NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Kenyon, Sherrilyn - "Objęcia nocy"
Wydawnictwo: Mag
Cykl: Kenyon, Sherrilyn - "Mroczny Łowca"
Tytuł oryginału: Night Embrace
Tłumaczenie: Maria Stępień
Data wydania: Luty 2011
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7480-198-0
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 432
Cena: 35,00 zł
Rok wydania oryginału: 2003
Wydawca oryginału: St. Martin's Press
Tom cyklu: 2



Kenyon, Sherrilyn - "Objęcia nocy"

Prolog

A.D. 558, Glionnan
Ryczące płomienie w wiosce wznosiły się wśród nocy i lizały ciemne niebo niczym węże wijące się na czarnym aksamicie. Dym snuł się w mglistym mroku, gryzący od odoru śmierci i zemsty.
Ten widok i zapach powinien cieszyć Talona.
Ale nie cieszył.
Już nic nigdy nie sprawi mu radości.
Nic.
Gorycz boleści, która w nim wzbierała, niszczyła go. Osłabiała. Nawet on nie był w stanie tyle znieść i już ta myśl niemal wystarczała, żeby się roześmiał...
Albo zaklął.
O tak, przeklinał z powodu nieznośnego ciężaru tego bólu.
Jeden po drugim – stracił wszystkich ludzi na tej ziemi, którzy coś dla niego znaczyli.
Stracił ich wszystkich.
W wieku siedmiu lat stał się sierotą i spadło na niego poważne brzemię opieki na malutką siostrzyczką. Nie mając dokąd pójść i nie mogąc samemu zadbać o niemowlę, powrócił do klanu, któremu kiedyś przewodziła jego matka.
Klanu, który skazał na wygnanie jego rodziców jeszcze przed jego narodzinami.
Wuj dopiero pierwszy rok sprawował królewską władzę, kiedy Talon siłą wywalczył sobie wejście do sali tronowej. Król niechętnie przyjął jego i Cearę, ale klan nigdy się z tym nie pogodził.
Przynajmniej dopóki Talon go do tego nie zmusił.
Może i nie szanowali jego pochodzenia, ale zmusił ich do szacunku dla swojego miecza i temperamentu; szacunku dla gotowości okaleczenia lub zabicia każdego, kto go znieważył.
Już zanim osiągnął wiek męski, nikt nie śmiał kpić z jego urodzenia ani kwestionować pamięci lub czci jego matki.
Awansował w szeregach wojowników i nauczył się wszystkiego, czego można było, na temat broni, walki i przywództwa.
Ostatecznie został wybrany w anonimowym głosowaniu na następcę wuja przez tych samych ludzi, którzy kiedyś z niego kpili.
Jako dziedzic Talon stał po prawicy wuja, chroniąc go nieustannie, dopóki nie wpadli nieprzygotowani w zasadzkę wroga.
Ranny i cierpiący katusze Talon trzymał w ramionach swego wuja, dopóki Idiag nie zmarł od ran.
– Strzeż mojej żony i Ceary, chłopcze – szepnął mu wuj tuż przed śmiercią. – Niech nie pożałuję, że cię przy­jąłem.
Talon złożył taką przysięgę, ale już kilka miesięcy później jego ciotka został zgwałcona i zamordowana przez wrogów. Ciało zbezczeszczono i rzucono na żer zwie-rzętom.
Niecały rok później tulił w ramionach swoją najdroższą żoną, Nynię, i ona także wydała ostatnie tchnienie i zostawiła go samego, na wieczność pozbawionego jej czułego, kojącego dotyku.
Była jego światem.
Jego sercem.
Jego duszą.
Bez niej nie chciał już dłużej żyć.
Jego duch był złamany jak serce; umieścił ich synka, który urodził się martwy, w jej zimnych ramionach, i pochował ich razem przy jeziorze, nad którym bawili się z Nynią jako dzieci.
A potem zrobił to, czego nauczyli go matka i wuj.
Przetrwał, żeby poprowadzić klan.
Na ile zdołał, zapomniał o swojej żałobie i żył tylko dla dobra klanu.
Jako wódz przelał dostatecznie dużo krwi, żeby wypełnić nią rozszalałe morze, i zebrał niezliczoną liczbę blizn na własnym ciele, walcząc za swoich ludzi. Poprowadził klan do zwycięskiej walki ze wszystkimi plemionami z północy i z głębi kraju, które pragnęły ich podbić. Kiedy większość jego rodziny nie żyła, oddał klanowi wszystko, co miał. Swoją lojalność. Swoją miłość.
Ofiarował swym ludziom własne życie, żeby chronić ich przed bogami.
W okamgnieniu pobratymcy odebrali mu ostatnią rzecz na tym świecie, którą kochał. Cearę.
Umiłowaną młodszą siostrę, którą miał chronić za wszelką cenę – przysięgał to własnej matce, ojcu i wujowi. Cearę o złocistych włosach i śmiejących się bursztynowych oczach. Taką młodą. Taką dobrą i hojną.
Żeby zaspokoić egoistyczną ambicję jednego człowieka, jego klan zabił ją na jego oczach, kiedy on leżał związany i nie mógł ich powstrzymać.
Umarła, wołając go na pomoc.
Jej przerażony krzyk nadal dźwięczał mu w uszach.
Po egzekucji klan zajął się nim i zakończył także jego życie. Jednak śmierć nie przyniosła Talonowi ulgi. Czuł tylko wyrzuty sumienia. Wyrzuty sumienia i potrzebę wyrównania krzywd wyrządzonych jego rodzinie.
To pragnienie zemsty wykraczało poza wszystko, nawet śmierć.
– Niech bogowie przeklną was wszystkich! – ryknął w stronę płonącej wioski.
– To nie bogowie rzucają na nas klątwy, sami potępiamy siebie własnymi słowami i uczynkami.
Odwrócił się gwałtownie, słysząc głos za sobą, i zobaczył mężczyznę odzianego w czerń, który właśnie wchodził na małe wzniesienie. Talon nigdy nie widział nikogo podobnego do niego.
Nocny wiatr owiewał jego postać, szarpiąc płaszczem z delikatnej tkaniny, kiedy nieznajomy wspierał się na trzymanym w lewej ręce potężnym, sękatym kosturze. W ciemnej, wiekowej dębinie wyrzeźbiono symbole, a całość zwieńczono piórami przymocowanymi rzemieniem.
Światło księżyca tańczyło na jego włosach, które były kruczoczarne i związane w trzy długie warkocze.
Jego srebrzyste, migoczące oczy kłębiły się jak widmowe mgły.
Te lśniące oczy były upiorne i nie z tej ziemi.
Wyprostował się w obliczu olbrzyma – nigdy wcześniej nie musiał zadzierać głowy, patrząc komuś w twarz, ale teraz miał wrażenie, że nieznajomy jest wielki jak góra. Dopiero kiedy podszedł bliżej, Talon zdał sobie sprawę, że jest tylko kilka cali wyższy i wcale nie tak stary, jak w pierwszej chwili mu się wydawało. Przeciwnie – twarz nieznajomego wskazywała na młodzieńca, który stał na progu między wiekiem dojrzewania a dorosłością.
Dopóki Talon nie przyjrzał mu się lepiej – bo wtedy w oczach nieznajomego zobaczył wielowiekową mądrość. To nie był chłopak, tylko wojownik, który ciężko walczył i wiele widział.
– Kim jesteś? – zapytał Talon.
– Jestem Acheron Partenopajos – odpowiedział tamten, z obcym akcentem, chociaż w ojczystym języku Talona mówił bezbłędnie. – Zostałem przysłany przez Artemidę; mam cię wyszkolić do twojego nowego życia.
Grecka bogini uprzedziła Talona, że ma się spodziewać tego mężczyzny, który wędrował po ziemi od niepamiętnych czasów.
– I czego mnie nauczyć, Czarowniku?
– Nauczę cię zabijać Daimony, które żerują na nieszczęsnej rasie ludzkiej. Nauczę cię, jak ukrywać się za dnia, żeby promienie słońca cię nie zabiły. Pokażę ci, jak mówić, nie pokazując ludziom kłów; nauczę cię wszystkiego, czego będziesz potrzebował do przetrwania.
Talon zaśmiał się gorzko, kiedy znowu ogarnął go oślepiający ból. Cierpiał tak bardzo, że ledwie oddychał. Pragnął tylko spokoju.
Swojej rodziny.
A ona odeszła.
Bez niej nie chciał już dłużej istnieć. Nie, nie mógł żyć z takim ciężarem w sercu.
Spojrzał na Acherona.
– Powiedz mi, Czarowniku, czy znasz czar, który mógł­by uśmierzyć mój ból?
Acheron spojrzał na niego ostro.
– Tak, Celcie. Pokażę ci jak ukryć ból tak głęboko w sobie, że nie będzie cię więcej dręczył. Ostrzegam jednak, że nigdy niczego nie dostaje się za darmo i nic nie trwa wiecznie. Pewnego dnia wróci, a wtedy poczujesz też cierpienie wszystkich wieków. Wszystko, co skrywałeś, ujawni się i będzie groziło zniszczeniem nie tylko tobie, ale także twoim najbliższym.
Talon nie przejął się ostatnimi słowami. Teraz chciał tylko jednego dnia, w którym serce by mu nie pękało. Jednej chwili wolnej od udręki. Gotów był zapłacić za to każdą cenę.
– Na pewno nic nie będę czuł?
Acheron skinął głową.
– Mogę cię tego nauczyć, jeśli tylko posłuchasz.
– Zatem naucz mnie dobrze, Czarowniku. Naucz mnie dobrze.
Rozdział 1
Dzień dzisiejszy, Nowy Orlean
– Wiesz, Talonie, zabicie wysysającego dusze Daimona bez porządnej walki to jak seks bez gry wstępnej. Absolutna strata czasu i coś w żaden sposób nie... niesatysfakcjonującego.
Talon burknął coś pod nosem, słysząc słowa Wulfa. Siedział przy stoliku w kącie w Café Du Monde, czekając, aż kelnerka wróci z kawą z dodatkiem cykorii i z orleańskimi pączkami. W lewej ręce trzymał starą anglosaską monetę, którą przekładał między palcami, przyglądając się ciemnej ulicy przed sobą, po której płynęły tłumy turystów i miejscowych.
Odkąd piętnaście wieków temu odciął się od większości emocji, pozwalał sobie jeszcze na tylko trzy przyjemności: łatwe kobiety, gorącą kawę i telefony do Wulfa.
W tej właśnie kolejności. Chociaż szczerze mówiąc, bywały takie chwile, kiedy przyjaźń z Wulfem znaczyła dla niego więcej niż filiżanka kawy.
Jednakże dzisiejszy wieczór do nich nie należał.
Talon obudził się już po zmierzchu i odkrył, że ma żałośnie niski poziom kofeiny we krwi. Nieśmiertelni teoretycznie nie mogli mieć nałogów, ale wcale by się o to nie założył.
Włożył tylko spodnie i skórzaną kurtkę, zanim wybiegł na poszukiwanie bogini Kofeiny.
Zimna noc w Nowym Orleanie była nieprzeciętnie spo­kojna. Nie widział nawet wielu turystów na ulicach, co było nietypowe tak blisko Mardi Gras.
Mimo wszystko, trwał właśnie najlepszy sezon dla Daimonów w Nowym Orleanie. Niedługo wampiry zaczną tropić turystów i żerować na nich jak zaproszone na darmową ucztę.
Na razie jednak cieszył się, że jest spokojnie, bo mógł się zająć kryzysem Wulfa i zaspokoić jedyne pragnienie, które nie mogło czekać.
– Mówisz jak prawdziwy wiking – odparł Talon do komórki. – Trzeba ci, bracie, sali biesiadnej pełnej miodu, dziewek z pucharami i wikingów gotowych wywalczyć sobie drogę do Walhalli.
– Nawet mi nie mów – zgodził się Wulf. – Tęsknię za starymi, dobrymi czasami, kiedy Daimony były wyszkolonymi wojownikami. Te, które dzisiaj znalazłem, nie miały pojęcia o walce, a ja mam wyżej uszu tej ich mentalności w stylu „pistolet to recepta na wszystko”.
– Znowu zarobiłeś kulkę?
– Cztery razy. Przysięgam, żałuję, że nie ma tu takiego Daimona jak Desiderius. Naprawdę, z przyjemnością chociaż raz powalczyłbym na poważnie.
– Uważaj, o co prosisz, bo możesz to dostać.
– Wiem, wiem. Ale co tam... Czy nie mogłyby choć raz przestać uciekać przed nami i nauczyć się walczyć jak ich przodkowie? Tęsknię za starymi czasami.
Talon poprawił ciemne ray-bany, obserwując grupę kobiet na ulicy.
Proszę, była tam jedna sztuka, w którą chętnie wbiłby kły...
Nie otwierając ust, przesunął językiem po długim, lewym kle, przyglądając się przepięknej blondynce ubranej na niebiesko. Szła powolnym, uwodzicielskim krokiem, który sprawiał, że nawet mający tysiąc pięćset lat facet czuł się jak małolat.
Miał ochotę na kawałeczek. Cholerne Mardi Gras.
Gdyby nie święto, siedziałby sobie właśnie z Wulfem albo pogoniłby za tą panienką, żeby zaspokoić podstawowe potrzeby.
Obowiązki. Niech to szlag!
Wzdychając, skupił się znowu na rozmowie.
– Mówię ci, a ja najbardziej tęsknię za Talpinami.
– A co to takiego?
Talon rzucił tęskne spojrzenie za kobietami, które już prawie znikały mu z oczu.
– Fakt, to było przed twoimi czasami. W jaśniejszym okresie mroków średniowiecza mieliśmy klan Giermków, którego jedynym zadaniem było zajmować się naszymi cielesnymi potrzebami.
Talon westchnął z zachwytem na wspomnienie Talpin i pociechy, jaką przynosiły jemu i jego pobratymcom, Mrocznym Łowcom.
– Stary, były wspaniałe. Wiedziały, czym są, i z radością chodziły z nami do łóżka. Do diabła, Giermkowie nawet je szkolili, jak nas zaspokajać.
– Co się z nimi stało?
– Jakieś sto lat przed twoim narodzeniem pewien Mroczny Łowca popełnił błąd i zakochał się w Talpinie. Niestety dla całej naszej reszty, nie przeszła próby Artemidy. Bogini tak się wściekła, że zdecydowała się na ingerencję: przegnała Talpiny i wprowadziła zasadę „z każdą sypiasz tylko raz”. A z kolei Acheron wymyślił prawo „nigdy nawet nie tkniesz swojego Giermka”. Mówię ci, nie wiesz, co to życie, jeśli nie próbowałeś znaleźć po­rządnego jednorazowego numerka w Brytanii w siódmym wieku.
Wulf prychnął.
– Nigdy nie miałem takich kłopotów.
– Pewnie, wiem. Zazdroszczę ci tego. Podczas gdy cała nasza reszta musi opuszczać łoża naszych kochanek, żeby nie zdradzić, kim jesteśmy, ty nie musisz niczego się obawiać.
– Uwierz mi, Talon, to wcale nie jest tak wspaniale, jak się wydaje. Ty żyjesz samotnie z własnego wyboru. Wiesz, jakie to frustrujące, że nikt cię nie pamięta pięć minut po twoim odejściu? – Wulf westchnął ciężko. – Matka Christophera w samym zeszłym tygodniu przychodziła trzy razy, żeby poznać osobę, dla której on pracuje. A znam ją... ile? Trzydzieści lat? Już nie wspomnę o tym, jak szesnaście lat temu wróciłem do domu, a ona wezwała gliny, bo myślała, że włamałem się do własnego domu.
Talon skrzywił się, słysząc ból w głosie Wulfa. To mu przypomniało, dlaczego nie pozwalał już sobie na żadne inne odczucia poza fizyczną przyjemnością.
Emocje niczemu nie służyły w życiu i o wiele lepiej radził sobie bez nich.
– Przykro mi, braciszku – powiedział do Wulfa. – Przynajmniej masz nas i swojego Giermka, który cię pamięta.
– No tak, wiem. Bogom dzięki za nowoczesną technikę, inaczej bym zwariował.
Talon poprawił się na składanym krześle.
– Nie chciałbym zmieniać tematu, ale widziałeś, kogo Artemida przysłała do Nowego Orleanu na miejsce Kyriana?
– Słyszałem, że Valeriusa – odparł z niedowierzaniem Wulf. – Co ona sobie myślała?
– Nie mam pojęcia.
– Kyrian wie?
– Z oczywistych powodów postanowiliśmy z Acheronem nie mówić mu, że wnuk człowieka, który go ukrzyżował i zniszczył jego rodzinę, zjawił się w mieście i zamieszkał przecznicę od niego. W dodatku Valerius to przecież skóra zdjęta z dziadka. Niestety, jestem pewien, że prędzej czy później Kyrian się dowie.
– Stary, Kyrian go zabije przy pierwszym spotkaniu i nieważne, że już jest człowiekiem. Zresztą to ostatnia rzecz, jaką powinieneś mieć na głowie o tej porze roku.
– Nawet mi nie mów.
– Więc komu w tym roku przypadł dyżur w czasie Mardi Gras? – spytał Wulf.
Talon upuścił monetę na dłoń i pomyślał o grecko‑rzymskim niewolniku, który jutro zostanie tymczasowo przeniesiony do miasta, żeby pomóc w walce z Daimonami, których o tej porze roku zawsze gwałtownie przybywało. Zarek był znanym Pożeraczem, który karmił się ludzką krwią. W najlepszym razie był chwiejny emocjonalnie, w najgorszych chwilach po prostu psychotyczny. Nikt mu nie ufał.
I oto całe szczęście Talona, że przysłali mu tutaj właśnie Zareka, zwłaszcza że miał nadzieję na wizytę Mrocznej Łowczyni. Nie szkodzi, że obecność drugiego Mrocznego Łowcy pozbawia go mocy – i tak wolał popatrzeć na atrakcyjną kobietę niż zmagać się z psychozami Zareka.
Poza tym, do tego, co mu chodziło po głowie, on i Łowczyni wcale nie potrzebowali specjalnych mocy...
– Sprowadzają Zareka.
Wulf zaklął.
– Nie sądziłem, że Acheron kiedykolwiek pozwoli mu opuścić Alaskę.
– Wiem, to sama Artemida zażyczyła sobie go tutaj. Wygląda na to, że w tym tygodniu będziemy tu mieli zlot świrów. Ach, czekaj, to Mardi Gras. Czego się spodziewałem?
Wulf znowu się zaśmiał.
Wreszcie kelnerka przyniosła Talonowi kawę i mały talerzyk pączków obficie posypanych cukrem pudrem. Westchnął z zachwytem.
– Podali ci kawę? – spytał Wulf.
– Aha.
Talon zaciągnął się aromatem kawy, odstawił ją na bok i sięgnął po pączka. Ledwie zdążył tknąć ciastko, kiedy zobaczył coś po drugiej stronie ulicy, po prawej stronie Jackson Square, w głębi deptaka.
– O rety...
– Co?
– Podróbka Fabio na celowniku.
– Ej, tobie też niedaleko do Fabio, blondasku.
– Goń się, wikingu.
Poirytowany faktem, że wypadło to w takiej chwili, Talon patrzył, jak cztery Daimony wychodzą na nocny żer. Wysokie i jasnowłose Daimony, które odziedziczyły typową dla swojej rasy boską urodę. Kroczyły z dumą jak nabzdyczone pawie i pijane swoją mocą wybierały turystów, których zabiją.
Z natury były tchórzami. Broniły swego i walczyły z Mrocznymi Łowcami wyłącznie w grupach i tylko kiedy już nie miały innego wyjścia. Ponieważ były o wiele silniejsze od ludzi, nie kryły się, żerując na nich, ale gdy tylko w pobliżu zjawiał się Mroczny Łowca, zaraz szukały kryjówki.
Były czasy, kiedy wyglądało to całkiem inaczej. Ale młodsze pokolenia były ostrożniejsze od przodków, słabiej wyszkolone i mniej pomysłowe.
Za to dziesięć razy bardziej pewne siebie.
Talon zmrużył oczy.
– Wiesz, gdybym był malkontentem, poważnie wkurzyłbym się w tej chwili.
– Na moje ucho już jesteś wkurzony.
– Nie, to jeszcze nic takiego. To tylko leciutkie podenerwowanie. Poza tym żałuj, że nie widzisz tych gości.
Talon przestał mówić z celtyckim akcentem, kiedy zaczął przedrzeźniać Daimony. Odezwał się nienaturalnie piskliwym głosikiem:
– Cześć, przystojniaku, coś mi tu zalatuje Mrocznym Łowcą.
– O rety, Wacek – mówił dalej głosem o dwie oktawy niższym – ale z ciebie wacek. Tu nie ma żadnego Mrocznego Łowcy. – I znowu odezwał się falsetem: – No sam nie wiem... Czekaj – powiedział teraz niskim głosem. – Czuję turystę. Turystę z wielką... silną duszą.
– Przestaniesz wreszcie?
– Całe kleksy... – powiedział Talon, używając obraźliwego określenia, którym Mroczni Łowcy nazywali Daimony. Wzięło się od dziwnego czarnego znamienia, które pojawia się na piersi wszystkich Daimonów, kiedy przestają być po prostu Apollitami i stają się zabójcami ludzi. – Niech to szlag, chciałem się tylko napić kawy i zjeść jednego, małego pączka. – Zerknął tęsknie na filiżankę, rozważając priorytety. – Kawa... Daimony... Kawa... Daimony...
– Myślę, że w tym wypadku lepiej, żeby wygrały Daimony.
– Tak, ale to kawa z cykorią.
Wulf zacmokał.
– Ktoś tu chce oberwać od Acherona za to, że nie udało mu się ochronić ludzi.
– Wiem – westchnął z niesmakiem Talon. – Wybacz, ale muszę je sprzątnąć. Odezwę się później.
Wstał, zamknął telefon w kieszeni kurtki motocyklowej i spojrzał tęsknie na pączki.
Och, te Daimony zapłacą mu za to.
Wypił szybki łyk kawy, sparzył sobie język i ruszył między stolikami ku wampirom, idącym w stronę budynku Presbytere.
Talon, w którym obudziły się już zmysły Mrocznego Łowcy, ruszył na drugą stronę placu. Przetnie im drogę i dopilnuje, żeby zapłaciły za swój nałóg odbierania dusz.
I za jego zmarnowane pączki.




Dodano: 2011-02-09 17:51:46
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS