NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

Artykuł jest częścią serii Koło Czasu.
Zobacz całą serię

Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Towers of Midnight", "A Memory of Light"

„The wind blew southward, through knotted forests, over shimmering plains and toward lands unexplored. This wind it was not the ending. There are no endings, and never be endings, to the turning of the Wheel of Time. But it was an ending”.

Tymi słowami kończy się podróż, w którą Robert Jordan wyruszył gdzieś około 1990 r. i w którą zabrał za sobą tysiące czytelników. I choć jej finału nie doczekał wraz z nimi, to jednak Brandon Sanderson, który przejął na swe barki trud jej zakończenia, zachował w pełni ducha tego cyklu.

Pisanie o tych powieściach przypomina nieco wspomnienia weterana ciężkiej wojny. Nie spodziewając się takiej długiej czytelniczej wędrówki, ruszyłem w nią w 1995 r., osiemnaście lat temu. Zajęła mi połowę mojego dotychczasowego życia i nie mogę w to uwierzyć, od kiedy zdałem sobie z tego sprawę. Kiedy czytałem pierwszy raz „Oko Świata”, byłem nastolatkiem, a skończyłem cykl jako niemal stateczny mężczyzna. Przez ten czas skończyłem liceum, studia, zacząłem karierę zawodową. A nie zapowiadało się, że wytrwam tak długo. Czytałem „Oko Świata” niedługo po „Władcy Pierścieni” Tolkiena i pamiętam, że przyjąłem je bez entuzjazmu – uznając za trochę żenującą zrzynkę z Tolkiena. Kolejne części zacząłem czytać przypadkowo. I stopniowo wsiąkałem w ten świat. Długo by o tym pisać i nie w tym rzecz. Trudna „miłość”, która połączyła mnie z tym cyklem, sprawiła, że wytrwałem. Mimo oczywistych mielizn, na które Robert Jordan świadomie spychał cały cykl, gdy – najwidoczniej – albo brakowało mu weny, albo postanowił nie zarzynać kury znoszącej złote jajka. W zasadzie, dopóki pałeczki po nim nie przejął Brandon Sanderson, gdzieś od „Ścieżki sztyletów” powieści z tego cyklu są tak pozbawione akcji istotnej z punktu widzenia założeń fabularnych, że przypominały znęcanie się nad fanami i testowanie ich wytrzymałości.

Brandon Sanderson po śmierci Roberta Jordana ruszył wykreowany przez niego świat z posad, wypychając go z kolein wiodących na manowce, w kierunku finału. Można szukać mniej lub bardziej racjonalnych wyjaśnień postępowania Jordana, kiedyś pewnie zajmą się tym jacyś więksi specjaliści kryjący się w zakątkach Internetu gromadzących entuzjastów tego cyklu. Faktem bezsprzecznym moim zdaniem jest to, że takie rozdęcie fabuły doprowadziło do rozbudowania tego świata, stworzenia dla niego własnej mitologii będącej zlepkiem, mieszanką chyba większości mitologii znanych ludzkości. Nie była to kreacja specjalnie oryginalna, ale zajmująca. I choć Jordan w sposób oczywisty czerpał na początku garściami z Tolkiena oraz z Franka Herberta (aby wspomnieć tylko ich), to stopniowo dodawał do swojego uniwersum autorskie pomysły i patenty. Brandona Sandersona czekało trudne zadanie ogarnięcia tego monstrum, jakim stało się „Koło Czasu”. Polscy czytelnicy mieli okazję przekonać się w „Pomrukach Burzy”, że zadanie to wykonał co najmniej zadowalająco. Udało mu się rozpędzić fabułę w kierunku finału a bezsprzeczny talent, który posiada, sprawił, że czytelnik ma wrażenie, że nadal czyta powieści Roberta Jordana.

Fabuła „Towers of Midnight” przypomina konstrukcyjnie fabułę „Pomruków Burzy”. Ostatnia Bitwa zbliża się, ale większa część powieści poświęcona jest nie Randowi al'Thorowi, Smokowi Odrodzonemu, ale jego przyjaciołom i sojusznikom. A zatem Perrin mierzy się ze swoją przeszłością i Synami Światłości, co prowadzi do nieoczekiwanego (ale czy na pewno?) rozwiązania. Cóż w tym zajmującego i interesującego z punktu widzenia całości? Przyznam się szczerze, że niewiele. Ale Sanderson doprowadził te wątki do końca. Tak samo, jak w przypadku Egwene, Nynaeve, Lana (mocno patetycznie się zrobiło, kiedy Lan ruszył na Ostatnią Bitwę, chyba jako pierwszy z bohaterów), Elayne. Z kolei w przypadku Mata autor otworzył całkowicie nowy wątek (była tego zapowiedź w „Pomrukach Burzy”), ale też związany z przeszłością i jednym z bohaterów, który – jak się wydawało – nie żyje. I jestem złośliwie przekonany, że gdyby sam Robert Jordan żył nadal, temu wątkowi poświęciłby więcej czasu i kolejne setki stron. Brandon Sanderson poradził sobie z tym lepiej, bo zwięźlej. Wcale nie wyszło to fabule na niekorzyść. Lecz i tak w trakcie lektury zastanawiałem się cały czas: czy musi to tak długo trwać? Momentami udzielała mi się irytacja towarzysząca lekturze poprzednich powieści, które w ogóle nie posuwały fabuły do przodu. I w „Towers of Midnight” na przykład części poświęcone Elayne (oraz Perrinowi) i jej zabiegom o zachowanie tronu oraz rozciągnięcie władzy były tego dobrym przykładem. Zdarzały się momenty, że tylko świadomość, iż cykl dobiegł już końca, powstrzymywały mnie przed przerwaniem lektury. W końcu Sanderson wynagrodził trudy i domknął te wątki w sposób bardzo satysfakcjonujący. A może to była po prostu radość, że wreszcie niektórzy bohaterowie, zamiast rozmawiać o Ostatniej Bitwie i zajmować się wszystkim tylko nie bezpośrednimi przygotowaniami do niej, w końcu wezmą się do roboty.

Druga strona pola bitwy również zachowywała się dosyć niemrawo. Przeklęci dalej snuli dalekosiężne, skomplikowane intrygi w intrygach. Wciąż nie można było oprzeć się wrażeniu, że zachowują się jak małe, zazdrosne i złośliwe dzieci. Tyle razy mogli unieszkodliwić Smoka Odrodzonego, że aż przykro sobie to przypominać i wytykać im niezdarność przy posiadanych supermocach i zdolnościach. Z drugiej strony wiedzieli oni także, że Smok Odrodzony „należy” do ich Pana. Ale mimo wszystko – choć są pociągająco napisani (głównie Przeklęte, a nie Przeklęci), to jednak kreacja ta przypomina kiepskie fabuły fantasy. Ratuje je nieco dopiero tom finałowy, kiedy te wielkie plany i intrygi muszą być w końcu ujawnione, bo inaczej autor dokonałby samoośmieszenia – i siebie, i Roberta Jordana. Przyznać należy, że są dosyć sprytne, zaskakują czytelnika i pozytywnych bohaterów, ale w stosunku do zapowiedzi wyglądają trochę blado. Jest to skutkiem ciągłego „straszenia” czytelników tymi planami i kiedy czytelnik spodziewa się już nie wiadomo jak wymyślnego rozwiązania, otrzymuje rozwiązanie dosyć proste, które choć sprytne, a nawet zaskakujące, to jednak wywołuje niedosyt. Zastanawiające jest także to, że te wszystkie intrygi musiały z rozwiązaniem czekać do Ostatniej Bitwy. Można zatem założyć, że żaden z Przeklętych łącznie z ich Panem, nie planował nie dopuszczenia do niej. A więc i Smok Odrodzony musiał przeżyć. Jest to pewna niekonsekwencja i nielogiczność trącąca sztucznością. Ale z drugiej strony – bez niej nie byłoby dwunastu niemiłosiernie rozdętych części i otrzymalibyśmy powieść (czy powieści) o czymś zupełnie innym.

Wreszcie nadchodzi tom finałowy. I już na starcie czytelnikowi Sanderson funduje Jordanowską powtórkę z rozrywki. Prolog wprowadza nowych bohaterów. Na szczęście, tylko na chwilę. Jednak znowu ta złośliwa myśl – gdyby Robert Jordan żył... Z drugiej strony, ma to także efekt humorystyczny (ciekawe, czy zamierzony), bo nawet statyści okazują się zmęczeni tym, że dzieje się wszystko tylko nie Ostatnia Bitwa. Niestety, ostatni tom to także zamykanie kolejnych wątków o pomniejszym znaczeniu. Na przykład Czarnej Wieży, Logaina i pozostałych Ashamanów. A także Talmanesa i Legionu Mata. Jednak to ostatni tom, więc w końcu nadchodzi upragniona Ostatnia Bitwa.

Przyznaję, że jeszcze nie zdecydowałem, czy podobają mi się rozwiązania dotyczące finałowego starcia. Z pewnością nie zawiodą one czytelników pragnących upajać się batalistyką. Robert Jordan zawsze świetnie potrafił bitwy opisywać i trzeba Sandersonowi przyznać, że udało mu się zachować Jordanowski potoczysty styl takich opisów – przynajmniej na tyle, na ile potrafiłem to ocenić, czytając po angielsku. A fanem batalistycznych opisów nigdy nie byłem (wyjątek czynię dla Sapkowskiego i Abercrombiego). Sama bitwa – jako fizyczne starcie – z siłami ciemności odbywała się w dwóch częściach, na dwóch zasadniczych polach bitwy (bo są jeszcze i mniejsze place boju) i wzięli w niej udział wszyscy bohaterowie stojący po stronie światłości. Choć dla mnie najważniejszą postacią pośród nich wszystkich okazał się Mat. Nie tylko za sprawą talentów zdobytych w Rhuidean (tom czwarty, „Wschodzący Cień”, wcześniej rozbity na dwie części - „Wschodzący Cień” i „Ten, Który Przychodzi Ze Świtem”). I nie tylko za sprawą tego, kim został wcześniej (to znaczy, czyim mężem został). Wątek Mata w finałowym tomie zawiera bowiem największą dawkę humoru za sprawą jego relacji z Tuon i to przekłada się także na jego udział w walce. Nie pamiętam, aby we wcześniejszych tomach tyle było z tego frajdy, jak podczas Ostatniej Bitwy. I to zaliczam tej części na wielki plus. Co do pozostałych bohaterów – wszyscy są mniej lub bardziej heroiczni. W tym jedna z ważniejszych postaci okazuje heroizm i poświęcenie ostateczne. Generalnie jednak nie będzie chyba zaskoczeniem, że dla większości pomniejszych bohaterów wszystko skończy się dobrze. Trzymałem kciuki za jednego z nich, gdyż „od zawsze” lubiłem tę postać. I choć finał tego wątku został rozciągnięty aż do epilogu, to ucieszył mnie ten koniec i wybaczam takie stopniowanie napięcia.

Ostatnia Bitwa to także starcie Smoka Odrodzonego z Czarnym. A może przede wszystkim to powinno być jej sednem. Już kilka części wcześniej pojawiały się aluzje, że w ich wypadku to finałowe starcie nie musi być konwencjonalną wymianą ciosów czy świecących kul ognia lub tym podobnych. I tak się dzieje w „Memory of Light”. Starcie to jest mało spektakularne. Choć przy użyciu Mocy, to jednak przypomina bardziej pojedynek mentalny, „na charaktery” i „siłę argumentów”, fizyczno-magiczna brutalna siła w nim nie dominuje. Ale jest to nadal starcie bardzo ciekawe, nawet mimo braku oryginalności, bo ze sporą dawką humanizmu i może naiwnej – ale wymaganej przez konwencję tego cyklu – wiary w dobro i wiary w człowieka. Nie bolało to za bardzo i nie uwierało. Zwłaszcza że Smokowi Odrodzonemu zafundowano też kilka przykrych niespodzianek pokazujących, że jego plany i zamierzenia były naiwne, a on ze swoją szlachetnością był ślepy i głupi jak dziecko.

Po dwunastu tomach i tylu latach czekania na zakończenie tego cyklu – z pewnością znajdą się czytelnicy tym starciem, jak i całym finałem rozczarowani. Wynik walki Smoka Odrodzonego z Czarnym przewidziałem kilka tomów wcześniej, albo w „Pomrukach Burzy”. Zatem w ogóle nie byłem zaskoczony takim rozstrzygnięciem. Czy mogło być inne? Tak, mogło być inne, w takim układzie okoliczności, jakie doprowadziły do finału. Ale nawet przy tym, które zafundował Jordan/Sanderson, odczuwałem pewną niesprawiedliwość losów bohaterów. Nie było to zatem zakończenie w stylu „i żyli długo, i szczęśliwie”, bo nie wszystkim to zostało dane, ale i poszczególni bohaterowie nie zostali „równo” tym „długo i szczęśliwie” obdarowani. Nie wiem, na ile jest to zasługą Sandersona, a na ile konceptu Jordana (Sanderson pewnie skromnie przyzna laur Jordanowi) – jednak jest to pożądana łyżka dziegciu w beczce miodu, nadająca powieści odrobinę realizmu (co może idiotycznie nieco brzmieć zważywszy, że to fantasy dosyć... hmmm... klasyczne i z realizmem mające na ogół mało wspólnego).

Jestem pewien, że gdyby nie niezwykłość tego cyklu wynikająca m.in. z tak długiego wyczekiwania na finał (biorąc pod uwagę, kiedy Robert Jordan z nim „wystartował), to moja ocena „Koła Czasu” byłaby surowsza. Czytając kolejne powieści, zaczynałem od dosyć chłodnego przyjęcia, potem było cieplej, w środku cyklu zostałem fanbojem, a potem wraz ze stagnacją fabularną, umiarkowanym hejterem. Jednak kończąc lekturę „Memory of Light”, towarzyszyła mi miła nostalgia. Bo jednak wydanie ostatniego tomu tej sagi wieńczy pewną epokę. Dwadzieścia trzy lata to szmat czasu i w literaturze i w życiu czytelnika, który zaczynał przygodę z „Kołem Czasu” wraz z ukazaniem się tomu pierwszego w Stanach Zjednoczonych. Sam piszący te słowa nie ma żadnego punktu odniesienia dla porównania i oceny z takiej czasowej perspektywy.

Dla polskich czytelników, którzy nie chcą lub nie mogą czytać po angielsku, oczekiwanie na polskie wydanie „Towers of Midnight” i „Memory of Light” zapewne potrwa jeszcze jakiś czas. Polski wydawca nie rozpieszcza czytelników tego cyklu. Być może ubywa ich i nie będzie warto wydawać tych dwóch części po polsku? Może sukces powieści George’a R. R. Martina na fali popularności serialu HBO to za mało, aby opłacało się spieszyć z kolejnymi tomami cyklu Roberta Jordana? Nie znam odpowiedzi. Jeżeli jednak, drogi czytelniku, władasz angielskim, to nie wahaj się i nie czekaj na polskie wydanie. Powieści te po angielsku czyta się dosyć dobrze (choć przyznaję, zdarzało mi się pomijać opisy bitew, lecz tylko dlatego, że mnie nudziły). Nie są pisane zbyt skomplikowanym językiem. To nie proza Henry’ego Jamesa czy Edith Wharton.

Choć po zakończeniu „Memory of Light” nie żałowałem, że trzeba było czekać tak długo, to jednak pamiętam, że wielokrotnie wcześniej czułem się potężnie zniechęcony – i „Kołem Czasu”, i polityką samego autora w odniesieniu do kolejnych tomów i odwlekania zakończenia. Patrząc wstecz, można powiedzieć, że Brandon Sanderson udowodnił, że Robert Jordan miał mimo wszystko cały ten świat pod kontrolą i panował nad jego poszerzaniem i „rozwadnianiem” fabuły. Ale tak naprawdę dopiero po ponownej lekturze całości, tom po tomie, bez kilkuletnich odstępów czasowych między nimi, będę mógł zdecydować, czy było warto tak poszerzać to uniwersum. Dziś po prostu się cieszę, że znam koniec tej opowieści. Hmm... Koniec? „There are no endings, and never be endings, to the turning of the Wheel of Time. But it was an ending”.


Autor: Roman Ochocki
Dodano: 2013-07-14 10:30:00
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Ashe - 21:20 14-07-2013
Mam nadzieje, że jednak wydawnictwo Zysk zdecyduje się wydać ostatnie tomy tego cyklu. Ale oby szybciej niż zrobiło to z zakończeniem sagi Davida Brina, która jak do tej pory dzierży mój prywatny rekord od przeczytania pierwszego do ostatniego tomu cyklu. Saga Jordana jeśli te dwa tomy zostaną przetłumaczone poprawi znacznie ten wynik ( niestety nie umiem czytać w obcych językach).

romulus - 15:03 16-07-2013
Zdziwiłem się, kiedy ostatnio kartkowałem nowe wydanie któregoś z tomów i znalazłem zapowiedź "Towers of Midnight". Wprawdzie tylko "w przygotowaniu" - ale i tak jakiś to promyk nadziei.

Lady Dragon - 17:39 14-03-2014
Oj doskonale się z Tobą zgadzam. Ja czytam Koło Czasu od '94. Po tylu latach ślepej miłości do tego cyklu, teraz sobie przypomniałam, że w sumie Oko Świata za pierwszym razem średnio mi przypadło do gustu. Ale od Wielkiego Polowania powoli popadałam w WOTową obsesje, która trwa do dziś :) Myślę że to ciągłe oczekiwanie na kolejne tomy, nawet te najnudniejsze, też ją pogłębiło. Ja ciągle czekam na Bastiony Mroku i coś mnie trafia na myśl o wydawnictwie Z i spółka. Czytając tą recenzje trochę obawiałam się jakiś spoilerów, ale na szczęście jest ok. Tylko tyle co już sama się domyślam :) No cóż, jedyne czym się pocieszam, to że wielkie zakończenie wciąż jeszcze przede mną...

romulus - 00:01 15-03-2014
Ha! Kto nie przeżyje - było dla mnie sporym zaskoczeniem :)

Shadowmage - 00:08 15-03-2014
A ja mam spory problem: niby w sumie chętnie bym się dowiedział co się wydarzyło (skończyłem na Winter's Heart), ale biorąc pod uwagę jak tam była lana woda, mam silny opór by doczytać kilka ostatnich części. Dla mnie Koło czasu zaczęło męczyć po Smoku odrodzonym, a mniej więcej Korony mieczy czytanie było drogą przez mękę.

romulus - 20:39 15-03-2014
Dwa ostatnie tomy czytałem cały czas mając z tyłu głowy myśl, że to lanie wody właśnie zmierza do końca. Pomagało :)

Lady Dragon - 13:10 18-03-2014
Uprzejmie donosze, kazdemu kto tez nie moze sie juz doczekac... :D

http://ksiazki.wp.pl/bid,76720,tytul,Ba ... &_ticrsn=3

Lady Dragon - 16:36 15-04-2014
Bastiony Mroku ukazały się w Nowościach na stronie Zysku i można je już zamówić w ich sklepie internetowym.

http://www.zysk.com.pl/pl/Nowosci/Basti ... ert_Jordan

romulus - 18:50 16-04-2014
Aż się boję. W Ępiku też już można

Lady Dragon - 10:06 24-05-2016
W Empiku pojawiła się już zapowiedź Pamięci Światłości na 18 lipca, wraz z polską okładką :lol:
http://www.empik.com/pamiec-swiatlosci- ... ,ksiazka-p

Janusz S. - 10:37 24-05-2016
Lady Dragon pisze:W Empiku pojawiła się już zapowiedź Pamięci Światłości na 18 lipca, wraz z polską okładką :lol:
http://www.empik.com/pamiec-swiatlosci- ... ,ksiazka-p

:shock: Uwierzę jak zobaczę na swojej półce. Zresztą oczekiwanie na tę książkę ma już u mnie raczej porządkowy charakter. Moja obsesyjno-kompulsywna osobowość chciałaby , żeby ten cykl przeszedł do kategorii "kupione w całości".

Lady Dragon - 10:47 24-05-2016
Za to mój choleryczny charakter raczej będzie miał ciężko na te ostatnie tygodnie...
Tłumaczenie Jana Karłowskiego i Joanny Szczepańskiej. Nie znam tej tłumaczki, ciekawa jestem jak sobie dała radę? Mam nadzieję, że ręka Karłowskiego jednak dopilnowała aby tłumaczenie trzymało się kupy.

Janusz S. - 10:58 24-05-2016
Szczepańska tłumaczyła młodzieżowe Sandersony i chyba opowiadania z "Łotrzyków" dla Zyska. Tak naprawdę ważne w tłumaczeniu jest tylko zachowanie pewnej spójności po latach. Angielski tekst Sandersona w MoL raczej nie należy do trudnych.

romulus - 18:28 25-05-2016
Lady Dragon pisze:W Empiku pojawiła się już zapowiedź Pamięci Światłości na 18 lipca, wraz z polską okładką :lol:
http://www.empik.com/pamiec-swiatlosci- ... ,ksiazka-p

Hołli mołli! Wrzucę do schowka i poczekam z zamówieniem, bo jeszcze zmienią datę na lipiec 2020 :) Ale kiedy "Pamięć Światłości" wreszcie do mnie dotrze, to nie będzie już wymówki - zacznę czytać całe "Koło Czasu" jeszcze raz. Tak naprawdę, to nie mogę się doczekać. :)

Janusz S. - 13:25 10-07-2016
No i chyba miąłem rację, że na razie nic z tego nie będzie bo w empiku premiera jest już przesunięta na 22 sierpnia. A to pewnie tylko początek poślizgów. :evil:

Lady Dragon - 13:42 10-07-2016
Ktoś z Zysku na fb napisał że jutro w zapowiedziach dadzą wreszcie datę Pamięci. Tak więc okaże się jutro jak jest. Myślę że tym razem jednak już będą się pilnować i nie zawalą.

Spriggana - 22:47 10-07-2016
Dodajmy jednak że często daty w zapowiedziach Zyska to jedno, a daty trrafienia do hurtowni to drugie…

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS