NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Gromyko, Olga - "Wiedźma opiekunka", część 2
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Kroniki Belorskie
Tytuł oryginału: Ведьма-хранительница
Tłumaczenie: Marina Makarevskaya
Data wydania: Wrzesień 2010
ISBN: 978-83-7574-191-9
Format: 125 x195 mm
Liczba stron: 264
Cena: 31,00 zł
Seria: Obca Krew
Tom cyklu: 2



Gromyko, Olga - "Wiedźma opiekunka", część 2 #1

Ptak żywcem patroszony, albo zdziczała harpia raczyła przedrzeć gardziołko!

Rolar nalegał, żebyśmy wyruszyli natychmiast. Znaczy, natychmiast po tym, jak on się przebierze (wynajmowany przez wampira pokój znajdował się w pobliżu), spakuje i nakreśli kilka zdań – myślałyśmy, że będzie pisał podanie o urlop do swojego dziesiętnika, okazało się jednak, że dziesiętnikiem jest on sam, a list skierowany był do właścicielki, by nie ważyła się oddawać pokoju komu innemu, czy wyprzedawać pozostawionych tam rzeczy. Kolczugę i miecz wampir sobie zostawił, ale zmienił strażniczą kurtkę i uprząż konia. „W przeciwnym razie będę się za bardzo rzucał w oczy i komuś mogą przyjść do głowy niepotrzebne pytania odnośnie tego, czego strażnik z Witiagu miałby szukać w Jeziornej Krainie czy Arlissie” – wyjaśnił.
Przed zmrokiem udało nam się pokonać prawie dwadzieścia wiorst. W zasadzie moglibyśmy przejechać więcej, ponieważ noc była naprawdę jasna i księżycowa, a konie się wcale nie zmęczyły, lecz na naszej drodze stanął jeden z dopływów rzeki Pieszczotki, niezbyt szeroki, ale szybki. Niestety, okoliczny most akurat został zniesiony przez wodę. „Już trzeci raz w tym miesiącu – ponuro wyjaśnił nam brygadier królewskich budowniczych, którzy właśnie od nowa wbijali podpory – a przecież stawiamy solidnie, jak dla siebie. No cud i tyle!”. Uznaliśmy, że nie będziemy ryzykować pokonywania po zmroku nieznanej rzeki. Kupieckie wozy skręcały z traktu na drogę objazdową, przy której stał znak z napisem: „Trollowy most. Miedziak z pieszego, pięć z konnego, srebrnik od wozu”. I w tym momencie dosyć żywo wyobraziłam sobie dziesiątkę wyrośniętych trolli, którzy w nocy w pocie czoła próbują osłabić darmowy most.
Za rzeką zaczynała się Jeziorna Kraina, która zajmowała cały wschód kraju. W jej środku znajdowało się Driwo, ogromne jezioro z dziesiątkami wysepek i setkami zatoczek, wypełnione syrenami i dlatego zamknięte dla rybaków – jeżeli ktoś okazywał się na tyle głupi, by zarzucić sieć, to wracała ona pełna wodorostów, kłód, żab albo i z całkiem nieświeżym topielcem, specjalnie zachowanym na taką okazję. Najbardziej upartymi kłusownikami zajmował się kraken, olbrzymi wąż wodny z mackami zamiast płetw, zdolny sprowadzić na właściwą drogę nawet największego grzesznika – co prawda pośmiertnie... Do Driwa wpływało sześć dużych rzek i niezliczona ilość małych, które rozgałęziały się i przeplatały. Na wiosnę rozlewało się, zamieniając całą krainę w jedno olbrzymie jezioro, więc i zwierząt w okolicy nie żyło za dużo. Wioski również stały tam niezbyt gęsto, ale za to był to raj dla ptactwa oraz wszelakich istot wodnych.
Najbardziej martwiła mnie kwestia zaginionego wilka. W czasie drogi nie widziałam go nawet kątem oka, choć akurat to jeszcze o niczym nie świadczyło – las nie przylegał bezpośrednio do traktu, a widniał niedaleko jako jednolita ciemna wstęga. Pod wieczór nawet otulił się niebieskawą mgłą. Jak najbardziej mogło się zdarzyć, że w ciągu dnia wilka odstraszali poruszający się po drodze ludzie. A teraz – świętujący w pobliżu budowlańcy, których natchniony, acz niezbyt trzeźwy i zgodny śpiew miał spore szanse wykończyć szczególnie płochliwych żywych albo i podnieść z mogił kilka trupów.
– Za Pieszczotką od witiagskiego traktu odgałęzia się arlisski – poinformował nas Rolar. – Biegnie trochę bardziej na północ, więc jeżeli zejdziemy ze dwie wiorsty w dół rzeki, to rano, po tym jak się przeprawimy, wyprowadzę was do niego krótszą drogą.
Dochodzące od ogniska robotników zaśpiewy spowodowały, że nawet Orsana nie miała do pomysłu żadnych zastrzeżeń, mimo że przez całą drogę jechała pomiędzy mną a wampirem, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie budzi on w niej zaufania. Zresztą trzeba powiedzieć, że winę za to ponosił sam Rolar, który wydawał się czerpać znaczną przyjemność ze straszenia biednej dziewczyny. Opowiadał jej znane sobie albo po prostu w biegu wymyślone potworne legendy o wampirach, które kończyły się gorącymi zapewnieniami, że to wszystko kłamstwo i wymysł, knowania paskudnych wiedźminów, co do których miał nadzieję, że ja i Orsana się nie zaliczałyśmy. Oblizywał się przy tym, że ho, ho... Ja trzymałam się trochę z boku i nie zwracałam uwagi na te bzdury, ale najemniczka raz po raz rzucała w kierunku gadatliwego wampira nieprzyjemny komentarz, zaczynając chyba rozważać karierę wiedźmina.
Okazało się, że znacznie wygodniej będzie jechać wąską glinianą drożyną, ciągnącą się wzdłuż porośniętego krzewami brzegu, który powoli podnosił się i pod koniec drugiej wiorsty miał już wysokość końskiej piersi, a dalej zamieniał w solidne urwisko, srebrzące się w świetle księżyca. Orsana już wyraźnie mruczała pod nosem: „Oś, wiedziałam że tak będzie, zaciągnął do jakieś owrażyny, zaraz zasmokcza ta utopi”, a Rolar rozglądał się dookoła wyraźnie zaniepokojony, gdy zupełnym przypadkiem udało mi się odkryć wygodne zejście do wody, na wpół schowane pod nisko zwisającymi pędami wierzby.
Na brzegu czekała na nas wspaniała polanka, na której znalazło się nawet miejsce na ognisko i kilka grubych osmalonych polan. Konie mogły poszczypać sobie trawkę, a otaczające polanę drzewa pozwalały rozpalić ognisko bez ryzyka, że będzie ono widoczne od strony wody albo traktu.
Opału akurat wystarczało na rozniecenie ognia, lecz przydałby się również zapas na noc, zatem wampir, jako najlepiej radzący sobie po zmierzchu, został oddelegowany do lasu. Orsana zdjęła kolczugę i pas, ale zatrzymała miecz, po czym przerzuciła przez ramię długi ręcznik i ruszyła w kierunku brzegu. Ja natomiast zajęłam się urządzaniem miejsca na nocleg, czyli niepewnie podeszłam do najbliższego świerku, klepiąc się mieczem po dłoni. Miecz jak zawsze był tępy, jako że obchodziłam się z nim wyjątkowo nieporadnie i wolałam nie ostrzyć, by się nie zaciąć. Łamanie gałęzi wydawało się trudne, a rąbanie ich – zbyt głośne, ponieważ mogło ściągnąć uwagę rozbójników. Magia natomiast mogła zwalić na nasze głowy coś jeszcze mniej przyjemnego. Zresztą okoliczne potwory zbiegały się na wszystko jak leci, wliczając w to dźwięki toporów po północy, tak więc ostatecznie zdecydowałam się na magię i szybciutko dokonałam korekty kosmetycznej kilku świerków, pstrykając palcami w podstawę ich gałęzi.
Posłania mi wyszły królewskie, pozostawało tylko rozpalić ognisko. I w tym momencie gdzieś daleko w lesie, a może na zalanej łące za lasem zawyły wilki. Smołka najspokojniej w świecie dalej szczypała trawę, co prawda postawiwszy uszy – ale wydawało się, że uważa jakieś tam wilki za coś stanowczo niegodnego swojej uwagi. Wianek i Karaś, rudy ogier Rolara, szli za jej przykładem, filozoficznie zakładając, że głodne wilki nie będą marnować czasu na serenady.
A mnie zrobiło się nieco nieswojo i po raz pierwszy w życiu zaczęłam zazdrościć wilkołakom. Jest ci niedobrze i smutno, to możesz zamienić się w zwierzę i wyrzucić z siebie żal w szalonym biegu przez leśne chaszcze, albo smutnym wyciu... No dobra, kogoś się zje, bywa. Po co się szlajają i pchają na ząb... Za to rano jesteś wesoły i świeży jak ogóreczek, nie masz żadnych problemów czy rozterek! Może i ja powinnam spróbować? Co prawda zmieniać kształtu nie umiem, ale jeżeli stanąć na czworakach i...
– Ua-uuuu!!
Wilki zdziwione umilkły. Smołka zakrztusiła się i zaczęła kaszleć, kręcąc łbem. Sama nie spodziewałam się takiego efektu – wycie bardziej przypominało wrzask, i to przedśmiertny. Dźwięczne echo przeraziło stado wron, które nocowały w koronie świerku, ptaki z desperackim krakaniem zaczęły krążyć nad polaną, podczas gdy wszystkie okoliczne potwory na wyścigi z rozbójnikami rzuciły się albo nas szukać, albo w kierunku zgoła przeciwnym.
– Żeby was wszystkich! – Skoczyłam na nogi i z irytacją rzuciłam do ogniska kawałek błękitnego płomienia. Część gałęzi rozprysła się po polanie, a reszta strzeliła ogniem prawie do samych czubków drzew.
– Szo to buło?! – Orsana nadbiegła od brzegu. Dziewczyna jedną ręką przetrzymywała opadający ręcznik, a w drugiej ściskała rękojeść obnażonego miecza. Jej spojrzenie dziko błądziło po okolicy. – Hto wereszaw?
– Może jakiś ptak? – zasugerowałam niepewnie.
– Taki żywcem patroszony chcesz powiedzieć? – Nieprzekonana najemniczka opuściła miecz i dokładniej owinęła się ręcznikiem. – Nie, ty tam mów, co chcesz, ale mi się to miejsce nie podoba! Niedobre ono jest, przeklęte! Chmara wilków, a teraz jeszcze jakaś zdziczała harpia raczyła przedrzeć gardziołko!
– Co to było?! – Z krzaków z trzaskiem wyskoczył Rolar, który mieczem tworzył dookoła siebie szeroką przesiekę. – Kto krzyczał?
– Harpia – powtórzyłam chmurnie – Przelatująca...
Wampir z westchnieniem ulgi schował miecz do pochwy, obrzucił najemniczkę spojrzeniem i gwizdnął z zachwytem.
– Orsano, mówił ci ktoś kiedyś, że masz prześliczną tętnicę?
Najemniczka rzuciła wampirowi spojrzenie pełne wstrętu, splunęła i w milczeniu skoczyła w dół na brzeg, nie zapominając zabrać ze sobą miecza.
– Chciałem powiedzieć śliczne nogi – przyznał się nieco zawstydzony Rolar w odpowiedzi na mój niemy wyrzut. – Ale ona tak gwałtownie reaguje na moje żarty, że mnie jakby ktoś ciągnął za język! – Po czym dodał szeptem: – Wolho, czy nie mogłabyś się lepiej kontrolować? Ja rozumiem, że to od ciebie nie zależy, ale jednak spróbuj, bo w przeciwnym razie...
– Co w przeciwnym razie?
Nieoczekiwanie gdzieś w krzakach tuż obok nas odezwał się wilk. Nie zawył, a warknął krótko i nisko, jak gdyby strzelił z bata.
– Len! – Bez wahania rzuciłam się do przodu, ale wampir zdołał złapać mnie za kołnierz.
– Jesteś pewna?
Opamiętałam się. Nie umiałam rozróżniać wilczych głosów i istniała dokładnie taka sama możliwość, że odpowiedział mi jakiś tutejszy przywódca watahy, którego zadziwiłam nie mniej niż towarzyszy. Ale ile byśmy z Rolarem nie nasłuchiwali, ciąg dalszy nie nastąpił, nawet gałęzie nie zaszeleściły.
– Nie, a ty? – Doświadczenia z Dogewy podpowiadały mi, że wampira praktycznie nie daje się złapać z zaskoczenia, z daleka czują zbliżanie się dowolnej istoty żywej, czy byłoby to zwierzę, czy człowiek, czy inny wampir. A poza tym potrafią bezbłędnie odróżnić jedno od drugiego.
Rolar pokręcił głową.
– Władcy nie potrafi wykryć nawet straż granicy, przynajmniej póki go nie zobaczy. W krzakach siedziało jakieś zwierzę, ale teraz już go tam nie ma, proponuję więc coś przegryźć i kłaść się spać, ja popilnuję.
– Mogę postawić magiczną barierę.
– Postaw koniecznie. Ale dodatkowa ochrona nie zaszkodzi, a mnie dwie, trzy godziny snu wystarczą. A przy okazji, jak ta twoja bariera działa? Nie zwróci się przeciwko mnie, jeśli w środku nocy wpadnę na pomysł zwiedzić okoliczne krzaczki?
– Nie, nawet jeżeli dorobisz się ciężkiego rozstroju żołądka i będziesz co chwilę latał w tę i z powrotem. Wszyscy, którzy znajdowali się na polanie w momencie stawiania bariery, uznawani są za „swoich”. Natomiast jeżeli granicę przekroczy ktoś obcy, oberwie po nogach, po czym zostanie odrzucony do tyłu, a my usłyszymy głośny dźwięk.
– Jaki dokładnie?
Niezdecydowanie wzruszyłam ramionami.
– Najczęściej niecenzuralny. Ale może się skończyć na zwykłym łupnięciu o ziemię.
– Nie ma co, ciekawa pobudka nas czeka. – Uśmiechnął się Rolar. – Szczególnie jeżeli rozbójnicy zdecydują się atakować jednocześnie. Wiesz, jednak będą stał na straży, a koło świtu zrobię zwiad. I jeżeli wszystko będzie spokojnie, to się chwilę prześpię.
Rozumiałam jego obawy. Wampiry śpią bardzo mocno – jak martwi, i to w dosłownym sensie tego słowa – o pomyłkę naprawdę nietrudno. Rolar będzie potrzebował nie mniej niż trzech minut, żeby dość do siebie, a do tego momentu ciężar obrony spada na mnie i Orsanę. Może być, że właśnie tę słabość wykorzystali rozbójnicy, którzy zaatakowali poselstwo w środku nocy, bo w przeciwnym razie sześć wampirów, na czele z Lenem, bez trudu załatwiłyby całą bandę, nawet jeśli ta liczyłaby sobie nie dwudziestu, a trzydziestu ludzi... Najprawdopodobniej ludzi, pomyślałam z goryczą. Co prawda, nie trafiłam na żadnego rozbójniczego trupa, co było bardzo dziwne – bo przecież zgodnie z ich własnymi zapewnieniami stracili siedmiu. Może zdążyli zakopać? Chociaż z drugiej strony, nie mieli na to za dużo czasu, góra dwie godziny. Więc najpewniej po prostu odciągnęli w krzaki i przywalili gałęziami. Tylko po co? Bali się, że ich ktoś rozpozna?
Moje rozmyślania przerwane zostały przez Orsanę, której wampir zaproponował dwa kładnie za „jednego malutkiego łyka, w celach leczniczych”, czym zarobił na policzek. Najemniczka akurat przeplatała warkocz i w tej chwili, wściekła i rozczochrana, sama przypominała strzygę. Głośno domagała się zaprzestania „znuszannia nad uczciwą diwczyną”, a nie mniej oburzony Rolar z sarkazmem w głosie dopytywał się, odkąd to ugryzienie za pieniądze uznawane jest za nieprzyzwoitą propozycję. Zupełnie nie przejęli się takim drobiazgiem jak nieoczekiwanie zanikłe głosy i przez jakiś czas wcale skutecznie wykłócali przy użyciu rąk, po czym opamiętali się i z niezrozumieniem zapatrzyli na mnie.
– Nie zdejmę, póki się nie pogodzicie – stwierdziłam ze zmęczeniem. – Albo rzucajcie losy, kto jedzie ze mną dalej, a kogo udusimy, żeby nie przeszkadzał spać.
W tym momencie oboje wbili spojrzenia w czubki własnych butów i rozłożyli ręce – że niby co za problem, nawet patrzeć nie będę w jego (jej) kierunku. Udałam, że wierzę.


Dodano: 2010-09-06 17:03:40
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS