NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

McDonald, Ian - "Hopelandia"

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki


Czarowniki - rozdział III

OPOWIEŚCI ZE ŚWIATA CZAROWNIKÓW

Rozdział III: Milionowy Klient
O tym, co czyha na uprzywilejowanego klienta,
czyli ideał kobiecego piękna potrafi być z bliska koszmarem.

Nastał nowy, piękny, a może jeszcze piękniejszy dzień 27 lipca roku pańskiego 197-go Nowej Ery. Od samego rana pogoda była przepiękna, ale to chyba nic dziwnego, skoro pogodę zamawiało się w systemie holotele z trzydniowym wyprzedzeniem. Jednak nikt z mieszkańców New Warsaw City nie był w stanie przewidzieć, co ów piękny dzień ze sobą przyniesie - nikt, oprócz trzech skromnych pracowników spółdzielni usługowej "1001 Życzeń". Ciesząca się dużą popularnością wśród ludzi z całego kraju, ta jedyna w swoim rodzaju agencja czarownicza miała swoją siedzibę przy skrzyżowaniu Vistula Street i Rye Road w potężnym biurowcu Spółdzielni Usługowej. Budynek wybudowano niecałe trzy lata temu i stopniowo – piętro po piętrze, lokal po lokalu - zasiedlono wyrastającymi, jak grzyby po deszczu spółkami z zamiejscowym kapitałem. Wszystkie czterdzieści dwa piętra były obsadzone. No, prawie wszystkie - za wyjątkiem trzynastego. Tak się złożyło, że cywilizacja rozkwitła ponad miarę, wiedza przerosła samą siebie, lecz przesądy pozostały. Ba! Niektóre nawet się rozwinęły i ukorzeniły! Nauczeni na błędach przodków ludzie przyjęli liczbę trzynaście jako BARDZO FERALNĄ. Pomimo, że przesąd ukorzenił się w społeczeństwie dość mocno, pewnego pięknego dnia zjawiło się - dosłownie zjawiło się – przed obliczem samego ministra i wicepremiera w jednej osobie, trzech młodych ludzi przejmując lokal w użytkowanie. Niewielkie, czarno malowane, dwupokojowe lokum miało po jednym dużym dwuskrzydłowym oknie oraz tylko dwa meble: biurko w sali centralnej i potężną szafę pancerną z tymczasową lokalizacją w kanciapie obok. Wokół biurka stały rozłożone cztery teatralne krzesła - takie małe, rozkładane: trzy dla personelu i jedno dla klienta. Na dębowym biurku spoczywała w złoconej oprawie szklana kula, będąca chyba jedynym sprzętem mającym cokolwiek wspólnego z czarami i magią. Trzeba uczciwie przyznać, że całość wystroju wnętrza sprawiała miłą i ograniczenie ciepłą atmosferę rodzinnej kryptki...
- Co przynosi nowy, piękny dzień spod znaku Merkurego? – już od wejścia zapytał Pierwszy z czarowników Drugiego, siedzącego wciąż przy szklanej kuli.
- Ano, jakby ci to powiedzieć - uśmiechnął się przy tym głupawo - prawie nic. Zresztą sam wiesz najlepiej.
- Ładne mi nic! Aż czterech klientów, w tym oszust karciany, gwałciciel i zarazem przyszły ojciec, hrabina - histeryczka, niedoszły morderca swojej żony. Aż czworo, a ten mi mówi "nic"! Serdecznie dziękuję!
- Ależ proszę cię bardzo. – odparł mag i wywalił język.
- No wiesz?! – Pierwszy zadarł nos do góry. – Cóż to za chowanie! Czarownik ze zboru cieszącego się dobrą opinią! Jestem zburdelsowany!
- Chyba „zbulwersowany”… - mruknęło coś wielkiego od strony okna.
- Mniejsza z tym! Po prostu jestem oburzony!
Niestety, choć oburzenie Pierwszego było wyjątkowo udane, klientów było tylko czterech. Rynek czarów przeżywał drobny kryzys, a to tylko dlatego, że ceny usług odstraszały zwykłych zjadaczy chleba naszego powszedniego, zwłaszcza po wielkim krachu giełdowym, w wyniku którego zrównał się kurs złotego standard i dolara transferowego. Czary zawsze były drogie i choć ich cena nie wzrosła aż tak znacznie, w porównaniu z innymi usługami wydawały się wyjątkowym luksusem.
Tymczasem siedzący na parapecie Trzeci, którego łatwiej było przeskoczyć, niż obejść, bawił się w najlepsze. Z nudów pruł swój służbowy płaszcz czarownika i wyrzucał radośnie poskręcane nitki za okno. Gdy jakiś sprytny wróbel pochwycił w powietrzu rzekomego, wijącego się na wietrze robaka, Trzeci zamieniał bardzo prostym zaklęciem nitkę w ciężki drut cynowy, dzięki czemu ptaki przy pomocy sił odkrytych przez Newtona Izaaka, fizyka zresztą, zmuszone były wodować w przepływającej u podnóża wieżowca Vistuli.
- A może tak porobimy zakłady, kto przyjdzie pierwszy? - rzekł znudzony zabawą z ptaszkami - co ty na to, Drugi?
Czarnoksiężnik popatrzył ponad szklaną kulą na przyjaciela z widoczną iskierką w oku.
- Stawiam piątaka na hrabinę! – dodał bez namysłu.
- A ja drugiego na gwałciciela!
- Dobra, stoi! – grubas zszedł z parapetu. - Szefie, przetnij!
- A nie mógłbym przystąpić do zakładu? No co? - nieśmiało zapytał Pierwszy.
- Coś ty, szefie! My tu o forsę gramy! - przerażenie Trzeciego było uzasadnione; Pierwszy był przecież mistrzem i posiadał dar dalekiego jasnowidzenia o zasięgu do dwunastu czarogodzin następujących, oraz ponad stu czarogodzin wstecznych, dzięki czemu pozostali uczestnicy zakładu mogliby być bez szans.
- No dobra, już dobra... – gestem uspokoił ich mistrz. - Grubciu, odbierz telefon.
- A...ale jeszcze nie dzwoni.
- Stawiam piątaka, że zaraz zadzwoni.... Zobaczysz! - W tym momencie antyczny telefon rzeczywiście zadzwonił. Gruby odebrał.
- Spółdzielnia Czarownicza "1001 Życzeń", słucham?
- Głośnomówiący! – syknął Drugi, ale Trzeci już wcisnął odpowiedni klawisz.
- Mówi Max Dranken. Chciałbym ple, ple, ple... – metaliczny dźwięk z głośnika nie pozostawiał złudzeń; aparat rzeczywiście był bardzo leciwy i domagał się wymiany na nowszy model.
- Dobra, Grubciu - wtrącił się Pierwszy, gdy tymczasem Dranken ględził dalej. - Daj mu się wypluć, a tymczasem dajcie mi go na wizję. - Drugi potarł bardzo delikatnie szklaną kulę, wymamrotał kilka formułek magicznych w języku starosumeryjskim i za sprawą czarów, jak na ekranie monitora, ukazał się mały, pulchny człowieczek z nieogolonym blond zarostem maskującym paskudną szramę na lewym policzku.
- Uuuuuuch! Ale wieprzek! - trafnie zauważył Trzeci.
- Przyganiał kocioł garnkowi...
- Mnie nie można obrazić, można mnie tylko podziwiać! – mag dumnie wypiął pierś.
- Cicho, dzieciaki! – upomniał mistrz.
- ...i chciałbym, aby panowie to jakoś załatwili. - kończył bełkotliwą przemowę Dranken.
- W takim razie - odparł Pierwszy - zapraszamy do nas.
- Tak, tak - zgodził się Dranken - lepiej, żebym zobaczył się z panami osobiście. Sprawa jest bardzo delikatna. Już jadę...
- Nie, niech pan nie odkłada słuchawki! Załatwimy to inaczej - i w tym momencie Pierwszy pstryknął palcami. Mały, pulchny człowieczek znikł z wizji i zaczął się materializować pod postacią małego ognika na krześle przed biurkiem.
- Dz-dzwi-dzien-bobry...- wykrztusił z siebie.
- Dzień dobry. Proszę mi wybaczyć ten drobny figiel. – Pierwszy skłonił się w iście dworskim stylu. - Znając stan techniczny naszej rodzimej telefonii wiem, że taka podróż po drutach telefonicznych jest mało przyjemna i mogłaby wyprowadzić z równowagi ducha samego mistrza Cagliostra... ale przecież nie tak zimnokrwistego drania, jak pan. Szklaneczkę wody?
- Tak proszę. - Dranken otarł pot z czoła.
- Chętnie służę...- uprzejmość Pierwszego była podejrzana, ale gość bez jakichkolwiek obaw wychylił całą zawartość podanej mu przez maga szklanicy...
- Ough! - oczy Drankena wypadły z oczodołów prawie na policzki, zawisły na niewidzialnych, cieniutkich nitkach, twarz stała się sinoczerwona, z uszu buchnęły kłęby pary. Gość z wyraźnym trudem złapał upragniony oddech.
- Co to, kurka, jest?! - zdobył się na wysiłek i zapytał pomimo przedłużającego się bezdechu.
- Spirytus, stężenie dziewięćdziesiąt siedem procent. Proszę mi wierzyć, że nie ma nic lepszego na świecie! - odparł błogo Pierwszy. – Inna sprawa, że poznając stan naszej rodzimej telefonii od środka, ciężko jest to znieść na trzeźwo… ale przejdźmy do rzeczy!
- Chciałbym... - Dranken powoli odzyskiwał swój dawny, naturalny, sinoszary kolor.
- Ja wiem, czego by pan chciał. – przerwał mu mistrz. - Nas interesuje teraz tylko honorarium.
- No cóż… no tego… według obowiązującej taryfy. – zaczął kręcić klient.
- Szanowny panie Dranken, wykonujemy proste i skromne prace w zakresie czynienia zwykłych cudów, a nie mordujemy niewinne kobiety. Jako biuro zleceń rodem z taniego kryminału cenimy się wyżej.
- Ile?
- Rozsądne pytanie. – uśmiech Pierwszego mówił, że oto negocjacje znalazły się na właściwych torach. - Powiedzmy... pięć procent z pańskich zysków wynikających z faktu, że jest pan jedynym spadkobiercą majątku żony.
- Szefie - włączył się Drugi trzymając w ręku „Roczniki statystyczne” niczym prorok świętą księgę. - To będzie poniżej przeciętnej...
- W obecnej sytuacji masz rację, i owszem, ale ani ty, ani pan Dranken nie wiecie o małej tajemnicy pani Dranken. – mag uśmiechnął się fałszywie. – O tajnym koncie pani Dranken w szwajcarskim banku Moritza Rosenblumma, na które od lat wyprowadzała z poszczególnych firm naprawdę grubą kasę.
- Suka! Aaaa.... dużo tego? - świńskie oczy Drankena rozbłysły niespotykanym blaskiem.
- Dużo. - Pierwszego bawiło drażnienie gościa.
- No to ile? - dopytywał się Dranken.
- Powtarza się pan. – czarownik machnął ręką, jakby odganiał natrętnego owada. - Ale mogę panu powiedzieć; i tak niedługo dowiedziałby się pan. Sto dwadzieścia tysięcy krugerandów.
Po raz drugi tego dnia oczy klienta wyleciały z orbit, a opadnięta szczęka osiągnęły pułap pokrytej oryginalnym linoleum podłogi.
- Co?!
- Powtórzyć, a może przeliterować? Klient nasz pan... – mruknął Drugi zza szklanej kuli. - D jak „dupa”, W jak „wariat”, A jak „analfabeta”, D jak „dureń”, Z jak „zakała”…
- To fortuna! – przerwał wyliczankę dureń i zakała w jednym.
- Też tak uważamy, dlatego warto wykroić z tego tortu i coś dla nas. – dodał milczący dotąd Grubcio. - Przystaje pan na te pięć procent dla nas?
- Dla takiej forsy zawsze! – oczy klienta błyszczały jak reflektory lokomotywy.
- Ale wracając do rzeczy: chce pan, aby szanowna małżonka znikła w niewyjaśnionych okolicznościach? – mistrz przygasił trochę ten nagły rozbłysk światła.
- W istocie...
- Czy - ciągnął Pierwszy - oczywiście na pana wyraźne życzenie, czy rzucić ją na pożarcie aligatorom, czy sprawić, aby rozstąpiła się pod nią ziemia, czy też może zamienić ją w obłoczek pary...?
- O tak! – Dranken wyraźnie się rozmarzył. – Ten leniwy śpioch nie znosi wczesnego wstawania. Myślę, że poranna mgła będzie najodpowiedniejsza.
- Dobra, już idę...- Trzeci wstał, owinął sobie służbowy, czarowniczy płaszcz wokół i wyszedł z biura. Po chwili znajome „ping” od strony windy oznajmiło znawcom tematu, że wielki, czarny kruk wyruszył na swoje łowy piechotą.
- Hej! – Pierwszego jakby olśniło. - Tłuścioszku, wracaj! Jeszcze nie wiesz jak wygląda twoja ofiara! Boże, jak on znów się pomyli to pójdziemy z torbami...!
- Nie pomyli się, szefie. - pocieszył go Drugi. - Przed chwilą pokazałem mu ją w szklanej kuli. Przydały się znajomości w Biurze Ewidencji Ludności…
Czarownik popatrzył na podwładnego z lekkim zdziwieniem.
- Ty to nazywasz „znajomościami”?
- A niby jak?
- Dla mnie to zwykły, tani podryw!
- Ale skuteczny, sam przyznaj. – odparł Drugi z dumą. – A dzięki temu Grubcio zobaczył, kogo trzeba….
- No cóż; jeden - zero dla was, chłopcy. Nawet jasnowidz z podwójnym dyplomem Sorbony nie jest przy was doskonały. Ach, ta dzisiejsza młodzież!
Tymczasem spożyty spirytus rozszedł się już łagodnie po organizmie i uderzył siedzącemu Drankenowi do głowy. I jak zwykle w przypadku kogoś czekającego na cud, ogarnęły go poważne wątpliwości co do samego cudu.
- A jeśli mu się nie uda, albo schrzani robotę ? – wymamrotał i na poparcie swoich wątpliwości cichutko i bełkotliwie beknął. – Przepraszam.
- Na zdrowie. – mruknął uprzejmie Pierwszy.
Drugi uśmiechnął się pod nosem.
- No cóż, zawsze może pan skorzystać z książki skarg i zażaleń. Ale stanowczo i zdecydowanie odradzam. Grubcio jest bardzo czuły na tym punkcie i lubi wpadać w niekontrolowaną panikę. Zna pan miejsce zwane Żabim Rajem? No, takie bajoro parę mil za city? Mieszkańcy to właśnie ludzie, którzy kiedyś mieli pecha dokonać wpisu. Chciałby pan pokumkać razem z nimi? Bo oni teraz są bardzo kumaci…
- Nie, nie! - wystraszył się Dranken, chociaż tylko połowa z tego, co mówił Pierwszy było prawdą. W rzeczywistości większość mieszkańców Żabiego Raju stanowiła płazowość autochtoniczna, reszta to przybysze z odległych bajor.
- Szefie - zagaił Drugi - A pamiętasz tego spikera posądzonego o gwałt? Zamówił wstawienie czegoś na kształt błony dziewiczej zgwałconej panience. Pomijam fakt, że okazała się być zawodową prostytutką...
- Aha - Pierwszemu rozjaśniło się w głowie, bo i sprawa nie była tak odległa. - Trzeci wstawił jej zamek błyskawiczny. No, podobno to nielicha cichodajka! Ha, ha, ha! Tak, jasne. Pamiętam. Jak to brzmiało „Co piętnaście minut numerek”?
- No właśnie. – mag skinął głową z uśmiechem, ku przerażeniu słuchającego z zaciekawieniem gościa. - Ten dupek nas o tym nie powiadomił, a na dodatek miał pecha dokonać wpisu do naszej książeczki u prezesa Spółdzielni Usługowej. Taka sobie zwykła notka, niby nic, a jednak martwi, smuci i straszy w statystykach. I wiesz, co się z nim później stało?
Pierwszy wstał i podszedł do okna.
- Nie. Wiesz przecież, że byłem na ogólnoświatowym zjeździe nekromantów...
- No więc - ciągnął Drugi ku jeszcze większemu przerażeniu klienta - kiedy spiker miał skomentować przyznanie się panienki do szwindlu, nagle wstał, wypiął dupę, gołą na dodatek, przy czym dupa w kółko powtarzała: "No i co się gapicie! To nie ja! Gwałciciel to ten z przodu. Żądam adwokata!". I tak przez kilka minut na wizji.
- Stary kawał. Gruby się nie wysilił.
- No, nie do końca Gruby… - przyznał cichutko czarownik i zaczął kręcić palcami młynka.
- A co ze spikerem? - spytał Dranken z wyraźnym drżeniem głosu, chociaż prawda zdawała się być nader oczywista.
- Wylali go, a co mieli z nim zrobić? Po co im taka niewygodna zakała? Za chwilę wróci Grubcio. Trzeba by spisać umowę, nie uważasz?
- Się robi, szefie. - Drugi wyjął z biurka starą maszynę do pisania - Chwileczkę, wezmę tyko kalkę.
Wyszedł do sąsiedniego pokoju oddawać się rozkoszom grzebania w archaicznej, przypominającej skrzyżowanie ciężarnej krowy z czołgiem, pancernej szafie. Wtem z hukiem otworzyło się okno. Pierwszy padł na podłogę powalony okiennym skrzydłem, tuż nad nim przetoczył się wielki cień. Do pokoju wpadł ogromny, czarny kruk i zarył dziobem w maszynę do pisania. Trzeci podniósł się z podłogi rozcierając rozbity nos.
- A niech to Wszyscy Święci! - zaklął siarczyście.
- Wedle życzenia, chcesz? – odpowiedziało mu z podłogi.
- Nie, szefie! Żartowałem. – Grubcio rozejrzał się po pokoju. – Szefie?
- Za biurkiem…
- Odkryłeś formułę niewidzialności?
- … leżę za biurkiem.
- Co ty tam robisz, jak gość w naszych progach? – zdziwił się otyły mag.
Po chwili nad blatem biurka ukazała się dłoń uzbrojona w srebrny pierścień.
- Kręgosłup mnie boli, to i leżę. – odpowiedziało zza mebla. – Pomóż mi wstać.
Tłuścioch pochylił się nad kolegą, podał mu okropnie spoconą dłoń i jednym szarpnięciem postawił na nogi.
- Musisz bardziej uważać na przeciągi. – dodał troskliwie.
- Niezbyt wykonalne. – Pierwszy otrzepał się z kurzu. - U nas przeciągi generuje jeden taki osioł wlatujący do biura bez uprzedzenia. Nie lepiej było poczekać na windę?
Czarnoksiężnik poczerwieniał na twarzy ze wstydu.
- W nosie mam te nowomodne wynalazki! Co własny transport, to własny. I niezależny i bezpieczniejszy...
- Właśnie czuję to na własnych gnatach. Przez chwilę mi się wydawało, że do pokoju wleciał sam Richthoffen! – mruknął mistrz. - Zamknij okno, bo teraz mamy autentycznie delikatny przeciąg. Zlecenie załatwiłeś?
- Pytanie! Rozpuściła się o tak! Pyk! - i zrobił minę, jakby właśnie przed chwilą połknął smaczną, tłustą muchę. Pomimo stłuczonego nosa był jednak zadowolony z wykonanej pracy. Do pokoju wszedł Drugi.
- O, widzę, że nasz orzeł wleciał do gniazdka. – jego uśmiech wróżył tonę złośliwości. - I jak z lądowaniem? Znów zaliczyłeś ścianę?
- Nie. – mruknął Trzeci i przysiadł na parapecie próbując zatamować niewielki krwotok z rozbitego nosa. - Tym razem maszynę. Co za dureń ją tu ustawił?
- Uważaj, bo znowu wystartujesz do lotu!...
- To groźba, czy ostrzeżenie?
- Trochę cię już znam, więc raczej koleżeńskie ostrzeżenie. – twarz maga nie zdradzała żadnych emocji, poza troską. - A tak poza tym, to powinieneś bardziej dbać o własną facjatę.
- Dziękuję, można się przyzwyczaić. To moja ulubiona gęba.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam. - przerwał Pierwszy. – Być może nie zauważyliście, ale mamy klienta. Umowa gotowa?
Zadrukowana drobnym maczkiem kartka opuściła skrzypiącą wałkiem antyczną maszynę do pisania. Po chwili kartka, pod czułym dotykiem czarnoksiężnika, dokonała cudownego rozmnożenia na kopię i oryginał.
- Tak. - Drugi podał Drankenowi zadrukowany arkusz formatu A4. Usłużny palec powędrował w przepięknie wykropkowaną strefę. - Łaskawy pan zechce tu podpisać... O, właśnie tu. Oryginał dla nas, kopia dla pana.
- To wszystko? - zdziwił się klient.
- A cóżby chciał pan więcej? Burzy z piorunami? – mistrz uśmiechnął się szczerze na samą myśl, czego to ludzie mogą się spodziewać po dyplomowanych czarownikach i jakie to mają zacofane wyobrażenie o czarach.
- To.... do widzenia ... – wykrztusił z siebie Dranken i z uczuciem ulgi wycofał się tyłem do drzwi, bijąc dziwne, rytmiczne pokłony.
Pierwszy przez chwile studiował druk umowy, by po chwili pokazać komplet swojej nienagannej klawiaturki w czymś, co potocznie nazywane jest uśmiechem.
.- Chwileczkę panie Dranken! – usłużnie wskazał krzesło. - Proszę wybaczyć nasze niedopatrzenie... Chciałbym panu pogratulować; ma pan zaszczyt być naszym milionowym klientem. Jak tradycja nakazuje ma pan jeszcze jedno życzenie, oczywiście gratis.
- Jak to gratis? – klient stanął w pół ukłonu.
Trzeci odwrócił się twarzą do okna i głośno pacnął się otwartą dłonią w czoło. Nikt jednak tego nie zauważył.
- Na... naprawdę? – wyksztusił z niedowierzaniem pół-ukłon.
Czarownik podszedł do ciągle zgiętego klienta, chwycił pod łokieć i podprowadził do krzesła.
- "Polegaj na mnie, jak na harcerzu!", jak mówi pewne stare, sprawdzone przysłowie. I proszę się już wyprostować, kręgosłup pana rozboli. – odparł dobrotliwie. - Naprawdę. No, niechże pan pomyśli... Nie ma pan jakiegoś skrytego marzenia? Z młodości, z dzieciństwa…?
- No, nie wiem...
- Niech się pan nie krepuje!
Klient chwilę pomyślał, jakby zbierając się na odwagę.
- Pamięta pan taką starą głupawą komedię "Pół żartem, pół serio"? - oczy Drankena znów rozjarzył znajomy, chytry błysk.
- A, owszem. Było coś takiego. – przyznał mag. - Ale osobiście nie oglądałem. Wie pan, holowizja ogłupia.
- Ja bym czasami polemizował, szefie. - wtrącił Trzeci, któremu w końcu udało się zatamować krwawienie z nosa.
- No dobrze, masz całkowitą rację - udobruchał go Pierwszy wiedząc, że i tak w tej sprawie nic nie wskóra. - Więc jak? Namyślił się pan? - rzucił w kierunku gościa.
- Tam grała taka fajna blondynka z… tego… no… krągłymi cyckami. Z racji tego, że jestem już człowiekiem wolnego stanu... hmmm...
Mistrz podrapał się w brodę i uśmiechnął ze zrozumieniem.
- Wydaje mi się, że rozumiem. – odparł z nieskrywanym uśmieszkiem. - Chciałby pan skorzystać z dobrodziejstw ciała tej kobiety, jeżeli można to tak ująć. Czy tak?
- W istocie... – zgadnijcie, czyje oczy zabłyszczały.
- Drugi, daj ją na wizję. – rozkazał mag.
Drugi pochylił się nad szklaną kulą i zaczął coś intensywnie mamrotać pod nosem. Po chwili kula rozjarzyła się znajomym, błękitnawym blaskiem.
- Panie Dranken, czy to ta?
- Nie, to przecież moja żona... była żona, znaczy się eks. - sprostował.
- A może ta?
Obraz w kuli przedstawiał seksowna brunetkę z niemniej seksownym pieprzykiem koło ust.
- Niezła! – mruknął Dranken zapatrzony w wizję ze szklanej kuli. - Ale tamta była blondynką... Chyba wolę blondynkę.
- Czy to ta? – czarownik przesunął ręką po kuli, z której zniknęła piękna i seksowna brunetka. W jej miejsce pojawił się jakiś otłuszczony, siwy gość z nadmierną opalenizną i krawatem w grube, biało-czerwone pasy.
- Bałwanie dyplomowany, przecież to facet - ryknął Pierwszy, chociaż znał na pamięć wszystkie zgrywy Drugiego. Trzeciego zresztą też.
- Tak? Doprawdy? – zauważyło niewiniątko siedzące przed kulą. – Doprawdy, nie zauważyłem. Przepraszam... Czy to jest ta? - po raz któryś z kolei zapytał wyczekującego gościa.
- W istocie...- odpowiedziały blaskiem świńskie oczka.
- No! - mistrz klasnął w dłonie i wyprostował kręgosłup.
- No, no! Gratuluję panu gustu! MM to nie byle kto!...- nie wiedzieć dlaczego, uśmiechnął się Drugi.
- Skończ się krzywić i powiedz nam coś o panience. - nakazał Pierwszy.
- MM to tylko pseudo artystyczne. – mag rozpoczął wykład z wyraźnym zadowoleniem, bo wreszcie ktoś musiałby go wysłuchać z zainteresowaniem. - W rzeczywistości Norma Je...
- Panowie wybaczą - przerwał Dranken. - Mnie nie interesują takie szczegóły. To mi do niczego nie potrzebne!
- Jest pan pewien, panie Dranken?
- Zamknij się, Grubciu - zakomenderował szef, co świńskie oczka przyjęły z wyraźnym zadowoleniem. - Klient nasz pan! - dodał z czarującym uśmiechem, który zawsze wróżył nieliche kłopoty. Nie koniecznie dla czarowników…
- W istocie... Jej sypialnia interesuje mnie najbardziej. - dodał gość nie zwracając uwagi na miny pracowników spółdzielni „1001 Życzeń”.
- A ile szanowny pan życzy sobie tam spędzić czasu?
- Myślę, że sześć godzin mi wystarczy.
Grubcio zagwizdał z podziwu, Drugi popatrzył z uśmiechem na kolegów.
- Ma pan dwanaście. Nasza dewiza, to sprawnie i solidnie! Czy tyle czasu z nią panu wystarczy? - znów Pierwszy uśmiechnął się szatańsko, aczkolwiek nader uprzejmie.
- Myślę, że tak. - także znów dały o sobie znać świńskie oczka Drankena.
- W takim razie odsyłamy pana do jej... hmmm... sypialni. Polecamy się łaskawej pamięci na przyszłość! - Pierwszy pstryknął palcami i gość znikł. Tylko dwaj pozostali czarownicy patrzyli zadziwieni tak niespodziewanym obrotem sprawy.
- Drugi, daj go na wizję. – poprosił mistrz.
- Nie ma sprawy, szefuńciu drogi. Czuję już ten ubaw!
- No, no! Czyżbym widział ten sam świński błysk oczek, co u naszego drogiego gościa?
- Słuchajcie - wtrącił Trzeci - a jak towarek nie będzie chętny?
- Ty, on chyba jeszcze nie kuma! – prychnął zza kuli mag z numerkiem dwa.
Pierwszy odwrócił się i podał Grubciowi dwa krzesła. Po chwili w jego ręku pojawiła się duża porcja popcornu.
- Za kogo ty nas masz? – mruknął z oburzeniem. – Za niewydarzonych akolitów? O jej chęci niech cię ten ptasi móżdżek nie boli, wszystko załatwione zgodnie z naszą dewizą: sprawnie i solidnie!
- Ciiiii... – syknął Drugi wciąż regulując kanał czaroprzestrzenny. - Czekajcie, mam już obraz!
Jak we mgle pojawił się rząd bogato zdobionych grobowców. Obraz przesuwał się powoli mijając kolejne alejki, gdzie spoczywali możni tego świata. Coraz bardziej, z nieubłaganym nemezis pod postacią złoconej tablicy, pchał się w ekran okazały nagrobek z czerwonego marmuru. Przybliżał się powoli, systematycznie i rósł w oczach. Z każdym momentem napis na złoconej płycie stawał się coraz wyraźniejszy: "Here lies Marylin Monroe". Nagle obraz wykonał nura w płytę zakrywającą monumentalną budowlę, światło ustąpiło nieubłaganej ciemności. W mroku majaczyły jakieś niewyraźne cienie. Stopniowo oczy obserwatorów przyzwyczajały się do braku światła. Z mroku wyłoniła się rozbita trumna skrząca się resztkami różowej farby, tuż obok, na dnie przestronnego grobowca leżał Dranken ze spodniami na kostkach, bardzo głośno protestując i wyrażając swoje wybitne niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Na nim siedział okrakiem szkielet odziany w coś na kształt resztek firanki zmieszanych z pajęczynami. Pustymi, niczym portfel autora, oczodołami wpatrywał się z lubością w swojego pierwszego od stuleci kochanka. Jego broda smagała usta ofiary kłapiąc szczękami, jego biodra wykonywały jednoznaczne, posuwiste ruchy. Szkielet prężył się i zwijał w miłosnej ekstazie. Delikatny podmuch wiatru wpadającego przez szczelinę między płytami marmuru rozwiewał resztki blond włosów, które jeszcze nie odpadły od czaszki. Głośny klekot kości o dno grobowca skutecznie zagłuszał równie głośne protesty Drankena.
- Ha, ha, ha! - Trzeci rechotał najgłośniej. - A nie odwracaj się później do niej dupą! Kobiety tego nie lubią!
- Ty, skąd on to wie? - zapytał Drugi szefa z wyraźnym zdziwieniem.
- W poprzednim wcieleniu był kobietą. Sam sprawdzałem! - odparł mrugając porozumiewawczo.
Czarownik złapał się za brzuch i zaczął rechotać jeszcze głośniej Po chwili spadł z krzesła rozsypując popcorn po niewielkim pokoju.
- Oj, to miss piękność to raczej nie była! – dodał łapiąc się oparcie krzesła.
Upiorny spektakl trwał jeszcze godzinę. Po tym czasie Drugi po prostu wyłączył kulę twierdząc, że ma dość tej holonoweli. Jak długo można oglądać to samo?
- Dobra, kto następny? – mruknął skończywszy wycierać ślady odbitych paluchów na szklanej powierzchni urządzenia.
- Do blondynki?! – Trzeciego przytkało.
- Nie, w kolejce, ośle jeden! Pamiętasz o zakładzie?
Na Grubcia spłynęło olśnienie.
- Stawiam piątaka na hrabinę.
- A ja drugiego na gwałciciela.
- A czy ja mógłbym przystąpić do zakładu? – wtrącił mistrz.
- Bez kawałów Pierwszy! To już było! - zauważył Drugi.
- Och, wydaje ci się, drogi przyjacielu. Dejavu to moja specjalność! No to co?
Obaj pozostali czarownicy zrobili bardzo groźne miny.
- Szefie, ja nie chcę być niegrzeczny, ale - Trzeci nie owijał w bawełnę - my tu naprawdę o forsę gramy!

Tymczasem rachunek za telefon Drankena rósł. Nikt nie odłożył słuchawki. Nie było komu.

* * * * *
* * * * *
Przypisy, czyli wyjaśnienie trudnych słów:
SYSTEM HOLOTELE – podobny do audiotele, tyle że bardziej interaktywny; ZBÓR CZAROWNIKÓW – dobrowolne zgromadzenie powołane w celu osiągnięcia wspólnego celu; DOLAR TRANSFEROWY, ZŁOTY STANDARD – fikcyjne waluty przyszłości, których kursy będą prawdopodobnie kształtować ceny na rynku ogólnoświatowym; BIURO EWIDENCJI LUDNOŚCI – obecnie tę rolę pełni USC; CIĘŻARNA KROWA SKRZYŻOWANA Z CZOŁGIEM – znawcy tematu twierdzą, że tym krótkim stwierdzeniem opisałem pewien popularny, polski samochód wyprodukowany w FSO; RICHTHOFFEN von, Manfred – as niemieckiego lotnictwa myśliwskiego z czasów I Wojny Światowej, zwany „Czerwonym Baronem”; CZARY – całokształt czynności związanych z magią, po których ludzie spodziewają się Bóg wie czego; MARYLIN MONROE – właść. Norma Jean Baker – amerykańska aktorka uważana za symbol seksu wszech czasów, obecnie na tamtym świecie.




Autor: Dudziński, Tomasz Marcin
Dodano: 2007-10-28 12:50:16
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS