NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)

Ukazały się

Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (czarna)


 Nayler, Ray - "Góra pod morzem" (niebieska)

 Kingfisher, T. - "Cierń"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Maas, Sarah J. - "Dom płomienia i cienia"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

Linki


Czarowniki - rozdział VI

OPOWIEŚCI ZE ŚWIATA CZAROWNIKÓW

Rozdział VI: Proroczy Sen
Jak to wróble i podłe piwo przyczyniły się do upadku cywilizacji
oraz o tym, że wiara może przenosić góry – dosłownie.

Nastał nowy, parszywy dzionek. Wieżowiec, w którym miała siedzibę Spółdzielnia Czarownicza powinien lśnić swoimi szklanymi fasadami, ale wbrew temu, co wyobrażał sobie każdy normalnie myślący obywatel, ze wszystkich stron był oblepiony rusztowaniami. Ten fakt pociągał za sobą niemiłe konsekwencje pod postacią komentarzy w stylu „Nowy, a już do remontu” oraz „Jaki kraj, takie budynki”. Na całe szczęście, w całej tej plątaninie rur, siatek, drabin i dziurawych podestów były tylko jedne uszy, które mogły zauważyć nadmiar złośliwości w komentarzach. Mogłyby, gdyby były trzeźwe. No właśnie, a gdzie te uszy? Zaraz, zaraz... chyba na wysokości trzynastego piętra. Tak! Jakiś cień majaczy na tle siatki zabezpieczającej!
Na wysokości trzynastego piętra, co jakiś czas znudzony robotnik z butelką "Napalm Beer" w ręku pluł nic nie podejrzewającym przechodniom na głowy. Zabawa była trochę nudna, lecz ze wszech miar bezpieczna, gdyż z dołu robol nie był wcale widoczny, a ewentualną winą i tak były obarczane wszędobylskie wróble, których liczebność porównywano już do mitologicznej inwazji amerykańskiej stonki ponad ćwierć milenium temu. Wróbli były tysiące, miliony, a może nawet jeszcze więcej, zresztą miały akurat swój okres godowy i gziły się gdzie tylko popadło, więc najgrubszy z rezydujących na trzynastym piętrze czarowników postanowił dać im spokój. Wiadomo, można było pruć z nudów swój służbowy płaszcz czarownika, puszczać nitkę przez okno, a kiedy taki skrzydlaty spryciula pochwycił w locie rzekomego robaczka, zamienić nitkę przy pomocy bardzo prostego i szybkiego zaklęcia w ciężki drut cynowy i patrzeć, jak mała ptaszyna lotem równoległym do działania siły przyciągania ziemskiego woduje w leniwych nurtach Vistuli. Ponieważ jednak ptaszki się ciupcialy, Trzeci oficjalnie oznajmił, że zaprzestaje znęcania się nad nimi i ogłasza okres ochronny. Był też pewien inny, bardziej prozaiczny powód: Trzeci spruł już dwa rytualne płaszcze, a nowego jeszcze nie otrzymał z magazynu, zgodnie z zasadą, mówiącą, że płaszcz przysługuje raz na kwartał lub do zniszczenia, lecz nie częściej niż jeden na miesiąc. Dochodziła właśnie godzina Saturna, czyli czas przerwy na brancz, gdy Drugi oznajmił zupełnie poważnie:
- Panowie, dzieje się coś niedobrego.
Mistrz popatrzył na kolegę podejrzliwie.
- Poranna kanapka była nieświeża? – zapytał.
Czarownik puścił to mimo uszu krzywiąc się niemiłosiernie.
- Masz na myśli zmianę pogody? Dopóki Instytut Meteorologii i Przewidywania Pogody zamawia u nas słoneczko nad New Warsaw, nic nam nie grozi! – mruknął Grubcio.
- Nie, ja coś czuję.
- Pewnie swoje skarpetki. Musisz je koniecznie zmienić!
Dyskretny rechot rozniósł się po całym biurze.
- Nie, to bardziej osobiste.... – jęknął mag mrużąc oczy.
- Pierwszy okres?....
- Grubciu - wtrącił Pierwszy - daj mu skończyć.
- Stanie się coś niedobrego, wiem to! – nagłe olśnienie spłynęło na maga jak kubeł lodowatej wody. - Szefie, musimy wznieść Stożek Mocy i sprawdzić, czy nic nam nie grozi.
- Zbyt energochłonne. – mruknął mistrz. - Może twoja empatia płata ci figla?
- Sam nie wiem.
Trzeci od razu przysiadł do szklanej kuli. Potarł ją delikatnie, delikatniej niż tyłek siedemnastolatki i z uśmiechem na czymś, co dumnie nazywał twarzą, wymamrotał kilka oklepanych formułek. W kuli nie pokazało się nic, poza przyjaznym, niebieskawym światłem bijącym z otwartej czaroprzestrzeni.
- Herr Kommandant! - ryknął radośnie w stronę Pierwszego. – Absolutnie nic!
- A to ciekawe, ale nie zapominaj, że empatia czasem działa w drugą stronę. Pamięta się jeszcze coś z wykładów...
- Po mojemu, to zwykła histeria. – mruknął Trzeci i już się zabierał do zamknięcia kanału czaroprzestrzennego w szklanej kuli, gdy wymknęło mu się coś, co brzmiało jak „Zgiń, przepadnij!”
Na to słowo w szklanej kuli ukazała się pewna starsza pani w długiej, ciemnogranatowej sukni, z gigantyczną, brylantową kolią na dawno obwisłym biuście. Siwy kok i grube szkła na nosie dodawały jej powagi.
- O wielki Asmodeuszu! - jęknął Trzeci chowając się pod biurko. - Tylko nie to stare babsko!
- Pokaż! Oooooo, twoja dobra znajoma, hrabina Charlotte Le Blanc. Drugi, czy to może o nią chodzi?
- Nie .... chyba nie. – zaprzeczył zapytany.
- No to ja już nic nie wiem. Jutro dostaniesz skierowanie na badania do neuropsychologa.
Drugiego przeszedł dreszcz. To mogło oznaczać tylko jedno! Przedwczesna emerytura!
- Żartowałem. - uspokoił go Pierwszy z zainteresowaniem wpatrując się w hrabinę.
- Ten babsztyl nie dawał mi ostatnio żyć! – jęczał Grubcio. - Pięć wezwań w ciągu ostatniego tygodnia! wszystkie dotyczyły ściągania Belfegora z drzewa!
- No, to od małpy dzieli cię już niewiele. Brawo! Widzę, że rozwijasz się! A tak właściwie, to kto to jest Belfegor?
- Wybitnie spasiony kocur jaśnie pani. – padło wyjaśnienie. - To tłuste bydle włazi na drzewo za ptaszkami, ale jest tak ohydnie spasione, że nie potrafi zejść z powrotem!
Drugi przywdział na chwilę złośliwy uśmieszek.
- A ty potrafisz?
- Ciebie to chyba Belet kopnął w ciemię! – otyły mag był naprawdę oburzony. - Ja to załatwiam inteligentnie!
- Niby jak? - zaciekawił się szef. – Ścinasz drzewo?
- Ba! Za taką wiedzę się płaci! Nadymam kota czarem niewagi, a kiedy już szybuje w powietrzu, stopniowo recytuję formułę wspak. Kot robi się coraz cięższy i łagodnie osiada na trawniku... – oznajmił tłuścioch, po czym wypiął dumnie pierś, jak do odznaczenia.
- Rzeczywiście proste. No dzieciaczki, pora na brancz! – zakomenderował mistrz łapiąc swoje pudełko z kanapkami.
Trzeci, idąc za przykładem pozostałych magów wyjął swoją skrzynkę śniadaniową.
Z tą różnicą, że jego skrzynka w epoce podroży dyliżansami mogłaby uchodzić za kufer podróżny.
- Czy ktoś ma ochotę na ciasto z orzechami leszczynowymi?
- A ile to ma kalorii? - zapytał Drugi mrugając porozumiewawczo.
- Och! Szczęśliwi kalorii nie liczą. Ty chyba nie jesteś szczęśliwy? Uprzątnij talerze po wczorajszym branczu i dawaj, to ukroję wam po kawałku. – zaszeleścił papier, w powietrzu rozniósł się zniewalający zapach wanilii i korzeni.
- Nie daje mi wciąż spokoju przeczucie Drugiego. – czarownik złapał wielki kawał ukrojonego ciasta. - Może to faktycznie chodzi o madamme Charlotte?
- Ależ szefie! - oburzył się Drugi. - Hrabina jest bardzo zadowolona z naszych usług, a płaci tak dobrze, że dostała ostatnio Magiczne Lustro Stałego Klienta, i to w złotej oprawie!
- W złotej oprawie? - Pierwszego zatkało. - Piętnaście procent rabatu na nasze usługi?
- Popij, bo się udusisz! W złotej oprawie. – kontynuował mag. - Płaci gotówką bezprzelewową, a jak sam słyszałeś, wzywa do siebie Grubcia aż pięć razy w tygodniu.
- Wredne babsko! - wymamrotał Trzeci miedzy piątym i szóstym kęsem sałatki z salami, kukurydzy i koreczków śledziowych. - Upierdliwa do granic nonsensu! Podejrzewam, że na własnym pogrzebie byłaby w stanie nawet grabarzowi zohydzić zawód!
- Tak marudzi? Podaj, proszę, cukier.
- Jeszcze gorzej niż myślisz! Chcecie jeszcze tego ciasta?
Pytanie było raczej retoryczne, bo pomimo, że Grubcio był notorycznym żarłokiem, to jednak jego umiejętności kucharskie stawiały go na równi z dyplomowanymi mistrzami patelni.
- Czekaj, wymyję tylko talerz po wczorajszym.
Pierwszy pochwycił duży, piękny talerz z miśnieńskiej porcelany, ozdobny w trzynaście piktogramów symbolizujących nowe znaki zodiaku. Pośród nich wyróżnał się jeden: wężownik.
- Szefie, wywal te okruszki na rusztowanie za oknem. – poprosił Trzeci. - Niech wróbelki też mają radochę.
- Od kiedy ty jesteś taki dobry dla ptaków?- zdziwił się Pierwszy.
- Od kiedy mu zjadły dwa płaszcze, ha, ha, ha! – zarechotał Drugi i wsunął sobie w usta całego pomidora.
- Aha, to rozumiem. – przyznał mistrz i z tym wszystko mówiącym stwierdzeniem, radośnie otworzył okno i wysypał dość sporą ilość okruszków na rusztowanie za oknem. Nie zdążył nawet odejść od okna na dwa kroki, kiedy podest rusztowania zaroił się od bijących się o pokarm ptaków. W ciągu pół minuty nic nie pozostało, lecz wróble nadal siedziały na podeście oczekując dokładki. Co niektóre nie bacząc na fakt, że wszystko zostało pożarte przez współziomków, biły się nadal. Czarownicy przypatrywali się im z wyraźnym zaciekawieniem. Leżący o cztery podesty dalej robotnik otworzył kolejna butelkę "Napalm Beer" i także co jakiś czas zerkał na bijące się wróble.
- Pamiętacie o przeczuciu? - rzucił ni z gruszki, ni z pietruszki Drugi.
- Tak, vice. Wal śmiało.
Drugi zapatrzony w stado wróbli recytował jak natchniony.
- Sprawiedliwość Zulusów Potrafi Istnieć Obok Nas.
- Co??? – Grubcio wytrzeszczył oczy ze zdumienia. – Nie no, ciasto było świeżuteńkie, nie mogło mu zaszkodzić, nie ma takiej opcji!
- Spokój Zacisza Pustynnej Iguany Ogarnia Następców. – czarownik mamrotał jak zahipnotyzowany
- Szefie, jemu to już słonko porządnie przygrzało. Trzeba będzie napisać to skierowanie... No powiedz coś z sensem!
- Spytaj Zainteresowanych Partaczy I Oczyść Narzędzia. – padła odpowiedź.
Pierwszy zastanowił się. Nagle jego posępną twarz rozjaśnił promienny uśmiech. Nadeszło zrozumienie.
- Ach, rozumiem! – westchnął, choć nie dla wszystkich sytuacja była w stu procentach jasna.
- No i co???
- Godzina Drugiej Zemsty Indian Eunuchów... – rozpoczął Pierwszy.
Gruby wytrzeszczył gały na szefa. Dolna szczęka opadła mu mniej więcej na poziom posadzki i zaryła w linoleum.
- Cholera, powaliło was obu?! Czy to jest zaraźliwe? – padło pytanie bez odpowiedzi. – O święty Forkasie, ja też żarłem to cholerne ciasto...! Czuję, że mnie już bierze! Ratunku...!
- To zwykłe wzdęcie. – mruknął mistrz całkiem z sensem.
Drugi natomiast kontynuował swoje.
- Ostatni Kondor Nasrał Ogromnie.
- Tak, Nasrał wam obu! Do głów! – Trzeci wyraźnie wpadał w panikę. - Kurcze, gdzie ja posiałem numer na pogotowie psychiatryczne?
- Grubciu, uspokój się. Podaj fakturę, muszę ją podpisać.
- Teraz? - zdziwił się tłuścioch. - Jest brancz, a na dodatek wam odbiło!
- Tak, teraz. Właśnie dlatego, że akurat nam odbiło. – przyznał z uśmiechem mag i po chwili dodał – a na dodatek ty właśnie wpadasz w panikę. Przecież bycie nie teges w dzisiejszych czasach jest całkiem przyjemne!
Wziął od Trzeciego plik papierów i naskrobał coś szybko.- Masz, sprawdź kwoty i odłóż na miejsce. To bardzo ważna faktura!
Gruby z totalnie ogłupiałą miną wziął do ręki plik faktur za ostatnio wykonane czary. Jednakże podpis szefa wydawał mu się za długi. Popatrzył uważnie i zrozumiał.

"Drugi nadaje kodem. SZPION za oknem."

- Ach, teraz wszystko jest w porządku. - Odłożył faktury i niepostrzeżenie pochwycił do ręki Atalmę. Rzucił trzy wyrazy po starosumeryjsku i ostrzem sztyletu wskazał na stadko wróbli. Czar Paraliżu okazał się być rzucony fachowo: wszystkie wróble znieruchomiały, jak na komendę.
- Taaaaak. - Wszyscy trzej podeszli do okna. - Teraz, szpieguniu słodziutki, musisz się ujawnić i wrócić do swojej zwykłej postaci. A ty na drugi raz mów z sensem, tak żeby cię zrozumiał także i motłoch, nie tylko wybrani.
Drugi wzruszył ramionami.
- O ile poczuwasz się do bycia motłochem...
- Do usług! – grubas skłonił się kurtuazyjnie. – Co wzbudziło twoje podejrzenia?
- A widziałeś ty wróbla z żółtymi oczami? – padła odpowiedź. – Jeden z nich przez moment takie właśnie miał, a to oznacza niedoróbkę pośpiesznie rzuconego zaklęcia. Ten nietypowy odcień przypomniał mi moją byłą.
- Jak to „byłą”? – zdziwił się Trzeci. Miał powody! Znali się z Drugim przecież od ponad dziesięciu lat.
- Mocno „byłą”. Nie pytaj... – czarownik postanowił uciąć temat i powrócił do wciąż nieruchomych wróbli. – No i jak tam?
Niestety, wróble nadal pozostały wróblami.
- Wiecie co? Idzie w zaparte.
- No, Judaszu, poddaj się! - namawiał Drugi.
Trzeci uśmiechnął się, a błysk w jego oku zapowiadał szybkie rozwiązanie problemu identyfikacji szpiega w sposób niekonwencjonalny.
- Szefie, daj mi trzy rzeczy. – poprosił.
- Co tylko sobie życzysz, maestro. – padła uprzejma odpowiedź. - Co będziesz kucharzył?
- Silny afrodyzjak. Potrzebuję chrząszcza Loki`ego, oczywiście suszonego ...potem dwie krople naparu z lubczyku i kawałek ciasta.
- Ciasta? Nie wstyd ci? Będziesz teraz jadł?
- Nie, sami zobaczycie! – Trzeci puścił oko i zabrał się do pracy.
Szybko ustawił mały, miedziany kociołek, utarł w nim susz z chrząszcza podlewając obficie naparem z lubczyku. Robotnik leżący na podeście wydobył z siebie odgłosy świadczące o tym, że czwarta butelka "Napalm Beer" przyjęła się znakomicie. Przez chwilę patrzył tępo na zastygłe w bezruchu wróble, lecz po chwili odwrócił się i włożył rękę pod leżący obok berecik z antenką, skąd wyciągnął kolejną butelkę piwa. Trzeci właśnie kończył wymawianie skróconej formuły zaklęcia wiążącego, gdy pojawiło się kolejne stadko wróbli.
- He, a teraz patrzcie i uczcie się! - mówiąc to delikatnie skropił okruszki ciasta swoją miksturą. Kiedy wszystko było już gotowe, wysypał zawartość talerza na podest, akurat pomiędzy zastygłe w bezruchu wróble. Drugie stadko rzuciło się na darmowy posiłek ze zdwojoną energią.
- Grubciu? - zagaił Pierwszy.
- No?
- Czy zawsze po przyrządzaniu magicznej mikstury oblizujesz palce?
- O święty Flaurosie! Oblizałem?! – pod Trzecim ugięły się nogi.
- Szefie - wtrącił vice. - Może związać go, zanim czar podziała i zacznie nas pedrylić?
- Nie trzeba. - uspokoił ich Pierwszy. - Ja tylko chciałem go ostrzec przed skutkiem brzydkiego nawyku.
- To mam prośbę.
- Mianowicie?
- Nie strasz go więcej, bo jak zemdleje, to nawet obaj go nie uniesiemy...
Tymczasem za oknem wróble pożarły już wszystko. Czarowny afrodyzjak zaczął działać. Ptaki zaczęły się w opętańczym tempie gzić między sobą, a gdy zabrakło ruchliwych partnerów, te które pozostały bez pary rzucały się na swoich sparaliżowanych współtowarzyszy. Sączący szóste piwo robotnik przyglądał się tej ptasiej orgii rechocząc co jakiś czas donośnie. Wtem jeden z nieruchomych wróbli w ciągu sekundy zmienił się w bezkształtną, zamazaną plamę, rosnąc do wymiarów człowieka. Tracąc równowagę do pokoju wpadła szczupła brunetka. W oszołomieniu, patrząc tępo w wykładzinę siedziała tak wsparta o podłogę rękami. Jej kruczoczarne włosy były zmierzwione, czarna bluza z czerwonymi naszywkami potargana, kilka złotych guzików straciło przyczepność demaskując fantastycznie krągłą zawartość bluzy.
- Dziewięćdziesiąt, sześćdziesiąt, dziewięćdziesiąt. - po cichu i prawie bezwiednie wymamrotał zafascynowany szef, by po chwili dodać: - Szybko, zabierzcie jej Bigghe i Cingulę!
Trzeci ściągnął oszołomionej, pięknej czarownicy srebrny diadem i czerwony sznur przewiązany niedbale wokół pasa czarnych dżinsów. Robotnik za oknem przecierał
z niedowierzaniem oczy. Raz po raz zerkał, to na dziewczynę, to na butelkę piwa. W końcu z obrzydzeniem wylał resztę za rusztowanie mamrocząc coś o skwaśniałych szczynach.
- Kurczę! - odezwała się dziewczyna. - Najpierw Nomadowie na pustyni chcieli mi poderżnąć gardło, później jakiś kretyn buchnął mi walizki na lotnisku, a teraz o mało mnie nie zerżnął zwykły, domowy wróbel!...
- No tak. Co cię nie przeleci, to cię wzmocni. - skwitował Pierwszy. – C`est la vie! Ha, zabezpieczyła się; to dlatego Drugi miał przeczucie niebezpieczeństwa, choć kula nic nie pokazała! No pięknie! Patrz, ona ma Różaniec Silnej Woli! Stożek Mocy nic by tu nie pomógł. Trzeba mięć klasę i odwagę na sporządzenie tak silnego zabezpieczenia!
Ale Drugi z milczeniem wpatrywał się w czarownicę. W końcu i ona otrząsnęła się z oszołomienia i spojrzała na magów zatrzymując wzrok na Drugim. Jej żółte oczy były przepełnione nienawiścią.
- Z tymi wróblami to twój pomyśl? - rzuciła Drugiemu.
Vice milczał.
- Dupek!
- Małpa! - odpowiedział z taka sama nienawiścią w głosie. Pierwszy postanowił przerwać im tą romantyczną pogaduszkę.
- To wy się znacie? Second, może przedstawisz mnie tej uroczej pani?
- To modliszka!
- Fajne imię, jak pragnę zakwitnąć. – mistrz założył ręce w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
Dziewczyna milczała wciąż krzyżując spojrzenia z Drugim.
- Lyndsay Horror, czarownica pierwszej klasy. Doktorat na Sorbonie z nekromancji stosowanej. – wycedził w końcu.
- Cholera! Gdybym wiedziała, że on tu pracuje, nigdy bym tej roboty nie wzięła!
Trzeci nadal był zaskoczony.
- Skąd znasz tą nimfetkę? – szepnął.
- Raczej nimfomankę. – padło wyjaśnienie. - Byliśmy kiedyś razem. O nic nie pytaj!
Tłuścioch wybałuszył oczy.
- I ja nic o tym nie wiem?
- Grubciu! – zmitygował go mistrz. - Koniec pytań o życie prywatne. Komu tak bardzo podpadliśmy, że musi nas szpiegować Czarownica Federalna?
- Mnie nie pytaj. - odparła spokojnie Lynn. - Ja tylko dostaję robotę i mam się nie dać zabić.
- Może zapytam inaczej: kto zarządził inwigilację?
- Sam sprawdź, panie czarodziej. – odparła dumnie czarownica, usiadła na krześle i założyła nogę na nogę.
Pierwszy puścił obelgę mimo uszu.
- Grubciu, co na to kula?
Trzeci podszedł do kuli, pogłaskał ją delikatnie, a nawet jeszcze delikatniej niż ostatnio (tyłeczek siedemnastolatki!) i pomruczał coś rzewnie. Obraz w kuli ukazał pewnego znanego kongresmena, lecz był on zasnuty jakby mgiełką na przemian z delikatnym, charakterystycznym śnieżkiem.
- Szefie, ten jej Różaniec zakłóca odbiór. – wyjaśnił. - Kurcze, to musiała być solidna robota!
- No, niezła. - potwierdził Pierwszy oglądając Różaniec przy pasie czarownicy. Siedem razy po trzynaście ogniw, siedem monet z niklu!
- Fakt, to wszystko tłumaczy. Niezła konfiguracja. Rzekłbym, że optymalna. Zaklęcie, rozumiem, że Pierwszego Kręgu? - zwrócił się do dziewczyny.
- Ja mam wszystko w najlepszym gatunku. - odcięła się wypinając fantastyczny biust.
- Dzięwięćdziesiąt-sześćdziesiąt-dzięwięćdziesiąt. – wymruczał zafascynowany.
- Aha, kuper także. Każdy wróbel na niego leci! - nie wytrzymał Grubcio.
- Spokój, dzieciaki! Vice, podaj coś zimnego do picia.
Drugi niechętnie spełnił prośbę szefa.
- Czego chce od nas senator Shapiro? – zapytał mag.
- Może uważa, że płacimy za mały podatek od czaroprzestrzeni? – wtrącił tłuścioch, który zajął wygodną pozycję do wylotu. Na parapecie okna.
- Nie sądzę. – mistrz wskazał na spoczywającą na stole szklaną kulę. - Nastaw swoją pupilkę na pokrewność interesów, z uwzględnieniem przysługi koleżeńskiej. To wśród tej klasy bardzo popularne.
Otyły mag niechętnie opuścił grzędę i ponownie podszedł do stołu. Delikatnie pogłaskał wierzchem dłoni zimne szkło kuli i wymruczał kilka zaklęć po starosumeryjsku. Przez ekran przewinęło się kilka twarzy, lecz żadna z nich nie była znana czarownikom. Na sam koniec pokazała się twarz człowieczka lekko pulchnego o świńskich oczkach.
- Ty, szef, ja znam te mordę!
- No, no! Stary znajomy. – przyznał mag. - Napije się pani kawy, może herbaty? – zwrócił się do czarownicy widząc nienaruszoną mineralną.
- To więźniowi przysługuje coś więcej niż suchy chleb i woda?
- Nie jest pani więźniem, tylko gościem. Trochę nieproszonym, no ale cóż: czym chata bogata, tym goście rzygają po stołach, jak mówi stare przysłowie.
- W takim razie poproszę kawę ze śmietanką. – uśmiech czarownicy był sygnałem, że pierwsze lody zostały przełamane.
Tymczasem Trzeci cały czas mamrotał do kuli i co jakiś czas pocierał ją ręką.
- Niech to Gamygyn ściśnie! Nic, tylko śnieży!
- Mogę coś doradzić? - spytała Lynn.
- Wal śmiało!
- Macie komplet teurgiczny?
- Ach, no tak! Ale ze mnie osioł! – potężna łapa palnęła w sam środek czoła. - Pierścień Samaela jest przecież kapitalnym wzmacniaczem, tylko trzeba zasłonić prawe oko przed promieniowaniem zła!
Wyciągnął z pancernej szafy niewielki kuferek, z którego wyjął srebrny sygnet z dziwnym inicjałem. Następnie przesłonił prawe oko dłonią, na której znajdował się pierścień.
- Grubciu, odwróć twarz bardziej na południe. - doradził szef.
- Skąd pan o tym wie? - zdziwienie dziewczyny było jak najbardziej szczere. - Przecież to tajemnica teurgów Zielonego Kręgu!
- A pani myśli, że kto napisał "Zielony Grimmuar" sekretnym pismem?
- O Dantalianie! Pan? Mistrz Shoen? Czytałam przekład "Cabo Grimorium". – zdziwienie dziewczyny było absolutne. - Ale ta książka powstała dawno temu! Jak to możliwe?
- Och, możliwe. - uśmiechnął się Pierwszy przylizując grzywkę. - Czas był dla mnie łaskawy.
Trzeci nadal próbował ustawić się idealnie na południe.
- Może skończycie się migdalić? To faktycznie Dranken.
- Hmmmm...- zamyślił się trzeci. - To poważna sprawa! Dranken często pije z senatorem Shapiro. Ich stały repertuar, to "Jack Danniels" i pizza. Do tego dwie dziewczynki, potem rzyganie. To znaczy, panienki rzygają. Po wszystkim, ma się rozumieć.
- Ha! Poznaję!- dodała panna Horror nachylając się mocno nad kulą. – Próbował mnie dziad w siedzenie poklepać, ale zmroziłam mu palce ektoplazmą. Później cichcem odmrażał w gorącej herbacie.
- Zaiste, osobliwe ma pani poczucie humoru. - skwitował Pierwszy.
- Jak to mówią: w naszym fachu nie ma strachów! - odparła z uśmiechem pochylając się jeszcze mocniej nad kulą. Oczy Trzeciego zmieniły nagle punkt oparcia z jednej szklanej kuli na dwie półkule pochodzenia organicznego. Przez chwilę patrzył zafascynowany w rozpięty dekolt Lynn, krew na jego skroniach poczęła silnie pulsować. Po chwili pokręcił głową mamrocząc: - To nie możliwe!
- Raczej fantastyczne! - półszeptem dopowiedział Pierwszy odgadując myśli Grubcia bez pomocy czarów.
- Kawa ci stygnie! - ostro rzucił Drugi przerywając ten hipnotyczny spektakl.
- Chcesz ciasta? - kurtuazyjnie zapytał Trzeci.
- Dziękuję, nadziobałam się już okruszków. Dość aromatyczne było...
- No, dość tych umizgów. – vice przypomniał o problemie. - Czego chce ten Dranken?
- Jak to czego? Udupić was.... przepraszam mistrzu za wyrażenie.
- Ależ moja droga, nie ma o czym mówić! – mruknął mag.
- Dziękuję. Z tego, co wiem, to wybitnie mu się nie podobała jakaś randka, którą mieliście mu zorganizować za grubą forsę.
- No, to nie całkiem tak. – Pierwszy podrapał się po brodzie. - Grubcio pokaże ci to w kuli, jak chcesz, tylko nie nachylaj się za mocno, bo ktoś może dostać zawału....
Wszyscy, za wyjątkiem Drugiego, zasiedli wokół kuli. Grubcio, jako spec od sprzętu multimedialnego, obsługiwał całą transmisję z przeszłości.
- Ale z niego fiut! – padło zaraz po skończonej projekcji. - Ha, dobrze tak dziadowi!
- Sama widzisz; mając taką fortunę w spadku stwierdził, że lepiej się nią z nikim nie dzielić, a szczególnie z nami. Ta zła jakość usług, to świetny pretekst, a znajomość z Shapiro może mu to tylko ułatwić.
- Wydaje mi się, szefie - odezwał się w końcu Drugi - że sytuacja jest patowa. Lynn a swoje zadanie, my mamy Lynn, Shapiro pociąga za sznurki, a Dranken nie zapłaci nam ani krugeranda! Jak znam życie, jeszcze zapłacimy karę przed sądem konsumenckim.
Czarnoksiężnki pochylił się nad swoim otyłym podwładnym.
- Grubciu, jak zaksięgowałeś zniknięcie pani Dranken?
- Szefie, nie bij! - Trzeci skulił się pod stół. - Jako schadzkę...!
- No to leżymy! – przyznał mistrz.
Niespodziewanie odezwała się czarownica.
- Słuchajcie, macie problem, czy nie tak? – zapytała. - Ja też mam problem. Mam pewne poufne zadanie na pustyni Buende.
- Ach, tak! - zaskoczył Trzeci. – Beduini, rżnięcie gardła i takie tam miłostki!
- Zgadza się. Mam kłopot z wykonaniem tej roboty. Pomożecie mi, ja pomogę wam. To moja wstępna propozycja.
- Szefie - odezwał się Drugi. - Nie wchodziłbym z nią w układy.
- Doceniam twoja troskę, Second. Powiedz mi tylko, jak długo byliście razem?
Czarownik popadł w zadumę.
- Dwa lata. – odparł sucho i beznamiętnie.
- Skończyło się nagle i burzliwie?
Drugi milczał ze spuszczonym wzrokiem. Lynn także.
- No widzisz? – skwitował i poklapał wciąż skuloną pod stołem postać. - Grubciu, lubisz lody pistacjowe na polewie z masła orzechowego?
- Jestem spłukany… - przyznał z rozbrajającą, acz smutną szczerością.
- Ja stawiam. Poznaj mój gest.
Oczy Grubasa zalśniły niespotykanym dotychczas blaskiem.
- Z wisienkami w spirytusie termitowym?
- Jak najbardziej. - odparł Pierwszy przybierając ojcowski wyraz twarzy.
Kogo jak kogo, ale Grubcia nie trzeba było zbyt długo namawiać.
- Zgoda!
- No to chodź. Ci młodzi państwo mają od dłuższego czasu pewną nie zamkniętą, ważną sprawę do obgadania.
Mówiąc to pochwycił Trzeciego za ramię. Obaj powoli tracili na nieprzejrzystości, aż stali się tylko widmowym cieniem siebie samych. Po chwili już ich nie było.
Drugi spojrzał w wielkie, jasnożółte oczy czarownicy.
- Czy naprawdę musimy?
- Chyba tak.

* * * * *

Swoim niespodziewanym pojawieniem się w lodziarni Clickle`go wywołali sporą sensację. Sam Samuel Clickle wyskoczył zza lady witając tak niecodziennych gości. Po chwili dodał konfidencjonalnie szeptem:
- Chłopaki, świetny chwyt reklamowy. Stawiam wam moje najlepsze lody, ale róbcie to częściej! – i już po chwili zniknął na zapleczu zacierając ręce.
Po chwili pojawił się na sali w towarzystwie młodego chłopaka w mundurze ucznia piekarskiego i tonem nie znoszącym sprzeciwu nakazał czeladnikowi zaprowadzić gości do stolika dla VIPów oraz przyjąć zamówienie, na koszt firmy, oczywiście. I tak czas upływał na przyjemnościach. Grubcio pałaszował właśnie czwartą porcję lodów nazwanych na cześć pani Clickle "Mieszanka firmowa ala Lukrecja Borgia", gdy kieszeń Pierwszego rozjaśniła się niespodziewanie błękitnym blaskiem.
- O, któryś z posiadaczy Magicznego Lustra Stałego Klienta znów potrzebuje naszej nagłej pomocy. - zauważył Pierwszy sięgając do kieszeni.
- O wielki Flaurosie! Tylko nie teraz! - jęknął Trzeci i wychylił całą zawartość piątego pucharu. Lód zaległ mu ciężkim kamieniem w żołądku.
- Trzeci, to do ciebie. - uśmiechnął się Pierwszy podając Grubciowi przenośne lustereczko trójkomórkowe.
- Słucham. - Trzeci z obawą spojrzał w zwierciadełko.
- Pączuszku, jak to dobrze, że cię złapałam! - starsza pani w siwym koku była wniebowzięta.
- Proszę, tylko nie Belfegor! - wyszeptał zrezygnowany Trzeci.
- No weź zwierciadełko, Pączuszku! Hi, hi, hi! - rechotał Pierwszy wciskając Magiczne Zwierciadło "pączuszkowi" w pulchne łapy.
- Słucham, madamme. – wystękał zrezygnowany mag.
- Pączuszku, Belfegorek gonił ptaszka i znowu wlazł na to krzywe drzewo pod moim domem. Biedaczek, nie może zejść.
- Madamme, czy powiadomiła już pani straż pożarną?
- A po co mam im zawracać głowę głupotami? No, czekam. – uśmiechnęła się kwieciście (tylko, że kwiaty nie stać na sztuczną szczękę z brylantami) hrabina Charlotte. – Jak chcesz, upiekę twoje ulubione ciasto.
- O Asmodeuszu! - jęknął Grubcio zasłaniając delikatnie lustro rękawem tak, aby nie było nic słychać. - Znowu kwaśny zakalec!
- No nie daj pani czekać. - upomniał go Pierwszy.
Trzeci odsłonił lusterko i przywdział uśmiech numer siedem.
- Och, będę zachwycony! Już lecę, madamme! – zaskrzeczał prawie radośnie.
Staruszka uśmiechnęła się i zniknęła z wizji.
- Widzę, że łączy was coś więcej, niż tylko zwykła sympatia do spasionych kotów...?
Czarownik wzdrygnął się na samą myśl o kocurze.
- Nie przypominaj mi o Belfegorze!
- ???
- Na samo wspomnienie odbija mi się kwaśnym zakalcem! – dodał Grubcio i mistrz mógłby przysiąc, że jego podwładny nagle pozieleniał na twarzy.
- Czyżby zaszkodziły ci lody?
- Kwaśny zakalec! – przypomniał zielony czarownik.
Pierwszy starał się przybrać bardzo poważny wyraz twarzy. Szkoda, że mu to nie wyszło....
- A czy wiesz, co mówi punkt czwarty regulaminu pracowniczego? Żadnych romansów z klientkami. - i puścił figlarne oczko.
- Och, staruszce po prostu się nudzi. Pochowała sześciu mężów, a że nie potrafi gotować...
- To jestem ciekaw, jak to znosi Belfegor. - zastanowił się Pierwszy.
- Jest jeszcze bardziej złośliwy, niż ona. – przyznał tłuścioch. - I ma strusi żołądek. Pożycz mi płaszcza na ten jeden lot.
- Tylko nie karm nim wróbli! - wstali obaj, Trzeci wziął płaszcz szefa starając się w nim zapiąć. Podszedł do nich właściciel, pan Clickle.
- Panowie już wychodzą? Ta sztuczka ze święcącym zwierciadełkiem była extra!
- Senior Clickle - zaoponował mistrz. - To nie żadna sztuczka, to najnowsze osiągniecie czarnoksięstwa multimedialnego.
- Ach, rozumiem. - odparł Clickle, ale oczywiście nie zrozumiał nic.
Tymczasem Trzeci podszedł do otwartego okna, wyciągnął Atalmę, która zalśniła purpurowym blaskiem, wywarczał kilka wybitnie gardłowych sylab i... wyfrunął oknem pod postacią wielkiego, czarnego kruka. Jak na człowieka z pensja 250 krugerandów na miesiąc latanie szło mu całkiem nieźle, lecz jak na ptaka, rzec by można, że jego lot był niezdarny i wybitnie ciężki.
- Wiesz pan co? - szepnął Clickle zafascynowany widowiskiem. – Przychodźcie częściej, tylko może ten gruby niech tyle lodów nie zżera, bo później mu sztuczki dosyć ciężko wychodzą, jeśli wie pan, co mam na myśli.

* * * * *

Było już po czternastej, gdy nazajutrz cała czwórka zasiadła przy stole, aby opracować plan strategii uniknięcia kłopotów. Na stole pojawiło się ciasto o kolorze i konsystencji bagiennej gliny, wystawiając na próbę ciekawość trojga spośród całej czwórki.
- Cóż to, u licha, jest?! - nie wytrzymał próby Pierwszy.
- Zakalec pani hrabiny. – padło w odpowiedzi. - Czemu ja mam cierpieć sam?
- Obżerasz biedną staruszkę! – przyznał vice. – Nie wstyd ci.
- No, nie taka ona znowu biedna, skoro stać ja na całkiem niezłe i niezbyt tanie czary sześć razy na tydzień. Tak poza tym, to dar wdzięczności za definitywne rozwiązanie problemu z Belfegorem.
- Zakatrupiłeś biednego zwierzaka! - nie wytrzymał po raz drugi Pierwszy.
- Czyżby koteczek miał wypadeczek? - podchwycił Drugi, i nie wiedzieć czemu wybuchli wraz z Lynn opętańczym śmiechem.
- Nic z tego. Ja takie sprawy załatwiam inteligentnie. – Trzeci zadarł nos.
- Wiec ...???
- Przyprawiłem gałganowi skrzydła! - oświadczył z dumą Grubcio.
- Och, jakiś ty mądry, "pączuszku"! - Pierwszy wydął usta w serduszko.
- „Pon” ,co proszę? - wykrztusiła pomiędzy salwami śmiechu Lynn.
- Och, nic takiego. Taka mała tajemnica Charlotty i Grubcia, hi, hi, hi!
Cała czwórka rechotała ze śmiechu, a Trzeci zgodnie ze zwyczajem, najgłośniej.
- Słuchajcie, hi, hi, hi. – wtrącił mistrz trzymając się za brzuch. - Sprawa jest, hi, hi, hi, poważna. Hi, hi, hi!
- No, nie czaruj nas tu głodnymi frazesami. – upomniał Drugi. - Czarować to my, ale nie nas!
- Święte słowa! Więc co robimy z naszym problemem, lady Horror?
Lynn puściła oczko do wszystkich, i z szatańskim uśmiechem oznajmiła:
- Sprawę raportu z działalności waszej firmy pozostawcie już mnie. W Departamencie Spraw Inwigilacji Ponadnaturalnej pewien starszy pan wisi mi przysługę: baaaardzo duuuużą przysługę. Myślę, że jeżeli poproszę go o spłacenie długu, nie odmówi mi, a co lepsze w końcowym raporcie wykreuje was na bohaterów narodowych.
- Układy i układziki. Rozumiem. - rzekł mistrz, by po chwili dodać: - A tych bohaterów można sobie darować. Wystarczy, że przedstawi firmę jako uczciwą i wiarygodną. Tylko pamiętaj, bez żadnych pomocniczych czarów!
- Tak, wiem! Biuro Federalne jest tak pozabezpieczane, że każdy czar użyty na złamanie zabezpieczeń uderza w spellhackera. Teraz może zapytam ja. Czy macie na tyle mocy, aby rozwiązać mój problem?
- Ha, mocy ci u nas dostatek, tylko w czym problem? – zapytał zaciekawiony Pierwszy.
- Podobno masz, mistrzu, dar przewidywania? Powinieneś wiedzieć.
- Typowa czarownica! - żachnął się Trzeci.
- Lynn - odezwał się Drugi - jasnowidzenie zależy w głównej mierze od współgrania faz księżyca oraz układu gwiazd...
- Możliwe. – mruknęła czarownica i przeszła do meritum sprawy. - Problem jest następujący: kongres przeznaczył dużo pieniędzy na badania profesora... nazwijmy go Iks. Profesor szuka czegoś związanego z Biblią, ruin, szczątków i czegoś tam jeszcze. To uparty facet: dostał naprawdę kupę forsy do roztrwonienia na tą bezsensowną ekspedycję, i póki co, gotów jest posortować wszystkie ziarna piasku na pustyni Buende, byleby tylko odnaleźć cokolwiek.
- Aż taki uparty? – zdziwił się mistrz.
- Nie, dostał aż tyle forsy. Oczywiście ćwierć tego funduszu trafia do kieszeni kongresmanów, którzy przeforsowali ten cały idiotyzm.
To akurat było równie oczywiste, jak sam fakt uganiania się rządu za udokumentowaniem korzeni wiary.
- No dobra, a co dalej? – spytał Grubcio.
- Myamyan Lipido nie jest tym zachwycony. Obcięto budżet na przedszkola i badania egzobiologiczne na Io.
Oświadczenie to wywarło wrażenie na wszystkich.
- Sam prezydent Lipido? - Trzeci zakrztusił się ciastem.
- No właśnie. – przyznała Lynn. - Kilka osób z departamentu dostało rozkaz z samej góry, aby jakoś po cichu i w majestacie prawa ukrócić ten bezsens.
- Niech zgadnę - przerwał Second. - Czary bezpośrednie nie działają?
- Masz na myśli narzucanie woli i takie tam historie? Nie, nie działają.
Pierwszy wyraźnie się zamyślił.
- Blokada? - zapytał po chwili.
- Ktoś zapobiegliwy zaopatrzył go w Różaniec Dobrych Uczuć. – wyjaśniła natychmiast dziewczyna. - Jest o wiele słabszy od mojego, ale i tak zabezpiecza przed ingerencją złych czarów w stopniu co najmniej zadowalającym...
Twarz Grubcia mówiła, że znalazł już rozwiązanie.
- Znalazłem już rozwiązanie! - oznajmił.
- Pewnie inteligentne? - rzekł szef pokazując reszcie pewien znany, wręcz międzynarodowy gest mówiący: "o, tu mi jedzie fura z gnojem!".
- Jak najbardziej! Proste i genialne!
- No patrzcie! - skwitował Drugi. - Einstein i Cagliostro w jednym! Jakiś ty mądry, Pączuszku!
- Jaki to sposób? - niecierpliwiła się Lynn.
- Ależ to proste! - rozpromieniał się coraz bardziej Grubcio. – Trzeba profesorka kropnąć!
- Czarami? Nie wchodzi w rachubę - ma przecież Różaniec.
I w tym miejscu geniusz Trzeciego zabłysnął największym blaskiem:
- Ja myślę o metodzie konwencjonalnej. Nożem, laserem, miotaczem termicznym.... no, w ostateczności jakąś trucizną...
- No tak - z głosem pełnym wyrzutów Pierwszy odwrócił się do swojego zastępcy. - Nie dość, ze Einstein i Cagliostro, to jeszcze Manson!
- Jest tyle pięknych metod...! – rozmarzył się otyły czarownik.
- Raczej Mengele! - i tym oto stwierdzeniem Drugi dał do zrozumienia, co myśli o inteligentnych rozwiązaniach swojego kolegi.
- Nic z tego - przerwała czarownica. - Wszystko musi wyglądać naturalnie, a wariant optymalny zakłada, że profesor Iks sam zrezygnuje z ekspedycji. To by było naprawdę coś!
- Sprawa wydaje się być z gatunku tych nie do ugryzienia. – skonstatował mistrz.
- I taka właśnie jest.
- Szefie, a nieszczęśliwy wypadek? - nie dawał za wygraną Trzeci.
- Odpada, panie Capone.
- Dupuwa. - skwitował Drugi i chyba był najbliżej prawdy, choć określenie świetnie pasowało do niższych warstw społeczeństwa.
- Du... co?
- Podłapałem od siostrzeńca. – przyznał ze wstydem vice.
Grubcio palnął się dłonią w czoło.
- Jestem genitaliuszem! – oznajmił z dumą. – Czy Pierwiosnek i jego gang nie mogliby przycisnąć profesorka?
Mistrz poklepał podwładnego po głowie i rzekł z politowaniem:
- Mój ty genitaliuszu, przed chwilą omawialiśmy kwestię rozwiązania gangsterskiego. Poza tym możesz być tylko geniuszem, choć z żalem przyznaję – nie jesteś.
Zapadła twórcza cisza zakłócona tylko odległym szumem przemierzającej piętra windy.
- Parszywy świat kota Filemona! – nie wytrzymał Second. - Powiedzmy sobie wprost: ....
- WPROST! - zakrzyknęli chórem.
- Szefie, mam! - zakrzyknął gruby mag.
- Trzęsienie ziemi, pączuszku?
- Nie! Zakrzyknęliśmy chórem, czy nie tak?
- No to co z tego? – wtrąciła czarownica.
- Chór! Zjednoczona siła! Stożek mocy!
- Eeeeeee, ćwierćinteligent! – odparowała. - Przecież mówiłam trzydzieści wersów tekstu temu, że czar bezpośredni nie zadziała, a pośredni czar niosący szkodę zostanie zniwelowany przez Różaniec.
- Wybacz mu. - uśmiechnął się Drugi. - Ostatnio przechodził dekadę dynamicznego niedorozwoju...
- Samaelu, trzymaj mnie, bo nie wytrzymam!
- Jak popuścisz, będzie smród. – zauważył Pierwszy. - Ładnie to tak kadzić innym, Grubciu?
- Ciemnoto czarnoksięska! A co mówi staroceltycki "Poemat Druidów"?
Mistrz na chwilę zamknął oczy przypominając sobie nieregularne strofy starożytnego tekstu.
- Zaczyna się od słów : "Posiew krzywd, zniszczenie, mędrzec wykona godnie...
- Szefie, to jest rozdział "O szkodzeniu", a ja mam na myśli "O osiąganiu efektu zamierzonego"....
- Grubciu - własna wylewność zaskoczyła Pierwszego. - Niech cię ucałuję!
- Wolę podwyżkę...- burknął Trzeci przystępując do sedna sprawy. - Słuchajcie, możemy wykreować wspólnym wysiłkiem sen. Sen o przyszłości. Na dobrą sprawę może być w nim dużo prawdy, lecz jak wiadomo, przyszłość nie jest jednoznacznie zdeterminowana, więc jakby nie było, może to być także zupełna bzdura.
- O! Fizyka temporalna! Teoria krzywych czasoprzestrzennych. - zauważyła dziewczyna.
- Co? Nie rozumiem; daj mi skończyć, nie pleć mi tu tych paranaukowych bzdur. A więc narzucimy tylko ogólne założenia, stworzymy stożek mocy i wykreujemy oraz prześlemy profesorowi całość tych majaków...
- O kurczę! - zakrzyknęła Lynn.- Majaki z czterech skrzywionych umysłów w jednej głowie - to dopiero będzie mix!
- Fakt, będzie niezły młyn na wodę odwetowców. - Pierwszy zacytował znanego klasyka.
- Jest jeden problem. - wtrąciła Lynn. - Ja mogę dokonać samouświęcenia na ołtarzu białej bogini, ale stożek mocy nie mieści się w zakresie moich kompetencji.
- Jako bierny członek zboru nadasz się na pewno! – zapewnił mag.
- Czy robimy jakieś przygotowania?
- Tak, wszystko musimy robić po kolei... Grubciu, jaki jest czas gwiazdowy?
- Dzień Wenus, ale to już wiesz... Zaraz przeliczę. – czarownik wyciągnął zegarek i archaiczny kalkulator. - Jest teraz godzina siódma, czyli godzina Merkurego, za kilka minut rozpocznie się godzina Księżyca.
- No to lepiej być już nie mogło! - skwitował z uśmiechem Drugi. - Wenus daje nam wszelką przychylność, Merkury sprzyja wiedzy, Księżyc zaś snom i wywoływaniu duchów służebnych.
- Zgadza się. Podaj komplet teurgiczny. Grubciu, płaszcze rytualne, Lynn, weź Cingulę, wbij Atalmę i zakreśl cztery magiczne kręgi.
- Wezmę kredę, szefie. – vice zanurkował w pancernej szafie.
- Dobrze, second. Narysuj też trójkąt i przygotuj świece.
- Cholera jasna! Mamy komplet świec, ale są nie poświecone! – ryknął czytając metkę na opakowaniu. – A mówiłem, że w markecie sprzedają szajs!
- Daj je. - rzekła Lynn kończąc kreślić czwarty, magiczny krąg. – Zaraz to załatwię!
Drugi rzucił jej pudełko świec. Dziewczyna wyjęła siedem sztuk, uniosła w lewej ręce i wyrecytowała najpotężniejsze zaklęcie poświęcające przedmioty magiczne, jakie tylko było znane ludzkości.

"Athanatos Sapientissime artises qui sohovo servi tuo dedestint
justus fabricar artiffia qui adusan taberculi debetant in servi
et a sanitificierit alus rebus hic presentibus pater virtutem
et efficacian ad mehe operanti seheter, en servant et sicti
frecur. Tautos, Tautajon Barachepi Gedita, Igeon. Amen!"

Kiedy skończyła, poświęcone przedmioty zalśniły na krótką chwilę zielonkawym blaskiem. Czarownica postawiła trzy świece w narożach pracowicie kreślonego przez Drugiego magicznego trójkąta, służącego do wywoływania i pętania demonów. Pozostałe cztery świece rozdzieliła pomiędzy cztery magiczne kręgi, każdy po dziewięć stóp średnicy. Pierwszy zakładał rytualne szaty teurga, gdyż tylko on z całej czarownej czwórki posiadał uprawnienia teurgiczne. Jego korona, wykonana z dziewiczego papieru, przyozdobiona była w imiona czterech bóstw, natomiast korony pozostałych uczestników soboru, zgodnie z tradycją były koronami uczniów. Były węższe i ozdobione bogato pismem runicznym. Zakładając czarowne szaty Pierwszy mamrotał pod nosem pewien znany literacki utwór wierszowany, następnie standardową inwokację, rodem z podręcznika:

"Amor, Amator, Amides, Ideodoniach,
Amor, Plaior, Amitor!
Mocą tych oto aniołów ubieram się w te potężne szaty.
Z ich pomocą doprowadzę do pożądanego skutku wszystko,
co najgoręcej pragnę osiągnąć, przez ciebie najświętszy
Adonaj, którego królestwo i władza są wieczne. Amen."

- Mogłeś się wysilić na coś oryginalniejszego. - skrytykował Trzeci.
- Pan Mądrala niech sobie sam wymyśla formułki! – fuknął szef. - Szkoda czasu na pierdoły, trzeba korzystać z tego, czym dysponujemy!
- A tak! Per pedes ad astra! – odszczekał Pan Mądrala i pozapalał świece.
- Dobra, teraz jeszcze trochę wierszyków. - Pierwszy poprawił rękawy i zaczął mamrotać kolejne pieśni.
Lynn tymczasem przy pomocy Drugiego przygotowywała ołtarz bogini Pramatki. Jak nakazuje tradycja, było to poświęcone miejsce, zaopatrzone w odpowiednie wizerunki, dwie białe świece, czarki z wodą i solą, które miały reprezentować dwa najpotężniejsze żywioły oraz kadzielnicę i róg z winem. Pierwszy wyciągnął z szuflady biurka księgę oprawna w skórę...
- O jasny gwint! - rzekła zdziwiona czarownica. - Czy to jest oryginał "Liber Spirituum"?
- Tak - odparł krótko Pierwszy, jednakże ta krótka odpowiedź doprowadziła opadniętą szczękę (ze zdziwienia!) dziewczyny do pułapu posadzki z oryginalnego linoleum.
- Skąd, mistrzu, wziąłeś ludzką skórę na oprawę?!
- Tajemnica, moja droga! Za takie informacje się płaci. – uśmiechnął się Pierwszy.
- Pewnie w naturze?
- Nie wódź mnie na pokuszenie!
- Ależ mistrzu! – czarownica udała oburzenie śmiejąc się z zakłopotania czarownika.
- Dziewięćdziesiąt - sześćdziesiąt - dziewięćdziesiąt. - wyszeptał po raz kolejny w tym opowiadaniu Pierwszy. Po chwili otrząsnął się i otworzył oczy.
- Szefie, coś nie tak?
- Nie, Grubciu, wszystko w porządku, tylko czasami wyobraźnia płata mi dziwnie przyjemne figle...
Lynn uśmiechnęła się promiennie.
- Nic nie kumam czczy. - wyznał zupełnie szczerze Trzeci i po chwili dodał z dziwnie znajomym uśmieszkiem: - Może ktoś chce ciasta?
- Z czym?
- Nie mówi się "szczym", tylko "siusiamy". – zauważył Grubcio. - Biszkopt, na to owoce mango, wiórki kokosowe, kiszona kapusta, bita śmietana, no i oczywiście – na szczycie obowiązkowa wisienka...
- Chętnie - skrzywił się Drugi przerażony doborem smaków - ale może w następnym wcieleniu...
- Grubciu, później. Wybiła już odpowiednia godzina. Czy wszyscy gotowi? Zaczynamy.
Każdy zajął swój magiczny krąg. Zapalone świece dawały przyjazny, ciepły blask, wokół trójkąta do wywoływania demonów unosiła się delikatna mgiełka, gdzieniegdzie przeszywana maleńkimi wyładowaniami egzoplazmy, które nadawały mgiełce świetlistozieloną poświatę. Pierwszy wzniósł ręce ku górze i rozpoczął recytować zaklęcia śpiewnym tonem.

"Zaklinam was i rozkazuję wam duchy, ilekolwiek was jest
abyście co rychlej przybyły na wezwanie"

Mgła wokół trójkąta zgęstniała, natomiast chłód przestrzeni miedzyświatów stał się aż nadto zauważalny.

"W imię Boga, który jest Bogiem bogów i Panem wszystkich panów!
Baczność i przybywajcie tu wszystkie duchy! Mocą i zasługą waszych
królów obowiązane są wszystkie duchy piekieł objawić się w mojej
obecności przed tym oto kręgiem Salomona gdy je przywołam!
Przybywajcie więc na mój rozkaz, ażeby spełnić me życzenie, o ile
to w waszej mocy! Przybywajcie ze wschodu, z południa, z zachodu i z
północy! Rozkazuję wam wszystkim i zaklinam was mocą
przenajświętszego imienia wszechmogącego żywego Boga, którym jest
Elohim, Jah, El, Eloach, Tetragramaton!"

W tym momencie pośród mgły zaczęła majaczyć jakaś dziwna postać. Kiedy mgła przerzedziła się, oczom czarownej czwórki ukazały się dwie postacie pokracznych karzełków.
- Się ma, gamonie! – zaskrzeczało większe widmo.
- Kim jesteście, duchy, mówcie! - rozkazał Pierwszy.
- Co ci do tego, koleś? - pisnęła druga z małych istot.
- A, dobrzy znajomi! Raum i Szaks! Miło was znowu widzieć!
Pierwszy, w oczekiwaniu na olśnienie ze strony małych, złośliwych demonów, niby to zaczął oglądać paznokcie
- Czy my się znamy? – zaskrzeczał większy. - No, koleś, nie zalewaj!
- No to mam was, złodziejaszki! Gdzie moja kasa? – mistrz uniósł czarnoksięską różdżkę ku górze.
- Wasza wysokość! Nie bij! Nie godni my! Nie godni! - karzełki wpadły w panikę.
- O kradzieje, przepiliście buchankę?! – grzmiał mag. - Mój gniew będzie straszny!
- Mistrzu, litości! – piszczały widma.
- Dobrze, ale musicie coś dla mnie zrobić.
- Rozkazuj, wasza łagodność, rozkazuj! – prosiły duchy, czemu towarzyszyła seria niskich pokłonów.
- Sprowadźcie mi ducha, który sny na ludzi sprowadza. Tylko nie byle jakie sny! Sny o przyszłości! – zakomenderował czarownik.
- Wasza doskonałość, już pędzimy! - i rozpłynęły się karzełki we mgle. W ich miejsce pojawiła się postać o tyle ciekawa, że miała trzy głowy i dosiadała bardzo dorodnej żmii.
- Czego? - bezpardonowo odezwała się głowa węża, pierwsza z trzech głów.
- Gówna psiego! - odparł równie po chamsku Pierwszy. - Za niskiego jesteś stanu, mości Hyborynie, aby takimi słowy ze mną rozmawiać!
- Wybacz, mu panie - odezwała się głowa kocia. - Wąż pozostanie na zawsze wężem!
- Wybaczam. Czy to ciebie przysłały te dwa małe złodziejaszki?
- Doliniarze! – prychnął kot. - Zawsze przysyłają kogo popadnie, w zależności kogo napotkają pierwszego na swej drodze.
- Szukam ducha, który mi sprowadzi na kogoś proroczy sen.
- Trudna sprawa. Potrzebne ci będą dwa duchy. I coś w zamian.
- Dobrze. – przytaknął mistrz. - Czego chcesz?
- Takiej świecy, jaką masz w kręgu, panie. - odezwała się ostatnia z trzech głów, tym razem ludzka.
- Trzeci, daj mu swoją.
- Moment, szefie . - Trzeci zamachnął się i cisnął świecą w stwora. Potwor pochwycił świecę w locie i wpakował sobie do pyska mlaskając przy tym głośno.
- Mmmmmmmmm! Nadpalone knoty są najlepsze! - i z tym mlaskaniem zniknął z realnego świata. W mgiełce pojawili się dwaj heroldowie z fanfarami, odegrali fałszywie coś w rodzaju hymnu i rozsunęli się na boki. Pomiędzy nimi stanął młody gryf, na którym siedział przystojny mężczyzna w stroju rycerskim.
- Witaj Murmurze, ponury grafie, czarny Książę! - powitał uprzejmie niesamowitego gościa Pierwszy. - Ja i moja świta witamy cię w naszych skromnych progach....
- I ja także cię pozdrawiam, mistrzu. - odezwał się chrapliwie ponury graf omiatając spojrzeniem pomieszczenie. Jego wzrok zatrzymał się na Lynn. - Uuuuch! Czarownica! - warknął z obrzydzeniem.
- Książę, nie czas na kąśliwe uwagi, bo oto przybywa nasz drugi gość...
Tuż obok Murmura stanęła wysoka, piękna kobieta w powłóczystej, długiej sukni. Jej skronie zdobiła złota korona.
- Pani Gomory, grafie Murmur - rozpoczął Pierwszy. - Wasze zasługi są wielkie i sławić je będziemy aż po dni kres, lecz oto nowe wyzwanie jest przed wami i wspólnie wasze moce złączyć musicie...
- O co chodzi? - przerwała kobieta w koronie tyradę Pierwszego.
- Sen proroczy. Dlatego jesteście potrzebni obydwoje. Ty, pani, znasz wszystkie czasy, zaś Książę Murmur sprowadza sny na ludzi.
- Głownie uczę filozofii i sprowadzam dusze zmarłych na przesłuchanie. Sny to takie nieudolne hobby. - zaśmiał się szorstko Murmur.
- Zgadzam się - rzekła Gomory. - Ten eksperyment z połączeniem sił może być bardzo ciekawy i otworzyć nam nowe możliwości, prawda grafie Murmurze?
- Ech, kobiety! Czego się dla nich nie robi!- wycharczał demon. - Zgoda. Nakarm mistrzu moich giermków i będziemy kwita! - to rzekłszy wziął panią Gomory pod rękę i odwrócił się do całej czwórki tyłem. Zniknęli, zanim ponowne fanfary skończyły fałszywą melodię. Po chwili pozostali już tylko giermkowie czarnego rycerza oczekujący na obiecany poczęstunek.
- No, duchy, lubicie ciasto? Cała blacha wasza! - oznajmił radośnie Drugi i rzucił w kierunku mgły blachę z ciastem autorstwa hrabiny Charlotty... Po chwili obłok zrzedł, natomiast w miejscu mgły pozostała tylko pusta blacha.

"... a gdybyście były nieposłuszne, skażę was na tysiąc lat
męczarni będących karą dla każdego z was, który by w całości
nie uznał mocy Wszechwiecznego i jego przykazań."

Pierwszy dokończył inwokację końcową zamykając portal pomiędzy światami, jednocześnie mgła nad trójkątem zrobiła się jeszcze rzadsza. Gdzieś z zaświatów dochodziły odgłosy diabelskiego rzygania.
- Dobrze, że to na nas nie trafiło! - skwitował Trzeci i otarł pot z czoła.
- Chodzi ci o szarlotkę Charlotty? - upewniła się czarownica.
- Hm. – skrzywił się Grubcio. - Dobra, możemy bezpiecznie opuścić nasze kręgi. Lynn, zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. I oby zadziałało!
- Wiem. Oby!
- ...a póki co – wtrącił Pierwszy - zapraszam was na lody do Clicklego.

* * * * *

- Hmmmm.... też specjalny gość? - upewniał się monsieur Clickle, który ostatnio awansował na "monsieura Clickle", a to za sprawą niecodziennych zdarzeń w cukierni, o których wspominał nawet „Goniec restauracyjny”.
- Ależ drogi panie! Z nami przychodzą tylko specjalni goście! - z lekkim uśmiechem zaoponował Pierwszy. – Dyplomowana czarownica, voila!
- No niech będzie. – mruknął monsieur Clickle. - Tylko mam prośbę: może dla odmiany niech pański dobrze zbudowany przyjaciel nie próbuje odlatywać tym swoim ciężkim lotem sprzed cukierni. Ostatnio jak to zrobił, klienci gadali, że ciężko mu idzie, bo coś mu siadło na żołądku, jeżeli wie pan co mam na myśli...

* * * * *

Było już popołudnie, upał zelżał, lecz jeszcze dawał się we znaki. Szczególnie pewnemu robotnikowi na rusztowaniu. Ale czego tu wymagać od umysłu, który pływa w otoczce z kondensatu piwnego? Nic, i to jest piękne! Tak ciężko spracowany, piękny umysł ma prawo cierpieć w upale. I cierpiał! Byli jednak na tym świecie i tacy, którzy nie cierpieli. No, może troszeczkę, ale to tylko z czystej i niepohamowanej ciekawości. Jedynym lekarstwem w takiej sytuacji okazała się być szklana kula Trzeciego.
- No Grubciu, pokaż co trafisz zdziałać tym cackiem!
- Uwaga! - rzekł z powaga Trzeci kładąc z namaszczeniem na stole zielony atłas, na nim zaś szklaną kulę. - Proszę o fanfary!
- Och, fanfary dla fujary! - rechotał Drugi, bo w tym akurat momencie kula pokazała wielkiego, czarnego kruka, który wlatywał do biura agencji czarowniczej i wbijał się dziobem w szafę.
- Cholera, przepraszam. – mruknął odrobinę zmieszany czarownik. - Przez przypadek potarłem moja małą ślicznotkę rękawem.
- No! I taki bebol ci wyszedł...!
- Ale to było bardzo dobre. - odezwała się roześmiana Lynn. – Świetne wejście, Grubciu!
- Złotko, takich scen, a może i jeszcze lepszych, to możesz widzieć na kopy w ciągu jednego dnia, i to na żywo! - rechotał dalej Drugi.
- Cicho dzieciaki! - Pierwszy jak zwykle był stanowczy, chociaż i jego bawiły osławione loty Trzeciego. - Grubciu, daj wzmocnienie wizji.
Trzeci potarł czule kulę, przy czym muśniecie było tak delikatne, że prawie nieodczuwalne. Kula zrobiła się cieliście różowa, ukazując na samym szczycie nabrzmiałego sutka. Gdzieś poniżej widniał malutki tatuaż przedstawiający cień kota.
- Hej, to moje! - wrzasnęła zaskoczona czarownica zasłaniając odruchowo piersi.
- Dziewięćdziesiąt, sześćdziesiąt, dziewięćdziesiąt! - odruchowo wymamrotał Pierwszy zahipnotyzowany widokiem. - Ależ Lynn, to nie twoje, tylko brudne myśli jaśnie pana zastępcy kierownika. - sprostował Trzeci z uśmiechem od ucha do ucha.
- Świntuch! - rzuciła dziewczyna Drugiemu, który akurat zapragnął się odrobinę zaczerwienić.
- No to może byśmy już zajrzeli profesorowi do snów? – zaproponował mistrz.
- Szefie, co tylko każesz!
- Chwila, nic nie widać... – zaoponował vice.
- Bo pan jajogłowy dopiero zasypia. - wyjaśnił Trzeci.
- Skąd ty to wiesz? - Lynn była zaskoczona.
- Po odcieniu szarości kuli oraz po falistych załamaniach Trickelmanna w dolnej części nasady kuli. – wyjaśnił czarownik. - Proste!
- O, patrzcie, coś się zaczyna roić! Second, podaj słone paluszki!
Drugi odwrócił się podając każdemu wielki, tekturowy kubek.
- Paluszki to przeżytek! – mruknął odkorkowując papierową pokrywę. – Szef kuchni poleca popcorn, porcja iks-iks-el!
Profesora zmorzył sen.

* * * * *
* * * * *

Wielka jest mądrość ludzka, jak niepodzielne jest panowanie człowieka we Wszechświecie. Tysiące lat zastanawialiśmy się, czy aby opłacalne jest zejście z drzewa i chodzenie na dwóch kończynach tylnich w pozycji wyprostowanej, aż po wielowiekowych kalkulacjach zdecydowaliśmy się na milowy krok w historii ludzkości. Krok z drzewa na ziemię. A potem? Gnani przez świat o głodzie i chłodzie wydzieraliśmy przyrodzie jej tajemnice.
Początkowo nieśmiało penetrowaliśmy najbliższe otoczenie, później rozpełzliśmy się po naszej starej matce Ziemi niczym robactwo. Od wieków bogobojni, zaczęliśmy dostrzegać człowieka, jego piękno, potęgę rozumu. Upadały kolejne imperia, zrzucani byli z piedestału kolejni bogowie. Człowiek jednak pozostał przekonany, że mimo wszystko jest jakaś istota nadrzędna mająca wpływ na jego krótkie, plugawe życie, więc modlił się i składał ofiary. Coraz rzadziej, aż w końcu stał się panem własnego losu. A dlaczego by nie ? Wszak wszystko, co przez ludzi, jest dla ludzi i "..nic co ludzkie nie jest mi obce." I znów ludzka megaświadomość ustępowała lękowi przed Wszechmocnym Nieznanym. Ale był to pierwszy i ostatni taki pokłon. Po upadku człowiek, tak jak mityczny Atlas, powstawał coraz to silniejszy. "Państwo to ja"- mawiał. Próbując wyjaśnić tajniki przyrody stworzył przez przypadek fizykę, biologię, chemię. Budował maszyny, coraz doskonalsze, coraz bardziej skomplikowane i coraz bardziej zabójcze. I stało się najgorsze: miejsce Wszechmocnego zajął człowiek, ten sam, który dopiero zlazł z drzewa i stanął na dwóch nogach. Ten właśnie człowiek stworzył własna metafizykę, doskonalszą od innych tylko dlatego, że to właśnie on zajmował w niej centralne miejsce. Człowiek stał się i zapomniał, że gdzieś we wszechświecie, tak samo jak gdzieś w jego wnętrzu, walczą ze sobą moce dobra i zła, potężniejsze niż wszystko, co do tej pory poznał.

* * * * *

- Profesorze, mam coś! - oznajmił radośnie zachrypnięty głos, dobiegający gdzieś z głębi czarnego dołu, wykopanego niechybnie ludzką ręka w podłożu.
- No a nie mówiłem? Interpretacja! – triumf staruszka był oczywisty. - Grunt, to dobra interpretacja! No jesteś już? Dawaj chłopcze rękę. - profesor przyklęknął na krawędzi dwuipółmetrowej dziury. Mimo swoich lat, potężnym szarpnięciem niemalże wyrwał swojego młodego asystenta z czeluści wykopu na sam brzeg. Radość i emocje dodawały mu sił. Siedem lat szukał, siedem zawszonych lat! Aż wreszcie wczoraj natrafił na miejsce, które kiedyś w zamierzchłej przeszłości, mogło wyglądać tak, jak to opisane w "Biblii".
- Wiedziałem chłopcze, wiedziałem! No, pokaż jak to wygląda!...

* * * * *

-...A wiec jak panowie widzą, na podstawie krótkiej wzmianki dokonaliśmy epokowego odkrycia, dowodząc tym samym, że "Biblia" jest w większości oparta na faktach historycznych. – mikrofon lekko zaskrzeczał, lecz po chwili profesor mógł dalej kontynuować swoją tyradę przed rojem chciwych sensacji dziennikarzy.
- To, co znaleźliśmy, nie jest wprawdzie obiektem naszych poszukiwań, ale jak wiadomo, przekaz ustny, a takim niewątpliwie była pierwotnie "Biblia", ulega zniekształceniom. Największym jednak odkryciem jest fakt, że starożytni znali sztuczny kamień, że się odważę tu użyć określenia 'beton'. Mam nadzieje, że większość z panów oglądała już cylinder? Otóż po jego przekrojeniu, okazało się, że wewnątrz skorodowanego, boksytowego walca jest umieszczony drugi, o wiele mniejszy, pomiędzy nimi zaś coś w rodzaju betonu. Jest on lżejszy od obecnie stosowanego i zawiera wiele mineralnych domieszek, co przecież jest logiczne, zważywszy na fakt stosowania superplastyfikatorów dopiero od stu dwudziestu lat. Jak się panowie domyślają, ów „beton” nie jest też tak wytrzymały, co nie znaczy, ze starożytni byli zalani azjatycką tandetą.
Po sali przetoczyła się fala śmiechu. Profesor poczekał, aż gwar umilknie i kontynuował.
- Wewnątrz wspomnianego cylindra znajdowała się krótka notatka sporządzona na cienkim skrawku kory drzewa sandałowego. Sentencja ta zapisana w języku staro aramejskim głosi, że co tysiąc lat będzie się rodzić mesjasz, lub demon wcielony co zgubę przyniesie, jeśli zostanie spełniona ofiara malhud. To ostatnie jest raczej nieprzetłumaczalne i oznaczać może ofiarę z niewinnej krwi. Osobliwa treść znalezionego zapisu stanowiła zapewne jedną z największych tajemnic wyroczni, wzniesionej na niemalże cztery tysiąclecia przed Chrystusem, na ruinach pradawnej świątyni, opisanej wielokrotnie w "Biblii". Być może nawet ta właśnie przepowiednia spowodowała tzw. rzeź niewiniątek dokonaną przez króla Heroda Wielkiego w czasie Wielkiego Spisu Powszechnego. Pozwolicie państwo, że nie będę zagłębiał się dalej w ten jakże pasjonujący temat, odsyłając zainteresowanych do lektury "Roczników" Józefa Flawiusza... Na dzisiejszą konferencję pozwoliłem sobie przynieść tylko ów wspomniany cylinder oraz komplet dokumentacji fotograficznej z wykopalisk. Proszę, proszę, mogą panowie go fotografować.
Cylindryczny przedmiot wylądował na stole wywołując lawinę fleszy.
- Dokument, oto on, także jest już zabezpieczony. Jak panowie widza przedmiot ten jest jak najbardziej namacalny i stanowi on kolejny dowód, tym razem no to, że nie jestem "paranoicznym orangutanem", "szarlatanem", ani też "starym wariatem", jak to niektórzy z moich szanownych kolegów, także członków Katolickiego Towarzystwa Geograficznego, raczyło zauważyć na samym początku konferencji...

* * * * *

Niczym łuna gigantycznego pożaru rozkwitł na niebie warkocz komety. Owo ciało niebieskie szybujące tak blisko Ziemi pojawiło się znienacka. Ani astronomowie, ani ich teleskopy, nie zauważyli komety, aż do czasu, kiedy ta dała o sobie znać fajerwerkiem tysięcy ogni. Zabłysła tuż nad Atlantykiem i stopniowo z należnym sobie majestatem przesuwała się w kierunku Afryki. Nieustannie śledzona przez zainteresowane strony, minęła spokojnie czarny kontynent i zgasła nad małą wioską Kath-al-Ahman. Zamieszkała przez uchodźców palestyńskich wioska posiadała jeden tylko, mały szpital, ufundowany zresztą przez społeczeństwo świata z datków zbieranych pieczołowicie przez Czerwony Krzyż. W ciągu pięciu godzin od momentu tego niezwykłego fenomenu na niebie, zostaje przerzucony do Kath-al-Ahman specjalny oddział do walki z terroryzmem, składający się w znakomitej większości z fanatyków ultrakatolickich pod dowództwem kapelana wojskowego, majora van Grava. W promieniu dziesięciu kilometrów od szpitala zostają zastrzeleni wszyscy buddyści, mahometanie, szyici oraz chrześcijanie podejrzani o kontakt z tzw. „siłami nieczystymi”. Zgodnie z instrukcją, ludność całego miasteczka zostaje zapędzona do kościoła, gdzie przebywać będzie aż do zakończenia operacji. W kościele wylądował także cały personel szpitala, jak się później okazało, niezastąpiony. Otoczony podwójnym kordonem szpital wyposażono w automaty strzelnicze, porozmieszczane we wszystkich korytarzach szpitala. Sprzężone z centralnym komputerem wewnątrz budynku bronić miały wstępu wszystkim śmiertelnikom. Ten sam komputer steruje też wszystkimi urządzeniami medycznymi oraz umieszczonym na dachu opancerzonym gravilotem. Jak stwierdził legat papieski, "...bezduszne maszyny są nieprzekupne..."

* * * * *

Do szpakowatego mężczyzny w mundurze i koloratce podbiegł żołnierz z wyhaftowanym czarnym krzyżem na rękawie.
- Panie majorze, melduję, że centrum gotowe! – przepisowy salut towarzyszył wyrzuconemu jednym tchem meldunkowi.
- Doskonale Varsteen. Jak wyniki badań? – major oddał honory oczekując szczegółów.
- Według diagnozera podczerwieni tylko jedna z czterech kobiet urodzi chłopca. Tak więc mamy stuprocentową pewność.
- Owszem, ale bądźcie czujni. – przestrzegł oficer.
- Tak jest - licho nie śpi!
- Uprzedźcie siostrę Barbarę, że za chwilę zamykamy obwód.
- Tak jest! – powtórzył żołnierz i pognał wzdłuż korytarza.

* * * * *

(BB TV, mecz Hiszpania – USA)
"...Przepraszamy państwa, ale dalszą relację ze spotkania Hiszpania - Stany Zjednoczone nadamy jutro o 17:30..."
- Cholera jasna! - wyrwało się w niejednym domu w Europie.
"...zgodnie z wcześniejszymi komunikatami o ewentualnych zmianach w programie, rozpoczynamy transmisję na żywo ze szpitala w Kath-al-Ahman..."
- K... mać! - poleciało w co drugim domu należącym do amatora futbolu.
"...wewnątrz budynku jest tylko jedna osoba, siostra Barbara ze zgromadzenia Sióstr Opiekunek Całunu, która będzie osobiście czuwać nad zdrowiem matki i dziecka. Widzą państwo obecnie salę, na której..." - obraz powoli się przesuwa pokazując
najnowocześniejsze zdobycze techniki medycznej. Objaśnienia nagle ustają, obraz się zmienia - to już teraz! Rodzi się cudowne nowe dzieciątko! W pełnym świetle lampy bakteriobójczej widać jak przy pomocy czterech skomplikowanych urządzeń automatycznych kierowanych elektronicznym mózgiem, przychodzi na świat kolejny, nieprzeciętny obywatel skazany z góry na sukces. Mały i nieporadny - jest w szoku. Oto oślepia go światło, odcinają go od matki. Pierwszy klaps i dziecko wybucha płaczem. Młoda zakonnica uśmiecha się... gdy wtem dwa mechaniczne ramiona obracają się w jej kierunku, łapią za nadgarstki unoszą w górę. Ramię operacyjne wyposażone w skalpel rozcina jej odzież. Kobieta krzyczy i próbuje się wyrwać, ale jej wysiłki zdają się być daremne. Z oddali słychać stłumiony nerwowy krzyk: "Przerwać transmisję, to idzie na cały świat!". Ale nic się dzieje i koszmarne przedstawienie trwa nadal w milionach telewizorów na całym świecie. Ramię operacyjne precyzyjnym cieciem rozcina skórę miedzy jędrnymi piersiami nagiej brunetki. Jeden z chwytaków zagłębia się w ranę by po chwili wyjąć z ociekających krwią zwłok jeszcze bijące serce. Przy wtórze dziecinnie prostej, ale przerażającej melodii, krew z serca zamordowanej dziewczyny kapie na leżące dziecko. Jedna ze strug gęstej purpury rozlała się na kształt upiornej ręki. Gdzieś z zewnątrz budynku słychać potworne wycie, przez które przebija się jeden silniejszy głos: "ZABIĆ ANTYCHRYSTA!".
Rozlegają się pierwsze strzały. Tymczasem miazga, która jeszcze minutę temu była sercem młodej kobiety, pada ciśnięta na posadzkę obok zwłok zakonnicy. Horror powoli ustępuje filmowi wojennemu, a transmisja trwa nadal. Automaty strzelnicze skutecznie odpierają ataki komandosów. Tymczasem dziecko jest już w gravilocie. Seria wybuchów oznajmia koniec automatów strzelniczych, do Sali wdzierają się żołnierze. Ale za późno! Gravilot wystartował. Do sali wchodzi major w mundurze i koloratce. Wkłada klucz do konsoli zabezpieczeń, wprowadza kod dostępu. Otwiera się malutki terminal z podstawową klawiaturą. Wszechmocna maszyna gotowa jest do dialogu z człowiekiem...

"PODAJ KURS GRV CRSS-234D" (enter)

"dane zastrzeżone"

"WYKONAĆ PROCEDURĘ AUTODESTRUKCJI" (enter)

"proszę wprowadzić kody dostępu do poziomu trzeciego"

"VAN GRAV OPERACJA 'BETLEJEM' 777" (enter)

"niewłaściwy kod. dostęp procedury zablokowany"

"AKTYWACJA POZIOMU DRUGIEGO" (enter)

"gotów"

"ZAWRÓCIĆ GRV CRSS-234D NA MIEJSCE STARTU" (enter)

"możliwe dopiero po ukazaniu się planszy końcowej"

"PODAJ NAZWĘ PROCEDURY" (enter)

"satan"

Major nerwowo wciska ENTER. Po chwili na ekranie pojawia się plansza do popularnej gry w szachy. Sytuacja białych jest tragiczna. Czarna królowa przesuwa się majestatycznie na E5, aby zadąć białym cios ostateczny. Szach-mat! Szachownica po chwili znika, pojawia się mały diabełek z widłami. Diabełek radośnie podskakuje fikuśnie potrząsając widłami. Obok pulsujący napis oznajmia:

I WON
GAME OVER

Gdzieś w oddali słychać pojedynczy strzał.

* * * * *

Jak po każdej wojnie, świat się odradza bardzo powoli. Im większe zniszczenia, tym wolniej ten proces przebiega. Nie było zwycięzcy; wszyscy zostali pokonani. Na świecie pozostało niewielu ludzi, z jeszcze mniejszymi środkami na odbudowę czegokolwiek. Wtedy to wszechwładny kościół wystąpił o zniesienie państw jako instytucji wysoce nierentownych. Stopniowo duchowni przejmowali władzę, aż opanowali całą Europę. Wielkim nakładem pracy wiernych kościół odbudował swoją potęgę tworząc nowy, piękny świat, który nie był aż tak skomplikowany. Z jednej strony stała mniejszość kapłanów, mała armia najwybitniejszych umysłów tworzących nową cywilizację naukowo techniczną, z drugiej strony zaś prości ludzie z lepianek, zacofani i bogobojni prawie tak, jak w średniowieczu.

* * * * *

Przez heksagonalny dziedziniec Zgromadzenia Klasztornego sunęła majestatycznie wysoka postać w ciemnozielonym habicie. Wiatr powiewał leniwie unosząc ze sobą, jakby od niechcenia, opadnięte liście.
- Bracie Olafie! Bracie Olafie! - rozległo się gdzieś między arkadami. Wysoka postać przystanęła i odwróciła się.
- Aaaa... brat Bernard! Niech będzie sławione Imię Pańskie. Cóż za niespodzianka! Dobry Boże, toż to z brata wyrósł kanonik, jak się patrzy!
- Wie brat, takie wyprawy służą zdrowiu...
- Jakież to wyprawy? Słyszałem, że brata przenieśli na Pomorze.
- To brat nic nie wie? Chodźmy do biblioteki, to zaraz wszystko opowiem.
Obie zakapturzone postacie zniknęły w drzwiach pod arkadami. W bibliotece klasztornej jak zwykle panował półmrok. Młodszy z zakonników zapalił świece w bibliotecznym kandelabrze.
- Byłem z wyprawą archeologiczną na pobliskich terenach mitycznych Hanysów. Pierwsza wyprawa natknęła się na rozbudowany kompleks miejski. Pisali o tym w "Tygodniku Pobożnym". Moja grupa zajęła się badaniem rozbitego budynku, prawdopodobnie sakralnego.
Brat Bernard zamyślił się.
- Studiowałem, co prawda, historię architektury sakralnej, ale z podobnym rozwiązaniem technicznym budynku spotkałem się po raz pierwszy. Budowla ta, umieszczona w centrum kompleksu, była swego czasu olbrzymią halą w kształcie zbliżona do dwóch złączonych ze sobą talerzy. Wyobraża sobie brat?
- Faktycznie, dość osobliwy kształt. Jakże to mogło się utrzymać?
- I to jest najdziwniejsze: częściowo utrzymuje się do dziś! Dolny i górny spodek składają się ze stalowych elementów nośnych połączonych ze sobą przegubami. Całość napinały liny zakotwione u podstawy dolnego elementu, natomiast zwieńczeniem całości konstrukcji był gigantyczny blok betonowy napinający wszystkie liny. Genialna konstrukcja!
- Taaak. Nasuwa mi się jedna myśl: Jeżeli obiekt jest położony w centrum kompleksu, mógł spełniać rolę budynku administracyjnego.
- I ma brat rację - odparł młody zakonnik z uśmiechem. – Nasza ekipa też początkowo przyjęła taka możliwość za pewnik, ale z błędu wyprowadziła nas zbyt duża ilość miejsc dla ludzi wewnątrz oraz podest, najprawdopodobniej pozostałość po rozkradzionym ołtarzu...
Grabieżcy świątyń są ponadczasowi!
- A więc jednak świątynia! – przyznał zakonnik z niemałym zdziwieniem
- A tak. Ale niech brat poczeka z osądami; gdy weszliśmy do środka, w pięć osób, ma się rozumieć, gdyż reszta grupy zabezpieczała wykop i wyłom w murze, natknęliśmy się na kilka interesujących rzeczy. Pierwszą była szata, rodzaj krótkiego kaftana sięgającego tylko do pasa, uszytego z czarnego, sztywnego materiału. Na rękawie widniał naszyty emblemat z napisami w stylu "MELATICCA", czy jakoś tak.
- Ależ to słowo nic mi nie mówi... – braciszek uniósł ręce do nieba we wszystko mówiącym geście.
- Wiem. Łacina to raczej nie jest, ale komisyjnie doszliśmy do wniosku, że może to słowo pochodzić z języka mitycznych Hanysów. – przyznał młodzian. - Sam kaftan mógł należeć do jakiegoś ważnego funkcjonariusza państwowego. A napis? „Melattica” i „miliccyja” brzmią trochę podobnie...
- No dobrze, a te inne rewelacje? – spytał zakonnik.
- Tak, zapomniałbym o tym! Oprócz tego było tam mnóstwo dużych, kolorowych obrazów, niestety mocno nadniszczonych przez czas. Przedstawiają one prawdopodobnie kapłanów, lub ludzi najbardziej zasłużonych dla wiary. Co najciekawsze – wszyscy bez wyjątku byli mężczyznami o długich włosach.
- Osobliwe - rzucił brat Olaf dodając po chwili - Ale to sugerowałoby, że budynek był świątynia religii wywodzącej się ze wschodu. I to dalekiego wschodu...
- Niestety, wszystkie te przedmioty musiałem oddać komisji kierownictwa wyprawy...
Brat Olaf zrobił zdziwioną minę. Po chwili uśmiechnął się i porozumiewawczo zmrużył oko.
- Musiałbym brata nie znać. Oczywiście, że brat oddał je wszystkie - powiedział głośno, lecz po chwili dodał szeptem, tak, aby nikt ich nie słyszał - Co to jest?
- Srebrny krążek z dziurą w środku - odparł brat Bernard, również szeptem.
- Duży?
- Taki duży - zademonstrował składając dłonie tak, aby utworzyły okrąg, przy czym ze sobą stykały się tylko kciuki oraz palce środkowe.
- Chodźmy, dzwonią na wieczorne nieszpory. Zapraszam brata na modlitwę nocną do krypty Św. Marka. Przyjdzie brat?
- Ależ oczywiście. - odparł uśmiechnięty brat Bernard.
Dzwon wzywał coraz głośniej.

* * * * *

W krypcie panował mrok. Dookoła majaczyły zarysy poukładanych trumien - tu byli pochowani wszyscy ci bracia, którzy tworzyli potęgę i chwałę kościoła przez ostatnie dziesięciolecia.
- Niech będzie sławione Imię Pańskie! - młody zakonnik wyszeptał słowa powitania w ciemność.
- Na wieki wieków, amen - odpowiedział głos z ciemności. - Czekałem na brata...
- Och, zechce mi brat odpuścić moje spóźnienie.
- Nie ma o czym mówić. -
- Czy mógłbym... – chciał o coś zapytać, ale nie dokończył.
- Ciiiii....! – przerwał brat Olaf.
- Co brat robi?
- Sprawdziłem, czy ktoś życzliwy nie przypiął bratu małej niespodzianki do habitu.
- Jak to? – zdziwił się zakonnik.
- Stara sztuczka Inkwizycji. - odpowiedział z mroku brat Olaf.
- I jak?
- Jest brat czysty. Na wszelki wypadek jednak wolałem sprawdzić. Źle by było, gdyby ktoś nas podsłuchiwał. – usłużna dłoń skierowała zakonnika w promyk wątłego światła wpadającego przez lufcik z kaplicy.
- Ma brat całkowitą słuszność.
Brat Olaf nachylił się ku swojemu rozmówcy.
- Czy mógłbym obejrzeć ten przedmiot?
- Proszę, oto on. – przez chwilę w widmowym świetle zamajaczył srebrzysty dysk.
- Taaak. To może być to. - odparł zakonnik z nadzieją w głosie.
- Co?
- To - podniósł do góry mały, srebrny krążek z dziurą w środku.
Nawet w mdłym i rozmytym świetle świec krążek dawał niesamowity odblask mieniąc się wszystkimi barwami tęczy.
- Wiec co to jest według brata?
- Brat Bob opowiadał mi, że przed laty ludzie na takich dyskach przy pomocy światła zapisywali swoje przesłanie dla innych. – padło wyjaśnienie.
- Hmmmm... faktycznie, na tym przedmiocie coś pisze. Zapalę świecę, będzie lepiej widać.
Wnet w krypcie zrobiło się jaśniej. Starszy zakonnik nałożył szkła optyczne.
- Faktycznie, na odwrocie lustra jest coś napisane... "compact disc stereo.... Testator ... Ostatnia Wersja Prawdy..."
- "Ostatnia wersja prawdy"? - zdziwił się mnich. - Język podobny do dialektu ludzi z lepianek.
- Bardzo prawdopodobne. Nie znam go aż tak dobrze. Niech mi brat pożyczy ten przedmiot. Chciałbym go zbadać dokładniej.
- Proszę bardzo. - twarz młodego mnicha wyrażała jednak niepokój; wszak przedmiot był zabrany z wykopalisk, a za takie wykroczenie groziła w najlepszym wypadku ekskomunika.
- Bracie Bernardzie, spotkajmy się jutro o tej samej porze.
- Ależ to będzie Boże Ciało! - oburzył się młodzieniec.
- Właśnie: nikt nam nie będzie przeszkadzał.
- Tutaj?
- Miejsce jest bardzo dobre. - uśmiechnął się brat Olaf. - W razie kłopotów zawsze można się wytłumaczyć modlitwą za zmarłych braci.

* * * * *

Uroczystości przebiegały zgodnie z planem. Procesja, modlitwy, msza... W kaplicy Św. Marka jak zwykle panował mrok.
- Brat Olaf?
- Tak, szybciej na Boga!
Dwie ciemne postacie przemknęły pomiędzy ciasno upakowanymi trumnami. Skrzypnęły zawiasy, ciężko opadł rygiel.
- Witaj Bernardzie. – mrok katakumb rozświetlił płomień świecy.
- Bracie Bernardzie, obowiązuje nas reguła zakonna.
- Nie - wyjaśnił stary mnich. - Bratem byłeś tam, u góry. Tu wszyscy są równi. Zobacz wszędzie trumny. Jesteśmy w zapomnianej krypcie bez patrona. Za ostatnią trumną jest wejście do mojego sekretnego laboratorium...
Oparta o ścianę trumna odsunęła się na bok.
- Nikt w nim nie był od lat. Oprócz mnie, oczywiście – wszyscy inni boją się nawet zapuszczać do zapomnianej krypty.
- Bra.... Olaf, czy to aby nie jest sprzeczne z regułami zakonu?
- A ukrywanie przedmiotu z wykopalisk nie jest zabronione? – zauważył mnich. - Mój drogi, teraz jesteśmy po tej samej stronie barykady. Wejdź proszę do sali...
Oczom zdziwionego Bernarda ukazały się rzędy rożnych urządzeń. Żadnego z nich nawet w życiu na oczy nie widział!
- Boże, do czego te wszystkie urządzenia?
- Dowiesz się w swoim czasie. A teraz chodź.
Podeszli do prostokątnej skrzyni z mnóstwem kolorowych światełek.
- A teraz obejrzyj sobie swój krążek. Na czymś takim dawni ludzie zapisywali swoje myśli, dokonania, muzykę... Muzykę najczęściej. Muzykę, przy której bawili się i byli szczęśliwi. Ale to nie tylko muzyka - ten krążek to raczej filozofia, nowa droga dla nas wszystkich. Naprawiłem stare urządzenie do odczytu. Dostałem je za dwa bochenki chleba od jednego z ludzi z lepianek...
Młodzieniec słuchał z niedowierzaniem.
- Słuchał brat już tego?
- Tak, wielokrotnie. – powaga starego mnicha przyprawiała Bernarda o dreszcze.
- Czy to aby dobre dla nas... no słuchać tego.
- Ach, ja z przyjemnością posłucham raz jeszcze!
- Ale czy... – młodzieniec chciał coś dodać jeszcze, ale stary gestem nakazał milczenie.
- Posłuchaj tylko. - Olaf włożył krążek do skrzynki i nacisnął jeden z podświetlanych przycisków. Z małego spodeczka popłynęła ostra muzyka...

"...dlaczego zdradziłaś
matko nowej wiary..."

- Nie! Muzyka służy szatanowi do otumaniania i kuszenia ludzi!
- Zgoda - odparł dobrodusznie Olaf. - Ale chyba masz na tyle silnej woli, aby się tej pokusie przeciwstawić? Szatan nigdy z nami nie wygra!

"...świeżą krwią rękojeść spływa
iskry sypią się z oczu
nie chciałeś, Panie, nikogo zabijać
Bierut, Stalin, pokój!..."

- Co mogą oznaczać słowa „Bierut” i „Stalin”?
- W bibliotece znalazłem wzmiankę, że są to symbole terroru świeckiego, najgorszego ze wszystkich.

"...kto z was nie zdradził
i jest bez grzechu
wobec drugiego bez winy
niech weźmie kamień
wyważy w dłoni
i ciśnie w twarz tej dziewczyny..."

Brat Bernard milczał trawiąc każde słowo tekstu utworów.
- Czy rozumiesz na tyle dobrze miejscowy dialekt ludzi z lepianek, aby wiedzieć o czym śpiewa ten człowiek?
- Tak, to był fragment "Biblii", tylko inaczej...

"...najświętszym spośród świętych
w swej mądrości pozostanie
najbardziej przez los dotknięty
na wieki wieków, amen!

wyrok podpisany
boska chwała czeka
Judasz jest skazany
na zdradę człowieka..."

- Boże! - przerażony Bernard zbladł. - Zupełnie inna interpretacja!
- Taaak. - przytaknął stary mnich - grunt to dobra interpretacja... Jakbym to już gdzieś słyszał.

"...Piotr się uśmiecha
Judasz powieszony
sąd się odbywa
nad bogiem zdradzonym..."

- Ale...
- Cicho, wstrzymaj emocje i wysłuchaj do końca...

"...nikt nie ma trzech postaci
co najwyżej trzy imiona
w zapewnieniach czas stracony
każda piękna jest palona
głupcy biją wciąż pokłony

lecz nadejdzie piękny dzień
gdy świątynia runie w gruz
czarny kapłan zginie w niej
zginie także martwy Bóg

heros zdrajcą obwołany
wielu uczniów ich uczniowie
przez stulecia mordowali
tłum milionów oszukanych
nigdy prawdy się nie dowie
czemu oni oszukali

lecz nadejdzie piękny dzień
co obali boski mit
zniknie krzyża czarny cień
czas zamieni wszystko w pył..."

- Szokujące? - pytanie było retoryczne. Olaf odwrócił się aby przełączyć coś przy czarnej skrzynce. Muzyka natychmiast się zmieniła.
- No to posłuchaj ostatniego utworu...

"...tyś największym despotą
choć obiecujesz zbawienie
kierujesz naszą głupotą
z tobą przychodzi zniszczenie

wszystko do końca ukartowałeś
począłeś swój boski klan
grzechom, radościom nas przypisałeś
stworzyłeś swój boski plan

i sądzisz nas za to po śmierci
za boską niedoskonałość..."

- Dziwne to! – przyznał młody mnich coraz bardziej zafascynowany dźwiękami ze srebrnego krążka.
- Słuchaj braciszku uważnie...

"...ślepy los mną kieruje
jak i tobą bracie
w legendę wierzycie
prawdy nie znacie

nie wierzcie czarnym kapłanom
wrzućcie znak krzyża do ognia
idźcie do domów, śpijcie spokojnie
Bóg o was wszystkich zapomniał..."

Muzyka ustała. Zapadła cisza.
- Milczysz? - Olaf wstał i podszedł do ściany z regałami mieszczącymi rożne dziwne urządzenia.
- Podejdź tu, Bernardzie. Chcę coś zmierzyć.
- Usiąść? – spytał młody mnich.
- Jak chcesz.
Wyjął dwa przewody i połączył z małym urządzeniem wyposażonym we wskazówkę.
- Bernardzie, ile liczysz wiosen?
- Według dokumentów biskupich aż 26.
- Możnaby rzec: powód do dumy. Ale popatrz. Ludzie, którzy przeżyli dawny kataklizm maja większa dawkę zabójczych fluidów w całym ciele. Oczywiście z wiekiem to zanika, ale my, zwykli śmiertelnicy, nie żyjemy aż tak długo...
Wskazówka małego przyrządu wychyliła się aż do trzech czwartych skali.
- Czy wiesz, co to oznacza, młodzieńcze? – spytał brat Olaf.
- ???
- Że urodziłeś się jeszcze przed zagładą! Jesteś dużo starszy ode mnie!
Bernard poderwał się z krzesła.
- Ależ to niemożliwe!
- Och, zawsze, od kiedy cię znam, wyglądałeś młodo. To dlatego tak często zmieniają ci przydziały klasztorne...
- To prawda. Nigdy nie jest mi dane osiąść w jednym zborze na dłużej.
Tym razem Olaf wstał i podszedł do regału z księgami.
- I jesteś jedynym, który nie ma daty przyjścia na świat w swojej karcie pobożności.
- Zaiste! – wykrzyknął zakonnik przypominając sobie braki w dokumentach.
- Czy pamiętasz może powiastki starszych braci o starym Bobie, który podobnie jak i ty zbyt długo miejsca nie zagrzał w żadnym z klasztorów?
- Tak, coś mi się o uszy obiło... – mnich nie był pewien starych wspomnień.
Olaf zapalił fajkę wyciągniętą z pomiędzy książek i zaciągnął się mocno aromatycznym dymem.
- Stary brat Bob opowiadał kiedyś, jak to na krótko przed wojną uczestniczył w sekretnej misji. Ktoś zdradził, w wyniku czego została zamordowana zakonnica, zginęło kilku żołnierzy, a dowódca popełnił samobójstwo. Na dodatek porwane zostało cudowne dziecko, które miało stać się nowym mesjaszem. Podobno pojazd, którym zostało uprowadzone został unicestwiony za pomocą Trąb Jerycha o mocnych głowicach... Bob przed wojną nazywał się Varsteen i był przyjacielem nieszczęsnego dowódcy. Opowiadał mi, jak to w pamięci utkwił mu szczególnie jeden fakt: została złożona ofiara z krwi nad dzieckiem. Z bijącego serca młodej kobiety - dziewicy ...
- To okropne! Nie będę... – oburzył się mnich i z płomiennym licem skierował się do wyjścia.
- Poczekaj - uspokoił go Olaf. - Więc z bijącego serca młodej kobiety została wyciśnięta krew na pierś noworodka. Krew utworzyła plamę na kształt rozłożonej dłoni...
- Nie! To niemożliwe! – krzyknął Bernard. - Stary Bob był wariatem! Za to go przecież spaliła Święta Inkwizycja!
- Nie. Bob zginął, bo za dużo wiedział. – Olaf wypuścił kłąb dymu. - Nie wierzysz tym opowiastkom? Zdejmij habit i obejrzyj plamę na własnej piersi!

* * * * *

W czasie porannej modlitwy do brata Bernarda przysiadł się wysoki zakonnik w średnim wieku. Jego szary habit zdradzał, że ślubował on ubóstwo i uczciwość.
- Niech będzie sławione Imię Pańskie:
- Na wieki wieków, amen. - przywitał się Bernard. - Witam bracie Konradzie. Z czym brat do mnie przychodzi?
- Czy... ławy są bezpieczne? - zapytał mnich niepewnie pokazując na gładź surowego drewna.
- Tak. To jedno z niewielu bezpiecznych miejsc w klasztorze.
Twarz brata Konrada była bardzo poważna.
- Czy brat był przyjacielem brata Olafa?
- Hmmmm....- zamyślił się Bernard. - Tak, można tak powiedzieć. Jestem nim nadal.
- Brat Olaf nie żyje.
- Co?! – młody mnich poderwał się z ławy.
- Został ukrzyżowany wczoraj. Przyłapano go z jakimś tajemniczym przedmiotem z wykopalisk. Torturowali go, ale nic nie powiedział. Wie brat jak to jest - lepiej nie ufać zbytnio Inkwizycji. Ze swoich źródeł jednak wiem, że ten przedmiot był tylko pretekstem do usunięcia brata Olafa...
- Nie rozumiem...- wyznał szczerze brat Bernard.
- Sprawa dotyczyła jeszcze brata Roberta zwanego Bobem.
Nagle wszystko stało się jasne! Brat Olaf nie kłamał, a ci, którzy wiedzieli zbyt dużo, byli usuwani.
- Ach, wiec to tak! Czy Inkwizycyjni znaleźli laboratorium brata Olafa?
- Nie. – przyznał Konrad. - I ja także nigdy tam nie byłem, ale brat Olaf wiele mi o nim opowiadał.
- Ja wiem, gdzie ono jest. Bracie Konradzie, czy brat Olaf miał więcej "przyjaciół"?
Konrad zamyślił się na chwilę.
- Razem z nami będzie trzynastu - odparł.
- Wspaniale! Posłuchaj teraz. - złożył ręce jak do modlitwy i uklęknął nadal mówiąc półszeptem. - Spotkamy się dziś po północy w podziemiach pod boczną nawą, w krypcie kaplicy Św. Marka. Proszę cię, abyś przyprowadził pozostałych braci.
- Dobrze, ale jak się rozpoznamy w nocy? Ktoś z nas może wpaść na patrol Inkwizycji.
- Wątpliwe, ale dla bezpieczeństwa ustalmy hasło. Niech będzie „COMPACT DISC”, odzew: „STEREO”.
Mówiąc te słowa brat Bernard powstał, wyszedł z ławki, przyklęknął, przeżegnał się i odszedł zamyślony.

* * * * *

Przez ciemne korytarze przedzierała się spora grupka mnichów. Co jakiś czas jeden z nich potykał się o przeszkody ukryte w mroku. Właśnie zegar na wieży kościoła przestał wybijać północ, gdy dotarli do kaplicy Św. Marka.
- Chryste Panie! - przerażony głos z ciemności wcale nie był aż tak głośny. - Tu są same trumny!
- Cicho! - ten głos należał do brata Konrada. - Bracie Narcyzie, uspokój brata Norberta. Ktoś tu jest? Hasło!
- Compact disc. Odzew?
- Stereo. Witaj bracie Bernardzie.
- W tym miejscu tylko Bernardzie. Tu wszyscy jesteśmy równi – tako orzekł Olaf. - I niech tak już zostanie. Wejdźcie proszę za mną. Za tą ostatnią sterta trumien jest kilka postawionych pionowo. Ostatnią należy otworzyć i odwrócić czaszkę w lewo... o właśnie tak. Wchodźcie proszę do środka.
Mnisi weszli do tajnego laboratorium. Po chwili trumna zasunęła się sama przywracając pierwotny mrok krypty. Tymczasem wewnątrz sekretnych pomieszczeń mnisi zasiedli na posadzce wokół Bernarda.
- Bracia, przyprowadziłem was tutaj po to, aby kontynuować dzieło Olafa i pokazać wam to, co jest zakazane przez kościół jako narzędzie szatana; po to, aby udostępnić wam rzeczy skrupulatnie gromadzone na przestrzeni lat przez naszego wspólnego przyjaciela, świętej pamięci brata Olafa, oraz po to, aby was przekonać do walki, jaką zamierzam wkrótce podjąć...

* * * * *

Do laboratorium wbiegł zdyszany Konrad.
- Bernard! Bernard! Klasztor jest już w naszych rękach! Większość braci nas popiera, reszta jest z nami tylko duchowo...
- Dobre i to. - z uśmiechem odparł mnich. - Mów, co się stało.
- Zdobyliśmy ostatni bastion Inkwizycji. Wyobraź sobie, że w prezbiterium była obszerna sala pełna dokumentów. Człowieku, to ich akta! Mamy teraz ich wszystkich w ręku! No, przynajmniej w Polonii.
- Świetna robota. – wieść o sukcesie została przyjęta z uśmiechem. - Coś jeszcze?
- Odzyskaliśmy drogocenny „compact disc”!
- Bardzo dobrze.- teraz Bernard był już naprawdę zadowolony. - No to już wkrótce wszyscy będą mogli wysłuchać tekstu o prawdzie. Ogłoś tę radosną nowinę.
Do sali wszedł wiecznie bojaźliwy Narcyz.
- Bernardzie, powrócił nasz negocjator, Marcin. - skinął głowa na powitanie.
- Ależ proś do środka. Nie każmy mu czekać!
- Bądź pozdrowiony, Bernardzie. - krępy grubasek był raczej komiczny, niż poważny, jednakże to on był właśnie negocjatorem. Wynikało to choćby z faktu, że był on biegły w prawie oraz sztukach czytania i pisania.
- I ja także pozdrawiam ciebie. Jakie nowiny?
- Ufff! Ależ te wozy pancerne są niewygodne! – grubasek poprawił zmięty habit. - Zawarłem tajne porozumienie z osiemnastoma klasztorami w całej Polonii. Ostatni, dziewiętnasty, pozostaje neutralny. Wszyscy przeorowie nas poprą; z szesnastu wyparto już Inkwizycję.
- A prymas?
- To jest chyba najważniejsze. Prymas przychyla się do twojej propozycji i łaskawie proponuje spotkanie na Łysej Górze w Starych Górach Świętego Krzyża.
- Fantastycznie! - podsumował Bernard. - Twoja misja to całkowity sukces! Wiele ci zawdzięczamy. Teraz odpocznij i zjedz coś, a o zmierzchu bądź w centrum. Chcę, aby wszyscy usłyszeli muzykę zapisana na srebrnym krążku...

* * * * *

Spośród powykręcanych wiatrem drzew rozciągał się niesamowity widok na zbocza zasypane tysiącami kamieni. Na gołoborzu pojawił się tajemniczy cień, po chwili dołączył do niego drugi. Dwóch mężczyzn w powłóczystych szatach stanęło naprzeciw siebie na samym szczycie góry.
- Witam Eminencję. - młody mężczyzna uśmiechnął się do swojego rozmówcy.
- Witaj synu.- odwzajemnił serdeczność drugi. - Widzę, że oprócz tradycyjnego habitu nosisz nowe odzienie nie przewidziane regułą zakonu.
- Tak. Reguła czasami zbyt ogranicza. Jak wasza Eminencja widzi, taka krótka skórzana kurtka może być bardzo przyjazna w tak niesprzyjających warunkach pogodowych.
- Zaiste, ale przecież nie o odzieży nam dzisiaj tu rozprawiać. – mruknął prymas.
- Zgodzę się z waszą Eminencją - z założonymi rękami do tylu Bernard podszedł powoli do dostojnika. - Przejdziemy się?
- Z przyjemnością, mój synu.
- Jak waszej Eminencji wiadomo, stworzyłem nową metafizykę opartą na tekście sprzed wielkiej zagłady. – przypomniał młodzieniec i z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął drobno zapisany zwój. - Oto moje postulaty, na piśmie oczywiście. Proszę waszą Eminencję o zapoznanie się z nimi. Poza tym jak waszej Eminencji wiadomo, wszystkie klasztory są za mną, więc jeżeli wasza Eminencja chce się utrzymać u żłobu...
- Och, nie wulgaryzujmy tak sprawy! - obruszył się prymas.
- Ja też nie lubię nazywać rzeczy po imieniu. – przyznał mnich. - Więc jak już wspomniałem, poparcie waszej Eminencji jest jak najbardziej pożądane w tym momencie. Dla dobra nas obu.
Dostojnik zatrzymał się na chwile.
- Załóżmy, że przystaję na twoją szaloną propozycję; co ja z tego będę miał?
- Utrzyma wasza eminencja stanowisko i profity, z tym tylko wyjątkiem, że władze będę sprawował ja i moi apostołowie, a nie Inkwizycja. To chyba dobry układ?
- A co z Inkwizycją?
- Została rozbrojona... - Bernard zrobił krótką przerwę. - I oczywiście, wypędzona z kraju.
- Masz tu te swoje postulaty! - energicznym ruchem dostojnik wręczył zdumionemu mnichowi zwoje papirusów.
- Wasza Eminencja rezygnuje?...
- Broń Boże, umowa zawarta. Zapoznaj mnie tylko z grubsza z całą tą twoją doktryną filozoficzną. Nie chce mi się tego wszystkiego czytać...

* * * * *

W laboratorium imienia Olafa wrzało jak w ulu. Zakonnicy wchodzili i wychodzili i trudno było powiedzieć przy takiej ilości osób, kto dopiero przybył, a kto już jest w pomieszczeniu od rana. Bernard cały czas siedział za biurkiem i pracowicie notował.
- Konradzie, pozwól, jeśli możesz.
- Słucham cię, o panie! - z błazeńskim ukłonem stanął przed swoim przywódcą Konrad.
- Przynajmniej ty byś się nie wygłupiał. Będziemy ustanawiać dekrety jego Eminencji księdza prymasa. Co ty na to?
- Pomysł dobry. - pochwalił Konrad. - Tylko, że biedny ten nasz Eminencja: będzie to wszystko musiał jakoś przełknąć.
- Przecież i tak nie ma nic do gadania. - Bernard zamyślił się głęboko. - A wiesz, że to i tak bez różnicy? Na dobrą sprawę, to on nigdy nie miał nic do gadania. Dobrze, to teraz ty pisz, boś bieglejszy w sztuce pisania ode mnie, a ja podyktuję, później to przedyskutujemy z resztą apostołów.
- Gotowy. - potwierdził apostoł Konrad.
- Primo: wszyscy ludzie są równi, mają równe prawa i obowiązki.
- Kler się na to nigdy nie zgodzi. - podsumował skryba nie odrywając wzroku od pióra i zwoju papirusowego.
- Zauważ, że nie ma już kleru. Secundo: majątek kościoła ma być przeznaczony na odbudowę gospodarczą Polonii.
Zdziwienie mnicha nakazało mu aż przestać notować.
- Chcesz stworzyć państwo? Tu, w Europie? Kościół ci na to nie pozwoli!
- Słuchaj, jeśli ogłoszę te dekrety, to wszyscy, nawet ludzie z lepianek, skoczą za mną w ogień. Notuj łaskawie dalej. Tertio: zostaje zniesiony celibat.
- O, to brzmi dość sensownie.
- Tobie to tylko jedno w głowie! Quatro: byli zakonnicy mają od tej pory nauczać wśród ludzi z lepianek nauk ścisłych i humanistycznych; quinto: Polonia od tej pory staje się niezależna i ma status respublicy.
- Akurat oni wiedza co to jest respublica!
- Oj, szybko tego zasmakują, możesz mi wierzyć. Sexto: z ochotników zostanie utworzona armia narodowa. – zakończył mnich.
- Bernardzie, a nie zapomniałeś o czymś?
- Słucham, oświeć mnie, jeśli łaska...
- A wyposażenie wojska?
Bernard uśmiechnął się promiennie.
- Został nam po pannie Inkwizycji całkiem pokaźny posag...
- A jak czegoś nam braknie? - wtrącił Narcyz.
- To nie jesteśmy w ciemię bici; potrafimy chyba wytworzyć coś sami...? Dobrze. Septimo: chrześcijaństwo przestaje być religią narodową. Bóg jest jeden, niezależnie od tego, czy jest dobry, czy zły i niezależnie od imienia nadanego mu przez wiernych...
- Amen. - Konrad wstał i począł zwijać zwój papirusowy.
- Święta racja - zbyt dużo szczęścia na raz, to też niedobrze.
Zakonnik rozsiadł się wygodnie w fotelu.
- Wiesz, jednego jestem ciekaw: jak jego Eminencja przyjmie swoje dekrety...?
- Ależ drogi przyjacielu - Bernard poklepał go po ramieniu - Nie zapominaj, że każdy kot, tym bardziej czarny, zawsze spada na cztery łapy.

* * * * *

Drzwi do biblioteki otwarły się na oścież. Do środka wkroczył starszy człowiek w powłóczystej, ozdobnej szacie.
- Witam w moich skromnych progach! - Bernard rozłożył ręce w geście powitalnym.
- Witaj Bernardzie. Oto pierwsze, prosto z drukarni wydanie naszej nowej konstytucji...
- Dziękuję waszej Eminencji. Ale czy warto się było fatygować?
- Tak naprawdę to mam jeden poważny problem...
- Usiądźmy - obydwaj zajęli miejsca przy stoliku bibliotecznym.
- Oczywiście, tak lepiej się rozmawia. Widzisz Bernardzie, w naszym kraju po ogłoszeniu dekretu o tolerancji religijnej, rozwinęło się wiele religii, nurtów i sekt. Skoro jestem duchowym zwierzchnikiem w kraju, to jakim sposobem mogę być pierwszym po Bogu dla czcicieli słońca i sekty czarostwa?
Bernard prawie jak zwykle był promiennie uśmiechnięty.
- Och, wasza Eminencja nie musi się przecież zapoznawać z doktryną religijną wszystkich odłamów. Wszystkie religie są podobne i sprowadzają się do jednego: wierzyć, nic więcej.
- Więc co mam robić? - prymas zrobił frasobliwa minę.
- To co zwykle - dobrą minę do złej gry. Aha, proszę przy pomocy swoich kontaktów w Watykanie przesłać jeden egzemplarz jego Świątobliwości. Będę bardzo wdzięczny.

* * * * *

Nad Cita del Vaticano zebrały się czarne chmury wróżące rychłą burzę. Kardynał kątem oka dostrzegł zbliżającą się nagle postać odzianą na biało.
- Sprowadź tu mojego segregatorio!
- Ależ wasza Świątobliwość, spotkanie z segregatorio ma się odbyć dopiero za trzy godziny...
- To odbędzie się teraz! To ważne, wiec rusz dupę! Takiej obrazy nie było od czasu, kiedy to konklawe wybrało murzyna na papieża! Habemus papam, cholera!
„Ale grzmi!” – pomyślał kardynał.
- Ależ wasza Świątobliwość, harmonogram dnia...
- Szybciej, zanim stracę cierpliwość! Tyle razy spotkanie mogło być opóźnione, to chyba raz może się odbyć wcześniej!..
Purpurat ucałował podany na ręku pierścień i oddalił się pośpiesznie.

* * * * *

Trzy godziny później chmury burzowe nadal spowijały niebo, nie tylko to nad miastem.
- Przeczytałeś darmozjadzie?
- Tak, wasza Świątobliwość!
- To bezczelność!
- Tak, wasza Świątobliwość!
- Obłożę ich interdictum!
- Tak, wasza Świątobliwość!
- Rzucę anatemę!
- Tak, wasza Świątobliwość!
- I skończ durniu powtarzać "tak wasza Świątobliwość", bo szału dostanę! Umiecie wszyscy tylko potakiwać, ale myśleć to muszę za was ja! Wy sami niczego nie potraficie!
- Tak, wasza Świątobliwość!
- Idiota! Przynieś ze skarbca tajne instrukcje dotyczące schizmy.
- Już je mam, wasza Świątobliwość.
- Chociaż raz pomyślałeś sam. Niesamowite! Dawaj je. Jest; punkt pierwszy....to nie... drugi też nie.... o, jest! Czternasty: jeżeli schizma objęła całą krainę geograficzną, należy się uciec do interwencji chrystianizacyjnej przy pomocy Świętej Inkwizycji.
- Tak, wasza Świątobliwość.
- Co "tak wasza Świątobliwość"? Masz zwołać radę dowództwa tych cholernych skautów i przestań potakiwać jak ostatni kretyn!
- Tak, wasza Świątobliwość!

* * * * *

W klasztorze rozważano właśnie możliwość oswobodzenia od jarzma Vaticanu całej Europy Północnej. Do laboratorium wbiegł najstarszy z apostołów, Taoma.
- Bernardzie, ważne wieści ci przynoszę. Przybyli szpiedzy z południa... - zasapał się i przysiadł na podstawionym krześle.
- Mów, proszę.
- Jego Świątobliwość zwołał radę Inkwizycji. Za dwa tygodnie ma na nas ruszyć korpus ekspedycyjny, który ma za zadanie, cytuje: "..odbić zagrabione ziemie Polonii i przywrócić na łono matki Kościoła...". Korpus podzielono na dwie główne grupy; jedna uderzy na nas od południa, poprzez góry Gerlacha, druga od zachodu, na wysokości Martwej Rzeki. Dodatkowa instrukcja mówi, że w przypadku niepowodzenia, inkwizycyjniaki mają się wycofać i zniszczyć nas na odległość.
Marcin stanął za plecami Narcyza. Jego zarośnięta twarz zdradzała jednak głęboki niepokój.
- No i co ty na to, Bernardzie? - zapytał, aby przerwać ciszę.
- Będziemy walczyć. Lud jest z nami, a to się liczy. – zaciśnięta pięść uderzyła w blat stołu.
- Nie zapominaj, że Inkwizycyjni mają moc nuklearną za sobą.
- Nie zapominaj, Konradzie, że my także dysponujemy sprzętem Inkwizycji... Jego Świątobliwość też pewnie o tym pamięta. – przypomniał mnich.
- Dobrze. My, apostołowie w liczbie dwunastu, jesteśmy z tobą, mistrzu. Lecz musimy ogłosić stan pogotowia, przeszkolić ludzi z lepianek, zapoznać ich z sytuacja...

* * * * *

Przed pustym tronem w kaplicy zebrali się apostołowie, prawie wszyscy, oprócz jednego.
- Bracia i uczniowie. Złe wieści wam przynoszę - odezwał się apostoł Narcyz. - Nasz mistrz i nauczyciel Bernard został schwytany przez Inkwizycję i ukrzyżowany. Znaleźliśmy jego ciało z tabliczką zdrajcy kościoła.
- Jak to się stało?
- Jeden z nas zdradził. Jego też nie ma miedzy nami. Kiedy nasze oddziały odbiły utracone wzgórze, zdrajca już nie żył. Powiesił się na najbliższym drzewie.
- Bernard był dobrym przyjacielem i przykładnym wodzem. Norbercie, czy masz jakieś nowiny o ruchach wojsk Inkwizycji?
- Nasza pierwsza linia obrony przeszła do kontrataku. Przeżyli tylko nieliczni, ale wróg został wyparty aż do Germanii, trzysta słupii za Martwą Rzekę.
- Dobrze. Niech linia druga zasili niedobitki linii pierwszej. Nowi ochotnicy niech uformują linię rezerwową. Bezwzględnie należy powstrzymać atak na froncie.
Zdziwienie apostołów było ogromne.
- Ależ jak to? Zwycięstwo mamy w kieszeni! Nasza armia jest liczna, walczy z zapałem... wyzwolimy Germanię, Alzację, Lotaryngię, Niderlandię...
- Norbercie, młody jesteś i zapalczywy, choć szlachetnego serca. Czy pamiętasz może, co mieli zrobić Inkwizycyjni, gdyby im się nie powiodło?
Zapadła niezręczna cisza.
- Mieli nas zniszczyć bronią nuklearną...
- Tak więc znowu wojna na wyniszczenie - westchnął Taoma.
- Konrad?
- Tak?
- Teraz ty jesteś wodzem. Rozkazuj.
- Trzeba utworzyć nowy front odwetowy na południowo - zachodnim krańcu kraju. W przypadku, gdyby ktoś z naszych obserwatorów dostrzegł Moc wroga, musimy odpalić po pięć Mocy w kierunku każdego strategicznego punktu Europy...

* * * * *

Ghaar przedzierał się przez gąszcz. Wiedział, że musi zdobyć coś do jedzenia, inaczej jego samica i młode padną z głodu. Wtem kątem oka dostrzegł, że coś się poruszyło pod krzakiem o fioletowych liściach. Przystanął, by nie spłoszyć zwierzyny.
- Grrrrrrrr! - zamruczał z zadowoleniem. Małe, skrzydlate jaszczurki zdradziły mu obecność dorodnego Xerthusa, osobnika tej samej rasy, co Ghaar. Powoli, aby nie zdradzić swojej obecności wzlatującymi jaszczurkami żywiącymi się pasożytami na jego skórze, podkradał się do zdobyczy. Ominął krzak z lewej strony i skorzystał z cienia, jaki rzucał czerwony mur - pozostałość po starożytnej budowli pochodzącej z lat, kiedy to protoplasci Ghaara toczyli ze sobą wojny przy pomocy skomplikowanych maszyn. Był coraz bliżej, czuł już woń, jaką tamten nieświadomy niebezpieczeństwa wydzielał. Trzask łamanej gałązki kazał mu się natychmiast odwrócić. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, był czarny, metalowy krzyż sterczący z ruin i opadająca na jego głowę maczuga.

* * * * *
* * * * *

Sen profesora dobiegł końca. W kuli pojawiły się rozmyte plamy światła, które po kilku błyśnięciach przygasały. W końcu obraz zniknął i przed czarowną czwórką znów stała zwykła, szklana kula.
- Ha, to lepsze od holowizji, nieprawdaż szefie? - Drugi odwrócił się w kierunku Pierwszego, lecz jego pytanie pozostało bez odpowiedzi, gdyż Pierwszy spoczywał od co najmniej dwóch godzin w objęciach Morfeusza.
- Szefie?
- Ciii.... zostaw go. - wyszeptała Lynn. - Niech śpi. Miał pewnie ciężki dzień.
- Może podeślemy i jemu dla jaj kilka bzdurnych snów?
- Aha. – przyznał Drugi. – A potem wypłaty nie zobaczysz przez kwartał!
- No dobra. Przykryj go tylko kocem, bo zmarznie nad ranem. Przez ten cholerny remont połowa instalacji w budynku sukcesywnie odmawia posłuszeństwa.
Wszyscy powstali, za wyjątkiem mistrza, aby przenieść się do drugiego pomieszczenia. Zamknęli cichutko drzwi.
- Grubciu, daj popcorn. - poprosił Drugi.
- Hmmmmmmmm............ - mina Trzeciego nie wróżyła nic dobrego.
- Zżarłeś dwanaście kilo popcornu???
- Chipsy też już wyszły. – dodał tłuścioch czerwieniąc się na twarzy. - Aha, nie szukaj pączków angielskich, bo tych też już nie ma.
Czarownica przyglądała się Trzeciemu z podziwem.
- No to nic dziwnego, że Clickle dostaje gęsiej skórki na myśl o nadlatującym wielkim, głodnym kruku...
Wtem kieszeń Grubcia rozbłysła jasnym, lekko błękitnym światłem.
- Tylko nie to! Nie teraz! Lynn, proszę cię, odbierz i powiedz, że umarłem, że porwali mnie Papuasi, że mam okres, że wyjechałem na Grenlandię albo że wystrzelili mnie jako ochotnika w pionierskiej wyprawie na Proxima Centauri i będę uchwytny za cztery tysiące lat... Proszę, będziesz moją ulubioną czarownicą! - Trzeci nerwowo wręczył jej magiczne zwierciadło. Dziewczyna otworzyła srebrne pudełeczko skrywające aparat.
- Dzień dobry, madamme. W czym mogę służyć?
- Bonjour, moje dziecko. Czy jest Pączuszek? - hrabina Charlotte nie dosłyszała szeptu Trzeciego, który brzmiał coś jakby "stara jędza!", lub też podobnie.
- Nie madamme, ma okresowe badanie medyczne. Dziś w drodze wyjątku ja przyjmuję zamówienia.
- Dobrze moje dziecko. – odparła starsza pani z uśmiechem. - Jak tylko Pączuszek przyjdzie do pracy, powiedz mu, że Belfegorek wstydzi się wychodzić na dwór z pierzastymi skrzydłami i szczy mi do fikusa. Powiedzmy, że będzie to reklamacja, oczywiście opatrzona blachą mojej wyśmienitej szarlotki.
- Auuuuuu! - jęknął cichutko Grubcio. - Tylko nie szarlotka!
- Przyjęłam, madamme. Jutro nasz pracownik zjawi się u pani. Dziękuję za korzystanie z usług naszej agencji, życzę miłego dnia.

* * * * *

Nad pustynią dawno już wzeszło słońce.
- Profesorze, mam coś! - oznajmił powtórnie rozradowany asystent, który dopiero wygramolił się z niewielkiego wykopu. – Profesorze!.
Silnym ramieniem potrząsnął śpiącym starcem.
- Uaaach! - zerwał się wystraszony profesor. - Ach, to ty chłopcze. Ale miałem koszmar! I co?... Nic pewnie, tak jak mówiłem...
- Ależ skąd! Znalazłem! Są ruiny, znalazłem też...
- Jakie ruiny? - zdziwił się nie dobudzony profesor.
- Świątyni, jak przypuszczam. No widzi pan, profesorze? Miał pan racje powtarzając nam, że grunt, to dobra interpretacja.
- Taaak. - zamyślił się starzec. - Grunt, to dobra.... aaaa! Chromolę tę całą twoją niedowarzoną interpretację! - wykrzyknął ku zaskoczeniu asystenta Van Grava. Wciąż miał przed oczami ten potworny koszmar. Dobrze, że to był tylko sen!
- Ależ profesorze, nagłówki w prasie, sława...
- Gówno mnie to obchodzi. - rozeźlił się profesor.
- Ale ten przedmiot, który znalazłem...!
- Jaki przedmiot? Daj go!
- Oto on. Cylinder z aluminium, lecz potwornie ciężki. - ku swemu przerażeniu asystent zobaczył, jak starzec taszczy ciężki cylinder nad brzeg rzeki. Profesor uniósł lekko do góry starożytny przedmiot i cisnął w wartki nurt rzeki.
- Każ robotnikom zasypywać te doły. Wracamy do domu! - minął zapłakanego asystenta i szybkim krokiem skierował się do własnego namiotu.
- Za takie marne grosze - mamrotał do siebie - to niech kongres sam sobie grzebie w tym błocie...!

* * * * *

Wkrótce okazało się, że problem usychającego fikusa nie jest już aktualny. W nocy jakiś nieznany sprawca ukradł żywą roślinę podstawiając w jej miejsce kwiat sztuczny. Być może hrabinę dało się tym oszukać, lecz zmyślnego kocura zwanego Belfegorek, nie. Znalazł sobie miejsce pod fortepianem.

* * * * *
* * * * *
Przypisy, czyli wyjaśnienie trudnych słów:
GODZINA SATURNA – odmierzana według zegara gwiazdowego. Pamiętajmy, że do uprawiania czarów stosowanie zegara gwiazdowego jest niezbędne; CZAROPRZESTRZEŃ – wirtualno-astralna przestrzeń duchowa, w której ma miejsce inicjacja każdego czaru rzuconego przez maga; CIUPCIANIE – coś, co według wielu pruderyjnych obywateli nie istnieje, a co pozwala doznać niesamowitych rozkoszy oraz przedłużyć gatunek; BRANCZ – krzyżówka śniadania i obiadu, takie dwa w jednym; CHARLOTTE LE BLANC, hrabina – podstarzała arystokratka – milionerka mająca wśród swoich przodków księżną Charlottę z Luksemburga oraz Maurice`a Le Blanc; ATALMA – sztylet z czarną rękojeścią, nieodłączny atrybut czarownicy jak i czarownika; NAPALM BEER – wyjątkowo żrący gatunek piwa; BIGGHE, CINGULA – srebrny diadem oraz czerwony, pleciony ze sznura pas; standardowe wyposażenie każdej czarownicy; FORKAS, SAMAEL – demony wyższego rzędu; CABO GRIMORIUM – czyli „Zielony Grimmuar”. Jest to trochę kit, bo grimmuar, czyli księga zaklęć, jest osobistym przedmiotem każdego czarnoksiężnika; JACK DANIELS – gatunek whisky; BEDUINI – koczowniczy lud pustyni; SAMUEL CLICKLE – czarownicza wersja pana Blikle, także znany cukiernik; LUKRECJA BORGIA – włoska arystokratka żyjąca w okresie renesansu. Przyczyniła się głównie do renesansu trucizn; FLAUROS – demon wyższego rzędu; RÓŻANIEC SILNEJ WOLI, RÓZANIEC DOBRYCH UCZUĆ – dwa dość potężne zabezpieczenia przed czarami; EINSTEIN Albert – Żyd, uczony, autor teorii względności i najsłynniejszego wzoru fizycznego na świecie; CAGLIOSTRO Alessandro di – właść. Giuseppe Balsamo; Włoch, mason, alchemik, awanturnik i szarlatan, żył w XVIII wieku; MANSON Charles – słynny morderca; MENGELE Joseph – lekarz pracujący w obozie śmierci Auschwitz, nigdy nie osądzony zbrodniarz hitlerowski; SAMOUŚWIĘCENIE – praktyka magiczna kultu Białej Bogini; STOŻEK MOCY – jedna z wielu popularnych, masowych praktyk magicznych, kiedy to cały zbór wyraża wolę osiągnięcia jednego celu poprzez modlitwę, zaklęcia, taniec, etc.; PER PEDES AD ASTRA – parodia słynnej sentencji łacińskiej, dosł. „na piechotę do gwiazd”; LIBER SPIRITUUM – „księga duchów”; cały kit polega na tym, że jest to indywidualna książka „telefoniczna” każdego czarnoksiężnika, gdzie zawarte są opisy i zaklęcia dotyczące poszczególnych demonów. Nie można jej pożyczać, kupić w kiosku, znaleźć w spisach biblioteki; RAUM I SZAKS – dwa złośliwe demony najniższego szczebla; HYBORYN – demon średniego szczebla; ZAŁAMANIA TRICKELMANNA – zaburzenie czaroprzestrzeni poprzez promieniowanie alfa wydzielane przez mózg ludzki w pierwszej, wstępnej fazie snu; GRAVILOT – helikopter, tylko z napędem grawitacyjnym; MELATTICA – mnich przekręcił nazwę pewnego popularnego zespołu młodzieżowego; INKWIZYCJA – zbrodnicza formacja działająca pod opiekuńczym płaszczem kościoła katolickiego od średniowiecza; EMINENCJA – tytuł przysługujący wyższym dostojnikom kościoła, w tym prymasowi; WASZA ŚWIĄTOBLIWOŚĆ – tytuł przysługujący tylko najwyższym dostojnikom kościoła, np. papieżowi lub dalajlamie; SEGREGATORIO – nie wiem, czy takowe stanowisko istnieje w Watykanie. Zapożyczyłem je ze struktur mafijnych. Niektórzy stwierdzą, że niewielka różnica...



Autor: Dudziński, Tomasz Marcin
Dodano: 2007-10-28 12:58:53
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS