NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Ford, Jeffrey - "Rubieże"
Wydawnictwo: Solaris
Cykl: Ford, Jeffrey - "Cley"
Tytuł oryginału: The Beyond
Tłumaczenie: Martyna Plisenko
Data wydania: Styczeń 2010
Wydanie: I
ISBN: 978-83-7590-008-8
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 262
Cena: 32,90 zł
Tom cyklu: 3



Wywiad z Jeffreyem Fordem

Piszę to, co chcę i co muszę


Katedra: Przede wszystkim chciałbym pogratulować nominacji do World Fantasy Award [wywiad z autorem przeprowadzono tuż przed ogłoszeniem wyników – dop. Jan Żerański]. Znany polski pisarz, Feliks W. Kres, powiedział, że „pisarzem jest się od urodzenia”. Czy chciałeś podjąć karierę pisarską już jako dziecko?
Jeffrey Ford: Dzięki. Tak, całkiem wcześnie chciałem pisać, i zresztą to robiłem. Kiedy byłem dzieckiem i chodziłem do szkoły, czytałem bardzo dużo książek, i często czytano mi książki, a sam pisywałem wiersze i opowiadania w zeszytach, lecz miałem z tym duże problemy. Usilnie starałem się to robić, ale upłynęło dużo wody w Wiśle nim byłem w stanie napisać coś, co ktoś inny, poza mną, mógłby w ogóle przeczytać.

K: Kiedy więc wpadłeś na pomysł „Fizjonomiki”?
JF: Byłem wówczas w Filadelfii, w Temple University Library, przygotowując się do obrony pracy magisterskiej, kiedy natknąłem się na kopię pewnego starego woluminu autorstwa Johana C. Levatera, siedemnastowiecznego fizjonomisty. Księgę wspaniale zilustrowano galeriami głów i opisami cech każdego oblicza, sygnalizując je bystremu fizjonomiście. Niemalże natychmiast uderzyło mnie, jak wspaniałą metaforą naszych czasów była ta księga, czasów, gdy wszystko traktujemy powierzchownie, i tylko tak oceniamy, a przecież jest to i płaskie, i głupie. Tamtego dnia, zanim opuściłem gmach biblioteki, już miałem pomysł na całą trylogię, lecz o ile pomysły przyszły szybko, musiał upłynąć bodaj cały następny rok, nim zacząłem pisać pierwszą część.

K: Czy duża jest zatem różnica między pierwszym i ostatnim szkicem „Fizjonomiki”?
JF: Pewna różnica jest. Przez pierwsze pięćdziesiąt stron naprawdę ciężko pracowałem, żeby dokładnie opisać wszystko to, co sobie wtedy wyobraziłem, chcąc wpaść również w rytm, jak i uchwycić dokładny obraz owego uczucia. W pewnym sensie pracowałem chyba nawet za mocno. W miarę kontynuowania prac nad trylogią, właśnie od tego momentu, styl staje się jednak bardziej naturalny. Nie było dużo zmian w „Fizjonomice”, ale już przy sequelach współpracowałem z inną, „wilczą” redaktorką, Jennifer Brehl, i z mojego doświadczenia wynika, że ta współpraca bardzo się książkom przysłużyła.

K: Przygotowując się do tego wywiadu przeczytałem na nowo twoje opowieści i zauważyłem, jak ponure są niektóre z nich. Główny bohater „Imperium lodów” nawet nie istnieje, a w „Fizjonomice” właśnie ludzi ocenia się po wyglądzie, po tym, jacy są na zewnątrz. Czemu piszesz tak ponure historie?
JF: Przyznaję, część z nich faktycznie jest ponura, ale ich jest niemal tak wiele, jak opowiadań i powieści, gdzie zdarzają się też dobre rzeczy, ludzie sobie pomagają wzajemnie i ewidentna jest obecność pewnych form miłości. Myślę tutaj o takich utworach, jak „Akt stworzenia”, „Asystentka pisarza fantasy”, „Coffins on the River”, „Boatman’s Holiday”, „The Dreaming Wind”. Ale tak, oczywiście, są też opowieści ponure, i bardzo ponure, które zasmucają od razu, jak „The Beautiful Gelreesh”, czy nowe opowiadanie napisane dla Ellen Datlow do jednej jej antologii, „Daddy Long Legs of the Evening.” Chociaż muszę przyznać, że w ostateczności „Fizjonomika” kończy się całkiem dobrze, mimo pewnej, hmm, ponurowatości. Zresztą to przecież ponury świat i moja proza to po prostu odzwierciedla.

K: Czego więc możemy się spodziewać w drugim tomie, „W labiryncie pamięci”, który niedawno wyszedł w Polsce?
JF: Myślę, że jest to najlepsza cześć trylogii, dziwna, zwariowana fantasy pełna metaforycznych znaczeń, nawiązująca do fenomenu odzyskiwania informacji zutylizowanych przez komputery. Książka skupia się wokół idei „pałacu pamięci” – używanej przez starożytnych w celu spamiętania dużej ilości informacji. W powieści występują też demoniczny przewodnik, wyspa pływająca ponad morzem rtęci, pełne okrucieństwa latające głowy, coś w rodzaju potworów, Panopticon, choroba i jej antidotum. Mam nadzieję, że czytelnikom w Polsce się spodoba.

K: Pytałem, ponieważ nie zawsze można już na początku powiedzieć, do którego gatunku książka przynależy. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale to chyba tak naprawdę nie ma znaczenia. To, co się liczy to przede wszystkim obecność wielu warstw i masek w tekście. I to właśnie widzimy w wielu twoich historiach.
JF: To ma znaczenie przede wszystkim dla krytyków i recenzentów. Aha, dla księgarzy także, no i paru czytelników też, ale jako autor fikcji nie mam nic wspólnego z takimi podziałami. Myślę że pisanie opowieści, jakie są we mnie, bez patrzenia na oczekiwania niektórych fanów czy rynku, czy bez zwracania uwagi na dobre skądinąd podziały akademików, to mój obowiązek. Piszę to, co chcę i co muszę, i niech inni to klasyfikują. Rozumiem, oczywiście, że część osób czuje, że po prostu muszą to wszystko uporządkować, ale to nie moja robota. I tak mam od cholery na głowie.

K: A czy owe podziały znikną w ogóle kiedyś, w przyszłości? Nawet obecnie możemy obserwować zanikanie międzygatunkowych granic, a zdarza się, że tak zwani autorzy mainstreamowi, jak Haruki Murakami z „Kafką nad morzem”, wygrywają prestiżowe nagrody fantasy pokroju World Fantasy Award. To właśnie jest przyszłość? Świat bez barier?
JF: Patrząc na rynek wydawniczy w Stanach Zjednoczonych, sądzę, że w ciągu nadchodzących kilku lat staniemy się świadkami powrotu konserwatywnego punktu widzenia. Ekonomia jest w fatalnym stanie, a ponadto rozwija się ciągle cyfrowa gałąź przemysłu. Te czynniki przetestują finanse zarówno dużych wydawców, jak i tych niezależnych, i wyobrazić sobie mogę, że w dużej liczbie publikowane będą rzeczy „pewne”. Zawsze było sporo pisarzy zacierających granice i maszerujących przez ziemię niczyją między gatunkami, i takowi nie odejdą, ale myślę, że w najbliższym czasie nie będziemy ich widzieć tak często. I wydaje mi się, że fantasy i science fiction także stają się coraz bardziej tradycyjne. Co ciekawe, w horrorze z kolei kwitną młodzi pisarze, którzy próbują wykorzystać szansę i pchnąć wszystko do przodu.

K: Lubisz i bardzo się interesujesz literaturą międzynarodową. Czy jacyś autorzy zagraniczni wywarli na ciebie wpływ?
JF: Czytam bardzo wiele przekładów i mają one ogromny wpływ na moją twórczość. Czytam chyba równie wiele książek zza granicy, co dzieł rodzimych autorów. Spośród takich, którzy wywarli największy wpływ mógłbym tutaj wymienić Junichiro Tanizakiego, Kobo Abe, Bruno Schulza, Michela Tourniera, Nagiba Mafhouza, Marqueza, Borgesa… Chciałbym ujrzeć więcej dzieł nie-anglojęzycznych autorów przełożonych na angielski. W ogóle, wspaniale byłoby czytać książki pisarzy z całego świata. Pod względem przekładów Ameryka ssie, a kiedy jesteś autorem, odkrywanie nowych perspektyw, jakie oferują ci prace zagranicznych kolegów po piórze, jest niezwykle wartościowe. Jest w tym też pewne pokrewieństwo związane z człowieczeństwem i swego rodzaju poczucie egzotyczności, jakie lubię.

K: Cofnijmy się o parę lat. Czy bez Johna Gardnera zostałbyś pisarzem? Chyba możemy się zgodzić z tym, że spotkanie go było punktem zwrotnym.
JF: Bo było. Zachęcił mnie do tego, by potraktować pisanie fikcji poważnie i potraktować to, jak sztukę. Pod tym względem bardzo wiele mu zawdzięczam, ale mimo wszystko, jak sądzę, tak czy inaczej zostałbym pisarzem. Nauczył mnie podstaw i dał wolę, bym pracował nad sobą, ale większość z tego, czego się nauczyłem, a co pozwoliło mi pisać efektywnie opowiadania, odkryłem samodzielnie, pisząc opowiadania przez ostatnie dwanaście lat, po powrocie z pracy, w nocy, gdy moja żona i synowie poszli już spać.

K: Gardner był wymagającym nauczycielem?
JF: Jeśli będąc jego studentem nie czułeś się, jakbyś wypruwał z siebie żyły, olewał cię i skupiał na tych ludziach, którzy naprawdę pracowali, cały czas pisali, a potem poprawiali teksty. Siadywanie z nim nad opowiadaniami było oświecające, nie zatrzymywał się jedynie na krytyce. Wyjmował ołówek, urządzał rzeź, ale zawsze znajdował przy okazji jedną czy dwie rzeczy, za które potrafił pochwalić, po skończeniu masakry. A wiedział, o czym mówi. Posiadał bardzo głęboką wiedzę o pisaniu i o literaturze. Teraz w to się nie mogę zagłębić, ale jego podejście do nauczania bardzo różniło się od podejścia nauczycieli, jakich spotkałem na swojej drodze. Zaczynało się w miejscu, które znajdywało się poniżej... powyżej... aktualnych słów. Najpierw nauczał o fenomenie literatury i jak człowiek doświadcza opowiadania, o zaangażowaniu intuicji, o tym, jak ważna jest wyobraźnia i wyobrażanie sobie tego, co się pisze i co czyta.

K: To on nauczył cię używać narracji personalnej, którą używałeś tak wiele razy, chociażby w opowiadaniu „Imperium lodów”? Czy też odkryłeś ją samodzielnie?
JF: Z tego, co pamiętam, Gardner nie był wielkim fanem narracji personalnej. Pamiętam, jak kiedyś zacytował Henry’ego Jamesa, mówiąc coś w rodzaju, że taki typ narracji jest obrzydliwy... Moja wersja narracji personalnej, jednakże, została zainspirowana w dużej mierze pracami Isaaca Singera czy Rudyarda Kiplinga.

K: Co więc sprawia, że ją lubisz?
JF: Lubię przyjmować punkt widzenia bohatera, kiedy podróżuję wraz z nim przez świat przedstawiony. Lubię mieć poczucie odkrywania nowych rzeczy wraz z nim, co właściwie prowadzi do pewnego prawdopodobieństwa i założenia, że czytelnik nie zna historii poszczególnych bohaterów, a mimo to musi sobie radzić z tą podstawową wiedzą, jak w prawdziwym życiu – kiedy pierwszy raz spotykamy się z ludźmi, nic o nich nie wiemy; albo, kiedy przydarza się nam dziwna sytuacja. Nie potrzebuję kontrolować całego świata przedstawionego, chcę po prostu go doświadczać. To także dobrodziejstwo, bowiem czytelnik chętnie przyjmie do wiadomości interakcję naszego bohatera ze światem przedstawionym, w przypadku narracji personalnej, nawet kiedy nauczy się, że nasz bohater – lub bohaterka – jest niewiarygodny.

K: Czy kiedy z perspektywy czasu patrzysz na swoją twórczość, dostrzegasz jakieś zmiany? Jeśli tak, to jakie?
JF: Język stał się zdecydowanie mniej kwiecisty, chociaż okazjonalnie wciąż zdarza mi się napisać słabiznę, gdy przychodzi do zdań wielokrotnie złożonych. Jednakże, gdy przychodzi do opisywania bohaterów czy wyrażania słowami świata przedstawionego, stałem się bardziej oszczędny i dobrze, że tak się stało. Język jest mniej... zagracony, a przez to bardziej oddziałuje na wyobraźnię. To po pierwsze, ale moje pisanie zmienia się przez cały czas – pod kątem struktury, tematyki. Gdy byłem młody, moją obsesją była właśnie struktura tekstu. Czytając powieści bardziej przejmowałem się konstrukcją powieści niż jej treścią. W ciągu tych lat zdążyłem się nauczyć, że to właśnie opowieść, treść, jest najważniejsza, ale oduczenie się wszystkich złych nawyków, które kiedyś się poznało, jest bardzo trudne i zajmuje dużo czasu.

K: Jednak możemy powiedzieć, że twoje powieści, na przykład „The Girl in the Glass”, „The Portrait of Mrs Charbuque” and „The Shadow Year” wciąż dzielą ten sam obszar literackiego zainteresowania. Co prawda akcję umieściłeś w różnych odstępach czasowych, to jednak historia dzieje się w tym samym miejscu, na Long Island. W Nowym Jorku. Dlaczego?
JF: To prawda. Rzadko kiedy o tym opowiadam, ponieważ prawie nikt mnie się nie pytał o takie rzeczy, ale masz rację – wszystkie powieści są opowieściami z dreszczykiem i dzieją się na terenie, w którym dorastałem: Long Island właśnie i w Nowym Jorku. Stosunkowo wcześnie chciałem napisać serię „kryminałów” osadzonych w tamtym miejscu, a powodem, dla którego umieściłem te powieści właśnie tam, jest zutylizowana historia. W przeszłości pokopałem nieco w źródłach, aby dowiedzieć się więcej o miejscu, z którego pochodzę, i research, jakiego dokonałem w trakcie, bardzo mi się spodobał; bardziej w przypadku pierwszych dwóch książek niż trzeciej. Chciałbym jednak napisać jeszcze ze dwie powieści „w serii”.

K: Ciężko było ci skończyć „The Shadow Year”? Moim zdaniem to chyba najbardziej osobista powieść. Swoją drogą, twoja twórczość zawiera bardzo często wiele autobiograficznych wątków, wspomnień, lęków.
JF: W połowie pisania „The Shadow Year” doszedłem do punktu, kiedy lawina wspomnień mnie po prostu przygniotła. Musiałem książkę odłożyć ad acta i zamiast niej skończyłem „The Girl in the Glass”. Pisanie powieści zawierającej autobiograficzne wątki bywa trudne, zwłaszcza jeśli granica między fikcją a rzeczywistością zanika. Trzeba było pamiętać, że piszę fikcję, co sprawiło, że praca nad książką poszła znacznie gładziej. Cóż, jednoczesna służba bogom pamięci i fikcji bywa wyczerpująca. Zdecydowałem jednak, ostatecznie, że książka będzie przywoływała wyobraźnię, nie historię.

K: Na koniec chciałbym zapytać cię o plany. Nad czym obecnie pracujesz?
JF: W tej chwili nie bardzo mogę powiedzieć ci, nad czym pracuję, ale mam napisanych siedem nowych opowiadań, jakie powinny wyjść w nadciągających antologiach. Kiedy od ich publikacji minie jakiś czas, mam nadzieję wydać nowy zbiór opowiadań, „Crackpot Palace”.

K: Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.
JF: To ja dziękuję.

Zdjęcie pobrano z anglojęzycznej Wikipedii.


Autor: Żerań


Dodano: 2010-01-26 22:32:42
Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

malakh - 23:05 26-01-2010
O, Jeffrey ogolił się na Katedrę;p (w SFinksie był brodaty).

Mówisz Żerań, że "The Shadow Year" wart sprowadzenia?

Żerań - 23:13 26-01-2010
Zdecydowanie warto. Niedługo wypowiem się szerzej o książkach Jeffreya, a i być może gdzie indziej skrobnę też parę słów (nie w "SFinksie"). Zaś sam autor podarował nam jedno ze swoich opowiadań. Poczytaj sobie też nowelę "Botch Town":)

malakh - 23:42 26-01-2010
A które podarował?

Żerań - 23:56 26-01-2010
"The Exo-Skeleton Town":-)

Alek - 15:11 27-01-2010
"autorstwa Johana C. Levatera"

A dokładniej Johanna C. (Caspara albo Kaspara) Lavatera.

"Księgę wspaniale zilustrowano galeriami głów i opisami cech każdego oblicza, sygnalizując je bystremu fizjonomiście."

Sygnalizując??

I faktycznie powiedział Ford o Wiśle, czy to takie twórcze (niepotrzebnie) tłumaczenie?

Żerań - 22:01 27-01-2010
Tłumaczenie. Dlaczego niepotrzebnie? Tłumacz nie zawsze musi przekładać słowo w słowo, ważne żeby sens wypowiedzi - w tym wypadku chodziło o upływ czasu, jeśli dobrze pamiętam - został zachowany.

Za Lavatera przepraszam, czeski błąd. :oops:

Alek - 09:48 28-01-2010
Ale w oryginalnej wypowiedzi też był jakiś barwny idiom, czy po prostu upiększyłeś "minęło wiele czasu" wodą z Wisły?

I o co chodzi w cytowanym przeze mnie zdaniu o sygnalizowaniu?

W obu przypadkach pomocny byłby tekst oryginału. Czepiam się, bo chcę zrozumieć treść.

Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS