Srodze myliłby się ten, kto – idąc tropem nieco zdradliwego tytułu – wziąłby „Córkę łupieżcy” za krewną Conana Barbarzyńcy. Mikropowieść Jacka Dukaja leży bowiem na drugim krańcu continuum fantastycznych konwencji. To najprawdziwsze hard science fiction bez żadnej taryfy ulgowej.
Tytułową córką łupieżcy jest 18-letnia Zuzanna Klajn, która próbuje rozwikłać tajemnicę pojawiającego się znikąd, niezwykłego miasta. Przy okazji – próbuje też rozwiązać zagadkę zaginionego ojca, archeologa, którego losy wydają się być z owym miastem związane. Zuzanna realizuje swoją misję wespół z garstką wyjątkowo nieszablonowych bohaterów – że wspomnę tylko o przednarodzonej Malenie czy chandleryzującym detektywie Światomile Niewyraźnym.
Powiedzieć, że Dukaj stworzył postacie wyraziste i oryginalne, to zdecydowanie za mało. W świecie, w którym można uciąć sobie pogawędkę z nienarodzonymi, w którym rzeczywistość miesza się z „lsnem”, bohaterowie stanowią zjawiska zbliżone złożonością i mozaiką wewnętrznych dylematów do bohaterów herbertowskich „Kronik Diuny”, choć – to chyba rzecz charakterystyczna dla wczesnego Dukaja – pewne ich rysy albo styl narracji czynią ich nieco nienaturalnymi.
Wielowarstwowa struktura rzeczywistości, w którą rzuca te postacie Dukaj, sprawia, że czytelnik może chwilami czuć się zagubiony, niczym Zamoyski rzucony we wrogi, postludzki świat „Perfekcyjnej niedoskonałości” (choć „Córce łupieżcy” daleko do złożoności tego dzieła). Jednak lektura przebiega w sposób właściwy dla prozy Dukaja: po początkowym zagubieniu rozpoczyna się odkrywanie fascynującego świata, z niezwykłym miastem na czele.
To miasto właśnie – obce, niezrozumiałe, pełne potężnej wiedzy – stanowi punkt wyjścia do rozważań o życiu i śmierci naszej cywilizacji, jej miejscu w kosmicznym bezkresie, o naszej chwilowości w kontekście prastarego wszechświata. Pojawiają się pytania o rozwój, jego granice, niebezpieczeństwa ślepych uliczek i pozorność technologicznych sukcesów, których konsekwencje mogą okazać się fatalne.
Rozmyśla też Dukaj nad dziedziczeniem i amnezją – zarówno w skali mikro, gdy w zagadkę miasta wkracza, w ślad za ojcem, „córka łupieżcy”, jak i w skali makro, gdy dzieła technologii przyszłości mogą być równie dobrze zabytkami przeszłości. W tej przesyconej esejem i refleksjami mikropowieści, fabuła sprawia często wrażenie zaledwie pretekstu. Ci, którzy znają wyobraźnię i oryginalność ocen Dukaja, wiedzą jednak, że w niczym to nie umniejsza wartości „Córki”.
Gabarytami utwór przypomina nieco „Extensę” i jego objętość może rozczarować lubiących sążniste powieści (a tych wśród fanów Dukaja winno być ponadprzeciętnie wielu). Czy więc warto? Odpowiedź zależy od przyjętego algorytmu. Można z pewnością narzekać, że „Córka łupieżcy” to raptem 138 stron w łupieżczej cenie właściwej ekskluzywnym wydaniom. Można też kręcić nosem, że rzecz publikowano już przecież przed pięciu laty. Wszystko to jednak nic, jeśli powyższe podzielić przez współczynnik Dukaja, który sprawia, że nie ma rzeczy, która by wyszła spod jego ręki i nie była warta przynajmniej przeczytania.
Autor:
Krzysztof Pochmara
Dodano: 2009-03-29 20:54:52