NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Ukazały się

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)


 Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

 Kingfisher, T. - "Cierń"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Maas, Sarah J. - "Dom płomienia i cienia"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

Linki

Siedlar, Paweł - "x3"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: Listopad 2010
ISBN: 978-83-7574-254-1
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
seria: Asy polskiej fantastyki



Siedlar, Paweł - "x3"

Studnia

Leśniczy, który konno wjechał na podwórze, zastał go pogrążonego w fatalistycznej rezygnacji.
– Witam, witam, pana artystę – zawołał, złażąc z siodła. – Jakże się państwu mieszka?
– Aaa, pan leśniczy. Dźndbry panu. Całkiem, całkiem przyjemnie się mieszka, ale widzi pan....– Irek wykonał nieokreślony gest. – Czy mógłby pan nam pożyczyć piłę? Jakbym przyciął parę takich belek, to bym spasował. Żeby zasłonić. Przed dziećmi. Żona mi kazała...
– Masz pan mądrą żonę. A piłę jutro przywiozę. Tymczasem zakryj pan drzwiami.
– Drzwiami?
– Od stodoły. Albo lepiej od szopy, bo mniejsze. Pomogę panu. – Wspólnymi siłami zdjęli drzwi z zawiasów i przesłonili nimi studnię tak, że dostęp do jej wnętrza stał się mocno utrudniony.
– Dziękuję. Sam bym na to nie wpadł. Dzisiaj, z rana syn o mało co nie nadział się na widły. Skakali z córką na sino. W sianie widły były, diabli nadali. A przysiągłbym, że widziałem je oparte o ścianę. Niewiele brakowało. Na szczęście żona przyleciała w samą porę. Teraz jest trochę ...eeee... rozdrażniona. Dlatego wolę się nie spierać i studnię zabezpieczyć, bo znów im coś do głowy strzeli. Wie pan, jak to z dziećmi.
– Wiem, wiem. Moje już odchowane i na swoim. Ale wnuki mam, to wiem. Ale i dzieci pamiętam, co wyprawiały, skaranie boskie!!!!. A piłę, jako się rzekło, jutro przywiozę, coś się przytnie i będzie zgrabniej. Ale, ale. Ja do pana. Mam sprawę.
– Jaką sprawę?
– Intymną.
– Intymną???
– Na osobności. Chodź pan do stodoły.
– Do stodoły? Niby.... po co?
– Już ja wiem po co. – Nie zwracając na słabe protesty i niezdecydowany opór pociągnął artystę za rękaw.
– No, coś pan, coś pan...?
– Cicho! – leśniczy bez dalszych ceregieli, czujnie rozglądając się na boki, wepchnął go do stodoły. Starannie zamknął wrota. Na wszelki wypadek wyjrzał przez szparę. Irek nieufnie przyglądał się jego zabiegom.

9

– Siadaj pan. – Stary wskazał mu pieniek do rąbania drzewa. Sam siadł na drugim, tuż obok.
– No co jest? – Obawa Irka była mniejsza od ciekawości.
– Powoli, powoli. – Mundurowy otworzył mapnik i wyciągnął litrową flachę. – Co pan powiesz na to? – Wyciągnął zębami gumowy korek i podsunął malarzowi pod nos.
– Domowy?
– Nooo...
– Trzeba tak było od razu.
– Nie chciałem, żeby kobita zobaczyła, znaczy się żona pańska. – Podniósł flachę do ust. – No to ciach, żeby nam się dzieci samolotów nie czepiały.
Pociągnął słuszny łyk i podał butelkę Irkowi. Ten zbyt ufnie przytknął ją do ust. Zaraz zakrztusił się, oczy wyszły mu z orbit.
– O Jezuuuuuuu – zawył i rozkaszlał się straszliwie.
– Mo cios, no nie? – Leśniczy był dumny z wywołanego wrażenia.
– O Jezuuuuuuuniu – artysta dysząc i rozpaczliwie łapiąc powietrze przychodził do siebie. – Wody, wooody! – Zerwał się z pieńka.
– A dokąd to, panie malarz?
– Po wodę. Do studni, khe, khe, kheuuuuuh....
– Coś pan, z byka spadł? Nie pij pan tej wody!
– Niby dlaczego?
– To jest krwawa woda.
– Krwawa woda? To dlatego nie chciał pan naszej herbaty?
– Dlatego. Żebyś pan wiedział, ile tu krwi wsiąkło w tą ziemię naszą, we wojnę, hohoho.
– To było bardzo dawno. Woda stale się wymienia i wymienia na nową. Nigdy nie stoi w miejscu. Zresztą skąd mamy brać wodę jak nie ze studni?
– Ze źródełka. Całkiem niedaleczko, najwyżej półtora kilometra.
– I niby ta ze źródełka będzie lepsza?
– A lepsza.
– To jakaś bzdurka, przesąd miejscowy. Ale wiesz pan co – bezwiednie przejął sposób mówienia swego gościa – pozwól pan jeszcze tą flaszeczkę.
Tym razem był ostrożniejszy. Pociągnął niewielki łyczek. Gorzała wykrzywiła mu twarz, ale już się nie zakrztusił.
– Mocarna – pochwalił.
– Będą z pana ludzie.– Leśniczy wyjął z mapnika pęto kiełbasy, ukroił kawałek kozikiem i nadział go na czubek noża. – Na, panie malarz.
Turlik przymknął oczy i delektował się nowym smakiem. – Pierwszorzędna. Jeszcze nigdy takiej nie jadłem. Też domowa?
– Z dzika. – Stary popił z butelki, otarł wąsy rękawem i odgryzł mały kawałek prosto z pęta. – A wedle tej wody, to żadna bzdura ani przesąd, tylko prawda, najprawdziwsza. Bo tak – zaczął wyliczać na palcach: – najsamprzód bitwa była we wojnę, pierwszą ma się rozumieć, światową. Trupów moc i po dziś dzień w tej ziemi leżą. We drugą wojnę z kolei Niemcy Cyganów przywieźli ciężarówkami skąd się dało i wybili dobrych parę tysięcy. Głównie baby i dzieci, bo, wiesz pan, chłopów im trochę pouciekało, nie mieli jeszcze szwabiska wprawy. I teraz ten las, przy rzece zwie się „babi mór”. Potem polowali po lasach na tych Cyganów co im zwiali, jak na zwierzynę jakąsi. Z psami, dasz pan wiarę? Strzelali ich jak zające, powiadam panu, słyszaneż to rzeczy? Ktoż to widział tak? Ludzie przecież, a że Cygany? Nie ich to wina...– Leśniczy był oburzony, więc pociągnął głębszy łyk.
– Potem – wysunął drugi palec – przyszła kolej na Żydów dookolnych i dalszych i wszystkich trrrrach...... Do piachu. Tą razą im nikt nie uciekł, bo się szwabiska nauczyli i nie dało rady uciec, więc już nie polowali na ludzi, tylko zabijali na miejscu. Grzebali ich też na miejscu. Wszystkich. Wszędzie. Kazali kopać doły i do tych dołów, bez różnicy kobiety dzieci, starzy, młodzi – wszystkich na kupę. Jam tego nie widział, bom był mały wtenczas ino strzały słyszałem i krzyk straszny, choć daleki. A ojciec, co gajowym był, mówił potem, że z bliska to od tego krzyku uszy pękały. Żydówki się darły jak im dzieci mordowali, wiadomo. I nic się nie dało zrobić. Nic. Ojciec wraz z innymi, co ich Niemcy przygnali, potem zasypywał te doły i pił przez dni parę. Do nieprzytomności się zalewał. Żeby zapomnieć. No, ja go rozumiem. Wiesz pan, tyle lat minęło, a sam słyszę czasem te krzyki. Osobliwie w nocy. – Podał Irkowi butelkę, powtórzył swoje „na” i tonem wykładowcy dodał – Najpierw weź pan oddech głęboki, potem łyknij, potem wypuść pan powietrze i się przyjmie. A kaca po nim nie ma. Taki to u nas bimber!
– W ręce waszmości perswaduję. – Malarz trochę się wygłupiał. Zaczynał odczuwać działanie silnego alkoholu. – Niechże zwilżę jamę. – Ukłonił się swemu nauczycielowi, ostentacyjnie nabrał haust powietrza, wypił łyk, wypuścił powietrze długim „huuuuu”. W tym czasie leśniczy na trzecim palcu wyliczał nieszczęścia niby plagi zsyłane na okolicę.
– W czterdziestym drugim, albo trzecim wielka bitwa była z partyzantami. Niemcy, rozumiesz pan, otoczyli partyzantów i wytłukli wielu. Mało kto ocalał, choć znałem jednego, już po wojnie. Ale i nasze chłopaki odgryzali się czym mogli i niejeden Szwab się nogami nakrył i wrócił do swojego faterlandu w sosnowej kufajce, albo i nie wrócił, tylko spoczął w tej ziemi naszej ojczystej, psia jego mać.
Irek podsunął mu butelkę, żeby było sprawiedliwie, lecz leśniczy zignorował jego gest.
– Zaraz, zaraz. – Machnął ręką niecierpliwie i wysunął czwarty palec, wobec czego spragniony artysta pokrzepił się sam. Gardło miał już przywykłe, więc i łyk był długi, solidny. Z poważaniem. Zaś leśniczy kontynuował swoją lekcję lokalnej historii.
– Później, już pod koniec, Niemcy się wynieśli, tylko Madziarów zostawili. Sami, rozumiesz pan, dali drała przed Ruskimi. Sojuszników zostawili na zatracenie. Bo prawda, prawdą, niepewny to był dla nich sojusznik, oj nie. Madziary się raczej z naszymi kumali i z partyzantką, a z Niemcami nie za bardzo i poniewoli szli. Wojenny los. Mus, to mus, rozkaz to rozkaz, bo inaczej, czapa.
Madziary się okopali. Mieli broń maszynową, mieli dwie armatki. Jak Ruscy nadeszli, poddać się nie chcieli. Woleli wyginąć i wyginęli. Co do jednego, bo Ruskich była kupa. I leźli z tym swoim uraa, uraaa i padali, padali, padali. Czołgów też kilka stracili na przedpolu, bo Madziary prażyli celnie ze swych armatek. Ale amunicji im zabrakło. Wtedy ich Ruscy wzięli. Porżnęli Madziarów, ale samych Ruskich ze trzy razy więcej padło, bo Madziar, dobry żołnierz, a tamci wszyscy pijani szli do ataku, ino wpieriod i wpieriod. Ostatni bronili się tu. W tym domu i w stodole. Tu czołgiem nie podjedzie, więc najpierw ich Ruscy chcieli wykurzyć, ale zima była, śnieg, mokro i nie chciało się palić. Musieli szturmem brać i wzięli. Wał trupów był dookoła – leśniczy zatoczył ręką krąg. – To już pamiętam bom już z siedem, osiem lat miał i z ojcem przyszedł jak po wszystkim było. Od tych Madziarów okolica zwie się Madziarskie Górki. Znaczy się miejscowi tak mówią. Gospodarz, dobry chłop, chociaż mu w życiu nie szło, niejaki Połasek, najpierw nie chciał uciekać, gospodarki zostawić, co ją był nie tak dawno w spadku dostał. Potem za późno się zrobiło na ucieczkę. I też ich pomordowali całą rodzinę, wszystkich, chłopa, babę, dzieci. A z córką co wyprawiała dzicz kałmucka, paaannie! Starzy powiadali, co trupy grzebali, że i żal i wstyd patrzeć na nią było, taką ją ze studni wyciągli gołą i roztentegowaną, bo jak już wszyscy panie tego z nią żołdaki, rozumiesz pan co – stary wykonał znaczący gest i takąż minę – to wrzucili niebogę do studni i tam skonała do końca. Choć Bogiem, a prawdą nie wiem, czy wcześniej jeszcze żywą była. I pan chcesz pić wodę z tej studni, tfu.
Irek, który słuchał przez cały czas uważnie, teraz miał minę jakby chciał zaraz puścić pawika. Grdyka mu chodziła w górę i w dół. Jednak opanował się gdy przechylił butelkę i znów łyknął rzetelnie.
– To było bardzo, bardzo dawno – odparł trochę nieswoim głosem.
– Ja tylko mówię. I daj pan tę flaszkę, bo mi zaschło. Jak to pan powiadasz? Niechże zwilżę jamę? Tak? – Leśniczy sam zwilżył jamę i otarł wąsy. – A żonka pańska tu aby nie zajrzy?– Z obawą łypnął przez szparę.
– Danuśka poszła do lasu z dziećmi. Nie mówiłem? Na poziomki. Mnie zostawili, żebym studnię naprawił. To naprawiam, hehehe.
– Niemożliwe.
– Niemożliwe co?
– Toż widziałem na własne oczy widziałem, kobita w oknie stała.
– Zdawało się panu.
– Jakie tam „zdawało się” ? Oczy mam jeszcze dobre. Paaaanie! Ja ze sztucera na sto metrów komara trafiam w sam koniec fiuta!
– W domu nie ma nikogo.
Leśniczy zdjął czapkę i przeżegnał się szeroko. – Jak nie żona pańska, to musi Paulina.
– Paulina?
– Gospodarska córka, we studni utopiona. Ludzie powiadają, że wraca. Paulina jej było. Rzadkie imię u nas, bo rzadkie. Dziewczyna ładna, młoda, jasna. W chusteczce. Nic nie robi ino se chadza tu i tam. A jak się wróci, to nic dobrego z tego nie ma. Najsampierw się pokazała zaraz potem, jak nowi ludzie tu przyszli i dom wyrychtowali, odbudowali prawie całkiem, bo zrujnowany był mocno. Tych banda zabiła, wiesz pan, po wojnie bandy się włóczyły rabusiów, maruderów z Werwolfu i kto tam panie jeszcze. Ona, znaczy Paulina zwidziała się i następnym, już niedługo. Tych to bezpieka wziena i słuch o nich zaginął. Potem chałupa długo pusto stała, aż się jeden trafił z zagranicy i kupił za grosze. Tego powieszonego znaleźli. Potem jeszcze jeden był, z miasta. Na serce ponoć zmarł w tym domu i tak idzie latami. A teraz wy.... i ona, Paulina w oknie....
– O cholera, cholerka, dzieciom się śniła jakaś kobitka w kożuszku i chustce. Mówiły, że umarła, a jak żywa, jakoś tak...
– No widzisz pan? Spieprzajcie stąd, bo się wam jeszcze co przytrafi. Byle prędko. Wiesz pan, nie chciałem przy żonce pańskiej i przy dzieciach takich rzeczy mówić, żeby nie straszyć, ale pan kobitę przekonaj. Przekonaj pan żonkę...


Dodano: 2010-11-09 17:08:20
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS