NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Swan, Richard - "Tyrania Wiary"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Larsen, Reif - "Świat według T.S. Spiveta"
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Tłumaczenie: Jarosław Włodarczyk
Data wydania: 2009
ISBN: 978-83-245-8852-7
Oprawa: miękka
Format: 165 x 240 mm
Liczba stron: 390
Cena: 39,99 zł
Ilustracje: Ben Gibson i Reif Larsen



Sobotnie czytanie. 308-535-1598

308-535-1598


Przyglądam się rysom twarzy Reifa Larsena, autora książki „Świat wedug T.S. Spiveta”. Młody Amerykanin pochodzenia niewątpliwie skandynawskiego. Blondyn o niebieskim wejrzeniu, wydaje się, że nawet przenikliwym. Oblicze jeszcze nie oznaczone, nietknięte losem, bruzdy czasu wciąż przed nim. Zanim jąłem czytać książkę, spojrzałem na tę fotografię jakby w poszukiwaniu jakiejś zapowiedzi. Czego można się spodziewać po pisarzu o takich charakterystykach zewnętrznych? Czy zewnętrzność przekłada się na wnętrza bogactwo lub ubóstwo? Chyba raczej odwrotnie – to, co w środku, wybija się, rzeźbi nas, degeneruje rysy, bądź je ubogaca? Czy pisarze science fiction różnią się zewnętrznością swą od Doroty Masłowskiej, Jerzego Pilcha? Czy uprawa fantasy inaczej kształtuje zewnętrznie niż tworzenie cyberpunku? Czy pisarze fantasy w końcu wydrążą w swym obliczu szlachetne rysy Gandalfa Białego? Oczekuję jakiejś naukowej dysertacji na ten temat, jakiegoś mapowania lic pisarskich uzależnionych od gatunku wykonywanej literatury. Gdyby jednak stosować transpozycję wyrazu oblicza na otchłanność przesłań, należałoby dzieło Larsena odłożyć przed przeczytaniem pierwszego akapitu, co świadczy mimo wszystko o zawodności metody.
Tytułowy bohater książki jest dzieckiem, które nie jest dzieckiem, a jednak mimo wszystko pozostaje dzieckiem. Paradoksalność zawijasów tego zdania postaram się rozwikłać w dalszej części wywodu. Zatem T.S. Spivet to dwunastoletni geniusz, którego obsesją jest swoiste mapowanie świata. Precyzja jego kartograficznego kunsztu przynosi mu rozgłos – wnet zostaje nagrodzony i zaproszony przez słynny Instytut Smithsona. Chłopiec opuszcza w tajemnicy przed rodzicami rodzinną Montanę i towarowymi pociągami podróżuje do Waszyngtonu. A co przeżył i co widział, książka ta właśnie wam opowie, że sparafrazuję tekst z pewnego wybitnego serialu.
Niewątpliwie jest to powieść drogi – i to w podwójnym sensie; bowiem nasz Spivet pokonuje z pewnością przestrzeń, ale również... czas. Jest to wędrówka także wewnętrzna, podróż do źródeł własnej tożsamości, zmaganie się bohatera ze śmiercią swego młodszego brata, z trudnymi relacjami zachodzącymi między jego rodzicami (ojciec to typowy twardy kowboj; matka – typ systematycznego naukowca). Czasem przygody wewnętrzne Spiveta dominują kinetyczny wymiar podróży oraz wszelkie zewnętrzne wydarzenia. Można by wręcz określić historię Larsena jako najbardziej statyczną powieść drogi w historii literatury. Autor wybrnął z tego impasu dowcipnym zabiegiem graficznym: gdy dygresje oraz wspomnienia zawłaszczają objętość książki, rysuje na marginesie mapkę podróży – w którym to miejscu bohater akurat się znajduje (przypomina to podobne chwyty filmowców, choćby Spielberga z kolejnych historii o Indianie Jonesie). Trzeba w tym miejscu zwrócić uwagę na unikalny układ typograficzny książki. Jest ona – przyznajmy to – wydana pięknie; bogato ilustrowana (niby to przez Spiveta; w istocie przez samego Larsena oraz Bena Gibsona). Marginesy stron wykorzystywane są tu rabunkowo – pełnią rolę odnośników dygresyjnych, co w istocie podwaja objętość dzieła. Zabieg formalnie jest ciekawy, budzi jednak we mnie mieszane uczucia (zanotowałem sobie, że wolne od wtrąceń strony to 136-7 oraz 168-9). Pamiętam jak mi kiedyś radził Marek Oramus – „Jacek, tnij wszelkie poboczności i dygresje”; dostrzegał bowiem we mnie wyraźne skłonności do literackiego ględzenia (rzecz jasna, nie do końca dałem temu posłuch). Larsen tymczasem czyni z owego bocznego mlaskania istną metodę literacką i jest to jednak intrygujące, choć bywa ciężkostrawne.
Żebyśmy się dobrze zrozumieli – mapy T.S. Spiveta opisują nie tylko przestrzeń, nie tylko czas nawet, ale i czynności albo stany wewnętrzne. Sporządza nasz bohater mapę czynności obierania kukurydzy, albo rozkład popijania whisky przez ojca, z częstotliwością pobieranych haustów. Chłopiec szuka w rzeczywistości regularności – poszukiwanie sensu świata zyskuje u niego wymiar obsesji. Przypomina dziecko-potwora z autobiograficznego „Wysokiego Zamku” Lema, które musi poznać tajemnicę funkcjonowania wszystkiego; nawet kosztem dysfunkcjonalności badanego przedmiotu czy urządzenia. T.S. Spivet nazywa świat; być może dlatego, że się go po dziecięcemu boi (jak każdy z nas?). Dziecko, które nie będąc dzieckiem, pozostaje dzieckiem. Wykorzystana tu jest zresztą dziecięca wrażliwość, jeszcze nie stępiona nadmiarem bodźców, nie poddana autocenzurze. Dla Spiveta wszystko jest jednakowo istotne, jednakowo tajemnicze, warte sportretowania.
Można tę obsesyjność ma(ł)powania świata interpretować jednak nieco inaczej; w duchu raczej borgesowkim. To Borges bowiem w „Dalszych dociekaniach” formułuje myśl taką: Wyobraźmy sobie, że pewna część Anglii została doskonale zniwelowana i że kartograf rysuje na niej mapę Anglii. Dzieło jest doskonałe; nie ma szczegółu Anglii, nawet najdrobniejszego, który nie zostałby odnotowany na mapie wszystko ma tu swój odpowiednik. Owa mapa, w takim wypadku, musi zawierać mapę mapy, która musi zawierać mapę mapy mapy itd. – w nieskończoność. Dalej pyta Borges: dlaczego niepokoi nas to, że mapa zawiera się w mapie, a tysiąc i jedna noc w „Księdze tysiąca i jednej nocy”? Dlaczego napawa nas lękiem to, że don Kichote jest czytelnikiem „Don Kichote’a”, a Hamlet – widzem „Hamleta”? Takie inwersje sugerują, że skoro bohaterowie jakiejś fikcji mogą być jej czytelnikami czy widzami, to my, jej czytelnicy czy widzowie, możemy równie dobrze być fikcją. Mały Spivet ociera się o tę tajemnicę, sporządzając mapy własnego istnienia, bądź też... nieistnienia? Czy Larsen kreując Spiveta, nie sporządza mapy siebie samego?
Czy mamy w tym tekście jakiekolwiek elementy fantastyki? Oczywiście – nie znam prozy, nawet uchodzącej za dokumentalną, w której fantastyki, albo choć fantazji by nie używano. Natomiast elementy owe mają charakter umowny, pretekstowy i incydentalny – np. dialogi Spiveta z przedmiotami martwymi można by tłumaczyć jako majaczenia podnieconego ekscytującą podróżą dziecięcego umysłu. Tunel czasoprzestrzenny, w jaki rzekomo wpada chłopiec da się interpretować w duchu podobnym – sam niekiedy, porażony monotonią i rytmem podróży, mam wrażenie, że wypadłem poza ramy tej rzeczywistości. A może i wypadłem, może wszyscy od czasu do czasu wypadamy? Diabli wiedzą.
Duże wrażenie zrobiła na mnie impresyjność tej opowieści; próba uchwycenia momentu, tajemnicy, wrażenia, wspomnienia. Pewne sformułowania, choć pozornie proste, jakoś mnie wzbogaciły, choć innym czytelnikom wydać się mogą nijakie, zbyt być może prymitywne – pewnie to kwestia koherencji wrażliwości. Dwa przykłady. Spivet pisze o napotkanym włóczędze nadużywającym wulgaryzmów: Co się dzieje, gdy słowa są złe, ale nastrój wokół tych słów jest dobry? Jakoś rezonuje we mnie to zdanie. Wiele razy spotykałem ludzi, którzy wygadywali głupstwa albo obrzydliwości, a jednak było w nich coś ciepłego, swojskiego. I odwrotnie – poczucie wspólnoty na poziomie werbalnym często nie przekłada się nijak na współodczuwanie w warstwie głębszej. Albo to: Ludzie lubią dawać, natomiast nie lubią czynności dawania. I znów w jednym zdaniu zawarte całe pokłady wstydu, jaki się odczuwa (o ile odczuwa się go, rzecz jasna) podczas dawania jałmużny. Jest w tym coś pradoksalnie intymnego – wydaje się, że wielu ludzi nie dzieli się zasobami z innymi bynajmniej nie z powodu skąpstwa, ale raczej straszliwej transparentności tej czynności. Oczywiście, zdarzają się Jensenowi i niezręczności, np. opisując pewną postać pozwala sobie na takie barokowe brewerie: entropiczna pucołowatość wieku średniego.
Fajny jest też pomysł (choć może to wcale nie fikcja?) z numerem Gorącej Linii Włóczęgów – jest w tym coś z tradycji amerykańskich pielgrzymek (szczególnie w okresie Wielkiego Kryzysu, gdy rzesze poszukiwały pracy); i związanego z tym odruchu wzajemnej pomocy (wypracowano system zaszyfrowanych znaków umieszczanych na stacjach kolejowych oznaczających przychylność bądź nieprzychylność danej miejscowości dla obcych); ale jest też coś magicznego, metafizycznego. Jak baśniowy artefakt do wykorzystania przez podróżnych, którzy znaleźli się w opresji. Larsen nawet ten numer podaje. Chcecie zadzwonić?



Autor: Jacek Sobota
Dodano: 2010-09-11 18:16:45
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS