„Wezwanie Ziemi” to niecodzienny przykład ucieczki przed „syndromem tomu drugiego”. Choć wkład powieści w treść pentalogii nie jest zbyt wielki – książka broni się jednak jako dość ciekawa historia. W głównej mierze jest to zasługa pobocznych wątków, które zdynamizowały i urozmaiciły leniwie rozpędzający się, pierwszoplanowy motyw
„Powrotu do domu”.
W planie całego pięcioksięgu
tom pierwszy skupił się na powołaniu misji, będącej treścią całego cyklu, nie wychodząc poza nawiązanie kontaktu z Nadduszą i przygotowań do wyprawy. Na tle całości tom drugi nie wnosi właściwie nic – opisuje bowiem przygotowania do wyprawy, która wyrusza dopiero w
tomie trzecim.
Jednak gdy na pierwszym planie Naddusza wespół z Cardem niespiesznie gromadzą trzódkę powołaną do dalekiej podróży, w tle toczy się rozgrywka o losy Basiliki, świętego miasta kobiet, które w politycznym krajobrazie Harmonii znalazło się między młotem a kowadłem w konflikcie Gorayni i Potokgavana. W tym wątku właśnie pojawia się generał Vozmuzhalnoy Vozmozhno (Moozh), postać przebiegła i fascynująca, prowadząca złożoną polityczną rozgrywkę o nieoczywistych motywacjach, pozostająca w skomplikowanych więzach lojalności ze swoim imperatorem i w permanentnym konflikcie z bóstwem.
Same losy generała i krajobraz społeczno-politycznego konfliktu, w który się wpisują, nieco odstają od całości cyklu. Widać wyraźnie, o czym zresztą wspomina w posłowiu sam autor, że jest to element wprowadzony nieco z boku, który na dodatek wymykał się spod kontroli w procesie konstruowania całości. Zarazem jest to jednak najjaśniejszy punkt „Wezwania Ziemi”, czyniący z powieści wciągające, trzymające w napięciu czytadło, które potrafi i wywołać uśmiech czytelnika, i zaskoczyć go niespodziewanym zwrotem akcji.
To ten właśnie wątek inspiruje ciekawe pytania o granice ludzkiej wolności i sens wolnej woli w bożym planie, tudzież prowokuje refleksje o boskiej opatrzności, która z mozaiki wydarzeń, dążeń i przypadków tka historię wedle swojego upodobania.
Podobne refleksje, nasycające wątek samych przygotowań do wyprawy, nie brzmią już nawet w połowie tak naturalnie: głównie dlatego, że – zamiast przyjąć sfabularyzowaną i zawoalowaną formę – przemyślenia autora wypływają tam na powierzchnię prozy, pobrzmiewając nieznośnymi, moralizującymi tonami i religijnym zaangażowaniem narratora. To zjawisko stanie się jeszcze bardziej dokuczliwe w tomie trzecim, którego misyjna bezpośredniość przypominać będzie bardziej broszurki świadków Jehowy niż pełnoprawną literaturę science fiction.
Nie uprzedzając jednak faktów, samo „Wezwanie Ziemi” prezentuje się bardzo atrakcyjnie, szczególnie w kontekście często spotykanego „syndromu tomu drugiego”. Card uchronił się przed tą pułapką zmieniając perspektywę, wzbogacając historię o ciekawe polityczne tło, dorzucając garść barwnych postaci i urozmaicając społeczną panoramę ciekawymi konfliktami nacji i płci. A poboczny wątek, który z takim trudem dosztukował do głównej osi „Powrotu do domu”, przesądził ostatecznie o pozytywnych wrażeniach, jakie pozostawia lektura książki.
Autor:
Krzysztof Pochmara
Dodano: 2012-08-06 00:00:01