NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

Weeks, Brent - "Droga cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

antologia - "Bestiarium Fabryki Słów"
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: Grudzień 2007



antologia - "Bestiarium Fabryki Słów" #3

Andrzej Pilipiuk - "Połoz"

...Samiłło Niemirycz obudził się – jak zwykle – na ciężkim kacu. Potoczył wkoło przekrwionymi oczami. Znajdował się w jakiejś szopie. Drewniane belki przeżarte przez korniki i gruba warstwa słomy na podłodze wskazywały na to jednoznacznie. Pod głową miał własne siodło. Donośne chrapanie dobiegające z lewej strony i pogwizdywanie z prawej świadczyło, że Mulat Jersillo i karzeł Ptaszek jeszcze śpią. Watażka zamrugał oczyma, aby przepędzić choć trochę paskudne zielone cienie.
– Pańko – wychrypiał szeptem.
Pacholik wyrósł jak spod ziemi. Nauczony doświadczeniem kilkuletniej służby, w ręce trzymał już cebrzyk z wodą.
– Słucham, panie? – zapytał pro forma.
– Serwatki... Albo daj, co jest...
Przyssał się do wiadra i wychłeptał pospiesznie jedną trzecią. Suchość w gardle ustąpiła i teraz dopiero poczuł upiorny, porażający ból głowy. Wierny sługa spiesznie podał mu metalową manierkę pełną najlepszej lwowskiej horyłki. Samuel pociągnął solidny łyk klina.
Zawroty głowy ustąpiły, świat wydał się weselszy. Jednak tajemnica związana z wypadkami poprzedniego dnia nie chciała się jakoś rozwiać. Ostatnim, co pamiętał była pijatyka w jednej z kijowskich knajp. I ślepy bandurzysta umilający im czas jakąś pieśnią... Potem jechali konno, chyba była kolejna popijawa, ale gdzie?
– Wyimaginuj sobie, mój drogi Pańko, że kompletnie zapomniałem nazwę wsi, która schronienia nam udzieliła. – Wolał nie zdradzać przed sługą tak poważnych luk w pamięci.
– Karwosiek – wyjaśnił sługa. – Popiliście się panie z kompanami i umyśliliście sobie na Połoza zapolować i jego skarby złupić.
– Aha.– Samuel zwlókł się z barłogu i chwiejnie stanął na nogi.
Wyrwał szablę, nie wiedzieć czemu wbitą w ścianę i troskliwie umieścił ją w pochwie.
– Obudź tych parszywych opojów, zaraz wrócę – wychrypiał – i śniadanie szykuj.
– To obiad raczej, pora, by śniadać, dawno minęła – wyjaśnił rezolutnie chłopak.
Samiłło wyszedł przed szopę i tu czekał go nielichy szok. Wioska wznosiła się na wysokim brzegu jakiejś szerokiej rzeki. Po drugiej stronie ciągnął się pas wapiennych skał.
– Dniepr? – ze zdumienia przetarł oczy.
Widać ziele do fajki otrzymane od stryjka alchemika zdrowo mu we łbie zamieszało... Stopniowo przypomniał sobie wszystko. Przyjechali do Kijowa na zlecenie Żyda Salomona, by ściągnąć dług z jego wspólnika Izzaka. Operacja nie bardzo im się udała, bo Izzak poszczuł ich psami a jego hajducy z samopałami zaraz na ratunek przybiegli... Umknąwszy pogoni, poszli wypić. Skoro obudził się w tej szopie, a Pańko twierdzi, że mają złupić skarby jakiegoś Połoza, to możliwości są dwie. Albo dostali na kogoś zlecenie, albo usłyszeli o jakimś bogaczu i ruszyli, by go oskubać.
Wysikał się i wrócił do kompanów. Obaj pojeni obficie klinem dochodzili do siebie.
– Wyimaginujcie sobie, przyjaciele najdrożsi, że kompletnie nie mogę sobie przypomnieć, o czym śpiewał ten ślepy dziadyga... – zaczął ostrożnie.
Przeczuwał, że tu właśnie może kryć się tajemnica ich wyprawy.
– Zaśpiewał nam dumę o tym, jak Kozacy z wężem Połozem walczyli – wyjaśnił Pańko usłużnie, dolewając wina do kubków. – Gad ten żyje ponoć w tych stronach, wśród skał na wschodnim brzegu Dniestru. Ma tysiąc lat, dziesięć kroków długości, często atakuje kupców płynących rzeką lub wozaków. Zrabowane im złoto gromadzi w jaskini...
– Nie imają się go strzały ani kule – uzupełnił Ptaszek.
– Aha – zafrasował się Niemirycz.
– Wtedy wpadliście, panie, na pomysł, by gada ubić i jego skarbów nieco uszczknąć – dodał Jersillo.
Samiłło złapał się za głowę. A tatko ostrzegał, by nie pić aż tyle... Z drugiej strony, Kozacy śpiewają o różnych rzeczach. Kto wie, może jest w tym jakieś ziarno prawdy? Nie pamiętał pieśni, ale skoro tu są, trop musiał być naprawdę obiecujący...
– Jak można go ubić, skoro się go strzały ani kule nie imają? – Wytrzeszczył oczy i zaraz przymknął powieki.
Światło tego poranka, khm... popołudnia raczej, sprawiało mu nieznośny ból...
– Jest jedno miejsce. Pod gardłem ma łuskę białego koloru. Toż ślepy i o tym śpiewał, że trzeba uciekać w stronę słońca. Blask go oszałamia, on unosi łeb i wtedy trza trafić raz a dobrze – wyjaśnił Mulat.
– Ach, no tak... Pamiętam już – zełgał. – Bzdura to oczywista, bajanie i kozacki zabobon – uspokoił siebie i ich. – Wąż jak to wąż, żywotny jest wielce, ale stal gada zawsze pokona.
– Kowal już pewnie zamówienie wykonał – dodał Pańko. – Trzy dukaty mu dopłacić do zadatku trzeba.– Trzy dukaty!?
Powinien pilnować, by po pijanemu nie szastać pieniędzmi... Pamięć powoli wracała. Faktycznie, przybyli do tej dziury wczoraj po południu. Odwiedzili monastyr, gdzie ugadali mnicha, by broń im poświęcił, byli u kowala, który trzy kusze i bełty ze srebrnymi grotami obiecał przygotować. Odwiedzili też karczmę, gdzie przysiadł się do nich lokalny kłusownik, niejaki Stiepan, i obiecał za przewodnika podczas łowów służyć...
*
Samiłło wytoczył się z szopy. Wiocha była całkiem spora. Ruszył między opłotki. Kobiety nosiły się tu z pańska. Choć dzień był powszedni, miały na szyjach korale. Chałupy, miast strzechą, pokryte były dachówką. Najbardziej jednak zdumiał go fakt, że wszystkie dzieciaki chodziły w butach. Banie cerkiewki lśniły czerwoną barwą polerowanej miedzi.
– Ciekawe, skąd takie bogactwo? – zdziwił się warchoł. Od strony karczmy wyszło mu naprzeciw trzech miejscowych. Przodem kroczył mężczyzna w zielonym niemieckim surducie z kordem u boku – Niemirycz przypomniał sobie, że to sołtys. Obok dreptał batiuszka, a kawałek za nimi maszerował szeroki w barach, wysoki chłop w haftowanej soroczce. Pamięć warchoła odblokowywała się. Skojarzył, że ten wielkolud to myśliwy, którego najęli na przewodnika.
– Tak waszmości rano wypatrywalim – zaczął sołtys.
– Zachorzałem – burknął Samiłło. – Ale już mi lepiej.
– Cieszy nas to niezmiernie. Jutro świtem ruszycie pewnie.
– Tak. Jutro. Ale jeszcze pogadać chciałem. Z tym Połozem to pewne? Często go widujecie? – zapytał Niemirycz. – Próbowałem oszacować, ile może mieć tych skarbów...
– Bestia łońskiego roku cztery krowy nam zeżarła, w tym już sześć. Ślady jego do rzeki prowadzą.
– Ślady? – zdziwił się watażka. – Wąż przecie nóg nie ma.
– Patrzajcie tam na łąkę. – Sołtys wskazał łan trawy na brzegu rzeki. – Trzy dni temu znów na naszą stronę się wyprawił i kozę porwał.
Kozak spojrzał uważnie. Faktycznie, w wysokiej trawie wygnieciony był wyraźny ślad, zupełnie jakby kto pięciogarncową beczkę horyłki przetoczył.
– Zaś co do skarbów, tak liczymy, w zeszłym roku zatopił łódź, którą czumacy z Kijowa wracali. Mieli przy sobie złoto za dobre pięć łasztów soli. Wcześniej kupców z Wołoskiej Ziemi zeżarł i dwu posłów, których sułtan przysłał. Obwieszeni byli złotem aż się w oczach mieniło... A ubiegłego lata jeszcze trzech Żydków, co szlachetnymi kamieniami handlują wraz z pocztem kozackim dopadł, gdy popas na tamtym brzegu zrobili. Tak rachujem, że przez ostatnią dekadę z tysiąc dukatów zebrał jak nic.
– A nie zapominajcie panie, że od milenium tu żyje – dodał batiuszka.
– I co, sami ubić go nie zdołaliście? – zdziwił się Niemirycz.
– Próbowalim – wyjaśnił Stiepan. – Ja sam kilka razy zaszedłem go wśród skał i z kuszy doń szyłem, alem w łuskę na gardle nie trafił. Ledwom z życiem uszedł. Mój batko lat temu dwadzieścia próbował i na wieki tam ostał...
– Przejdźmy do konkretów – zaproponował Sołtys. – Ubijecie, panie, gada i odszukacie jego jamę. Stiepan dziesiątą część skarbów weźmie. Drugą dziesiątą, którą mnie oddacie, na rozwój wsi przeznaczym. Trzecią, takąż, w cerkwi złożycie. Reszta dla was.
– To siedem dziesiątych raptem dla mnie zostanie – zafrasował się Niemirycz.
– To nie za wiela.
– Kwota to poważna będzie, w tysiące dukatów idąca. – Sołtys spojrzał na niego z wyrzutem.
– No niby tak. – Samiłło miał minę, jakby skosztował limony. – Ale trzecią część wam oddać? Takie zdzierstwo to nie po chrześcijańsku.
I zadumał się głęboko.
*
Wstawał świt. Nad rzeką snuły się języki mgły. Trzej obwiesie stanęli na pomoście. Zbity tłum chłopów zaszemrał z podziwem. Karzeł Ptaszek na tę okazję odział się w chiński jedwabny kaftan. Samiłło przyoblekł karmazynowy kontusz, Jersillo wystąpił nago, tylko biodra przepasał lamparcią skórą. Wszyscy trzej nieśli kusze przewieszone przez plecy. Ponadto Niemirycz miał za pasem szablę, a Mulat dzierżył w dłoni maczugę z solidnego kawałka dębiny. Pańko przystanął skromnie z boku.
– Tak wspaniałych bohaterów nasza wieś od dawna nie widziała – powiedział sołtys. – Ubijcie gada i powracajcie zdrowo.
– Będą wam towarzyszyć nasze modlitwy. – Batiuszka zamachał kadzielnicą, pobłogosławił ich ikoną i podał krzyż do ucałowania.
– Pora ruszać na łowy. – Stiepan zajął miejsce w łódce. – Dziś nasz triumf albo zgon...
Po chwili łódka mknęła po wezbranej rzece.
Pierwsze wątpliwości naszły Niemirycza, gdy tylko dobili do drugiego brzegu. Kości krów, połamane beczki i wielkie bryły starego łajna świadczyły, że bydlę od czasu do czasu tu popasa.
– Ruszajmy dalej, wielmożni panowie – zaproponował przewodnik. – Dzień wstaje. Lepiej przed nocą wytropić i ubić, bo po ciemku jak kot widzi...
– Prowadź – westchnął ciężko Samiłło.
Powędrowali dziką ścieżką prowadzącą na wysoki brzeg. Stiepan kroczył ostrożnie, co chwila przystając i rozglądając się na boki. Bo i po prawdzie teren był trudny. Wapienne skały, gęsto pozarastane krzewami i zagajnikami brzózek, dawały bestii setki możliwości przyczajenia się i nieoczekiwanego ataku.
Połoz musiał grasować tu często. Co chwila natrafiali na rozwłóczone kości krów i świń, a dwukrotnie także na szczątki ludzkie. Woń kału i padliny unosiła się nad okolicą niczym ciężka chmura.
Było już dobrze z południa, gdy Stiepan zarządził popas. Najpierw przepatrzył okolicę, czy nie widać śladów obecności gada, potem poprowadził łowców do małej kotlinki. Samiłło rozwiązał worek z jedzeniem naszykowanym przez Pańkę. Przewodnik, jak się okazało, miał bukłaczek horyłki. Wypili, zjedli, znowu wypili.
– Ech, nie nawykłem do takiej włóczęgi – westchnął watażka, oglądając pokryte odciskami stopy.
– Tedy spocznijcie sobie, a ja przejdę się po zagajnikach i obaczę, czy gdzieś świeżego tropu nie widać – zaproponował Stiepan.
– Z czystego serca twe słowa płyną – pochwalił go Ptaszek.
Chłopina podciągnął portki i ruszył wąwozem prowadzącym pomiędzy skały. Samiłło dolał sobie wódki. Dzień był ciepły, cisza i słoneczko rozleniwiały.
– Najlepiej, gdyby ten łyczek gada ubił – mruknął. – Potem my jego zaciukamy i przed wieczorem bogaci będziemy. Tylko wracać trza będzie inną drogą i konie na zmarnowanie we wsi ostaną – powiedział.
– Koni szkoda – zauważył Ptaszek. – Zróbmy inaczej. Wy ze złotem popłyniecie w dół rzeki, a ja do wsi wrócę i powiem, że bydlę was pożarło. Konie zabiorę i spotkamy się kilka mil od wioski.
– Brawo! Moja szkoła – pochwalił watażka.
Nieoczekiwanie, dziki, nieludzki skowyt zmroził ich uszy.
– Wygląda na to, że nasz przewodnik znalazł Połoza – stwierdził markotnie Ptaszek.
– No i świetnie. – Zatarł dłonie Samiłło. – Ruszajmy. Bestię ubijem, gdy będzie go zżerać! A może i zaśnie, jak się nażre? Tak lepiej by było.
Mulat i Chińczyk popatrzyli na siebie niepewnie. Ale Samiłło, z kuszą w dłoni, już skradał się między skały. Mląc przekleństwa, ruszyli za swoim watażką.
Niemirycz ostrożnie posuwał się ścieżką wiodącą przez wąską szczelinę, gdy nieoczekiwanie stanął jak wryty. Za zakrętem drogę przegradzało mu łajno. I to jakie... Balas był grubości beczki. Długi, na co najmniej dziesięć kroków. Smród upiorny. Z brązowej masy tu i ówdzie sterczały zakrwawione ludzkie kości i strzępki niebieskiej tkaniny. Tupot za plecami świadczył, że obaj obwiesie właśnie nadbiegli.
– Ło krucafuks – Chińczyk z wrażenia zaklął po góralsku. – A cóż to jest takiego!?
– No, gówno. – Niemirycz wzruszył drżącymi ramionami. – Łajna nie widzieliście?
– Ale to... – zaczął niepewnie Jersillo. – Toż jak sobie wyobrażę rzyć, która to zrobiła, a potem zwierza tegoż resztę...
– Stiepan nie był ułomek – dodał poważnie Ptaszek. – Sześć stóp wzrostu, w barach szeroki, a widać Połozowi na jeden kęs starczył...


Dodano: 2007-12-01 18:32:23
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS