NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Cień doskonały" (wyd. 2024)

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Downum, Amanda - "Tonące miasto"
Wydawnictwo: Dwójka bez sternika
Cykl: Downum, Amanda - "Kroniki nekromantki"
Tytuł oryginału: The Drowning City
Data wydania: Październik 2010
Wydanie: I
ISBN: 978-83-62432-01-1
Oprawa: miękka
Liczba stron: 320
Rok wydania oryginału: 2009
Wydawca oryginału: Orbit
Tom cyklu: 1



Downum, Amanda - "Tonące miasto"

Tylko dwadzieścia pięć dni na morzu – krótka podróż, choć Isyllt nie wydawała się taką. Statek przypłynął szybko z północy wyładowany tylko oliwą z oliwek i mąką pszeniczną.
I ze szpiegami z północy na pokładzie. Oni jednak nie zostali wymienieni w manifeście ładunkowym.
Isyllt pokręciła głową zbierając myśli. Mimo iż było to wygnanie, czekała ich praca. Miała wywołać rewolucję, wzniecić chaos w kraju i przez to podkopać pozycję cesarza. Dżungle i kopalnie Sivahry – oraz tętniący życiem port Symir – dostarczały Cesarstwu Assarijskiemu ogromnych bogactw. Na tyle dużych, aby opłacić mającą służyć podbojowi wojnę, a wzrok cesarza-ekspansjonisty kierował się powoli ku północy. Isyllt i jej mistrz zamierzali temu zapobiec.
Jeśli ich wywiad się nie mylił, to w Sivahrze aż roiło się od grup buntowników tubylców, którzy desperacko pragnęli obalić cesarskich najeźdźców. Z poparciem Selafai może im się to udać. A przynajmniej uwaga cesarstwa zostanie skierowana w inną stronę. Jedna wojna zamiast drugiej. A potem, może Isyllt będzie miała prawdziwe wakacje.

* * *

Dom Anhai znajdował się na przeciwległym krańcu Jadewater, w cichej, zadbanej okolicy koło świątynnych wież. Isyllt rozpoznała smród choroby, gniewu i śmierci, zanim kobieta poprowadziła ich w górę po schodach. Kiedy przeszli przez próg, wyczuła ducha, jego siłę i szaleństwo. Dreszcz przbiegł jej po plecach i krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach.
Drzwi otworzyła im starsza kobieta z siwymi, potarganymi włosami skrywanymi pod chustą. Wpatrzyła się w Isyllt i Adama.
– Jak ona się miewa? – spytała Anhai.
– Nie polepszyło jej się. Jest z nią teraz matka.
Adam złapał Isyllt za ramię i przyciągnął do siebie. – Jak bardzo jest to niebezpieczne?
Wzruszyła ramionami i wyrwała się z jego uścisku. Przynajmniej korytarz już nie wirował. – Zaprowadź mnie do niej – powiedziała do Anhai.
Dziewczynka leżała na wąskim łóżku, z którego odciągnięto zasłony i koce. Przyjemny, zagracony pokoik – zabawki leżące w stosach na półkach, książki i pióra porozrzucane na niskim biureczku. Jednak obecność zjawy wypełniała pokój smrodem mgły, wysysała z niego ciepło i kolor. Sól otaczała okna i drzwi, ale było to zbyt mało, zbyt późno. Inna kobieta siedziała przy łóżku, blada i wymizerowana, a potargane włosy z ufarbowanymi henną pasemkami okalały jej twarz.
– Jak ma na imię? – spytała Isyllt pochylając się nad łóżkiem. Dziewczynka wyglądała na nie więcej niż dziesięć albo jedenaście lat, miała ciemniejszą skórę niż pozostałe kobiety, choć ta była teraz kredowobiała. Zlepione potem loki przylgnęły do jej twarzyczki i leżały rozsypane na poduszce. Podkrążone oczy miała przymknięte, a jej wąska klatka piersiowa unosiła się i opadała zbyt szybko.
– Lilani. – Kobieta podniosła wzrok i rozwarła szeroko oczy na widok Isyllt. – Kim jesteś?
– Magiem. – Przykucnęła obok dziewczynki i musnęła ręką jej rozgorączkowane czoło. Dziecko drgnęło, ale się nie obudziło. – Jesteś jej matką?
Skinęła głową. Vienh Xian-Lhun. Proszę, pani, jeśli możesz pomóc– Duch jest teraz w niej. Walczy z nim, ale ...
Isyllt pokiwała głową. Duch wyglądał jak cień kłębiący się pod skórą dziewczynki. – Czy wiecie czyj to duch?
W pokoju zapadła cisza i słychać było tylko jak Lilani oddycha z trudem.
– Mojej babki – powiedziała wreszcie Vienh. – Deilin Xian. – Oblizała popękane wargi. – Wiedzieliśmy, że nie miała należytego pochówku – jej ciało zaginęło – ale nigdy nie przyszło nam do głowy ... – Potrząsnęła gniewnie głową. Dom był chroniony czarami, niech to szlag! Całe to przeklęte miasto jest ponoć nimi chronione.
– Czy macie więcej soli? – Isyllt spytała Anhai. Kobieta pokiwała głową i pobiegła korytarzem. – Zmieć te pieczęcie – nakazała Vienh, wskazując na okno i drzwi. – Są teraz bezużyteczne.
Kobieta tak zrobiła, szybko i sprawnie, podczas gdy Isyllt znowu pochyliła się nad Lilani. Skóra dziewczynki była niebezpiecznie rozgorączkowana, a nie mieli czasu na lód i zimne kompresy. Widmowe światło zamigotało w czarnym diamencie i chłodny podmuch przemknął przez pokój. Lilani westchnęła, a kiedy odwracała głowę, włosy zaczepiły się o poduszkę. Jej oczy zamrugały, ukazując Isyllt przekrwione białka i bursztynowe tęczówki.
Wypuściła oddech, który bezwiednie wstrzymywała. To tylko gorączka. A nie zaraza. Pokój zakołysał się, gdy potrzeba pośpiechu walczyła z winem w jej krwi. Nigdy przedtem nie próbowała pijana odprawiać egzorcyzmów.
Anhai wróciła ze słoikiem soli. Isyllt przesypała białe kryształki między palcami, pozwalając by ich czysta moc ją pokrzepiła. – Shakera. Anhai, Vienh, wyjdźcie z pokoju. Proszę – dodała, gdy Anhai uniosła wysoko brwi.
– Dlaczego? – Vienh skrzyżowała na piersi żylaste ramiona, a jej ciemne oczy się zwęziły.
– Bo obydwie jesteście krewnymi ducha, prawda? – Skinęły głowami. – I kiedy wywabię go z Lilani, może tego spróbować z którąś z was. A ja nie mam ochoty robić tego trzy razy pod rząd.
Ustąpiły i wycofały się na korytarz. – Adamie, chodź tu. – Podszedł ostrożnie. – Czy brałeś już kiedyś udział w egzorcyzmie?
– Tak. I nie bardzo mi się to podobało.
– Wątpię, żeby to było bardziej przyjemne. Pomóż mi przesunąć łóżko.
Odciągnęli ciężką drewnianą ramę z dala od ściany tak, że Isyllt miała dość miejsca by narysować solą krąg wokół łóżka i dziecka. – Usiądź przy niej – poleciła Adamowi.
Posadził sobie Lilani na kolanach, a jej głowa spoczęła mu na piersi; kiedy zajęczała, pogładził ją po włosach. Wiedział, co robi, dzięki niech będą wszystkim mocom. Isyllt ścisnęło w żołądku i przełknęła ślinę.
Wyciągnęła skórzaną sakiewkę z kieszeni sukni. Wewnątrz wyściełanego jedwabiem etui leżało chirurgiczne ostrze, lusterko wielkości dłoni, woreczek soli, kadzidło i srebrny łańcuszek. Przybornik egzorcysty – lata praktyki nauczyły ją zawsze go przy sobie nosić. Czas na kadzidło i nakłaniania ducha do wyjścia po dobroci już minął. Wyciągnęła nóż.
Nóż był dobrze naostrzony. Nie poczuła nacięcia dopóki krew nie zebrała się na lewej ręce, rozchodząc się po drobnych liniach we wnętrzu dłoni. Ból przyszedł w chwilę potem, palący i ostry.
Isyllt przykucnęła u podnóża łóżka i wyciągnęła krwawiącą dłoń. – Deilin. Wyjdź i porozmawiaj ze mną.
Lilani zaczęła się rzucać, a ręce Adama zacisnęły się na jej ramionach.
– Czego chcesz od tego dziecka?
Mrok wezbrał w dziewczynce, przesłaniając jej naturalny koloryt. Isyllt dmuchnęła na swoją rękę, ranka ją zapiekła, a zapach świeżo utoczonej krwi buchnął w twarz dziewczynki. Lilani jęknęła i oblizała wargi.
– Deilin Xian!
Głos Isyllt smagnął niczym bicz i dziecko zesztywniało. Popękane wargi rozchyliły się i wydobył się z nich chropawy, głuchy głos puszczający gniewną wiązankę po sivahrańsku
– Pozwól, że się domyślę – wymruczała Isyllt – to również nie było uprzejme?
Adam zaśmiał się cicho. – Kaixe oznacza „słaby”, żebyś miała jakieś wyobrażenie.
– Urocza kobieta. – Spojrzała w oczy Lilani i kryjące się w nich mroczne spojrzenie upiora. Deilin odznaczała się silną samokontrolą, jeśli krew nie skusiła jej do wyjścia na zewnątrz.
– Zostaw to dziecko w spokoju, Deilin. To się nie uda.
Dało się słyszeć więcej przekleństw, Lilani dygotała i wiła się, lecz Adam trzymał ją mocno.
Isyllt przewróciła oczami. – W porządku. Nie mów, że nie dałam ci szansy. – Wyciągnęła rękę i przycisnęła swoją okrwawioną dłoń do piersi Lilani. Ciało zatrzymywało ciało, lecz jej inne zimne palce sięgnęły głębiej, zaciskając się wokół splątanych dusz.
– Lilani – wyszeptała, modląc się, żeby dziewczynka zdołała ją usłyszeć ponad stekiem wyzwisk miotanych przez ducha – trzymaj się.
I oderwała od niej ducha.
Lilani wrzasnęła. Ktoś w korytarzu krzyknął. Deilin rzuciła się na Isyllt, próbując pochwycić ją za gardło lodowatymi, martwymi palcami. W łzawiących oczach Isyllt jawiła się jako blady cień, silny jednak gniewem i desperacją. Duch spadł na nią, niemal tak materialny jakby miał prawdziwe ciało, i obydwie kobiety stoczyły się ze skraju łóżka.
Krąg z soli uwięził je niczym ściana ognia, a Isyllt wykręciła się w ostatniej chwili, żeby go nie przerwać. Ramię miała pozbawione czucia, a w zimnym powietrzu jej oddech był drgającym obłokiem.
Deilin była silna, lecz Isyllt była wyszkoloną nekromantką, uczennicą najznamienitszego czarnoksiężnika w Erisín. Wzięła oddech i przyszpiliła ducha do podłogi. Jej pierścień rzucał opalizującą poświatę, gorzejąc ogniem w obecności śmierci.
Anhai trzęsła się stojąc na progu, powstrzymywana przez ramię siostry.
– Mogę się postarać, żeby już nigdy nikomu tego nie zrobiła. – Isyllt wychrypiała przez ściśnięte gardło. – Czy mi pozwolicie?
Anhai wciągnęła głośno powietrze i zakryła usta dłonią. Oczy Vienh rozszerzyły się, a potem zwęziły. – Zrób to – rzuciła gniewnie. Anhai wydała z siebie zdławiony jęk i odwróciła się skrywając twarz.
Isyllt wstała, a wyglądający jak utkany z babiego lata duch szamotał się w jej uścisku niczym kot.
– Deilin Xian. – Zjawa zadrżała, a jej oczy rozszerzone były strachem, szaleństwo zaczęło ją opuszczać. Za późno jednak. – Na twoje imię i twoją duszę, jesteś moja.
Diament zapłonął, na tyle jasno, że łzy stanęły Isyllt w oczach. Deilin wrzasnęła i krzyczała dalej, gdy ogień palił ją i mroził, pochłaniając w całości. A potem znikła i cisza odbiła się echem w pokoju. Isyllt słyszała te krzyki w swojej głowie, gdy zjawa uderzała o nieskazitelne i niewzruszone krzywizny swojego nowego domu. Później pozostałe duchy, które mieszkały w diamencie, znalazły Deilin i zapadła cisza.
Lilani szlochała tuląc się do Adama. Isyllt skinęła zapraszająco głową i Anhai z Vienh wpadły do pokoju, przerywając krąg, i pochwyciły dziecko w ramiona.
Isyllt oparła się o słupek łóżka, gdy pokój zaczął wirować wokół niej, aż zebrało jej się na mdłości. Światło lampy, ostre jak nóż, przeszywało jej głowę, a w miarę jak mijało odrętwienie, ból rozlewał się na całe ramię. Pot i smród choroby zatykały jej nozdrza i w żołądku jej się przewracało, gdy wyszła chwiejnie na korytarz. Adam dogonił ją zrobiwszy kilka kroków i przytrzymał, żeby się nie osunęła.
Ledwo zdążyła mu się wyrwać by zwymiotować.

* * *

Grom zagrzmiał przed sklepem, aż zatrzęsła się podłoga. Dał się słyszeć krzyk, a potem następny, aż w końcu Isyllt dzwoniło w uszach od pełnych paniki wrzasków. Ktoś potrącił Zhirin, kiedy podchodzili do okna i dziewczyna wpadła na Isyllt. Assarijczyk złapał ją za ramię, pomagając im obydwu utrzymać równowagę. Rozległ się kolejny huk i z sufitu posypał się pył i tynk.
Isyllt obróciła się i wepchnęła Zhirin w ramiona mężczyzny, kierując się ku oknu. Wyszeptanym słowem oziębiła powietrze wokół siebie i gapie cofnęli się przed kąsającym zimnem robiąc jej miejsce. Odsunęła zasłonę z siatki i wyjrzała na zewnątrz.
Dym bił z budynku po przeciwnej stronie ulicy i płomienie lizały jego drzwi. Kakofonia tłumu niemal ją ogłuszyła – kupujący uciekali, potykając się o siebie nawzajem w pośpiechu. Ludzie znajdujący się w sklepie już rzucili się ku schodom, przepychając się w wąskim korytarzyku.
– Czy istnieje inna droga wyjścia? – spytała sklepikarza. Ten wskazał z szeroko rozwartymi oczami na przesłonięte zasłoną drzwi w ścianie na tyłach. Isyllt wyśliznęła się przez nie; słyszała za sobą kroki przebiegając przez magazyn i wymykając się przez tylne drzwi. Wychodziły na wąskie schody nad kanałem; stopnie skrzypiały, a barierka pozostawiła drzazgi w jej dłoniach, gdy zbiegała w dół.
Pomknęła wąską uliczką i znalazła się na ulicy po drugiej stronie płonącego sklepu. Ludzie leżeli bezwładnie na ziemi, powaleni przez wybuch lub przewróceni przez swoich sąsiadów. Ranni byli głównie Assarijczykami, ale nie wszyscy. Kłębiący się dym i pył zawirował i odsłonił dziurę w murze oraz chodnik zawalony roztrzaskanymi kamieniami. A potem wiatr zmienił kierunek i Isyllt zaczęła się dławić od smrodu dymu, spalenizny i zwietrzałej magii.
To nie było dzieło przypadku. Isyllt spowiła się czarem ukrycia oraz magiczną osłoną przed płomieniami i przeszła na drugą stronę ulicy.
Kiedy weszła do sklepu, jej pierścień rozjarzył się, odpychając obezwładniający żar – wewnątrz nikt nie przeżył. Płomienie strawiły drzwi oraz gobeliny na ścianach i pomknęły po suficie, żeby pochłonąć krokwie. Lampy na półkach stopiły się, a skapujący mosiądz i srebro zwęgliły deski podłogi. Wiedźmi ogień migotał wokół Isyllt, tworząc opalizującą sieć, która utrzymywała trzaskające płomienie z dala od niej. Nie powstrzyma jednak sufitu od zmiażdżenia jej, gdy ten runie.
Smród zwęglonego ciała i rozgrzanego metalu drażnił jej nozdrza, było też coś jeszcze. W powietrzu wyczuwało się wyraźnie złe zamiary, złożoną ofiarę. Magia, która zmieniła ten sklep w morze ognia okupiona została wysoką ceną.
Tak potężne zaklęcie musiało pozostawić ślad. O mało co nie wdepnęła w kałużę brunatnej, spalonej krwi i stopą przetoczyła trupa na bok. Oczy mężczyzny zapadły się w zwęglonych policzkach i Isyllt się nachmurzyła. Gdyby ciało pozostało nienaruszone, mógłby podzielić się z nią tym, co zobaczył umierając. Choć i tak nie miała czasu, żeby odczytać wspomnienia zmarłych.
Tam. Czerwony błysk przyciągnął jej wzrok, obok ciała tak zmaltretowanego, że musiało się znajdować koło centrum eksplozji. Wyciągnęła chusteczkę z kieszeni – jedwab izolował od resztek magii pozostałych w odłamkach kryształu, które zebrała, i chronił jej ręce przed żarem.
Strop zatrzeszczał, tak głośno, że słuchać go było nawet ponad huczącymi i trzaskającymi płomieniami. Isyllt podniosła się z przysiadu i rzuciła ku drzwiom; z trudem łapała oddech, gdy wilgotne powietrze wypełniło jej płuca.
Dzwonienie w uszach zagłuszało zgiełk tłumu, ale dostrzegła czerwone mundury przedzierające się przez ludzką ciżbę. Nie było czasu na przeprowadzenie dochodzenia.


Dodano: 2011-01-01 12:31:59
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS