbardziej widoczne. Dodatkowo podkreśla go jeszcze element nadnaturalny występujący w książce, ale o tym czytelnik musi sam się przekonać w finale. Filtrowanie wspomnień przez umysł dziecka ma jeszcze drugą warstwę: autor osadza powieść w realiach swojego dzieciństwa i należy zakładać, że wiele z opisanych scenerii czy wydarzeń w pewien sposób stanowi odbicie wspomnień małego Neila.
Drugie skojarzenie, dotyczące już konkretnego rozwiązania fabularnego, przywołuje na myśl „Koralinę”. Mianowicie i tutaj młody bohater zostaje uwięziony przez złą, nadprzyrodzoną istotę w domu, a rodzina pełni rolę marionetek. Szczegóły oczywiście się różnią, ale ogólna idea i towarzyszące jej emocje są bardzo podobne. Jak przystało na mistrza popkultury, Gaiman wykorzystuje również inspiracje innymi utworami, nie tylko własnego autorstwa. Z jednej strony sięga po strukturę baśni i zapewnia czytelnikowi katharsis z morałem w finale, z drugiej w treści pojawiają się rozwiązania charakterystyczne dla klasyki literatury młodzieżowej.
Prawdopodobnie większość pisarzy zazdrości Gaimanowi lekkości w opowiadaniu historii. To naturalny gawędziarz, który w dodatku potrafi przelać ten talent na papier. Łatwość, z jaką snuje narrację, wprowadza kolejne postaci i wątki, jest wręcz zaskakująca. Dodatkowo umiejętnie wykorzystuje klimat Anglii sprzed kilkudziesięciu lat i świetnie łączy ją z elementami mitologicznymi, które rozpozna zapewne większość czytelników.
Chociaż „Ocean na końcu drogi” nie zaskakuje z perspektywy twórczości Gaimana, a być może nawet rozczarowuje, to pod pewnymi względami ma te wszystkie cechy, dzięki którym jego twórczość zdobyła aż taką popularność. Autor czaruje nastrojem i wizją, sprawnie wykorzystuje znane motywy i tworzy kolejną w karierze opowieść, która jednocześnie fascynuje i straszy młodzieżowego czytelnika... a i dorosły ją doceni, chociaż nadal będzie wzdychał za wspomnieniami o „Amerykańskich bogach”.