Buteleczka
Na zapleczu chińskiej knajpy było brudno i pachniało przypalonym olejem.
Dżinn czekał na nich w jednym z wąskich zaułków.
Jego chimera buszowała w śmietniku, wśród kartonowych pudeł. Co pewien czas dawał się stamtąd słyszeć pisk duszonego szczura.
– Masz Gwiazdę? – spytał Nuriel.
Dżinn przytaknął.
– Pokaż!
W smagłej dłoni błysnęła maleńka flaszeczka z rżniętego kryształu, wypełniona bezbarwnym, fosforyzującym płynem. Anioł wyciągnął rękę. Flakonik błyskawicznie zniknął w rękawie zielonej szaty.
– Najpierw forsa! – warknął dżinn.
Nuriel potrząsnął głową.
– Nie zapłacę, zanim nie spróbuję. Za kogo ty mnie masz?
Dżinn obrzucił go złym spojrzeniem, ale ponownie wyciągnął buteleczkę i odkręcił korek. Przechylił ją ostrożnie, wypuszczając maleńką kropelkę na kciuk anioła. Nuriel powąchał płyn, a następnie polizał palec. Poczuł znajomy, gorzkawy smak.
– Najczystsza – zapewnił go dżinn.
– Może być – powiedział. – Ile?
– Sześć szekli – rzucił sprzedawca.
– Nuriel uśmiechnął się drwiąco.Daję dwa i ani grosza więcej
– Rozum cię opuścił, skrzydlaty?! Powiedziałeś dwa szekle?!
– Zamiast się wydzierać, spójrz, jakie – Nuriel niedbałym ruchem sięgnął do kieszeni spodni. W jego dłoni pojawiły się dwa metalowe krążki, pokryte na wpół zatartymi znakami i pajęczyną ornamentu. Dżinn rozdziawił usta. Łypnął chciwie na pieniądze, wysuwając błyskawicznie zdobną złotymi paznokciami rękę. Piękną twarz wykrzywił grymas pożądania.
– Nie tak szybko! – syknął Nuriel. – Dawaj flakon!
Buteleczka znalazła się natychmiast w dłoni anioła, a monety znikły w fałdach zielonej szaty.
– Obyś ujrzał siedem rajskich bram i dziewięć ogrodów rozkoszy – wymamrotał dżinn, zginając się w pokłonie i pośpiesznie znikając w zaułku.
– O to się nie martw – mruknął Nuriel.
Spojrzał na przyjaciół. Beryl miała niepewną, zmieszaną minę, a Darkiel wyglądał ponuro.
– Za Królestwo i wszystkich skrzydlatych – powiedział, unosząc fiolkę, jakby spełniał toast.
Z kieszeni marynarki wyciągnął misternie rzeźbiony nożyk i wbił ostrze głęboko w przedramię. Kątem oka zauważył, że dziewczyna się wzdrygnęła. Schował nożyk, przechylił flaszeczkę i wylał trzy krople na skaleczenie.
Już w momencie, gdy upuszczał pierwszą, poczuł, że coś nie jest w porządku. Palący ból w jednej chwili objął całą rękę, a Nuriel odniósł wrażenie, że zderzył się z rozpędzonym Rydwanem. Potem świat wykonał kilka gwałtownych fikołków, a bruk uderzył go w twarz. Wokół zrobiło się ciemno. Jak przez mgłę słyszał stłumione głosy i krzyki. Darkiel przyskoczył do leżącego przyjaciela.
– Cholerny sukinsyn! – jęknął. – Sprzedał mu jakieś pieprzone, czarnomagiczne świństwo! Musiał podmienić fiolki! Przecież mógł go zabić!
Beryl uklękła obok płowego anioła.
– Boże, co się stało? – szepnęła w popłochu.
Darkiel obrócił ku niej wykrzywioną przestrachem i złością twarz.
– Załadował sobie podróbę, ot co! A przecież mu mówiłem!
Chwycił nieprzytomnego przyjaciela pod ramiona, próbując podźwignąć go do pozycji siedzącej. Dziewczyna pospieszyła z pomocą. Oparli go o ścianę najbliższego budynku, między pojemnikami na śmieci. Głowa anioła opadła na prawe ramię, lawendowa czupryna zakryła twarz.
– Nuriel! – Darkiel odgarnął fioletowe włosy. – Nuriel, słyszysz mnie?
– Aha – szepnął, odrobinę rozchylając powieki.
– Wiesz, co to było? Coś ty wziął, na pierze Metarona?!
– Nie wiem – powiedział z trudem – Jest... czarne... jak cholera.
– No i doigrałeś się! – jęknął Darkiel. – Wiedziałem, że to jakieś świństwo rodem z Głębi. Czarna magia! Mógł cię szlag trafić! Kupować na ulicy! Przecież to trzeba być kretynem! Nie znasz jakichś bezpiecznych, pewnych źródeł? No pieknie, tylko spójrz na siebie! Leżysz naćpany w śmietniku! Anioł z twoją pozycją! Nuriel, ty się powinieneś leczyć!
– Pieprzysz jak stara ciotka – szepnął Nuriel i zemdlał.
Blady jak płótno Darkiel spojrzał na Beryl. Dziewczyna wydawała się zszokowana.
– Jest tu w pobliżu jakiś kościół? – spytał.
– Nie wiem, chyba nie – usta Beryl poruszyły się niemal bezgłośnie.
– Musimy znaleźć dla niego odtrutkę. Na początek wystarczy nawet woda święcona. Przypomnij sobie, dziewczyno!
– Jest jeden, ale dobry kawałek drogi stąd.
– W porządku, zaprowadź mnie.
– Chyba nie chcesz go tak zostawić! – krzyknęła przerażona.
– Nie mam wyjścia. Sam nie trafię. Musisz zaprowadzić mnie do kościoła. Pospiesz się! Tutaj mu chyba nic nie grozi.
– No dobrze – zgodziła się po chwili wahania.
Zrobiła kilka kroków i zatrzymała się, oglądając na skuloną pod ścianą postać. Darkiel pociągnął ją za rękę.
– Nie możemy zostawić go samego w tym stanie! – jęknęła.
– Musimy – powiedział stanowczo. – Pospiesz się, kochanie. On potrzebuje pomocy.
– Masz rację – skinęła głową. – Dostaniemy się do głównej ulicy, a potem pierwsza w lewo.
Pobiegli. Tym razem już się nie obejrzała.