„Świt czarnego słońca” jest pierwszym tomem „Trylogii Zimnego Ognia”, osadzonej w realiach planety Erny, na której istnieje aktywna forma energii znana jako fae. Jej interakcja z ludzkimi myślami powoduje materializowanie się lęków i koszmarów pod postacią rozmaitych demonów i potworów. Fae można wykorzystywać do własnych celów, przetwarzając w rozmaity sposób. Jest to swego rodzaju energia magiczna, która jednak nie każdemu pozwala się kształtować swobodnie.
Erna to planeta zasiedlona wieki temu. Dokonali tego kolonizatorzy z Ziemi, planety będącej obecnie marzeniem i celem zamieszkujących Ernę ludzi. Wspomnienie o Ziemi nadaje sens życiu wielu z nich.
Główną oś fabularną „Świtu czarnego słońca” stanowi konfrontacja ludzi z demonami będącymi wytworami ich wyobraźni połączonej z działaniem fae. Dzieje się tak z powodu coraz większej ingerencji niechcianych istot w ludzkie życie. Skutkuje to ostatecznie wyprawą w celu odzyskania utraconych przez znakomitą adeptkę i Mistrzynię Wiedzy, Ciani Faraday, rzeczy dlań najcenniejszych: myśli, uczuć, zdolności, doświadczeń itp. wyssanych przez głodnego demona. Co ciekawe, czoło wrogom postanawiają razem stawić także Sensei, jej współpracownik, wielebny Damien Kilcannon Vryce oraz Gerald Tarrant zwany Łowcą. Współpraca tych dwóch ostatnich – przedstawiciela kościoła z okrutnym władcą Puszczy – jest nie tylko niespodzianką, ale i koniecznością dodającą ich relacjom specyficznego kolorytu. Każda z postaci tworzących grupę ma swoje plany i cele determinujące ich postępowanie.
Wszyscy oni próbują, wraz ze spotkanymi niecodziennymi współtowarzyszami, stawić czoło Hegemonowi Lemy, władcy cytadeli znajdującego się na dalekich rubieżach Erny, w kraju bezludnym, aczkolwiek nie niezamieszkałym...
Autorce udało się stworzyć naprawdę ciekawy świat. Zarówno pod względem jego konstrukcji, jak i zamieszkujących go ras czy wykreowanych postaci. Na uwagę zasługuje pomysł z fae. Jest to bez wątpienia rozwiązanie oryginalne, pozwalające urozmaicić fabułę. Plusem jest także osadzenie akcji w realiach krainy quasi fantasy, ale tysiąc dwieście lat po skolonizowaniu jej przez Ziemian. Skutkiem tego mamy do czynienia z nieczęsto spotykanym, ale zgrabnie uzasadnionym połączeniem fantasy (fae i związane z nią czary) z fantastyką naukową (wspomnienia o kolonistach, Ziemi).
Friedman pisze dość ciekawie, aczkolwiek muszę przyznać, że książka trochę mi się dłużyła. Nie jest to kwestia stylu, ale bardziej fabuły, która z początku ciekawa, momentami staje się dość liniowa i przewidywalna. Nie jest to, na szczęście, sztampa i czasem autorce udaje się poprowadzić akcję bardziej zaskakująco, ale jednak przydałoby się więcej niespodzianek.
Bohaterowie są dość interesujący, choć tutaj również nie należy spodziewać się rewelacji. Fajnie, że autorka potrafi zebrać i postawić przed wspólnym zadaniem przeciwstawne postaci. Na pewno potrafi też ich zindywidualizować, przedstawić charaktery oraz cele, do jakich dążą. Pytanie tylko, ile w tym wszystkim głębi i wielowarstwowości? Nie można określić postaci kapłana Vryce'a, adeptki Ciani czy uosabiającego zło Tarranta wielowymiarowymi, ale, na szczęście, nie są to też bohaterowie płascy i jednoznaczni, a to już sporo.
Myślę, że warto sięgnąć po książkę rozpoczynającą „Trylogię Zimnego Ognia”. Mimo braku literackich i fantastycznych fajerwerków otrzymujemy solidną dawkę przygody osadzonej w naprawdę ciekawym, oryginalnym i umiejętnie przestawionym uniwersum.
Ocena: 7/10
Autor:
Galvar
Dodano: 2009-01-14 23:28:48
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
Gavein - 12:33 15-01-2009
Ja się rozczarowałem - przeczytałem 1 tom TZO latem na urlopie i chyba tylko na takie ulgowe okoliczności książka się nadaje. TZO to sztampowa i dość infantylna fantasy wzbogacona śladowymi niestety elementami sf. Kolejne tomy odpuszczam.