NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Lee, Fonda - "Okruchy jadeitu. Szlifierz z Janloonu"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki


Literackie zgadywanki 04/2011

Poniżej znajdziecie subiektywne oczekiwania redaktorów Katedry wobec wybranych zapowiedzi wydawniczych na ten miesiąc. Nazwa dość dobrze oddaje charakter prezentowanych krótkich opinii, będących swego rodzaju przewidywaniami, zabawą w typowanie czy zaklinaniem rzeczywistości. Należy podkreślić, że prezentowane tytuły nie pretendują do rangi jakiegokolwiek zestawienia, w szczególności nie są to „jedyne warte uwagi” pozycje, mające ukazać się na rynku.

Polecamy Wam również lekturę weryfikacji naszych zgadywanek. Warto się przekonać jak prawdziwe były szumne zapowiedzi wydawców i jak wiele udało się uchwycić w przewidywaniach naszych redaktorów.



Scott Westerfeld, „Lewiatan”

Steampunk powoli przebija się do polskiej świadomości, to dobrze. Parowa rewolucja wydawnicza obejmuje kolejne wydawnictwa i tym razem dociera także do młodych czytelników. Scott Westerfeld pojawił się już wcześniej na rynku, nakładem wydawnictwa Egmont, a teraz powraca z nowym cyklem dla młodzieży i dorosłych, którego pierwsza część, „Lewiatan”, ukazuje się w wydawnictwie Rebis.
„Lewiatan” to alternatywna historia I wojny światowej, w której Ententa i Państwa Centralne walczą przy użyciu parowych maszyn kroczących oraz zmodyfikowanych genetycznie stworzeń. Bardzo się obawiam, żeby autor nie przesadził z efektownością i ciekawy pomysł na miejsce akcji (chociaż biorąc pod uwagę, że po ten okres sięgali już i Dukaj, i Pynchon, trudno będzie cokolwiek nowego napisać) nie został zmarnowany przez historyczną głupotę i nieprawdopodobieństwo zdarzeń. Oto arcyksiążę Ferdynand przeżywa zamach w Sarajewie tylko po to, żeby zostać otrutym tej samej nocy. Wojna wybucha, rozwija się technologia parowa, a młody książę Alek ucieka z Sarajewa, by spotkać młodą dziewczynę marzącą o wstąpieniu do Królewskich Sił Powietrznych. Widać już wyraźnie, że jest to pozycja dla młodzieży, stąd moje obawy odnośnie historii. Nie wybaczę autorowi, jeśli postanowił jedynie zabawić się scenografią, nie zastanawiając się nad konsekwencjami zdarzeń, nawet jeśli przyjęta konwencja literatury young adults na to by pozwalała.
Spodziewam się jednak dużej ilości spisków, gorącego romansu i pierwszej miłości, Wielkich Dydaktycznych Prawd odkrywanych przez bohaterów, pościgów, efektownej podróży przez Europę, zdań prostych, „zaskakujących” zwrotów akcji i... kilku godzin wyrwanych z życiorysu. Bo przecież takie książki mają za zadanie bawić. Byle tylko bawiły rozsądnie, a autor nie pozwolił sobie na głupotę historyczną.

Jan Żerański




Pierwsze słuchy o „Klemensie i Kapitanie Zło” dochodziły mnie pewnie już około trzy lata temu. Od jej skończenia też szmat czasu upłynął, ale jak premiery nie było, tak nie ma. Nie zagłębiając się w przyczyny takiego stanu rzeczy, podam tylko jeden powód: poszukiwania grafika, który stworzy ilustracje komponujące się z treścią książki. Gdy ten został znaleziony, poszło już jak z płatka. Młodzi czytelnicy otrzymają książkę, za którą odpowiada Piotrek Rogoża i Tomek Leśniak. Ciekawe, twórczość którego z autorów będzie bardziej oddziaływać na wyobraźnię odbiorców? Wiadomo, że obrazy działają mocno na wyobraźnię, ale dzieci i tak mają ją bujniejszą niż dorośli, więc może i tekst będzie dostarczał im niezwykle barwnych obrazów?
Zarys fabuły (szkoła zostaje opanowana przez kosmicznych piratów żywiących się energią życiową dzieci; Klemens i koledzy tworzą ruch oporu, by temu przeciwdziałać) budzi u mnie skojarzenia zarówno z wcześniejszymi książkami Rogoży (wszak tam też sporo było nawiązań do życia szkolnego, chociaż nieco starszych bohaterów), jak i np. z „Włatcami móch”, chociaż nie wiem, na ile takie skojarzenie jest uprawnione. Ogólnie mam wrażenie, że będzie to książka mocno osadzona w kulturze popularnej, już sama okładka nasuwa takie przypuszczenia. Kapitan Zło wygląda przecież jak wykapany Davy Jones z „Piratów z Karaibów”.
„Klemens i Kapitan Zło” ma być pozycją dla czytelników nieco młodszych od tych czytających serię o „Feliksie, Necie i Nice” Rafała Kosika, również znajdującą się w ofercie Powergraphu. Czy jednak dorosły czytelnik również coś w niej odnajdzie dla siebie? To pytanie na razie pozostawiam otwarte, lektura dostarczy na nie odpowiedzi.

Tymoteusz "Shadowmage" Wronka



Celine Minard, „Ostatni świat"

„Ostatni świat” Celine Minard opowiada historię dobrze nam już znaną z wielu innych powieści i filmów, a jednak wciąż budzącą emocje i ciekawość. Tematem książki jest los ostatniego człowieka, ocalałego dzięki niezwykłym okolicznościom, w jakich się znalazł. Człowieka próbującego odnaleźć się na opustoszałej planecie. Nie jest to jednak zwykła wariacja na temat wyginięcia ludzkości, epatująca opisami pozostałości naszej spuścizny i niezwykłą pustką, wywołującymi jedynie poczucie straty i beznadziei.
Tym, co odróżnia powieść Minard od „Jestem legendą” Mathesona, „Siwobrodego” Aldissa czy nawet „Cylindra van Troffa” Zajdla jest niewiarygodny wręcz, wpisujący się w nurty proekologiczne, a zarazem podniosły i niejako „natchniony” cel. Wspomniane książki, choć tak od siebie odmienne, stawiały przed bohaterami jako zadanie ocalenie ludzkości lub chociaż stworzenie perspektyw dla odrodzenia gatunku. Ewentualnie fabuła powieści zmierzała do tego, dawała nadzieję, nawet bez większej roli postaci – jak w „Siwobrodym” właśnie. Bohater powieści Minard jest inny. Po powrocie ze stacji kosmicznej na Ziemię zastaje opustoszałe miasto, zwierzęta na ulicach, porzucony dobytek i wszechobecną ciszę. Klasyka. Jednakże po bezowocnych poszukiwaniach innych ludzi podejmuje decyzję, by przywrócić planecie jej dawny, nieskażony ekosystem i życie poświęca sianiu zniszczenia na dawnych ludzkich wynalazkach i ingerujących w naturę działaniach. Rozbiera gigantyczne tamy na rzekach w Chinach, jest też w Afryce i obu Amerykach, gdzie zajmuje się sprzątaniem po nas, ludziach. Dla nowej cywilizacji, która być może kiedyś nadejdzie.
Bohaterowi towarzyszą zmyślone postacie, z którymi rozmawia i konsultuje swoje działania. Razem z nimi próbuje „odkupić winy całej ludzkości”, jak czytamy w blurbie. Biorąc pod uwagę rozmach powieści, inne ujęcie misji ostatniego człowieka na ziemi oraz możliwości, jakie stwarza operowanie zmyślonymi postaciami – książka może okazać się czymś wartym lektury. Może równie głębokim jak zbliżona ze względu na tematykę „Tylko cisza” Bohdana Peteckiego? A może jedynie radykalnym apelem w imieniu planety Ziemi? Przekona się ten, kto przeczyta – premierę zaplanowano 8 kwietnia.

Krzysztof Kozłowski




Pozwolę sobie na odrobinę subiektywizmu – Marcin Mortka to, moim zdaniem, jeden z najlepszych pisarzy młodego pokolenia. Autor, który urzekł mnie historiami o wikingach, a następnie zauroczył opowieściami o krucjatach. Dlaczego zatem nie odliczam dni do wydania „Martwego Jeziora”? Odpowiedź jest prosta – obawiam się syndromu „Karaibskiej Krucjaty”. O ile lektura pozostałych książek Mortki sprawiała mi sporą frajdę, przygody Williama O’Connora i jego załogi były dla mnie porażką. Denerwował wysilony dowcip, drażniło nagromadzenie popkulturowych nawiązań, nudziła fabuła. A teraz do księgarń ma trafić kolejna historia na wesoło.
Owszem, literatura fantasy ze schematami i utartymi rozwiązaniami fabularnymi to idealny obiekt do kpiny, ale żartować też trzeba umieć. I tu budzi się mój lęk czy pan Marcin podoła wyzwaniu. Czy aby dowcip nie będzie zbytnio wymuszony, a przez to mało śmieszny? A może autor znów przeszarżuje w ilości aluzji i nawiązań do znanych książek i filmów? Tu wszystko jest możliwe. Tak naprawdę spokojny jestem tylko o warsztat literacki, które od stanowi o sile prozy Mortki.
Być może jednak mój niepokój jest nieuzasadniony, a obawy wynikają z faktu, że nie odbieram na tych samych falach co autor. W końcu poczucie humoru, tak jak wszystko co dotyczy człowieka, jest sprawą jak najbardziej indywidualną.

Adam "Tigana" Szymonowicz



Agnieszka Hałas, „Dwie karty”

Twórczości pani Hałas, przyznam szczerze, do tej pory nie miałem okazji poznać. Miernikiem jej solidnej marki, niechaj będą wyniki podrzucone przez Google po wpisaniu imienia i nazwiska w okienko wyszukiwarki. Kilka kliknięć i przed oczami pojawia się dość imponująca lista opublikowanych treści (opowiadania w czasopismach, zbiór „Między otchłanią a morzem”, tomiki poezji). Agnieszka Hałas narobiła również sporo wrzawy w ubiegłorocznej edycji konkursu „Horyzonty Wyobraźni”, gdzie zebrała najcenniejsze laury – Grand Prix i nagrodę specjalną Stefana Dardy. Taki przegląd daje przesłanki ku temu, aby stwierdzić, że warsztat autorki stoi na zadowalającym poziomie. Z pewnością prezentuje jakość nieschodzącą poniżej pewnego poziomu, a styl jest wyraźnie wykształcony. Tego się spodziewam. Osiągi mówią same za siebie, i dla mnie notorycznego pisarczyka, stanowią chyba najcenniejszą rekomendację.
Powyższe wypisałem w celu zaostrzenia sobie apetytu. Jako potencjalny czytelnik lubię sprawdzać takie rzeczy, trochę się nakręcić. „Dwie karty” to debiutancka powieść autorki. Druku podjęło się świeżutkie wydawnictwo Ifryt z rodzimego dla pani Hałas Lublina. Lektura blurba ostudziła jednak nieco mój czytelniczy zapał. Co w nim znajdujemy? Historia jakich wiele, schematyczne tło wydarzeń – klasyczny podział na dobro i zło, przybierający tym razem formę magii srebrnej i czarnej (zgadnijcie po której stronie czai się zło?) – dziejowa walka obecna wszędzie i od zawsze, jednak czy informacja ta poza ładunkiem wtórności, wnosi coś jeszcze? Czy przyciągnie poważnego czytelnika? Główny bohater zarysowany również mało intrygująco, na pierwszy rzut oka powtarzalna i niewyróżniająca się fabuła. Zwykle blurby przerysowują historię na korzyść autora – tutaj brakło haczyka, który miałby złowić rybkę. Nie wystarczy napisać książkę, trzeba ją jeszcze umieć sprzedać – wydaje mi się, że w tym akurat konkretnym przypadku zawiodło same wydawnictwo, które spaliło zajawkę, idąc na łatwiznę. Inna sprawa, że ja po prostu dość sceptycznie podchodzę do opowieści bardzo mocno osadzonych w konwencji, a „Dwie karty” na taką mi właśnie wyglądają. Poszukuję powiewu świeżości, a tutaj zapowiada się na rozgrzaną, pełną zatęchłego powietrza klitkę. Jest jednak nadzieja, że się nie uduszę, tlen podają takie sławy jak Anna Kańtoch czy Andrzej Pilipiuk, entuzjastycznie wyrażając się na temat powieści. Dostaję zatem dwie zupełnie sprzeczne informacje – z jednej strony nieomal opadła mi szczęka, kiedy zobaczyłem listę publikacji, poza tym uznani autorzy zdecydowali się ręczyć swoim nazwiskiem za fantastyczne historie Agnieszki Hałas; z drugiej jednak strony mało wciągająca zapowiedź wydawcy, bez konkretnego wabika, w typowo konwencjonalnej otoczce. Chciałbym, żeby nijaki blurb okazał się w tym wypadku kłamcą, marnym mitomanem. Być może „Dwie karty” nie przypadną mi wcale do gustu, może niczym nie zaskoczą. Nie przekonam się, póki nie przeczytam. A co jeśli jednak książka narobi sporo hałasu, a tytułowe dwie karty okażą się warsztatowymi asami wyrzucanymi z rękawa autorki? Wtedy z przyjemnością napluję sobie w brodę...

Dawid Lach




„Ślepowidzenie” Petera Wattsa podbiło polskich czytelników, ale nie była to pierwsza powieść tego kanadyjskiego autora. Wcześniej napisał trylogię „Ryfterzy”, której pierwszą częścią jest „Rozgwiazda”. U nas kolejność wydawania jest jednak odwrotna, więc na pierwsze dokonania literackie Wattsa będziemy patrzeć przez pryzmat książki napisanej później, piórem znacznie bardziej doświadczonego (a może i dojrzalszego?) pisarza. Czy odbędzie się to z korzyścią dla „Rozgwiazdy”? Zapewne nie: tym bardziej, że krążące po sieci opinie sugerują, że jest to książka nieco słabsza, nieosiągająca skomplikowania i ładunku treści, jakie niosła za sobą powieść wydana w Uczcie Wyobraźni. Jednakże, jak to z różnymi opiniami bywa, nie zawsze są prawdziwe, gdy dochodzi do konfrontacji z własnymi gustami i oczekiwaniami. Spróbuję wymienić pokrótce czego się spodziewam i na co stawiam.
Po pierwsze: świat przedstawiony. Autor jest biologiem morskim, więc w opisywaniu oceanicznych głębin powinien czuć się jak, nomen omen, ryba w wodzie. Szczególnie dużo obiecuję sobie po opisach morskiego życia i sposobach, które zostały wprowadzone, by stało się możliwe życie na głębokościach.
Po drugie: bohaterowie. „Ślepowidzenie” pokazało, że Watts traktuje postaci raczej przedmiotowo: jako nośniki idei. Chociaż opisywał je dokładnie i poświęcał miejsce psychice, to czynił tak bardziej z powodów koncepcyjnych niż rzeczywistej potrzeby rozbudowania psychiki bohaterów. Przypuszczam, że tutaj będzie podobnie: wizja zamknięcia pod kilometrami wody na pewno silnie będzie oddziaływać na stan psychiczny postaci.
Po trzecie: fabuła. Tutaj najwięcej jest niepewności – tym bardziej, że specjalnie nie szukałem o niej informacji, by nie psuć sobie lektury. Przypuszczam, że na głębokościach dojdzie do jakiegoś konfliktu – nie wiem jednak, czy będzie to konflikt dotyczący wyłącznie ryfterów, czy też może staną oni w opozycji do ludzi znajdujących się na powierzchni lądu? Podwodne bazy były w przeszłości (głównie w filmach) również sceną dla horrorów, ale nie jestem przekonany, czy Watts zdecydowałby się na klasyczną powieść grozy. Niemniej przypuszczam, że sporymi fragmentami będziemy mieli do czynienia z thrillerem.
Wychodzi mi, że „Rozgwiazda” będzie powieścią bardziej klasyczną, nieeksplorującą nowych terenów w fantastyce. Niemniej liczę na to, że będzie to powieść udana, oferująca więcej niż tylko zgrabną fabułę. Pytanie, ile będzie Wattsa w Wattsie, pozostawiam na razie otwarte.

Tymoteusz „Shadowmage” Wronka



Stepan Chapman, „Trojka”

Stepan Chapman za swoją powieść „Trojka” dostał prestiżową nagrodę Philipa K. Dicka, przyznawaną najoryginalniejszym powieściom science fiction wydanym w paperbacku. Chapman nie ma na koncie wielu utworów, orbitował jednak wokół rynku, okazjonalnie ukazując się w ciekawych antologiach pod redakcją VanderMeerów, a także Damona Knighta i w kultowym piśmie „Analog”, co stanowiło rekomendację wystarczającą do napisania zgadywanki.
Akcja powieści toczy się w uniwersum, w którym brontozaur w towarzystwie między innymi jeepa podróżuje przez Stany Zjednoczone oświetlane trzema słońcami. Już sam opis ze strony autora powinien zachęcić do czytania. Obecnie nie często spotyka się twórców, którzy eksperymentują z fabułą, a jednocześnie formą powieści. Nie obraziłbym się też, gdyby powieść była trudna w odbiorze. Łamigłówek literackich nigdy za wiele.
Biorąc pod uwagę surrealistyczne malarstwo Chapmana, w tym ilustracje do powieści zamieszczone na jego stronie internetowej, spodziewam się nie tylko nietuzinkowych bohaterów, ale też – może przede wszystkim – plastycznego języka oraz ciekawej scenografii. Sądzę, że może to być utwór, który wzorem M. Johna Harrisona porywa rozmachem – mimo niewielkich rozmiarów – a jednocześnie, tak jak proza autorki horrorów Kathe Koi, reklamującej amerykańskie wydanie, rozszarpuje na strzępy psychikę czytelnika. Recenzje „Trojki” podkreślają psychodeliczny klimat, a także żywą, oryginalną wyobraźnię autora. Mam zatem nadzieję, że opowiadanie z antologii „Steampunk” stanowiło jedynie wypadek przy pracy, a polscy czytelnicy dostaną książkę nawet jeśli nie wybitną, to na tyle poruszającą wyobraźnię i grającą na emocjach, łączącą science fiction z fantasy, że uwzględnienie tej pozycji w Uczcie Wyobraźni nie okaże się błędem.

Jan Żerański



Chris Wooding, „Przebudzeni"

Któż choć raz nie złapał się na fantazjowaniu o byciu piratem? Przemierzaniu mórz i oceanów z butelką rumu w dłoni, szablą za pasem i wiatrem w żaglach? W porządku, pewnie znajdą się osoby, których żywot pirata nigdy nie pociągał. Jednak mam wrażenie, że dobrze napisana książka o piratach, zaokrętowanych na podniebnych statkach i przemierzających niebo nad fikcyjnym kontynentem w poszukiwaniu łupów może spotkać się ze sporym zainteresowaniem czytelników. Zwłaszcza jeżeli zapewnienia złożone w blurbie okażą się prawdziwe.
„Przebudzeni” Chrisa Woodinga to pierwszy tom serii „Opowieści z Ketty Jay”, będący mieszanką, w jakiej można dostrzec elementy steampunku i klasycznej magii rodem z fantasy. Nota wydawnicza obiecuje mnóstwo akcji, złożoną intrygę i silnego głównego bohatera, kapitana Dariana Freya. Pościgi powietrznych okrętów, salwy z dział i abordaż, który źle przeprowadzony musi skończyć się śmiercią z rąk nieubłaganej grawitacji, to tylko niektóre obrazy, jakie przychodzą mi do głowy. Inne to barwne życie w Ketty Jay, porcie piratów, zabezpieczone klątwami kufry w dokach statków czy mroczna legenda, która staje się przykrą rzeczywistością. „Przebudzeni” oceniani przed lekturą, a więc w ramach tego co robimy pisząc zgadywanki, dają nadzieję na pełną akcji awanturniczą powieść o niezwykłych piratach, wyposażonych w niezwykłe wynalazki i toczących na co dzień bitwy nie tylko z innymi latającymi okrętami, ale też magią i potworami.
A jakie są wrażenia po lekturze? Aby się przekonać sięgnąłem do zagranicznych recenzji. Wnioski z nich płynące można ująć krótko: ta powieść to przede wszystkim rewelacyjna zabawa, mnóstwo dobrego humoru, ale też bohaterowie posiadający własną przeszłość i indywidualne cechy, które razem z interesującym światem powieści będą ewoluować w dalszych tomach serii.
Warto dodać, że nie jest to debiut Woodinga. W swojej pisarskiej karierze święcił liczne sukcesy na polu książek dla młodzieży, pisał już również dla dorosłego czytelnika. „Przebudzeni” otrzymali nominację do Arthur C. Clarke Award w 2010 r. Wszystkie te fakty łączą się w jednym – książce warto dać szansę.

Krzysztof Kozłowski




Michael F. Flynn, „Eifelheim"

Nie rozumiem zamiłowania pisarzy anglojęzycznych do historii Europy kontynentalnej, zwłaszcza do średniowiecza. Teraz do pokaźnego grona pisarzy fantastycznych zajmujących się tym tematem dołącza nominowany do nagrody Hugo Michael Flynn. Jego „Eifelheim” ukaże się nakładem wydawnictwa Solaris.
Pewna niemiecka wioska znika z mapy świata podczas epidemii dżumy. Dosłownie znika, nie chodzi o wymarcie mieszkańców. Można się domyślać, że powieść „Eifelheim” to próba zrozumienia fenomenu (fikcyjnego, oczywiście) zniknięcia, przedstawiona z perspektywy ludzi żyjących w średniowieczu, jak również współcześnie. Gdyby tak było, dostalibyśmy powieść z pomysłem o bardzo dużym potencjale intelektualnym. Rzadko zdarza się, by książka oferowała próbę zderzenia światopoglądów, zderzenie się idei, filozofii, a jednocześnie nauki.
A „Eifelheim” takie możliwości daje. Kosmologia średniowieczna i średniowieczne rozumienie fizyki naprzeciwko racjonalizmu współczesnej nauki. Dan Simmons, Neal Stephenson, Kim Stanley Robinson pokazali, że można napisać powieści fantastyczne w oparciu o historię i nie popaść w banał czy głupotę. W przypadku Westerfelda boję się tylko, czy autor dobrze przygotował się od strony merytorycznej – bo tym razem to właśnie idea, fabuła, a nie język, nie zwroty akcji, stanowić będą, jak sądzę, o sile powieści.
A że bardzo rzadko ostatnio trafiają się wartościowe książki science fiction, z tym większą uwagą przeczytam powieść Flynna. Mam nadzieję, że tym razem nominacja do Hugo okaże się uzasadniona, a „Eifelheim” będę mógł postawić obok prozy Grega Egana, Roberta Charlesa Wilsona, Charlesa Strossa, Kima Stanleya Robinsona czy Dana Simmonsa.

Jan Żerański




W zgadywance zastanawiałem się, czy „Krawędź czasu” będzie się różniła od „Zadry”. Po lekturze odpowiedź jest mi już znana: tak, różni się. Po pierwsze, i najważniejsze, jest powieścią wyraźnie lepszą. Już tylko to wystarczyłoby, żeby za najnowszą powieść Krzysztofa Piskorskiego się zabrać. Po drugie, autor wykorzystuje nieco inne elementy: jeśli natomiast inspiracje znajduje w tych samych co poprzednio źródłach, tworzy coś zupełnie nowego. Stąd też „Krawędź czasu” jest powieścią świeżą, bardzo odległym kuzynem wcześniejszych książek Piskorskiego.
Nie zrozumcie mnie źle, nie jest to powieść prekursorska. Ba, nie odważyłbym się nadać jej miana wybitnej. W swej kategorii jednakże jest dziełem wyróżniającym, łączącym dynamiczną i emocjonującą fabułę (tak, ten element autorowi się udał) z ciekawym światem przedstawionym, będącym połączeniem kilku różnych inspiracji. Jeśli dodać do tego spójny logicznie model światów alternatywnych i przemieszczania się w czasie, okazuje się, iż otrzymaliśmy naprawdę niezłą książkę, a moje powątpiewania okazały się w dużej mierze niesłuszne.

Tymoteusz "Shadowmage" Wronka




Odbiór powieści Kate Griffin w tym przypadku był mocno przefiltrowany przez moje oczekiwania, którym dawałem wyraz w zeszłomiesięcznych zgadywankach. Oczekiwałem między innymi głębszego zanurzenia się w świat przedstawiony, zwiększenia roli miejskich legend w fabule. Blurb zdawał się to sugerować, ale okazuje się, że kruki z Tower i inne elementy londyńskiego folkloru zostały silnie zmarginalizowane i wykorzystane bardzo przedmiotowo. Autorka kładła nacisk na te same elementy, co w „Szaleństwie aniołów”. Stąd też „Nocny burmistrz” przyniósł mi nieco rozczarowania: nie z powodu tego, co się w nim znalazło, ale tego, czego zabrakło. Niemniej książka dostarczyła tego, czego się spodziewałem: solidnej dawki akcji i rozrywki.
Fabularnie, zgodnie z przewidywaniami, Griffin nie zaskoczyła, wykorzystując popularny schemat łączący powieść detektywistyczną z thrillerem wzbogaconym o elementy fantastyczne; w tym wypadku istotnych i znacząco wpływających na świat przedstawiony. Główny bohater nadal zbiera cięgi w każdej możliwej sytuacji, a los rzuca mu pod nogi kłodę za kłodą. Moje przypuszczenia odnośnie wprowadzenia femme fatale nie znalazły odzwierciedlenia: chociaż kilka postaci kobiecych się pojawia, żadna nie zasługuje na to miano. Jeśli już, to Oda, znana z pierwszej części, ale jej stosunki ze Swiftem nie są na razie w pełni zdefiniowane.
Więcej o książce w recenzji.

Tymoteusz "Shadowmage" Wronka




Czy „Święto rewolucji” to opus magnum Michała Protasiuka? Nie można tego stwierdzić jednoznacznie, ale wypada zgodzić się z Jackiem Dukajem, który wskazał, że poznański autor przeskoczył tą powieścią całą swoją dotychczasową twórczość. Jest to więc kamień milowy w dorobku Protasiuka, chociaż w pełni będzie można to ocenić dopiero po lekturze jego następnych powieści. „Święto rewolucji” jest bardzo dobre, ale nie chciałbym też, by stało się najlepszym kawałkiem prozy Protasiuka. Mam nadzieję, że autor będzie się cały czas rozwijał i tworzył jeszcze lepsze książki.
W powieści sporo jest elementów zbieżnych z pracą zawodową autora; dobrze są więc oddane opisywane realia. To jeden z większych atutów powieści. Z przytaczanych w zgadywance porównań znacznie bliżej książce Protasiuka do utworów Gibsona niż Browna, co należy policzyć na plus. Porównania te są jednakże mylące, bo wyrabiają błędne wyobrażenie o „Święcie rewolucji”. Uciekając nieco w banał, można powiedzieć, że w Protasiuku najwięcej jest... Protasiuka. I tak jest właśnie najlepiej.

Tymoteusz "Shadowmage" Wronka


Redaktor prowadzący: Krzysztof Kozłowski


Autor: Katedra


Dodano: 2011-04-03 23:34:26
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

pp - 00:48 04-04-2011
"Po średniowiecze sięgał [...] i Philip K. Dick."
Można wiedzieć w której pozycji?

Żerań - 01:10 04-04-2011
Dżizas, już poprawiam.:) Soraski, jakieś zaćmienie umysłowe. W tym samym czasie pisałem zgada z "Trojki" i jakoś tak Dick się sam przedostał...No, zdarza się. Fixed.

Lord Turkey - 21:24 04-04-2011
Właśnie wśród zgadywanek pojawił się jeszcze jeden tekst - zgadywanka książki Agnieszki Hałas "Dwie karty". Serdecznie zapraszamy do lektury.

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS