Inna „Koralina”, i to w trzech wymiarach
Stosunkowo niedawno na ekrany kin wszedł film Koralina i tajemnicze drzwi na podstawie książki Neila Gaimana (co rzecz jasna pociągnęło za sobą jej reedycje). Podstawowym pytaniem, jakie zadawałem sobie przed seansem, było: jak ze stosunkowo krótkiego utworu Gaimana można zrobić ponad półtoragodzinny film? Okazało się, że bardzo prosto – poprzez dodanie licznych scen nieobecnych w wersji literackiej „Koraliny”. Czy to wyszło ekranizacji na dobre? Rzecz dyskusyjna, zależy w dużej mierze od indywidualnych preferencji dotyczących tego, jak powinna wyglądać ekranizacja. Osobiście popieram dwa skrajne poglądy: albo adaptacja trzyma się wiernie literackiego pierwowzoru, albo też wyciąga z niego tylko jakiś wątek, snując luźną opowieść na kanwie książki. Rozwiązania pośrednie, a do nich zalicza się Koralina i tajemnicze drzwi, nie wywierają na mnie zbyt pozytywnego wrażenia. Zupełnie, jakby twórcy nie mogli się zdecydować, gdzie zachować wierność, a gdzie podążyć własnymi drogami. Po tej dawce ogólników przejdźmy do rzeczy, czyli porównania książki i filmu.
Pierwsza zmiana, chyba najbardziej rzucająca się w oczy, to wprowadzenie dodatkowej postaci w filmie. Jest nią chłopiec o imieniu Wybie, wnuczek byłej właścicielki domu, w którym zamieszkała Koralina. Już samo jego obecność daje pretekst do stworzenia kilku dodatkowych scen, zmieniają się również te znane z książki (w zasadzie wszystkie ze studnią). Zapewne zamiarem twórców było danie tytułowej bohaterce przyjaciela i przez to wzbogacenie postaci, ale niewiele z tego wyszło: owszem, przyjaźń w końcu się rodzi, ale chyba tylko na zasadzie wymogów scenariusza. Na dobrą sprawę jedyną sensowną rolą, jaką pełni Wybie, jest zapoznawanie Koraliny z przeszłością domu, co pozwala jej w końcu zrozumieć naturę drugiej matki. Czy było to konieczne? Nie bardzo, w książce przecież doskonale poradziła sobie bez tego. Pomijam już w ogóle fakt, że Wybie sprawia wrażenie lekko upośledzonego, co ma chyba podkreślić jak wyjątkowym dzieckiem jest Koralina. Innego celu nie widzę.
Ucierpiała również (a może tylko zmieniła się?) charakterystyka samej Koraliny. Chęć bohaterki do badania otoczenia zeszła na dalszy plan. Myślę, że wiele osób nieznających wcześniej książki prawdopodobnie nie wyłapała tego, co na późniejszych etapach fabuły również miało swoje znaczenie. W ekranizacji zabrakło moim zdaniem tego przełożenia. Sama dziewczynka sprawia mniej sympatyczne wrażenie, odebrałem ją raczej jako osobę dosyć arogancką, a nie o silnej osobowości, jak to przedstawiał Gaiman. Moim zdaniem powoduje to mniejsze utożsamianie się odbiorcy z postacią, a przecież jest to sprawa kluczowa przy filmach (czy książkach, jeśli już o tym mowa) mających na celu wywołanie ciarek na plecach.
We wstępie napisałem, że do filmu dodano sporo nowych scen. Dotyczy to przede wszystkim początku i zakończenia obrazu. Szczególnie jest to widoczne przy fragmentach dziejących się po drugiej stronie tajemniczych drzwi. Po pierwsze Koralina przechodzi przez nie więcej razy niż w książce, więcej się tam też dzieje – choć niekoniecznie ciekawiej. Dobrą zmianą było rozbudowanie relacji dziewczynki z prawdziwymi rodzicami, pokazanie ich jako ludzi mających swoje obowiązki, a nie tylko zapracowane cienie. W książce być może nie było to potrzebne, aby nie zaburzać zwięzłości i prostoty, ale na potrzeby ekranizacji taka modyfikacja okazała się przydatna.
Wprowadzenie dodatkowych scen spowodowało jednak pewne rozwodnienie napięcia. Widz ma znacznie więcej czasu na oswojenie się z niesamowitościami, przemyślenie wydarzeń – w związku z tym niewiele jest niespodzianek. Na widowni nawet małe dzieci głośno wyrażały trafne przypuszczenia, co się za chwilę zdarzy. Uciekła gdzieś niesamowitość, trafiający nawet do starszego odbiorcy nastrój niepewności. W efekcie oglądałem film bez większych emocji.
W utrzymaniu klimatu z pewnością nie pomogły również rozwiązania wizualne. 3D to taki bajer, którego kino nie nauczyło się jeszcze w pełni wykorzystywać i służy raczej do pokazania w trakcie filmu kilku mało istotnych dla rozwoju fabuły gadżetów, niż rzeczywistego wprowadzenia widza w świat dziejący się na ekranie. Do tego dochodzi pojawiająca się często bajkowa kolorystyka, która z pewnością nie sprzyja budowaniu poczucia zagrożenia. Podobnie jak pojawiające się kilka razy w filmie piosenki.
Koralina i tajemnicze drzwi została pomyślana jako obraz przede wszystkim dla młodszych odbiorców (ale przecież książkowa „Koralina” również ma takie przeznaczenie). Zarówno scenariusz, jak i forma zostały temu podporządkowane: ot, żeby trochę dzieci nastraszyć, ale umiarkowanie. Dorosły widz raczej nie poczuje ani przez chwilę dreszczyku emocji, choć prawdopodobnie również nie będzie się nudził. W porównaniu filmu i książki znacznie lepiej wypada utwór Gaimana, który jest bardziej uniwersalny (przede wszystkim wiekowo). Co nie oznacza, że film oceniam jako zły. Jest inny, nie pasujący do mojej wizji „Koraliny”.