NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki


Literackie zgadywanki 11/2012

Poniżej znajdziecie subiektywne oczekiwania redaktorów Katedry wobec wybranych zapowiedzi wydawniczych na ten miesiąc. Nazwa dość dobrze oddaje charakter prezentowanych krótkich opinii, będących swego rodzaju przewidywaniami, zabawą w typowanie czy zaklinaniem rzeczywistości. Należy podkreślić, że prezentowane tytuły nie pretendują do rangi jakiegokolwiek zestawienia, w szczególności nie są to „jedyne warte uwagi” pozycje, mające ukazać się na rynku.

Polecamy Wam również lekturę weryfikacji naszych zgadywanek. Warto się przekonać jak prawdziwe były szumne zapowiedzi wydawców i jak wiele udało się uchwycić w przewidywaniach naszych redaktorów.




Pisząc „Baśniobór”, Mull najpierw uśpił nieco czujność czytelników bliskim przeciętności pierwszym tomem, potem zaskoczył sceptyków bardzo przyzwoitym tomem drugim, by następnie rozczarować trzecim – wyraźnie najsłabszym. Podobne wahania formy, występujące niekiedy nawet na przestrzeni jednego tomu, sprawiają, że typowanie jest w przypadku tego cyklu dość ryzykowne. Można tylko zgadywać, który Mull napisze część czwartą – czy ten, który potrafi sypać pomysłami i przez wiele rozdziałów nie pozwala oderwać się od lektury, czy też ten, któremu ciągle zdarzają się potknięcia, błędy i odczuwalnie słabsze wątki.

Krótki opis książki nie pozostawia wątpliwości – dobrze już znani bohaterowie staną do walki z siłami ciemności tudzież do pełnego przygód i łamigłówek wyścigu po artefakty. Znów pewnie paru przyjaciół okaże się zdrajcami a paru wrogów przeżyje nawrócenie. Zapewne poznamy też jakiś nowy rezerwat magicznych stworzeń, którego wystrój będzie skrajnie różny od Baśnioboru i Zaginionej Góry (może tym razem, dla odmiany, coś arktycznego?).

Nie zdziwiłbym się też, gdyby autor postanowił sięgnąć po nieco inny zestaw literackich farb i dodać cyklowi mrocznych klimatów. Przy seriach liczących kilka tomów i ukazujących się przez kilka lat, czytelnicy zwykli rosnąć wraz z cyklem i żeby do nich dotrzeć, winno się nieco zmieniać wydźwięk kolejnych części; w przeciwnym wypadku fani mogą z danego cyklu wyrosnąć nim postawiona zostanie ostatnia kropka.

Jak wypadnie tom czwarty? Gdybym miał obstawiać, wrodzony sceptycyzm każe spodziewać się najgorszego. Zmęczony cyklem twórca, zerkający już tęsknie w kierunku nowych ścieżek pisarskiego rozwoju, nieco wyczerpany z pomysłów, a może nawet oszczędzający idee z myślą o kolejnych projektach. Czwarta powieść pentalogii, ulokowana tuż za słabszym trzecim tomem, a jednocześnie przed tomem piątym, w którym dopiero przyjdzie czas na finałowe rozstrzygnięcia. I jeszcze ta okładka – najmniej atrakcyjna w całym pięcioksięgu.

Sympatia dla Baśnioboru sprawia jednak, że podtrzymuję iskrę nadziei na pozytywne zaskoczenie. Brandon Mull z pewnością posiada potencjał, aby uczynić „Tajemnice Smoczego Azylu” porywającą opowieścią i solidnym wstępem do wielkiego finału. Oby tylko zechciał ten potencjał wykorzystać.

Krzysztof Pochmara



Andriej Diakow, „W mrok"

„W mrok” Andrieja Diakowa jest kontynuacją powieści „Do światła”. Planowana trylogia należy do serii „Uniwersum Metro 2033”, powstałej z inicjatywy pisarza Dmitry’a Glukhovsky’ego. Akcja „Do światła” koncentrowała się na wyprawie grupy stalkerów poza podziemny świat petersburskiego metra. Doświadczony eksplorator powierzchni Taran i jego młody wychowanek Gleb uwierzyli, że poza metrem mogli przetrwać inni ludzie. Kierując się pogłoskami o widzianym tam świetle wyruszyli do Kronsztadu, po drodze walcząc z mutantami i odkrywając zapomniane sekrety świata sprzed wybuchu wojny, jak również okoliczności ostatnich chwil „na górze”. Zakończenie pierwszego tomu przynosi bohaterom zarówno rozczarowanie, jak i nową nadzieję.

Zgodnie z notą wydawniczą fabuła powieści „W mrok” skupia się na dramatycznych wydarzeniach, które rozgrywają się na niewielkiej wyspie, mającej być nową kolebką ocalałej ludzkości. Wybuch atomowy niweczy te plany. Ustalenia przyczyn wypadku podejmuje się Taran. Musi on także odnaleźć Gleba, który zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Platforma wiertnicza Babel i jej załoga mogą mieć niejedno na sumieniu. Zwłaszcza, że tytuł powieści odnosi się do ludzkiej natury, o której wymowa pierwszego tomu świadczy jak najgorzej.

Poprzednia powieść Diakowa oferowała lekką i wciągającą lekturę, dostarczającą przyzwoitej rozrywki. Tego samego spodziewam się po części drugiej. Ponadto już w pierwszej książce autor potrafił skonstruować przekonującą intrygę quasi kryminalną, dlatego liczę, że i tym razem nie zawiedzie czytelników chcących spędzić parę miłych chwil w postapokaliptycznym świecie.

Krzysztof Kozłowski




To chyba jedna z bardziej intrygujących i zagadkowych premier listopada. A przynajmniej autor i wydawca zrobili wiele, aby tak właśnie odbierano wizytę w „Osobliwym domu Pani Peregrine”. Klimatyczna oprawa i kapitalne trailery skutecznie rozbudzają apetyt.

Powieść zapowiadana jest jako młodzieżowa literatura z pogranicza grozy. Opisuje losy Jacoba, badającego historię zamieszkanego przez niezwykłe dzieci tajemniczego sierocińca, o którym opowiadał mu dziadek. Ważnym elementem książki są ponoć stare fotografie, które mają nadać śledztwu plastyczności, a zarazem intrygować i straszyć, wzmacniając niepokojący koloryt samej opowieści.

Choć pomysł nie wydaje się szczególnie odkrywczy (obrazki dzieci biegających po starych, pełnych mroku i tajemnic sierocińcach to jedna z bardziej wysłużonych szufladek w dzisiejszym kinie grozy), jest mimo wszystko interesujący. Odpowiednio sprawne pióro w połączeniu z wizualnymi dodatkami może w efekcie zaoferować zniewalający nastrój i wciągającą historię-zagadkę, której wyjaśnienia czytelnik będzie wypatrywał z niecierpliwością i fascynacją.

A nawet jeśli debiutancka powieść Ransoma Riggsa nie będzie powalała na kolana, jest spora szansa, że niecodzienna forma uczyni z niej książkę zapadającą w pamięć. Wykroczenie poza sam suchy tekst pozwoli uzyskać efekt podobny tym z „Kamiennej ćmy” czy „Świata wg T.S. Spiveta” – przekroczenie ograniczeń formy, przełamanie ograniczeń literatury, wzmocnienie klimatu i głębsze zaangażowanie czytelnika w opowiadaną historię. Czyli, w praktyce: lepiej odczuwalne ciarki. I na to liczę!

Krzysztof Pochmara



James Dashner, „Próby ognia"

„Więzień labiryntu” Jamesa Dashnera był jedną z lepszych książek, jakie miałem przyjemność przeczytać w zeszłym roku. Powieść wciągająca, dobrze napisana, potrafiąca wzbudzić uczucie niepokoju i trzymająca w napięciu, a przede wszystkim umiejętnie dawkująca kolejne tajemnice czekające na rozwiązanie przez nieobojętnych czytelnikowi bohaterów – mogła dostarczyć rozrywki każdemu, niezależnie od wieku. W listopadzie mają się ukazać „Próby ognia”, kontynuujące wątki Thomasa i Teresy, dzięki którym większości Streferów udało się uciec z Labiryntu.

Młodzi chłopcy uwięzieni w pułapce, pozbawieni wspomnień i codziennie narażający życie w poszukiwaniu odpowiedzi na niezliczone pytania o to, gdzie i dlaczego się znajdują, kim są, i czy mogą żyć inaczej, muszą stawić czoło nowej przerażającej rzeczywistości. Po opuszczeniu Labiryntu dowiadują się, że świat poza ich dotychczasowym więzieniem praktycznie nie istnieje. Został zniszczony przez tajemniczą Pożogę, wypalony na popiół. Przemierzają go Poparzeńcy, ludzie zmienieni przez Pożogę. Pozostała część ludzkości dzieli się na zwalczające się obozy, rywalizujące ze sobą i mające własne plany wobec Streferów. Komu powinni zaufać? Jaką rolę mają odegrać w dziejach zniszczonej planety? Wiadomo tylko, że czeka ich niebezpieczna wyprawa, przez najbardziej niegościnne miejsca na Ziemi. Będą musieli walczyć z czasem i nieznanymi zagrożeniami, jakie z pewnością spotkają na swej drodze.

Autor zupełnie zmienił schemat opowieści, z zamkniętego, izolowanego więzienia przenosząc bohaterów na globalną scenę i wprowadzając wątek misji ratowania świata. Mam nadzieję, że w tych nowych okolicznościach książka będzie równie wciągająca i pełna zagadek do rozwiązania. Tym bardziej, że to przecież nie koniec historii.

Krzysztof Kozłowski



C.S. Friedman, „Skrzydła gniewu"

„Skrzydła gniewu” to drugi tom cyklu „Magistrowie” C.S. Friedman. Zakończenie „Uczty dusz”, tomu otwierającego trylogię, zamykało pełen rozdział historii. Zatem nie jest to częsty obecnie przypadek, gdzie serie przypominają raczej powieści w odcinkach: po przekroczeniu założonej liczby znaków pisze się C.D.N. i puszcza się tekst do wydawcy, zapominając o takich szczegółach, jak konstrukcja czy stopniowanie napięcia (co najwyżej na końcu jest jakaś duża rozpierducha). Friedman jest tutaj chlubnym wyjątkiem, dzięki czemu niezadowoleni z „Uczty dusz”, nie sięgając po „Skrzydła gniewu”, wiele nie tracą: znaczna część wątków doczekała się zamknięcia. Jednakże, jeżeli chcą sięgnąć, to warto się zastanowić, czego należy się po tej powieści spodziewać. Podzieliłem to sobie na trzy robocze zagadnienia.
Po pierwsze, rozwinięty zostanie wątek Pożeraczy Dusz. Obstawiam, że walka przeciwko nim będzie stanowiła centralną oś powieści. Zapewne obejdzie się bez spektakularnych scen walki z użyciem magii, a w zamian będą kameralne rozgrywki i intrygi, być może polegające na poszukiwaniu kolejnych ludzkich agentów wroga.
Punkt drugi to wątek Kamali. Główna bohaterka zapewne będzie zmuszona do dalszego ukrywania się przed innymi Magistrami, co będzie współgrać z niską pozycją kobiet w świecie Friedman. Należy również spodziewać się, że Kamala odnajdzie wskazówki mogące pomóc w rozwiązaniu punktu pierwszego. Być może dojdzie też do niespodziewanych sojuszy? I może po raz kolejny rozkwitnie uczucie, tym razem bez tragicznego końca?
I po trzecie obstawiam, że Friedman rozwinie jeszcze system magii, splatając różne jej przejawy w jedną całość. Co prawda z uzyskanych już informacji czytelnik może zbudować w miarę spójną wizję, ale pozostają jeszcze pewne nierozwiązane detale... a być może niektóre z pewników są jedynie zmyłkami?
Oczywiście wątki te będą się przeplatać i uzupełniać. Może też autorka doda coś nowego; czy to postać, czy wątek? Zapewne też nie wszystko zostanie wyjaśnione, bo w końcu jest jeszcze tom trzeci. Mimo to mam nadzieję, że Friedman znów zastosuje fabularnie zamkniętą konstrukcję powieści, jak w „Uczcie dusz”.

Tymoteusz "Shadowmage" Wronka



Marek S. Huberath, „Portal zdobiony posągami"

Nie zdziwię się, jeśli Marek S. Huberath w najnowszej powieści sięgnie do motywów średniowiecznych i malarstwa, które już wcześniej wykorzystywał chociażby w „Miastach pod Skałą”.
Główny bohater o symbolicznym imieniu Ioanneos, zaczyna śnić na jawie, że jest średniowiecznym malarzem, tworzącym diabły dla innych artystów, a spod ziemi zaczynają wychodzić piękni ludzie...
Znając dotychczasową twórczość Huberatha i jego zamiłowanie do literackich zagadek w powieści „Portal zdobiony posągami” nic nie będzie takie, jak autor przedstawił na pierwszy rzut oka. Mity, legendy, historia zostaną zmieszane z oniryzmem (realizm magiczny a la Huberath?), a ten z kolei wywrócony do góry nogami i zmielony jeszcze raz. Wszystko przefiltrowane przez wyobraźnię autora, wsadzone do kufra z odpowiedziami, zamkniętego w kolejnym kufrze... Aż czytelnik zagubi się w warstwach wewnątrz warstw i niespiesznie wejdzie wraz z autorem w labirynt znaczeń, symboli i zagadek, smakując literaturę, jakiej dzisiaj się już nie uprawia. Ja z przyjemnością spróbuję rozwiązać choć część z nich i liczę na to, że autor nie przekombinuje.

Jan Żerański



Szczepan Twardoch, „Morfina"

Gdzieś na początku swojej pisarskiej drogi Twardoch stworzył parę rzeczy kwalifikowanych jako fantastyka (z niezapomnianym „Sternbergiem” na czele). Potem jego pisarskie wędrówki zaczęły zataczać coraz szersze kręgi, a podążanie jego śladem stawia przed czytelnikami coraz wyższe poprzeczki.

W ciągu ostatnich kilku lat napisał uchodzący za genialny „Wieczny Grunwald”, mocne i nieszczególnie fantastyczne opowiadania zebrane w zbiorze „Tak jest dobrze”, felietony dotyczące broni („Zabawy z bronią”) i zaplątaną w problemy tożsamościowe eseistykę („Wyznania prowincjusza”).

Pomimo tej różnorodności podejrzewam, że metodą zwykłej ekstrapolacji względnie łatwo jest typować charakter zapowiadanej właśnie „Morfiny”. Wygląda na to, że oto obsesje i fobie autora przetworzone zostaną po raz kolejny – tym razem w historię Konstantego Willemanna, „cynika, łajdaka i bon-vivanta” rzuconego w koszmar kampanii wrześniowej i późniejszej działalności konspiracyjnej. Znów dostaniemy motyw bezlitosnego mielenia losów jednostek w żarnach historii, znów będą pewnie bohaterowie pełni wad, wstrętnych słabości i tajonych grzechów, znów pojawią się problemy z narodową i religijną tożsamością i samookreśleniem.

Jedna tylko rzecz zaskakuje. Objętość. Wydawnictwo Literackie zapowiada najnowszą powieść Twardocha jako książkę liczącą 624 stron. Wydaje się, że to swego rodzaju rekord autora, który tworzy raczej gęstą prozę w skondensowanej formie. Nawet niewielka przestrzeń opowiadań pozwalała dotychczas Twardochowi na kreowanie złożonych postaci, nadawanie im psychologicznej głębi i opisywanie skomplikowanych, psychologicznych i duchowych przemian.

Czy ta objętość to jakiś przełom w twórczości? Zapowiedź złożonej, wielowątkowej historii? Może to efekt uchwycenia szerszej galerii postaci i ich skomplikowanych zależności? Może autor wkomponował w powieść refleksje i wywody bliższe felietonistyce czy eseistyce? A może to zwykłe rozrzedzenie stylu i nieco beztroskiego wodolejstwa? Cóż, przekonamy się niebawem.

Krzysztof Pochmara





Pierwszą rzeczą widoczną po przeczytaniu „www.Wzrok” jest to, że książka od początku była planowana jako początek większej całości. Zakończony został właściwie tylko jeden wątek – młoda Caitlin Decter, mimo początkowych trudności, odzyskuje wzrok i zyskuje dodatkową „supermoc” – obserwowanie ruchu danych w sieci. Kolejne – narodziny sztucznej inteligencji, lekko zarysowany „wątek chiński” – są doprowadzone do takiego etapu, żeby było widać ich związek z historią genialnej nastoletniej matematyczki, i żeby zasygnalizować czytelnikowi, co będzie tematem wiodącym kolejnej części.
Sawyer, jak we wcześniejszych książkach, w treść wplata pewne informacje z pogranicza świata nauki i techniki, całość dopełniając poruszaniem kwestii świadomości różnych bytów. Z racji tematyki książki, autor podaje kilka ciekawostek o działaniu sieci komputerowych oraz zmysłu wzroku, a dzięki temu, że bohaterką jest żądna wiedzy nastolatka, udało się mu uniknąć przydługich i nudnych wykładów z powyższych dziedzin. Skupienie się na postaci Caitlin spowodowało, że czytelnik najlepiej poznaje jej mikroświat, problemy związane z adaptacją w nowym środowisku i dojrzewaniem. Najsłabiej wypada „wątek chiński”, szczególnie ta jego część, gdy obserwujemy najważniejsze osoby w państwie, które w pewnym momencie wydają się odgrywać scenę przed amerykańskim wyborcą. Jednak kwestie polityczne, wydaję się być, przynajmniej na razie, zepchnięte na dalszy plan i nie odgrywają kluczowej roli.
Językiem Kanadyjczyk nie olśniewa, stosuje raczej proste środki wyrazu, które jednak dobrze spełniają swoją rolę. Ponadto całość jest wzbogacona o pewne uszczypliwości względem środowiska naukowego, które czasami mogą wywołać uśmiech na ustach czytelnika. Całość, pomimo pewnych niedociągnięć, zachęca do zapoznania się z kolejną częścią cyklu.

Krzysztof „toto” Czajkowski




Od ukazania się pierwszej wersji zgadywanki „Herosów” zmieniła się data wydania (z polconowej na październikową), inna jest też okładka. Zamiast grupy herosów z różnych fantastycznych konwencji spoziera na czytelnika ponury wojownik zakuty w zbroję. Tematycznie antologia jest jednakże – zgodnie z moimi przewidywaniami – bliższa pierwszej wersji okładki: mamy przekrój przez gatunki, od poważnych do humorystycznych tonów. Jest to zdecydowany plus zbioru... ale są też minusy. Najważniejszy dotyczy w zasadzie braku niespodzianek: autorzy w większości poruszają się po charakterystycznych dla nich tematach i stylistykach. W dodatku – poza kilkoma wyjątkami – nie zbliżają się do szczytowych osiągnięć ze swojego dorobku. Ponadto, nawiązując po raz ostatni do treści zgada, w zestawieniu autorów związanych z Powergraphem oraz tych niepojawiających się często w ich zbiorach, wygrywają ci pierwsi. Chociaż, jak każda generalizacja, i ta jest obarczona pewnymi błędami.

Tymoteusz "Shadowmage" Wronka




Cóż, naprawdę chciałem być mile zaskoczony przez Lauren Beukes. Skuszony zjawiskową okładką i egzotyczną scenerią postanowiłem wybrać się w podróż po przyprawionym magią, południowoafrykańskim Johannesburgu. Spodziewałem się umiejętnego połączenia lekkiej, kryminalnej konwencji z odrobiną refleksji i ciekawych obserwacji tudzież oryginalnych pomysłów i afrykańskiego kolorytu, który nadałby lekturze wyjątkowości.
Choć powieść okazała się względnie ciekawa, wygórowane oczekiwania sprawiły, że po lekturze pozostało we mnie więcej rozczarowania niż miłych wspomnień. Odniosłem wrażenie, że – pomimo wymieszania wielu interesujących elementów – nie zadziałał efekt synergii, który uczyniłby z tej książki utwór wybitny. Jest w niej niby kryminał, ale bez szczególnej dramaturgii; jest niby koncepcja „animizacji za grzechy”, ale zabrakło konsekwencji w eksploatacji tego wątku; jest niby egzotyczna sceneria, ale lokalnych motywów jest na tyle mało, że obraz Johannesburga niczym nie intryguje i nie zaskakuje.

Na plus należy zapisać autorce, że nie faszerowała bezmyślnie fabuły fantastycznymi stworzeniami i zjawiskami, co nie jest chyba rzadkością w urban fantasy. Zamiast tego stworzyła przyjemną, delikatnie ubarwioną magią powieść gatunkowego pogranicza. Ciekawą, choć nie tak ciekawą, jak można się było spodziewać.

Krzysztof Pochmara




Redaktor prowadzący: Krzysztof Kozłowski


Autor: Katedra


Dodano: 2012-11-01 20:48:05
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

pp - 22:26 01-11-2012
Co do Morfiny to wbrew zapowiedziom wydawnictwa ma 578 stron, więc nie jest tak źle. :)

kurp - 22:45 01-11-2012
Sprawdź, czy w Twoim egzemplarzu czegoś nie brakuje ;)

Gavein - 23:16 01-11-2012
Miała być chyba na twardo?

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS