Umarł król, niech żyje król, czyli coś się kończy, coś się zaczyna
43. numer SFFiH kończy pewną epokę w historii czasopisma. Z funkcją redaktora naczelnego pożegnał się ojciec-założyciel Robert J. Szmidt, a jego miejsce zajmie Rafał Dębski. Zmieni się także wydawca – od następnego numeru pieczę nad magazynem przejmie Fabryka Słów. Co to oznacza dla pisma? Na pewno większą stabilność finansową, natomiast kwestią otwartą pozostaje sprawa ewentualnej utraty niezależności. Czy będziemy skazani tylko i wyłącznie na teksty autorów związanych z Fabryką Słów? Czy pismo stanie się jedynie słupem reklamowym? Czas pokaże. Mam nadzieję, że nowy redaktor naczelny będzie stał na straży autonomii pisma.
A jak wygląda literacka zawartość majowego numeru? Na pierwszy ogień idą „Książęta z Wież” Tomasza Bochińskiego, czyli kolejna odsłona przygód barbarzyńcy Valkara. Czyta się dobrze, ale równocześnie opowieść nie wyróżnia się niczym specjalnym pośród wielu innych conanopodobnych historyjek. Owszem, mamy pewne novum w postaci narracji prowadzonej przez trzy osoby, ale nie wpływa to w zasadniczy sposób na odbiór tekstu.
Podobnie rzecz się ma z „Płomieniem feniksa” Joanny Kozioł – historia barbarzyńcy Kła to kalka przygód howardowskiego bohatera. Czyta się szybko, ale zapomina natychmiast po zakończeniu lektury.
Dużo ciekawiej wypada natomiast „Skazka” Jewgienija T. Olejniczaka. Opowiadanie, osadzone w czasach Wielkiej Smuty, to zręcznie poprowadzona historia astrologa Hugo von Paulusena, który na rozkaz cara ma znaleźć przyczyny pojawienia się w Moskwie fantastycznych stworzeń. Muszę się przyznać, że bardzo przypadł mi do gustu bajkowy klimat czerpiący pełnymi garściami z folkloru rosyjskiego.
„Tygrys” Michała Galczaka to z kolei odwrócenie sytuacji z recenzowanej przeze mnie niedawno dylogii Marcina Ciszewskiego. Tutaj to niemiecki czołg z okresu II wojny światowej niespodziewanie pojawia się w samym środku współczesnej Warszawy. Pomysł ciekawy, chociaż pozostaje wrażenie, że można było wycisnąć z niego dużo więcej.
Z kolei „Beczka” Mateusza Kaszyńskiego powinna przypaść do gustu miłośnikom filmów z serii „Piła”. Brutalny i mocny tekst dzięki klaustrofobicznej atmosferze, której towarzyszy uczucie ciągłego zagrożenia, pozostaje w pamięci. Na plus zapisałbym także niezłe zakończenie.
Zawodzą natomiast „Ulice Nowej Moskwy” Macieja Musialika. W moim odczuciu zawiniła tutaj zmiana formuły. Dotychczas kolejne historie o tropicielu Watsonie były pisane w formie miniaturek, tym razem mamy do czynienia z dłuższym tekstem. Niestety po raz kolejny lepsze okazało się wrogiem dobrego. Fabuła wydaje się zbyt rozwleczona i tekst traci na atrakcyjności. I nie podnosi jej wprowadzenie do akcji postaci Rajmunda Szendlera czy Poirota.
Na uwagę zasługuje za to „Kozioł ofiarny” Łukasza Śmigla – przewrotne spojrzenie na zagadnienie eutanazji rozgrywające się w społeczeństwie, gdzie skończenie 70. roku życia jest równoznaczne z mordem jubilata.
Marek Żelkowski „Lotem na biegun południowy” po raz kolejny udowadnia, że ma ciekawe pomysły i nienaganny warsztat. Niestety sama fabuła opowiadania jest mocno przewidywalna i przypomina dziesiątki podobnych utworów. Duża szkoda, bo wymyślony przez autora świat pełen przypominających wizje Juliusza Verne’a wynalazków, posiada spory potencjał.
Dział publicystyki zawiera tym razem dwa teksty. Żelkowski i Żwikiewicz rozprawiają o „A jeśli nasz świat jest rajem? Ostatnie rozmowy z Philipem K. Dickiem”, książce pod redakcją Gwen Klee i Doris Elaine Sauter. Chociaż sama dyskusja nie porywa, to dla odmiany warto zapoznać się z miniaturką inspirowaną recenzowaną pozycją. Tymczasem Kres po wycieczkach około-politycznych i -światopoglądowych wraca do tematyki stricte literackiej i tłumaczy, dlaczego trudniej jest napisać opowiadanie od powieści. Być może jego rady trafią na podatny grunt, jednak osobiście chyba wolę, gdy autor „Księgi Całości” wciela się w komentatora naszej rzeczywistości…