NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Ukazały się

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)


 Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

 Kingfisher, T. - "Cierń"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

Linki


Literackie zgadywanki 07/2012

Poniżej znajdziecie subiektywne oczekiwania redaktorów Katedry wobec wybranych zapowiedzi wydawniczych na ten miesiąc. Nazwa dość dobrze oddaje charakter prezentowanych krótkich opinii, będących swego rodzaju przewidywaniami, zabawą w typowanie czy zaklinaniem rzeczywistości. Należy podkreślić, że prezentowane tytuły nie pretendują do rangi jakiegokolwiek zestawienia, w szczególności nie są to „jedyne warte uwagi” pozycje, mające ukazać się na rynku.

Polecamy Wam również lekturę weryfikacji naszych zgadywanek. Warto się przekonać jak prawdziwe były szumne zapowiedzi wydawców i jak wiele udało się uchwycić w przewidywaniach naszych redaktorów.



Andrzej Pilipiuk, „Szewc z Lichtenrade"

Jak wszyscy wiemy, Andrzej Pilipiuk jest pisarzem niezwykle płodnym, a przy tym posiadającym bogatą wyobraźnię. Dzięki tym przymiotom napisał liczne powieści i opowiadania poruszające zróżnicowaną tematykę. W opinii wielu czytelników do najciekawszych przejawów jego twórczości należą opowiadania nazywane „bezjakubowymi”, czyli niezwiązane ze słynnym bimbrownikiem i egzorcystą z Wojsławic. Na początku lipca ma się ukazać kolejny (po „2586 krokach”, „Czerwonej gorączce”, „Rzeźniku drzew” i „Aparatusie”) tom tego rodzaju tekstów, w których pojawią się zarówno znani bohaterowie (jak doktor Skórzewski; swoją drogą ciekaw jestem czy – i kiedy – ukaże się zbiór zbierający opowiadania o nim), jak i całkiem nowe postaci.
Po „Szewcu z Lichtenrade” należy spodziewać różnorakiej tematyki utworów, ale przy tym nie sądzę – co zresztą sugeruje częściowo blurb – by autor zrezygnował z wiodących w jego twórczości motywów. Będą więc opowiadania bazujące na archeologii i historii, co jest zgodne z wykształceniem autora. Powinno znaleźć się miejsce dla częstych u Pilipiuka historii alternatywnych. Nie sądzę też by zrezygnował – zaznaczając je chociażby na marginesie – z dosyć stanowczych poglądów politycznych i ekonomicznych. Mam jedynie nadzieję, że nie będzie to motyw przewodni, bo każdy rodzaj nachalnej agitacji jest irytujący. Na szczęście w dotychczasowych utworach tylko niekiedy mu się to przydarzało.
Przed lekturą „Szewca z Lichtenrade” pozostaje mieć nadzieję, że w również w tej książce Pilipiuk pokaże to, co najlepsze w jego twórczości. Do tej pory jego bezjakubowe opowiadania dostarczały dużo rozrywki, więc nic nie wskazuje na to, by miałoby być w tym przypadku inaczej.

Tymoteusz „Shadowmage” Wronka



Rosa Montero, „Łzy w deszczu"

Książka Rosy Montero zainteresowała mnie z dwóch powodów. Pierwszym była ilustracja okładkowa – humanoidalne roboty stojące w rzędach od razu przypomniały mi pewną sceną z filmu „Ja, robot”, będącego adaptacją utworów Isaaca Asimova. Drugim powodem był tytuł, który razem z hiszpańsko brzmiącym nazwiskiem w jakiś sposób skojarzył mi się z „Kroplami światła” Rafaela Marina. I chociaż rzut okiem na opis wydawcy szybko wyprowadza z błędu – książka nie ma w sobie nic z konkwisty na galaktyczną skalę, nie przywodzi też na myśl filmu Alexa Proyasa, ani powieści i opowiadań jednego z klasyków gatunku. Zapowiada raczej dość ograny schemat – samotna bohaterka mierzy się ze światowym spiskiem, pomoc może uzyskać jedynie od grupy dziwaków, odmieńców. Do tego w tle ziemskie super-państwo (Stany Zjednoczone Ziemi), a za sprawą replikantów przewija się jeszcze Dick i jego „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?”. Choć tutaj, odwrotnie jak u Dicka, to replikanci są ofiarami zabójstw.
Wydaje się, że „Łzy w deszczu” są książką złożoną z klocków już wykorzystywanych przez innych autorów, być może nawet wielokrotnie; niewykluczone, że także w ciekawszych konfiguracjach. Mimo wszystko, powieść wciąż wydaje mi się warta sprawdzenia i osobistego przekonania się, jak te wszystkie elementy zostały połączone w całość. Choć decydująca może być w tym przypadku po prostu chęć kontaktu z fantastyką pochodzącą z kraju innego niż USA, Wielka Brytania czy Rosja.

Krzysztof „toto” Czajkowski



Philip José Farmer, „Czarodziejski labirynt"

W przypadku „Czarodziejskiego labiryntu” Philipa José Farmera można mówić o prawdziwej zgadywance: poprzedni tom „Świata Rzeki”, czyli „Mroczny wzór”, ukazał się blisko cztery lata temu. To wystarczająca ilość czasu, żeby zatarły się wspomnienia ze skądinąd całkiem udanego tytułu, który ładnie wieńczył wydarzenia z „Gdzie wasze ciała porzucone” oraz „Najwspanialszego parostatku”, a jednocześnie kierował fabułę na nowe tory. Było to konieczne, gdyż poprzednia formuła zaczynała się już wyczerpywać.
Z perspektywy czterech lat fabułę pamiętam jak przez mgłę, pozostają tylko ogólne wrażenia – co pośrednio może świadczyć o tym, że jednak nie były wyraziste, nie zapadły w pamięć. Jednakże mam wrażenie, że Farmer skierował wydarzenia w dosyć niebezpiecznym kierunku poprzez odsłonięcie części tajemnic dotyczących Świata Rzeki. Oczywiście była na to najwyższa pora i samej decyzji nie można nic zarzucić, ale już dobrane narzędzia niekoniecznie zapowiadają udany efekt. Jestem więc ciekaw jak Farmerowi udało się wybrnąć z tej sytuacji: nie po raz pierwszy może się okazać, że czytanie o świecie owianym tajemnicą jest ciekawe, ale po jej wyjaśnieniu – już nie. Możliwe do przeczytania w sieci opinie mówią, że nie do końca się to amerykańskiemu pisarzowi udało. Nie należy się tym jednak sugerować: ja przynajmniej mam zamiar sam się przekonać.
Na tym powoli kończą się moje pytania odnośnie „Czarodziejskiego labiryntu”. Na książkę nie czekam z wytęsknieniem; nie snułem też przez ostatnie kilka lat przypuszczeń co do jej treści. Mam nadzieję jedynie, że Farmer jeszcze lepiej skonstruował postacie oraz, że odszedł od schematu szybkiego rozwoju technologicznego różnych cywilizacji powstających nad Rzeką (i konsekwencji tego) na rzecz bardziej skomplikowanej intrygi. Oby tylko ta zmiana nie okazała się chybiona.

Tymoteusz „Shadowmage” Wronka



Marcin Przybyłek, "Gamedec. Czas silnych istot"

Wydawałoby się, że zgadywanie zawartości kolejnego tomu opowieści o Torkilu Aymore jest łatwe, ponieważ autor w wywiadzie udzielonym „Katedrze” zdradził naprawdę wiele szczegółów z „Czasu silnych istot”. Szczegółów dotyczących zarówno scenografii powieści, jak i głębszej myśli, kryjącej się za fabułą. Tym razem gierczany detektyw (bo któżby inny?) ma się okazać jednostką sprawczą, postacią która realnie kształtuje otoczenie, a nie jedynie porusza się w ramach warunków brzegowych określonych przez innych. Przyznaję, że bohater stworzony przez Marcina Przybyłka znakomicie nadaje się do pełnienia takiej roli – podczas dotychczasowych przygód został wystarczająco doświadczony przez życie, by teraz w końcu porządnie zdenerwować się, wziąć sprawy we własne ręce i przełamać ograniczenia, działając nie tylko dla siebie, ale i w interesie innych.
Jestem bardzo ciekawa, co z tego wyniknie, bo w kompleksowym świecie gamedeka trzeba wyjątkowo uważnie wybierać bariery do pokonania, by nie zniszczyć zbyt wielu.

Beata Kajtanowska



Neal Stephenson, "Reamde"

Wiele miesięcy niecierpliwego wyczekiwania i oto polscy czytelnicy lada dzień będą mogli przeczytać najnowsze dzieło Neala Stephensona publikowane pod nieco enigmatycznym tytułem „Reamde”. Przez tak długi czas najwierniejsi fani próbowali już pewnie sforsowania dzieła w języku Szekspira. Reszcie pozostała cierpliwość i domysły.
Powieść w anglojęzycznym wydaniu liczy 1044 strony i niewykluczone, że po przetłumaczeniu jeszcze nieco przytyje. Można więc mniemać, że Stephenson, wzorem „Peanatemy” czy „Cryptonomiconu”, nie stawiał granic swojej wyobraźni, pozwalając sobie na ambitne założenia, szeroko zakrojoną fabułę i wylewność opisów. Erudycja i kreatywność tego autora nie ulega rozcieńczeniu, więc podejrzewać można, że i tym razem czytelnicy, którzy uporają się z opasłym tomiszczem, nie poczują zawodu.
To przypuszczenie potwierdzać też może obrana konwencja (a ma to być thriller utkany z wątków ekonomicznych, mafijnych i terrorystycznych, doprawionych modną tematyką internetowych sieci społecznościowych i gier online) oraz zarys fabuły (wskazujący na powrót do tematyki bliskiej „Zamieci”, najgłośniejszej chyba powieści Stephensona, która szybko uzyskała status kultowej i przyniosła mu zasłużoną sławę).
„Reamde” połączy więc lekką konwencję z gabarytami wskazującymi na większy ciężar gatunkowy. Wierząc w niewątpliwy talent autora, spodziewam się więc piorunującego wymieszania dynamicznej akcji, humoru i barwnych postaci ze sporą dozą błyskotliwych obserwacji dotyczących nowych zjawisk, technologii i przemian społecznych. Dostaniemy powieść, którą będzie można przeczytać jak wciągający i trzymający w napięciu thriller, a jednocześnie książkę-zagadkę, która zaprasza do refleksji i interpretacji. Spodziewam się lektury na wiele wieczorów pełnych emocji i pomysłowej łamigłówki na całe lato.

Krzysztof Pochmara



Stefan Grabiński, „Wichrowate linie"

Rok 2012 to czas bardzo ważny dla fanów opowieści niesamowitych. W marcu minęło siedemdziesiąt pięć lat od śmierci Howarda Philipsa Lovecrafta, w lutym z kolei przypadała sto dwudziesta piąta rocznica urodzin Stefana Grabińskiego. Ta ostatnia data zmobilizowała wszystkich miłośników powieści grozy do podjęcia działań propagujących twórczość polskiego Poego. Rok bieżący obfituje zatem w wiele imprez kulturalnych poświęconych wspominanemu pisarzowi (m.in. Festiwal „Groza, groteska, Grabiński” oraz inicjatywy promujące sylwetkę autora w mediach.

O prozie polskiego klasyka przypominają także wydawnictwa. Nie tak dawno byliśmy świadkami kolejnego wydania „Demona ruchu” (Zysk i S-ka), obecnie z niecierpliwością wypatrujemy „Wichrowatych linii”, które niebawem ukażą się dzięki wydawnictwu Agharta. Czego możemy oczekiwać? Przede wszystkim opowiadań praktycznie nieznanych dzisiejszemu czytelnikowi. Dla mnie owe teksty stanowić będą prawdziwą ucztę. Po znakomitym wznowieniu „Demona ruchu”, czytelnicy otrzymają perełkę – opowiadania, które dotychczas były publikowane jedynie w gazetach przedwojennych. Dodatkowo będziemy mieli okazję zapoznać się z tekstami krytycznymi twórcy horroru kolejowego. Czy trzeba czegoś więcej?

Przy tym wszystkim nie należy zapominać o najważniejszym: „Wichrowate linie” to znakomity przykład polskiej noweli fantastycznej. Czy od tego należało zacząć? Być może. Tak czy inaczej uważam, że będzie to kolejna – po „Demonie ruchu” i antologii „W cieniu mistrza” – prawdziwa uczta dla wszystkich miłośników opowieści z dreszczykiem.

Sylwester "Sharin" Kozdroj



Tad Williams, Deborah Beale, "Tajemnice Zwyczajnej Farmy"

Twórczość Tada Williamsa ma wiele oblicz. Potrafi napisać bardzo dobre powieści, jak chociażby te zawarte w cyklach „Pamięć, Smutek i Cierń” czy też „Inny Świat”, ale zdarza mu się też – i to wcale nierzadko – popaść w rutynę i wydać książkę raczej nudną. Do tej drugiej grupy zaliczam m.in. „Marchię cienia” oraz pisany wraz z żoną pierwszy tom serii dla młodzieży o „Zwyczajnej Farmie”. Być może jednak zaplanowana na ten miesiąc część druga odmieni moją opinię? To pytanie do momentu przeczytania „Tajemnic Zwyczajnej Farmy” pozostanie retoryczne, ale nie przeszkadza mi to odrobinę pogdybać.
Przypuszczenie pierwsze: nauczone na błędach (zakładam optymistycznie, że autorzy je dostrzegli) pisarskie małżeństwo zmieniło podejście do prowadzonej fabuły, serwując czytelnikom tym razem nieszablonową i zaskakującą historię.
Przypuszczenie drugie: rozbudowane zostaną postaci – nie tylko dwójka głównych bohaterów, ale także osoby pojawiające się na drugim planie. Dzięki temu całość nabierze barw i spowoduje, że czytelnicy zaczną się przejmować losami postaci.
Przypuszczenie trzecie: sama Zwyczajna Farma i zamieszkujące ją stwory nabiorą znaczenia – skoro już tajemnica została odkryta (chociaż tytuł powieści sugeruje coś wręcz odwrotnego), to teraz pora na rozbudowanie opisów i większą interakcję bohaterów z otoczeniem.
Powyższe przypuszczenia są oczywiście głównie moimi nadziejami, że elementy krytykowane przeze mnie w recenzji pierwszego tomu zostaną zmienione. Praktyka pokazuje, że zwykle tak się nie dzieje, więc niestety można się ponownie spodziewać powieści przeciętnej, powtarzającej błędy poprzedniczki. Chociaż oczywiście nie miałbym nic przeciwko, gdyby rzeczywistość zweryfikowała moje czarnowidztwo, a trzy ww. przypuszczenia okazały się prawdziwe.

Tymoteusz „Shadowmage” Wronka





Finał „Malazańskiej Księgi Poległych” okazał się satysfakcjonujący. Steven Erikson stanął na wysokości zadania i napisał powieść, która zgrabnie – a przy tym ostatecznie – zamyka większość wątków. Tylko nieliczne – i to te drobniejsze – pozostały otwarte, tajemnice zostały wyjaśnione, a bohaterów rozrzuconych po całym świecie zjednoczył jeden cel. Przy tym nie obyło się bez pewny niespodzianek, o co niełatwo w przypadku historii rozciągniętej na dziesięć opasłych tomów.
Ponadto udało mu się osiągnąć cel, który nie zawsze udaje się przy wielotomowych cyklach: zakończenie okazało się godne całości, a po skończeniu lektury czytelnik może śmiało powiedzieć, że oczekiwania zostały spełnione. W „Okaleczonym bogu” mamy wszystko znane z wcześniejszych części: epickie bitwy, bohaterskie czyny, wisielczy humor i barwne postaci, które zgodnie z moim przewidywaniami padają jak muchy.
W zgadywance zastanawiałem się, czy autorowi uda się przebić wcześniej opisywane sceny: po lekturze stwierdzam, że raczej nie, ale też nie obniżył poziomu. Brawa dla Eriksona i teraz należy jedynie czekać, co ciekawego pojawi się w sidequelach.

Tymoteusz „Shadowmage” Wronka




Lektura powieści N.K. Jemisin pokazuje, że nie należy wierzyć na słowo, kiedy autorytet poleca twórczość innego autora. Nie zrozumcie mnie źle: Jeff VanderMeer nie polecił literackiego bubla, ale „Sto tysięcy królestw” – nawet jak na debiut – nie jest powieścią wyjątkowo udaną. Jest w niej sporo ciekawych (a nawet oryginalnych czy też rzadko spotykanych) elementów, ale nie najlepiej powiązanych. Dlatego też przyjemności podczas jej czytania jest stosunkowo mało. Na poziomie pomysłów i detali Jemisin faktycznie nieźle się sprawdza, ale nie potrafi tego przekuć w intrygującą fabułę. Niestety nie można wszystkiego oprzeć na ciekawie pomyślanym panteonie; szczególnie, że jego członkowie już czytelnika porywać nie mogą. W rezultacie pośrednio udało mi się w zgadywance trafić: wyobraźnia u autorki jest, styl nie przeszkadza, ale pozostałe części składowe są na przeciętnym poziomie.

Tymoteusz „Shadowmage” Wronka



Redaktor prowadzący: Krzysztof Kozłowski


Autor: Katedra


Dodano: 2012-07-04 18:23:19
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS