NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Weeks, Brent - "Nocny anioł. Nemezis"

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Singh, Nalini - "Krew Aniołów"
Wydawnictwo: Dwójka bez sternika
Cykl: Singh, Nalini - "Łowca Gildii"
Tytuł oryginału: Angel's Blood
Data wydania: Październik 2010
Wydanie: I
ISBN: 978836243004
Liczba stron: 352
Cena: 29,90 zł
Rok wydania oryginału: 2009
Wydawca oryginału: Berkley
Tom cyklu: 1



Singh, Nalini - "Krew Aniołów" #2

Rozdział 2

Pierwszą rzeczą, jaką wykonała po opanowaniu mdłości, był telefon do Gildii.
– Muszę porozmawiać z Sarą – oznajmiła.
– Niestety, pani dyrektor już wyszła.
Elena odłożyła słuchawkę, po czym wybrała numer domowy.
Przyjaciółka odebrała zaledwie po jednym dzwonku.
– Skąd wiedziałam, że zadzwonisz?
Elena zacisnęła dłoń na słuchawce.
– Powiedz mi, proszę, że mam omamy i wcale nie każecie mi pracować dla archanioła.
– Eee... tego... – Sara Haziz, dyrektor naczelny Gildii na całe Stany Zjednoczone, kobieta ze stali, jąkała się teraz jak nerwowa gimnazjalistka. – Posłuchaj – wiesz przecież, że nie mogliśmy mu odmówić.
– A co by zrobił? Zabił cię?
– Prawdopodobnie – mruknęła Sara. – Jego przydupas wampir powiedział bardzo wyraźnie, że chodzi mu konkretnie o ciebie. I że jego pan bardzo nie lubi, gdy się mu odmawia.
– Próbowałaś odmówić?
– Jestem twoją przyjaciółką, do cholery. Aż tak we mnie nie wierzysz?
Elena umościła się na kanapie, nie spuszczając wzroku z Wieży.
– Co to za praca?
– Nie mam pojęcia... – Sara zaczęła gruchać uspokajająco. – Nie martw się, to nie do ciebie. Mała się obudziła. Prawda, kochanie? – W słuchawce rozległy się cmoknięcia.
Elena wciąż nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciółka wyszła za mąż, a do tego zdecydowała się na dziecko.
– Jak się sprawuje mała Ja? – spytała żartobliwie. Gdy dowiedziała się, że Sara postanowiła nazwać córkę imionami Zoe Elena, sama niemal rozpłakała się jak dziecko. – Mam nadzieję, że daje ci popalić.
– Bardzo kocha swoją mamę. – Znów odgłos cmokania. – Powiedziała, że skopie tyłek dużej Mnie, jak już odrośnie od ziemi. Razem z Zabójcą roznoszą mi dom na strzępy.
Elena zaśmiała się na samo wspomnienie ogromnego psiska, którego życiowym celem było kapanie śliną na niewinnych ludzi.
– A gdzie twój wybranek? Myślałam, że to Deacon zajmuje się dzieckiem.
– Zwykle tak – Elenie zdawało się, że słyszy uśmiech przyjaciółki nawet przez telefon i poczuła, że jej wnętrzności zaciskają się gwałtownie. Nie zazdrościła Sarze życia rodzinnego, ani nie była zakochana w Deaconie. Chodziło o coś innego – ostatnio miała wrażenie, że życie przecieka jej przez palce.
W ciągu ostatniego roku zdała sobie sprawę, że wszyscy jej przyjaciele zdążyli już uformować związki lub zrobić kariery, podczas gdy ona tkwiła w miejscu. Dwudziestoośmioletnia łowczyni bez żadnych zobowiązań. Sara odłożyła kuszę – nie licząc nagłych przypadków – by objąć najważniejsze stanowisko w Gildii. Jej mąż, zabójczo skuteczny tropiciel, rozpoczął własną działalność – rozkręcił firmę produkującą akcesoria dla łowców i zmieniał pieluchy z szerokim uśmiechem. Cholera – nawet Ransom od dwóch miesięcy sypiał z tą samą kobietą.
– Hej, Ellie? Śpisz? – zawołała Sara, by przekrzyczeć piski dziecka. – Śnisz o swoim archaniele?
– Raczej mam koszmary – burknęła, po czym zmrużyła oczy, ponieważ jakiś anioł właśnie zniżył lot nad Wieżą. Serce zamarło jej na moment, gdy rozłożył skrzydła, by wytracić prędkość.
– Mówiłaś o Deaconie? Czemu nie siedzi dzisiaj z dzieckiem?
– Wyszedł z Zabójcą do sklepu po lody czekoladowo-wiśniowe. Powiedziałam mu, że zachcianki żywieniowe utrzymują się jeszcze przez jakiś czas po porodzie.
Przebiegłość Sary powinna ją rozbawić, ale Elena czuła, jak lodowaty strach pełza jej po kręgosłupie.
– Czy ten wampir wyjaśnił, dlaczego tak bardzo zależy mu na mnie?
– Powiedział, że Rafael zatrudnia tylko najlepszych.

* * *

– Jestem najlepsza – powtarzała sobie Elena, wysiadając z taksówki u stóp majestatycznej wieży. – Jestem najlepsza.
– Hej, paniusiu. Zapłacisz mi, czy będziesz tak stać i gadać do siebie?
– Co takiego? Ach! – Wyjęła z portfela dwudziestodolarówkę i wsunęła taksówkarzowi do ręki. – Proszę zatrzymać resztę.
Grymas na jego twarzy natychmiast zmienił się w uśmiech.
– Dzięki! Zapowiada się jakieś duże polowanie?
Elena nie spytała nawet, jak rozpoznał w niej łowcę.
– Nie. Ale niewykluczone, że za kilka godzin zginę tragiczną śmiercią. Chciałam zrobić coś dobrego, żeby pójść do nieba.
Taksówkarz uznał to za świetny żart. Zanosząc się śmiechem, ruszył z miejsca, zostawiając ją na szerokiej ścieżce prowadzącej do wejścia do Wieży. Jaskrawe światło słoneczne odbijało się od białego marmuru. Elena sięgnęła po okulary zatknięte za dekolt koszuli i osłoniła swoje zmęczone, zaspane oczy. Teraz, gdy już nie groziło jej oślepnięcie, dostrzegła cienie, których nie widziała wcześniej. Oczywiście, cały czas wiedziała, że tam są. Jeśli chodziło o wykrywanie wampirów, wzrok nie był jej podstawowym narzędziem pracy.
Kilku z nich stało przy wejściu, jednak przynajmniej dziesięciu krążyło wokół idealnie przyciętego żywopłotu. Wszyscy ubrani byli w ciemne garnitury i białe koszule. Włosy mieli przycięte równo i elegancko, w stylu filmowych agentów FBI. Ciemne okulary i dyskretne słuchawki bezprzewodowe dopełniały efektu.
Elena wiedziała jednak, że w niczym nie przypominają renegata, którego schwytała zeszłej nocy. Ci goście byli na tym świecie już od dawna. Ich zapach był wyraźny – lekko duszny, ale przyjemny – poza tym pełnili rolę ochroniarzy w Wieży Archanioła, co oznaczało, że prawdopodobnie byli równie inteligentni co niebezpieczni. Gdy tak patrzyła, dwaj spośród nich opuścili cień żywopłotu i wyszli na słońce.
Żaden nie stanął w płomieniach.
Gdyby wampiry rzeczywiście reagowały na światło słoneczne tak gwałtownie, jak to pokazywano w filmach, jej praca byłaby o wiele łatwiejsza. Musiałaby jedynie zaczekać na odpowiedni moment. Niestety – wampiry doskonale znosiły otaczającą aurę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Tylko nieliczni wykazywali nadwrażliwość na światło słoneczne, a nawet ci nie umierali po wschodzie słońca – po prostu trzymali się zacienionych miejsc.
– Obijasz się. Niedługo zaczniesz układać poemat o tych ogrodach – mruknęła pod nosem. – Jesteś zawodowcem. Dasz sobie radę.
Wzięła głęboki oddech i, próbując nie myśleć o aniołach przelatujących jej nad głową, skierowała się w stronę wejścia. Nikt nie zwracał na nią uwagi, ale gdy dotarła do budynku, strażnik skinął głową i otworzył przed nią drzwi.
– Prosto, aż do stanowiska recepcji.
– Mam okazać legitymację?
– Spodziewaliśmy się pani.
Uwodzicielski zapach wampira – dziwaczna cecha, którą przeważnie uważano za ewolucyjne zabezpieczenie przed tropicielskimi umiejętnościami łowców – musnął ją niczym zdradziecka pieszczota, gdy podziękowała i przeszła przez próg.
Klimatyzowany hol wyłożony był ciemnoszarym marmurem przecinanym dyskretnymi żyłkami złota. Pomieszczenie zdawało się ciągnąć bez końca. Elena poczuła przypływ zadowolenia z faktu, że zamieniła swoje zwykłe ciuchy – dżinsy i koszulkę – na czarne garniturowe spodnie i świeżo wyprasowaną białą koszulę. Upięła nawet włosy w kok i założyła buty na obcasie.
Stukały teraz po marmurowej posadzce, wydając ostry dźwięk. Idąc poprzez hol, rozglądała się wokół, starając się zapamiętać wszystko – poczynając od liczby wampirzych strażników, poprzez wytworne, choć nieco ekstrawaganckie kompozycje kwiatów, aż po recepcjonistkę, która okazała się naprawdę starym wampirem. Jej twarz i ciało sprawiały wrażenie, jakby należały do dobrze utrzymanej trzydziestolatki.
– Dzień dobry! Jestem Suhani – przedstawiła się kobieta, wychodząc zza zaokrąglonego biurka. Ono także zostało wykute z marmuru i było tak wypolerowane, że można się było w nim przejrzeć jak w lustrze. – Cieszę się, że mogę panią poznać.
Elena uścisnęła dłoń kobiety, czując pulsowanie świeżej krwi. Miała ochotę zapytać, komu Suhani zawdzięcza swoje śniadanie – krew była niezwykle mocna – ale ugryzła się w język.
– Dziękuję.
Suhani uśmiechnęła się lekko. Elena dostrzegła w tym grymasie całe stulecia wiedzy i doświadczenia.
– Przyszła pani bardzo wcześnie – spojrzała na zegarek. – Jest dopiero siódma czterdzieści pięć.
– To prawda. Nie było korków – wyjaśniła łowczyni. Nie chciała zrobić złego wrażenia już na wstępie. – Mam zaczekać?
– Nie. Nasz pracodawca oczekuje pani na górze. – Uśmiech zniknął z twarzy kobiety i zastąpiło go coś w rodzaju... rozczarowania. – Sądziłam, że będzie pani wyglądać... bardziej onieśmielająco.
– Proszę nie mówić, że ogląda pani „Ofiarę łowcy”? – jęknęła.
Uśmiech Suhani był zadziwiająco ludzki.
– Obawiam się, że tak. Dostarcza świetnej rozrywki. Mówią, że producent serialu, S.R. Stocker, to były łowca.
Tak, pomyślała Elena, a ja jestem wróżka-zębuszka.
– Niech zgadnę: spodziewała się pani, że będę mieć wielki miecz na plecach i czerwone błyszczące oczy? – Elena z niedowierzaniem pokręciła głową. – Przecież jest pani wampirem. Wie pani, że nie ma w tym ani słowa prawdy.
Wyraz twarzy kobiety stał się nieco chłodniejszy, bardziej mroczny.
– Skąd to przekonanie o moim wampiryzmie? Większość ludzi nie jest w stanie tego odgadnąć.
Elena uznała, że nie czas na wykład o fizjologii łowcy.
– Mam sporo doświadczenia – wzruszyła ramionami. – Wejdziemy?
Suhani zdawała się szczerze zakłopotana.
– Tak. Proszę mi wybaczyć, że panią zatrzymałam. Proszę tędy.
– Nic się nie stało, i tak przyszłam za wcześnie – odparła Elena. Poza tym była nawet zadowolona, bo przez ten czas udało jej się jakoś zebrać myśli. Jeśli ta wytworna lecz wrażliwa wampirzyca mogła stawić czoło Rafaelowi, to ona także.
– Jaki on jest?
Suhani zawahała się przez ułamek sekundy.
– Jest... archaniołem. – W jej głosie zabrzmiał jednocześnie podziw i lęk.
Elena postanowiła zaryzykować.
– Często go pani widuje?
– Nie, dlaczego? – Recepcjonistka uśmiechnęła się zdziwiona. – Przecież umie latać. Nie musi przechodzić przez hol.
Elena miała ochotę wytargać się za ucho.
– To prawda. – Stanęła przed drzwiami windy. – Dziękuję.
– Nie ma za co. – Suhani wprowadziła kod bezpieczeństwa na ekranie zamontowanym obok windy. – Winda zabierze panią prosto na dach.
– Na dach?
– Tam będzie na panią oczekiwał.
Wkroczyła do windy, po czym obróciła się na pięcie. Była nieco zdezorientowana, ale wiedziała, że nic nie osiągnie, grając na zwłokę. Gdy lśniące drzwi zamknęły się, przypomniała sobie skrzynię, w której przed dwunastoma godzinami zamknęła zbiegłego wampira. Teraz wiedziała, jak to jest, znaleźć się po drugiej stronie. Gdyby nie pewność, że jest obserwowana, pewnie dałaby się ponieść panice i zaczęła dreptać w kółko niczym wariatka.
Albo szczur zagubiony w labiryncie.
Winda zaczęła powoli jechać w górę szybkim, płynnym ruchem, który zdradzał, jak wiele kosztowało wykończenie tego budynku. Cyfry na wyświetlaczu LCD migotały jak oszalałe. Elena przestała liczyć piętra, gdy minęła siedemdziesiąte piąte. Spojrzała w lustro, by ostentacyjnie wygładzić pasek torebki... a w rzeczywistości przekonać się, czy broń nie jest zbyt widoczna.
Nikt nie powiedział, że ma przyjść bezbronna.
Winda zatrzymała się z cichym szumem, drzwi się rozsunęły. Nie dając sobie czasu na zastanowienie, łowczyni wyszła do szklanej zagródki. Natychmiast zorientowała się, że pomieszczenie stanowi jedynie obudowę dla szybu windy. Przed nią rozpościerał się dach... nie było nawet barierek zabezpieczających przed upadkiem.
Archaniołom prawdopodobnie nie zależało na tym, by ich goście czuli się swobodnie.
Jednak nie mogła nazwać swego interesanta niegościnnym – pośrodku dachu stał nakryty stół, zastawiony serwisem do kawy, rogalikami i sokiem pomarańczowym. Rozglądając się wokół, spostrzegła, że dach nie był wylany zwykłym betonem – wyłożono go ciemnymi kafelkami, które w świetle słońca migotały srebrzyście. Były piękne i niewątpliwie bardzo drogie. Ekstrawagancka rozrzutność, pomyślała, ale wtedy dotarło do niej, że dla skrzydlatej istoty dach musiał stanowić bardzo ważną część budynku.
Rafaela nie było nigdzie widać.
Położyła dłoń na klamce, otworzyła szklane drzwi i zdecydowanym krokiem wyszła na zewnątrz. Ku jej wielkiej uldze, kafelki miały szorstką powierzchnię. Wiatr był wprawdzie łagodny, jednak wiedziała, że na tej wysokości zdarzają się ostre podmuchy, a buty na obcasach nie zapewniały najlepszej przyczepności. Zastanawiała się, czy obrus jest przypięty do stołu klamerkami. Jeśli nie, w każdej chwili mógł odlecieć, pociągając za sobą jedzenie.
Może to i dobrze. Nerwy nie robiły za dobrze na apetyt.
Położyła torebkę na stole, ostrożnie podeszła do najbliższej krawędzi i spojrzała w dół. Na widok aniołów wylatujących z Wieży poczuła przypływ zachwytu. Przelatywały tak blisko, że niemal w zasięgu ręki, szum ich potężnych skrzydeł brzmiał niczym syreni śpiew.
– Ostrożnie – powiedział czyjś rozbawiony głos.
Elena nawet nie drgnęła – sekundę wcześniej wyczuła powiew wiatru spowodowany łopotaniem skrzydeł.
– Czy któryś z nich złapałby mnie gdybym spadła? – spytała, nie oglądając się za siebie.
– Gdyby akurat miał na to ochotę – odparł. Kątem oka dostrzegła obok siebie krawędzie pierzastych skrzydeł. – Nie masz lęku wysokości.
– Nie – przyznała. Była tak przerażona emanującą od niego mocą, że jej głos zabrzmiał zupełnie normalnie. Miała do wyboru: zacząć mówić albo wrzeszczeć. – Ale jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak wysoko.
– Jak ci się podoba ten widok?
Wzięła głęboki oddech, cofnęła się o krok, po czym spojrzała na swego rozmówcę. Jego widok był niczym uderzenie młota. Był...
– Piękny – wyszeptała.
Jego oczy miały kolor najczystszego błękitu, zdawało się, że jakiś niebiański artysta zmiażdżył na pył szafiry, aby otrzymać taką farbę, a potem namalował tęczówki lekkimi muśnięciami pędzla. Nie mogła oderwać wzroku od jego twarzy, gdy nagły podmuch wiatru uniósł kosmyki czarnych włosów. Słowo „czarne” zdawało jej się w tej chwili zupełnie nieadekwatne. Barwa włosów była głęboka niczym noc. Starannie wycieniowane kosmyki sięgały mu do ramion, podkreślając ostre rysy twarzy. Elena poczuła, że palce same jej się wyrywają, by pogładzić te włosy.
Był piękny, to prawda, jednak była to uroda wojownika lub zdobywcy. Moc biła z każdego cala jego skóry. A przecież jeszcze nawet nie spojrzała na jego niezwykłe skrzydła. Pióra miały kolor delikatnej bieli i wydawały się lekko migotać. Gdy wytężyła wzrok, spostrzegła, skąd to wrażenie – każde z nich miało złote zakończenie.
– Tak, bardzo tu pięknie – odparł, wyrywając ją z zamyślenia.
Elena zamrugała gwałtownie, po czym poczuła, że rumieniec wypełza jej na policzki. Nie miała pojęcia, jak długo gapiła się na niego w milczeniu.
– Tak.
Na twarzy archanioła igrał uśmieszek, jakby cień satysfakcji... i śmiertelnej koncentracji.
– Usiądźmy do śniadania i porozmawiajmy.
Wściekła na siebie, że pozwoliła się tak zauroczyć, ugryzła się mocno w policzek. Nie zamierzała pozwolić, by znów wciągnął ją w tę pułapkę. Rafael najwyraźniej zdawał sobie sprawę, jakie wrażenie wywiera na śmiertelnikach jego niezwykła uroda. A zatem był jedynie aroganckim sukinsynem, któremu powinna się bez problemu postawić.
Odsunął krzesło, po czym zastygł w bezruchu. Łowczyni zatrzymała się o krok od stołu, mając bolesną świadomość, jak bardzo przeciwnik przewyższa ją wzrostem i siłą. Rzadko zdarzało się, by poczuła się mała lub słaba. Archanioł – bez żadnego wysiłku – sprawił, że poczuła jedno i drugie, czym rozwścieczył ją tak, że nagle zapragnęła odwetu.
– Nie lubię, gdy ktoś staje mi za plecami.
W jego błękitnych oczach pojawił się błysk zaskoczenia.
– To raczej ja powinienem obawiać się ciosu w plecy. W końcu to ty masz przy sobie ukrytą broń.
Nietrudno było się tego domyślić. Łowcy zawsze chodzili uzbrojeni.
– Różnica polega na tym, że ja mogę zginąć.
Z rozbawieniem machnął ręką, po czym obszedł stół dookoła. Jego skrzydła dotknęły kafelków, pozostawiając smugę błyszczących drobinek złota. Elena była przekonana, że zrobił to specjalnie. Aniołowie nie zawsze rozsiewali anielski pył. Jednak, gdy już do tego dochodziło, zarówno ludzie jak i wampiry byli gotowi wyzbierać go do ostatniego ziarnka. Jeden pyłek tej substancji był wart więcej niż diament bez skazy.
Jeśli Rafael sądził, że łowczyni padnie na kolana i zacznie go zgarniać rękami, to był w błędzie.
– Nie boisz się mnie – stwierdził.
Nie była na tyle głupia, by kłamać.
– Jestem przerażona. Jednak założyłam, że nie wezwałeś mnie tutaj tylko po to, by zepchnąć mnie z dachu.
Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu, jakby powiedziała coś zabawnego.
– Usiądź, Eleno. – Jej imię zabrzmiało w jego ustach niczym zaklęcie, jakby poznając je, zdobył nad nią władzę. – Masz rację, nie zamierzam cię zabić. W każdym razie nie dzisiaj.
Łowczyni usiadła, zwrócona plecami do windy. Rafael, niczym staroświecki dżentelmen, czekał, aż ona zajmie miejsce, po czym ułożył skrzydła na specjalnie zaprojektowanym oparciu i sam usiadł.
– Ile masz lat? – wyrwało się Elenie, nim zdołała zdusić w sobie ciekawość.
Archanioł uniósł kształtną brew.
– Nie masz ani krzty instynktu samozachowawczego? – Jego głos zabrzmiał spokojnie, ale kryła się w nim stal.
Kobieta poczuła, że lodowate mrówki przechodzą jej po krzyżu.
– Można powiedzieć, że nie – w końcu jestem łowcą.
W głębi błękitnych oczu mignęło coś ciemnego i śmiertelnie groźnego.
– Urodzona łowczyni. Nie wyszkolona.
– Tak.
– Ile wampirów schwytałaś lub zabiłaś?
– Wiesz ile. To dlatego tu jestem.
Znów zerwał się wiatr i tym razem powiew był dość silny, by zakołysać filiżankami i wyrwać parę kosmyków z jej koka. Nie próbowała teraz poprawiać fryzury. Nie spuszczała wzroku z archanioła, który spoglądał na nią niczym wielki drapieżnik na schwytanego królika.
– Opowiedz mi o swoich zdolnościach. – Tym razem był to zwykły rozkaz. Archanioł przestał się nią bawić.
Elena oparła się pokusie, by odwrócić wzrok, mimo że musiała w tym celu wbić paznokcie w udo.
– Wyczuwam wampiry po zapachu. Potrafię wskazać wampira w tłumie. To wszystko.
Była to zupełnie nieprzydatna umiejętność – chyba że dla łowcy. W takim przypadku określenie „wybór przyszłego zawodu” można było uznać za oksymoron.
– W jakim wieku musi być wampir, abyś mogła go wyczuć?
Było to bardzo dziwne pytanie i Elena przez chwilę rozważała odpowiedź.
– Najmłodszy, jakiego kiedykolwiek wytropiłam, miał dwa miesiące. To bardzo skrajny przypadek. Większość wampirów woli odczekać przynajmniej rok, zanim zdecydują się spróbować jakichś numerów.
– A zatem nigdy nie miałaś kontaktu z bardzo młodym?
Łowczyni nie miała pojęcia, do czego zmierza jej gospodarz.
– To zależy, jak zdefiniować kontakt. Widziałam je, ale nie próbowałam z nimi walczyć. Jesteś aniołem, więc na pewno wiesz, że wampiry dość kiepsko funkcjonują przez pierwszy miesiąc po Przemianie.
Stąd popularny wizerunek wampirów jako bezmyślnych zombie. Przez pierwsze kilka tygodni te stworzenia były naprawdę odstręczające. Oczy miały szeroko otwarte, ale nie widać w nich było ani śladu rozumu. Ich ciało było blade i sflaczałe, ruchy zupełnie nieskoordynowane. Właśnie dlatego grupy ekstremistów najczęściej atakowały młode wampiry. Większości ludzi łatwiej przychodziło torturowanie kogoś, kto wyglądał jak chodzące zwłoki, niż osoby, która mogłaby zostać ich najlepszym kumplem. Albo – jak w przypadku Eleny – szwagrem.
– Młode nie potrafią nawet zdobywać pokarmu, nie mówiąc już o planowaniu ucieczki.
– Przeprowadzimy jednak pewien test – oznajmił archanioł, po czym sięgnął po szklankę soku i upił łyk. – Zjedz coś.
– Nie jestem głodna.
Odstawił szklankę.
– To zniewaga krwi odmówić archaniołowi przy jego stole.
Elena nigdy nie słyszała tego określenia, ale słowo „krew” nie wróżyło nic dobrego.
– Jadłam już śniadanie w domu – skłamała. W rzeczywistości z trudem była w stanie przełknąć trochę wody.
– Więc napij się – powiedział rzeczowo, a ona wiedziała, że oczekiwał bezwarunkowego posłuszeństwa. Poczuła, że coś w niej pęka.
– Albo co?
Wiatr ucichł. Nawet chmury wyglądały, jakby zamarły w miejscu.
Śmierć szeptała jej do ucha.



Dodano: 2011-01-01 12:31:59
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS