NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

Ukazały się

Ferek, Michał - "Pakt milczenia"


 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Kukiełka, Jarosław - "Kroczący wśród cieni"

 Gray, Claudia - "Leia. Księżniczka Alderaana"

Linki

Dębski, Eugeniusz - "Krucjata", tom 1
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cykl: Dębski, Eugeniusz - "Krucjata"
Data wydania: Wrzesień 2007
ISBN: 978-83-60505-33-5
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195
Liczba stron: 432
Cena: 29,99
Seria: Bestsellery polskiej fantastyki



Dębski, Eugeniusz - "Krucjata", tom 1

Trzy banany, albo trzy co innego...

Już wcześniej zauważyła, że Glickenhause z jednej strony lgnął do Bruce’a Lee, który imponował mu sprawnością fizyczną, a z drugiej naśladował zachowanie Westfelda. Agresywny, pozornie wszystkożerny Westfeld najwyraźniej imponował chłopakowi, jak cicha, miła i pogodna Lizzie Harman imponowała zahukanej Olivii.

- Czy mogę coś objaśnić? – odezwał się Nemo. Nikt mu nie zakazał odzywania się, więc kontynuował: – Trzy sześciokilometrowe, niezależne moduły składają się na „Gwiezdnego Szamana”. Znaczy to, że można uszkodzić dwa moduły i bez przeszkód kontynuować podróż.
Schwartz podniósł grzecznie rękę do góry, ale nie poczekał na przyzwolenie:
– A co z tobą? Zostanie jedna trzecia?
– Nie. Gdybyście popatrzyli kiedyś na schemat waszego statku... – powiedział Nemo z nieukrywaną pretensją w głosie. Yarry obejrzał się na Wim z komicznym wyrazem oszołomienia na twarzy – ...to zobaczylibyście, że wszystkie ściany wewnętrzne i część zewnętrznych to ja. W ściany wtopione zostały gigantyczne ilości modułów pamięciowych, decyzyjnych i wykonawczych. Pracując, sięgam do najbliższego wolnego obwodu i najbliższych potrzebnych danych. Stąd moc i szybkość... – zająknął się, jakby chciał powiedzieć „maszyny” i zrobiło mu się żal samego siebie.
– I sprawność – dokończył. – Stąd niemal niezniszczalność, bo jestem jednocześnie wszędzie i nigdzie.
– Bóg! – prychnął Schwartz. – Dobra, przymknij się na chwilę. Daj popatrzeć na nasz dom, naszą arkę, naszą chlubę, dumę i nadzieję.
– Nasze więzienie! – nie omieszkał błysnąć wisielczym dowcipem Westfeld.
Schwartz ukłonił się, aprobując żart. Popatrzył na Wim.
– Pani komandor, czy ma już pani plan, gdzie będziemy mieszkali? Czy każdy ma prawo osiedlić się, gdzie chce? Czy też będziemy budowali zręby jakiejś społeczności...?
– Myślałam, że to nie jest jakoś specjalnie ważne – powiedziała Wim. – Ale właśnie teraz zmieniłam zda nie...
– Po cholerę się odzywałeś? – skarcił Schwartza wesoło Biehn.
– Przychylam się do myśli, że powinniśmy właśnie przyzwyczajać się do siebie. W końcu jeśli znajdziemy odpowiednią drugą Ziemię, mamy założyć kolonię, więc po co czekać na docieranie się? Lepiej od razu, prawda?
– A względy bezpieczeństwa? – wtrąciła się Helen Meyers. – I czy nie znudzimy się sobą do tego stopnia, że nie będziemy chcieli kolonii?
Wim zastanawiała się chwilę, potem prychnęła:
– Przecież... Nemo, jak rozwikłać ten problem? Mieszkajmy jak najbliżej siebie, a jednocześnie tak, że‑ byśmy w razie awarii...
– Popatrzcie... – Ściana przed Wim zmieniła się w ekran ze schematycznym rysunkiem statku. Część, wąski pasek obejmujący wszystkie trzy „banany”, zbłękitniała. – Ten fragment statku to niecałe jego pół pro‑ centa. A jednocześnie to powierzchnia równa miasteczku z czterema tysiącami mieszkańców. Wystarczy?
– Wystarczy – zdecydowała Wim. – Przy okazji: nie chcę zaprowadzać jakiegoś militarnego drylu, ale jeśli się okaże, że każdy z nas zamknie się w swoim pokoju czy apartamentach i zacznie powoli świrować w samotności? Może lepiej ustalmy, że to coś w rodzaju pensjonatu, w którym spędzamy wakacje. Pory posiłków ustalone i obowiązujące wszystkich. Przynajmniej będzie o czym plotkować, jeśli będziemy się w miarę regularnie widywać. Zgoda?
Nikt się nie odezwał. Prom zacumował, wyładował towarzystwo nieśmiało stawiające pierwsze kroki na po kładzie „Gwiezdnego Szamana”.
Statek majestatycznie wirował, ciążenie równało się niemal dziewięćdziesięciu procentom ziemskiego, pierwsze minuty i kwadranse lekkości spodobały się wszystkim, potem pani Harman poczuła, jak sama określiła, lekkie szybowanie w żołądku, Pamela Tuckenberry zdziwiona własnym stanem przychyliła się do jej opinii, obie wybrały kabiny i zniknęły z oczu. A reszta bawiła się przez pół nocy w urządzanie własnych kątów.
W chwili gdy rozpoczęła się podróż... Westfeld był pijany. Schwartz był bardzo pijany.
Glickenhause na ten czas zdradził Bruce’a Lee i był pijany do nieprzytomności.
Disney był trzeźwy, siedział przed ekranem pokazującym Ziemię – nie zmniejszała się, jak to było na filmach, ale długi wężyk cyferek nieustannie się zmieniał, a komputer odświeżał nieruchomy obraz do taktu sekundnika. Walt uznał, że powinien był się upić. W końcu przestał patrzeć na cyfrową wylinkę Ziemi.
Biehn był podpity, wypili z Warnerem, Baitesem i Brooksem kilka kartonów piwa. Żaden z nich nie chciał wiedzieć, kiedy ruszą.
Bali się.
Bali się wszyscy.
Olivia chlipała w ramionach Lizzie Harman, która zacisnęła zęby i głaskała podlotka po wystających niby niedokończone lub pączkujące dopiero skrzydła łopatkach.
Pamela bała się i siedziała w fotelu bujanym z hardą miną, wpatrując się podobnie jak Disney w krąg Ziemi. Powiedziała sobie, że jeśli nie uda jej się utrzymać oczu w jakim takim porządku, powiesi się.
Helen Meyers wprosiła się do pokoju Taplina. Siedzieli tam już Bruce Lee i Roberts. Z czarnej twarzy Taplina nie udało się wyczytać, czy się boi i na ile, Lee siedział milczący i poważny, niemal nie mrugał oczami. Roberts najpierw usiłował dowcipkować, ale szybko przestał.
Niemal w zupełnej ciszy spędzili dwie godziny, potem Helen podziękowała, powiedziała, że jest jej już lepiej, i wróciła do swojego mieszkania. Upiła się szampanem. Roberts w swoim pokoju łyknął mocną dawkę środka nasennego i zasnął niemal bez trudu.
Sonia Raddam siedziała sama, bliska eksplozji i usiłowała udawać, że nie słucha trajkotania Luise Bernstein, która – nie mogąc otrzeźwić kochanka – znalazła Sonię, żeby przed nią roztoczyć wizję urządzania swojego gniazdka. „Przecież to na całe nasze życie, nie sądzisz? Trzeba jakoś sensownie to zrobić. Na szczęście mam całą furę pomysłów. Hi, hi! Boję się, że za dużo jak na jedno mieszkanie, jeśli będziesz chciała, podzielę się z tobą, dobrze?” Sonia omal nie zwymiotowała, wyobraziwszy sobie siebie w ciepłym różowym „gniazdku”. Ciepło, różowo i cicho, pomyślała. Przecież to musi wyglądać jak odbytnica, czy ta idiotka nie rozumie, że nie lubię siedzieć w dupie? Boże!
Tilda Saltwater stała przed pseudooknem – pierwsza odkryła jego walory – i układała teraz długie, elastyczne włosy w najbardziej skomplikowaną ze znanych jej fryzur – słynny kiedyś, osiem wieków temu, składający się z minimum siedemdziesięciu pasm warkocz. Na parapecie okna stała szklanka z Papilionem. Panna Saltwater dobrała dopiero szesnaście pasm, a wypiła już dwa takie koktajle. Miała nadzieję, że uda jej się zapleść resztę, zanim zwali się na łóżko. Zablokowała zamki w drzwiach.
Christine Patterson histerycznie szlochała w poduszkę. Podnosiła na chwilę głowę, przedmuchiwała nos, łykała po trochu ze szklanki z niemal czystym ginem i zaczynała szlochać znowu.
Wim van der Kerkhoff kazała się zawieźć w bardzo odległe od reszty rejony statku. Nemo urządził dla niej strzelnicę w jednym z opróżnionych hangarów. Wim wypruła z magazynków sterno VC prawie trzy tysiące naboi. Przepijała strzelanie do słupa zimnym, mocnym i kwaśnym piwem z rodzinnego browaru, odtworzonym specjalnie dla niej. Jeden Polak powiedział jej kiedyś, że można by tym piwem - gdyby nie było tak mocne - polewać jakieś polskie danie narodowe, Wim nie zapamiętała: nogi wieprzowe w galarecie czy uszy, ale pamiętała, że lekko się wtedy na Polaka obraziła. Wspomnienie uderzyło w nią falą współczucia dla własnej osoby, chlipnęła, pociągnęła nosem i nagle ryknęła jak nastolatka porzucona przez pierwszego chłopaka.
- Choleeera, Nemo... Wyłącz się. Nie chcę, żebyś to oglądał!
- Nie przejmuj się. Widziałem to już dzisiaj.
- Pewnie... - Wysiąkała się w płat papirozy - Pewnie mężczyźni spili się do nieprzytomności, a baby ryczą jak ja.
- No, prawie zgadłaś. Baby ryczą i upijają się, a mężczyźni już na ogół śpią upici. Z tym, że przedtem wszyscy płakali.
- Łże...esz, żeby mnie pocieszyć!?
- Bardzo nieznacznie - niemal wszyscy płakali - skorygował siebie Nemo.
Wyraźnie oczekiwał, że Wim poprosi go o specyfikację zachowań, ale kobieta tylko parsknęła histerycznym śmiechem w chusteczkę.

Aplikacja osobowa. Do wglądu wyłącznie komandor Wim van der Kerkhoff.
Odczytano: 4 razy.
Korekta danych: 3 razy.
Mężczyzna 2. Bruce Lee.
Niski, dynamiczny brunet o azjatyckiej urodzie (więcej danych w „Who is who”). Sportsmen, wynajduje triple tennis, grę dla trzech osób, i często w to grywa.
Kawaler.
Zamknięty w sobie, z nikim specjalnie się nie przyjaźni, może z Jamesem Glickenhause’em, bo mają wspólne zainteresowania sportowe. (Podejrzewani nawet przez niektóre panie o homo­seksualizm).
Sekret: (Ja tam nie do końca jestem pewna, czy to naprawdę Bruce Lee, czy jego sobowtór, pomyłka czy świadomy kant?) Homoseksualizm?
Ur. w 1940r. w San Francisco.
Zamr. w 1973 r.
Dane uzupełniające: ”Wejście smoka" wyświetlane w 150 kopiach obejrzało kilkanaście milionów widzów. Lee już wtedy nie żył (ameryk. premiera w sierpniu 1973 r. Zmarł 20 lipca). Debiut w wieku 6 lat. Wystąpił w ponad 20 filmach kręconych w Azji o młodzieży. Świetnie tańczył. W 1958r. wrócił z Hongkongu do USA. W Waszyngtonie studiował filozofię. W Hollywood był konsultantem walk Wschodu. Prowadził szkółkę dla gwiazd - James Gardner, Steve McQueen, James Coburn, Lee Marvin i Roman Polański. Potem zagrał kierowcę Kato w serialu „Zielony szerszeń" i w innych. W 1970r. wrócił do Hongkongu, gdzie poznał producenta Raymonda Chow, szefa firmy Golden Harvest. Dla niego zagrał w dwu filmach, „Wielki szef" i „Wściekła pięść”. Potem nakręcił „Drogę smoka” (w finale walka z Chuckiem Norrisem w Koloseum), a później „Wejście smoka”. Przygotowywał film „Śmiertelna gra”, romansował z BettyTing Pei. Narkotyzował się.
Śmierć: nagła słabość, połknięcie proszku na ból głowy i zgon, podobno na obrzęk mózgu. Spekulacje prasy bulwarowej, ale nie tylko: może była to zemsta mnichów z klasztoru Shaolin (cios wirującej pięści?), którego sekrety jakoby zdradził. Wątpliwości odżyły po kilku latach, gdy na planie filmu „Kruk" tajemnicza śmierć dosięgła Brandona Lee, syna Bruce’a.
W serialu: Brou. Kowal, świetny fachowiec, ma paskudną zgorzel na połowie twarzy i furę kompleksów. Chce wyglądać normalnie.


Dodano: 2007-09-27 10:02:33
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS