NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Crouch, Blake - "Upgrade. Wyższy poziom"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Dębski, Rafał - "Serce teściowej"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: Listopad 2008
ISBN: 978-83-7574-018-9
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Liczba stron: 376
Cena: 29,99
seria: Asy polskiej fantastyki



Dębski, Rafał - "Serce teściowej" #2

Czy ce równa się emcekwadrat

Smok w jaskini pod szkarpą zamieszkał, niecałe dwie wiorsty od grodu. Zatem jeszcze nim słońce dobrze wzbiło się na nieboskłon, byliśmy na miejscu. Rycerz pod pachą ściskał ciężką, w całości okutą żelazem kopię, ja zasię ku pokrzepieniu księgę Marcusa Sanctusa Huberathusa do piersi tuliłem.
- Patrzaj, Jakubie - odezwał się rycerz, a głos jego zadudnił głucho wewnątrz wielkiego hełmu - jaką to sobie ogromną pieczarę bestia za siedzibę obrała. Ku postrachowi maluczkich pewnie to uczyniła, by uwierzyli, że iście potężna jest.
- A jeśli w istocie rzeczy tak wielki jest smok? - spytałem drżącym głosem.
- A to odczytaj tam z księgi, co trzeba na taką okoliczność.
I odczytałem, a w miarę zagłębiania się w uczoności traktatu, wracała we mnie wiara i nadzieja. Oto bowiem, jeśli najdzie się smok nadmiernie wielki, słaby w ruchach musi być i głupawy, a latać zgoła nie może wcale. Tak i bodaj łatwiejszym jeszcze może paść łupem mocarnego rycerza niźli mały i zwrotny potwór.
- Sam zatem widzisz, jako jest - rzekł Strzygniew Strzegonia. - Zaś żaden smok, jeśli dobrze mi całą rzecz objaśniłeś, dłuższy nad sto lub sto pięćdziesiąt łokci tak czy siak być nie może. Gdyby bowiem był większy, zgoła by żyć nie potrafił, a własny ciężar rozpłaszczałby go na ziemi. Czy tak?
- Tak owe słowa mędrca pojmować niechybnie należy.
- Zatem poczynajmy, a godnie. Zatrąb w róg, mój wierny giermku.
Przyłożyłem do warg koniec instrumentu i zadąłem jak mogłem najgłośniej.
Zaczem mój dzielny rycerz wrażą poczwarę na bój wyzwał. Krzyczał i dzwonił wielką tarczą, a ja trąbiłem z całych sił, aż nareszcie w jaskini począł się czynić ruch. Bestia, zbudzona i, wnosząc z niskiego groźnego pomruku, ogromnie rozdrażniona, zaczęła wypełzać. Wpierw ukazał się pysk do jaszczurczego podobny, a potem...
Wstrzymałem oddech, patrząc na owo zjawisko. Powiadano, iż trzysta łokci miał mierzyć potwór. Łeż to była, wierzajcie mi! Smok najmarniej na trzysta, jeno nie łokci, a kroków był długi! Nim cały z jaskini wylazł, przed południem nieledwie się zrobiło. A mój rycerz czekał cierpliwie, modlitwą się pokrzepiając.
- Dobrze jest - rzucił ku mnie. - Im większa gadzina, tym mniej się będzie mogła opędzić przed mym kunsztem rycerskim. I latać nie umie na pewno, spójrz jak małe ma skrzydła przy swej postaci.
Smok zasię spojrzał po polu, szukając, kto mu w spokojności pobruździł. Wlepił też w nas wielkie żółte ślepia i uczułem z nagła, jak w mojej głowie wpierw pustka, a potem dziwne myśli i pytania latać zaczynają. Czy przodkiem mym był niejaki Garbus Samosiej, syn bednarza i żonglera, który to żongler owego bednarza uwiódł był pewnej letniej księżycowej nocy? Zali rzeczywiście w niebiesiech anieli w chóry bywają ustawieni? Ilu diabłów może usiąść jednocześnie na stolcu biskupa? I owo najdziwniejsze, którego nie mogłem za nic wyrozumieć, a mianowicie „czy ce równa się emcekwadrat”. Smocze to były sztuczki, ażeby wrogów pognębić i bez nijakiej walki pokonać. Słabość też wielka moje członki od tych myśli ogarniać poczęła, że ni kroku, ni najmniejszego gestu uczynić nie mogłem.
Lecz rycerz mój na całe szczęście zdawał się zdrów i rześki. Prawdę widać rzekł o swej na zbędne myślenie odporności, bo oto krzyknąwszy gromko, ku potworowi popędził. Zdumiał się smok niepomału, szyję wysoko wzniósł, patrząc na człeka, co z wielkim wrzaskiem i zabójczą kopią nań leciał. Iście nieruchawy był i do lotu niezdolny, jak to słusznie opisywał uczony Huberathus, bo zamarł tak, śledząc jeno, jak bezlitosny grot przybliża się ku niemu, prosto w serce chcąc ugodzić. Zadem przyparł się do skały, przypłaszczył, jakby chciał w nią cały wnijść, by starcia tchórzliwie uniknąć.
Zasię rycerz Strzygniew coraz głośniej wołał i coraz to bliżej poczwary się znajdował. W cwale rumak szorował prawie brzuchem po ziemi. Był o pięćdziesiąt, o czterdzieści kroków... jeszcze dwadzieścia, dziesięć... Już znalazł się tuż-tuż...
I już miał rycerz kutym, ostrym niczym igła grotem pierś smoczą przeszyć. I już prawicę szykował, by miecz z pochew wyszarpnąć, by przez pysk obrzydły z rozmachem ciąć. Zdawało się, że nic potwora nie wyratuje z obieży! Lecz wtedy stało się coś, czego nikt spodziewać się nie mógł. Nagle ogromna bestia machnęła marnymi skrzydłami. Mniemałem, iż ze strachu wielkiego jeno to czyni, lecz serce we mnie zamarło, gdy z nagła wzbiła się w górę. Nie mniej ode mnie musiał być zdumiony Strzygniew Strzegonia, bowiem rumaka nawet nie usiłując wodzami ściągnąć, w niepowstrzymanym pędzie o skałę, w którą dotąd wspierał się smoczy zad, z całej siły wyrżnął.
Zaś wielka poczwara żwawo i zwinnie zatoczyła w powietrzu koło, kłam rozważaniom mistrza Huberathusa o niezdarności i niemożności rządnego lotu zadając. Tak się ustawiła przy tym, że leżący śmiałek tuż przed jej pyskiem się znalazł. Tyle miał przytomności skołatany upadkiem rycerz, by się jeszcze pod wielką tarczą schować, nogi podkurczywszy i głowę niczym ślimak w skorupę wciągnąwszy. Albowiem w tym momencie z rozdziawionego pyska smoka ogień wytrysnął. Ogarnął płomieniem mego pana oraz jego wierzchowca i trwał, trwał a trwał... Dobrze ponad pół pacierza minęło, nim smok przypiekać nieszczęsnego przestał. Zaraz też, niewiele czekając, następny równie wielki płomień z siebie dobył. A trza jeszcze rzec, iż pod bardzo silny wiatr smok ział, znów pokazując, jak ulotne i niemiarodajne są mądrości zawarte w uczonej księdze.
Potem, zgrabnie na ziemi siadłszy, jednym kęsem dobrze już przypieczonego konia pożarł i ku rycerzowi się zwrócił. Ten żyw był jeszcze, bo ręką ruszył, dowód dając, iż prawdziwie przedni pancerz płatnerz przygotował. Czując, że dusza moja ku ziemi z przerażenia spływa, patrzyłem, jak nieszczęśnika smoczysko w szczęki porwało.


Dodano: 2008-11-19 16:59:58
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS