NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)

Ukazały się

Grimwood, Ken - "Powtórka" (wyd. 2024)


 Psuty, Danuta - "Ludzie bez dusz"

 Jordan, Robert; Sanderson , Brandon - "Pomruki burzy"

 Martin, George R. R. - "Gra o tron" (wyd. 2024)

 Wyrzykowski, Adam - "Klątwa Czarnoboga"

 Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"

 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

Linki

Drake, David & Flint, Eric - "Tarcza przeznaczenia"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: Drake, David & Flint, Eric - "Belizariusz"
Data wydania: Sierpień 2007
ISBN: 978-83-7418-159-4
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 480
Cena: 33,90 zł
Tom cyklu: 3



Drake, David & Flint, Eric - "Tarcza przeznaczenia" #5

Rozdział 4
To była najpiękniejsza katedra, jaką Justynian kiedykolwiek widział. Piękniejsza i bardziej majestatyczna, niż kiedykolwiek marzył. Ukoronowanie jego życia. Świątynia Mądrości Bożej, taka, jaką planował wybudować.
Mese, centralna aleja Konstantynopola, zaczynała się przy Złotej Bramie i kończyła u wrót katedry. Na całej jej długości, w zwałach i kopcach, niczym podroby u rzeźnika, leżały ciała ofiar zarazy.
Połowa mieszkańców miasta umarła bądź była umierająca. Smród rozkładających się zwłok mieszał się z gęstym, lepkim dymem, wznoszącym się ponad stosami płonących trupów. Nad miastem wisiała czarna, cuchnąca zasłona niczym nieustająca mgła. Ten sam opar widział ponad Włochami, Afryką Północną i nad każdą prowincją, odbitą dlań przez Belizariusza.
Justynian Wielki. Ten, który w imię przywrócenia wielkości Cesarstwa Rzymskiego wykończył jego wschodnią część, żeby podporządkować sobie zachodnią. I pozostawił cały obszar basenu Morza Śródziemnego – wyniszczony bratobójczą walką – na pastwę najgorszej od wieków zarazy.
Justynian Wielki. Mężczyzna, który przyspieszył upadek grecko-rzymskiej cywilizacji.

* * *
Justynian szarpnął się na krześle.
– Dosyć – zakrakał. – Nie zniosę tego dłużej.
Pochylił się do przodu i wyciągnął przed siebie drżącą rękę. Na jego dłoni spoczywał błyszczący, jaśniejący przedmiot. Niektórzy nazwaliby go klejnotem. Magicznym kamieniem.
Belizariusz zabrał kryształ z ręki Justyniana i schował go z powrotem do sakiewki. Chwilę później skórzany woreczek zawisł bezpiecznie na jego szyi.
Usłyszał w głowie głos klejnotu:
To nie jest miły człowiek.
Belizariusz uśmiechnął się krzywo.
Nie, Aide, rzeczywiście nie jest. Ale może być wielkim człowiekiem.
Krystaliczna istota z przyszłości zdawała się wątpić.
Nie jestem pewne. To nie jest miły człowiek, wcale.
– Czy jesteś teraz zadowolony, Justynianie? – zapytał generał.
Były cesarz skinął głową.
– Tak. Wszystko było tak, jak mi opowiedziałeś. Teraz prawie żałuję, że prosiłem cię, abyś mi pokazał. Ale potrzebowałem...
Machnął bezradnie ręką, jakby chciał przywołać słowa, których nie potrafił odnaleźć.
Belizariusz mu pomógł.
– Chciałeś wiedzieć, czy twoje podejrzenia są słuszne. Musiałeś się dowiedzieć, czy posadziłem mojego pasierba na cesarskim tronie, powodowany osobistym motywem, żądzą władzy i ambicją, czy jak ci mówiłem – potrzebą obrony przed Malawianami i zbliżającą się wojną.
Justynian opuścił głowę.
– Nie jestem ufnym człowiekiem – mruknął. – Taką mam naturę. – Otworzył usta, jakby chciał jeszcze coś dodać, ale się rozmyślił.
– Nie ma potrzeby, Justynianie – rzekł tracki generał. – Nie ma takiej potrzeby.
Generał ciągle się uśmiechał, jeszcze bardziej krzywo. Już kiedyś był uczestnikiem podobnej rozmowy, w koszmarnej wizji.
– To, co chcesz mi powiedzieć, zajmie ci całe godziny. I nie przejdzie ci łatwo przez usta, jeżeli w ogóle.
Niewidomy potrząsnął głową.
– Nie, Belizariuszu. Jest taka potrzeba. Ze względu na mnie, a nie na ciebie. Czasami myślę – jego głos nabrał szorstkości – że utrata wzroku poprawiła mi postrzeganie rzeczywistości. – Wziął głęboki oddech. I jeszcze jeden. – Przepraszam cię – wydusił w końcu z trudem.
Trzeci uczestnik rozmowy zachichotał z kąta.
– Nawet kiedy przepraszasz, jesteś arogancki – oznajmił. – Czy myślisz, że jesteś jedynym grzesznikiem na świecie, Justynianie? A może tym największym?
Były władca odwrócił głowę.
– Zignoruję tę uwagę – powiedział z wielką godnością. – Ale czy ty także jesteś pewny, Michale z Macedonii? Czy ty ufasz tej istocie, którą nazywasz Boskim Talizmanem?
– Całkowicie pewny – odparł mnich kamiennym głosem. – To posłaniec od Pana, który ma nas ostrzec.
– A szczególnie mnie – mruknął Justynian. Niewidomy mężczyzna potarł blizny wypełniające oczodoły. – A czy Teodora...?
– Nie – odparł Belizariusz. – Raz jej proponowałem, ale odmówiła. Powiedziała, że woli sama doświadczać przyszłości niż oglądać ją w wizjach.
– Dobrze – odrzekł Justynian. – A więc nie ma pojęcia o raku, prawda?
Teraz to Belizariusz podskoczył na krześle jak oparzony.
– Nie. Dobry Boże! Nawet o tym nie pomyślałem, kiedy zaproponowałem jej klejnot.
– Siedemnaście lat – powiedział były cesarz martwym głosem. – A potem umrze z powodu nowotworu.
Macedończyk odkaszlnął.
– Jeżeli uda nam się pokonać Malawian...
Justynian machnął ręką.
– To nieistotne, Michale. Malawianie niosą ze sobą wiele zła, ale z pewnością nie są odpowiedzialni za nowotwory. I nie zapominaj, że klejnot pokazał mi przyszłość, która mogła się zdarzyć. Przyszłość, w której Malawianie nie zdobyli całego świata, gdyż nie pomagał im demon o imieniu Ogniwo. Przyszłość, w której nadal byłem cesarzem i udało mi się podbić zachodnie wybrzeża Morza Śródziemnego.
Zamilkł na chwilę z pochyloną głową.
– Mam rację, Belizariuszu, prawda?
Mężczyzna zawahał się i w myślach zadał pytanie klejnotowi.
Ma rację, nadeszła odpowiedź. Aide przewidziało następne pytanie.
Na raka nie ma lekarstwa. A przynajmniej nie będzie jeszcze przez wiele lat, nawet stuleci. Jest poza twoim zasięgiem.
Belizariusz wziął głęboki oddech.
– Tak, Justynianie. Masz rację. Bez względu na to, co się stanie, Teodora umrze na raka za siedemnaście lat.
Były cesarz westchnął.
– Razem z oczami wypalili mi zdolność do płaczu. Czasami przeklinam za to moich oprawców, bardziej niż za utracony wzrok.
Justynian wziął się w garść, wstał i zaczął przechadzać się po pokoju.
W pomieszczeniu, niegdyś pełnym posągów i ozdób, było teraz pusto. Teodora kazała wszystko wynieść. Bała się, że jej niewidomy mąż potknie się i przewróci.
Jednakże szybko pozbyła się strachu. Belizariusz, jak zawsze, z podziwem obserwował Justyniana, który z łatwością omijał przedmioty stojące na podłodze. Najwyraźniej były cesarz doskonale zapamiętywał ich położenie i bez trudu poruszał się pomiędzy krzesłami, stołem oraz pozostałymi sprzętami.
Ale w pokoju nie było już posągów ani ozdób. Justynian ich nie potrzebował, gdyż i tak nie mógłby podziwiać ich piękna. Zamiast tego wypełnił pomieszczenie przedmiotami, które od dawna stanowiły jego ulubione hobby. Połowa podłogi została zagracona mechanicznymi zabawkami i dziwacznymi urządzeniami. Twierdził nawet, że ślepota stała się jego atutem, gdyż mógł teraz wniknąć w wewnętrzną strukturę swoich zabawek. Generał popatrzył na jeden z większych mechanizmów, który stał w kącie pokoju. W tej chwili urządzenie nie pracowało. Lecz Belizariusz widział, jak je uruchamiano. Justynian skonstruował tę rzecz, bazując na opisie wizji, jakich dowódca doświadczał przy połączeniu z Aide.
Była to pierwsza prawdziwa maszyna parowa zbudowana w Rzymie, a nawet na całym świecie. Nigdzie takich nie widział, nawet podczas podróży do malawiańskich Indii. Urządzenie – samo w sobie – nie było niczym więcej niż tylko zabawką, ale stanowiło model pierwszej lokomotywy, którą kiedykolwiek zaplanowano. Z pewnością nadejdzie dzień, kiedy Belizariusz zyska możliwość przerzucania swoich wojsk z jednego pola bitwy na drugie za pomocą takiej samej metody, jaką Aide pokazywało mu w wizjach. W obrazach potwornej rzezi z przyszłości, która będzie się nazywać Wojną Secesyjną.
Głos byłego monarchy przywołał go do rzeczywistości.
– Siedemnaście lat – mruczał Justynian smutnym głosem. – A ja, zgodnie z przepowiedniami klejnotu, będę żył, aż stanę się staruszkiem z demencją. – Na jego okaleczonej twarzy pojawił się wyraz bólu. – Zawsze miałem nadzieję, że ona mnie przeżyje – szepnął i skrzyżował ręce na piersiach. – No cóż, tak musi być. Dam jej naprawdę wspaniałe siedemnaście lat. Będę się starał najlepiej, jak potrafię.
– Tak – odparł Belizariusz.
Justynian potrząsnął głową.
– Boże, cóż za strata. Czy kamień także ci to pokazał, Belizariuszu? Tę przyszłość, w której nie ma Malawian? Przyszłość, w której wydałem ci rozkaz, abyś podbił zachodnie wybrzeża Morza Śródziemnego w imię odzyskania chwały Rzymu? Czy widziałeś, jak połowa Cesarstwa ginie od zarazy, podczas gdy ja marnuję królewski skarbiec i garściami czerpię złoto na wielkie, nikomu nie potrzebne posągi?
– Świątynia Mądrości Bożej nie była stratą pieniędzy, Justynianie – zaprzeczył zapytany. – To jest, to znaczy, byłaby jednym z największych cudów świata.
Justynian sarknął drwiąco.
– Dobrze, dopuszczę ten jeden wyjątek. Nie, dwa. Skodyfikowałem także rzymskie prawo. Ale reszta? Ten... – pstryknął palcami – twój sekretarz. No wiesz, plotkarz. Jak on się nazywa?
– Prokopiusz.
– Tak, on. Ta fałszywa ropucha napisała nawet księgę, w której wysławia te niedorzeczne budowle. Czy ją widziałeś?
– Tak.
– Słyszałem, że pozbyłeś się już tego śliskiego gada – wtrącił Michał. – Teraz nie potrzebujesz już, żeby rozpuszczał fałszywe plotki, które miały dojść do uszu naszych wrogów. Całe szczęście, że się go pozbyłeś.
Belizariusz zachichotał.
– Tak, wreszcie go wyrzuciłem. I szczerze wątpię, aby szpiedzy Malawy dalej wierzyli w to, że Antonina spędza cały czas w naszym majątku w Syrii na organizowaniu płomiennych orgii, kiedy tylko ruszę się z domu.
– A już na pewno nie po tym, jak pokazała się na Hipodromie ze swoimi syryjskimi grenadierami i zdławiła powstanie Nika! – warknął Justynian. Były cesarz potarł okaleczone oczodoły. – Skoro twój sekretarz stracił pracę, podeślij go mnie. Każę mu napisać książkę. Dokładnie taki sam stek propagandowych bzdur, jaki napisał dla mnie w innej przyszłości. Tylko że nie każę nazwać jej „Budowle”. Nazwę ją „Prawa” i pod niebiosa będzie sławić Wielkiego Justyniana, który uszczęśliwił Rzym najwspanialszym systemem prawnym na całym świecie.
Wrócił na swoje miejsce.
– No dobrze, wystarczy – powiedział. – Chcę teraz porozmawiać o czymś innym. Belizariuszu, trochę się martwię wyprawą Antoniny do Egiptu.
Generał uniósł brew.
– Ja również! – rzekł lekko podniesionym głosem. – Przecież to moja żona. Wcale mi się nie podoba pomysł, żeby wysyłać ją do bitwy z jedynie...
– Nonsens! – przerwał mu były władca. – Poradzi sobie doskonale, podobnie jak tutaj, w Konstantynopolu. Nie doceniasz jej, Belizariuszu. Każda kobieta jej wzrostu, która jest w stanie posiekać pół tuzina ulicznych zabijaków, poradzi sobie z tym bękartem Ambrozjuszem. Martwię się o to, co będzie później. Kiedy już zdławi to mini powstanie, wyruszy przecież dalej. Dołączy do naszych sił walczących na morzu. I co potem? – Justynian pochylił się do przodu, kierując puste oczodoły w stronę generała.
– Kto wtedy będzie kontrolował Egipt?
– Znasz nasze plany, Justynianie. Dowództwo Armii Egiptu weźmie Hermogenes i...
Były cesarz prychnął gniewnie.
– Człowieku, przecież to zwykły żołnierz! Cóż, diabelnie dobry, z pewnością. Ale żołnierze na nic się nie przydadzą, gdy trzeba będzie zgnieść religijnych fanatyków, którzy wywołują zamieszki w Egipcie. – Westchnął ciężko. – Zaufaj mi, Belizariuszu. Mam duże doświadczenie w tej kwestii. Jeżeli używasz żołnierza, aby zdławił mnicha, wszystko, co zyskasz, to nowego męczennika.
Justynian zwrócił się do Michała.
– Michale, ty jesteś nam potrzebny. Będziemy potrzebowali twojego autorytetu.
– I Antoniusza – dodał mnich.
Niewidomy machnął ręką, zniecierpliwiony.
– Tak, tak, i oczywiście z pomocą patriarchy. Ale to ty jesteś najważniejszy.
– Ale dlaczego? – zdziwił się Michał.
– Ponieważ zmiana cesarskich zwyczajów i nawyków, które powstawały przez wiele stuleci, będzie wymagała religijnego ferworu – wyjaśnił Belizariusz. – Potrzebny nam ruch społeczny, u którego podstaw znajdzie się zapał i przekonanie. W tej kwestii zgadzam się z Justynianem. Ma rację, żołnierze tylko kreują męczenników. – Odchrząknął. – A co do innych... cóż, Antoniusz jest najlepszym człowiekiem, jakiego znam. To prawdziwy święty. To idealny patriarcha, ale...
Na szczupłej twarzy mnicha pojawił się krzywy uśmiech.
– On raczej nie został stworzony do karania nieprawości – dokończył Michał. Macedończyk poprawił się na krześle; przypominał jastrzębia, który mości się na najwyższej gałęzi. – Ja, z drugiej strony, nie mam takich oporów.
– Powiedziałbym, że wręcz odwrotnie – mruknął Justynian.
Były cesarz uśmiechnął się ponuro. Całkowicie aprobował metody Michała z Macedonii. Stylicki mnich był świętym człowiekiem, czego o Justynianie nie można było powiedzieć. Jednakże z pewnością mieli ze sobą wiele wspólnego. W młodości cesarz był trackim wieśniakiem, a Michał – macedońskim pasterzem. Należeli do prostych ludzi. Ale także dość dzikich, każdy na swój własny sposób.
– Już postanowiliśmy, że wyślemy mnichów Michała do Egiptu, Justynianie – odezwał się znów Belizariusz, jednocześnie potrząsając głową. – Zgadzam się, że mogą tam pomóc. Jednakże bezspornym faktem jest, że ci mnisi, nie posiadając wsparcia wojskowego, wywołają tylko kolejną uliczną burdę i staną się nową frakcją, uwikłaną w zamieszki. My z kolei nie dysponujemy wielkimi siłami, a jedyne wolne oddziały, jakie udało nam się wygospodarować, zabieram ze sobą do Persji, nękanej przez Malawian. Nie możemy osłabić tych sił, Justynianie, a skarbiec jest pusty, więc nie stać nas na stworzenie nowej armii.
Nagle w umyśle trackiego generała pojawiły się obrazy.
Szeregi kawalerzystów. Ich broń i osłony, chociaż starannie wykonane, były proste i czysto użytkowe. Na zbroje narzucili gładkie tuniki. Białe tuniki, ozdobione czerwonymi krzyżami. Jechali główną ulicą wielkiego miasta. Za nimi maszerowała piechota, także ubrana w białe, proste tuniki, ozdobione wielkimi, czerwonymi krzyżami.
Generał roześmiał się głośno.
Dziękuję ci, Aide!
Zwrócił się do Michała:
– Czy masz już nazwę dla swojego nowego porządku religijnego?
Macedończyk skrzywił się.
– Proszę cię, Belizariuszu. Ja nie stworzyłem tego porządku. To inni...
– Zainspirowani twoimi naukami – wtrącił Justynian.
– ...go stworzyli i praktycznie mi narzucili. – Mnich niemalże zawył. – Nie mam pojęcia, co z nimi zrobić. Zaproponowałem, żeby jechali z Antoniną do Egiptu, bo nie wiedziałem, jak się ich pozbyć. Ciągle domagają się ode mnie cudów, a ja przecież nie jestem Bogiem.
Generał uśmiechnął się. Mimo niesamowitej siły charakteru, dzięki której z łatwością zostałby mesjaszem, Michał z Macedonii nie nadawał się na przywódcę sekty i Belizariusz nie wyobrażał sobie, że mnich byłby w stanie poprowadzić jakąkolwiek zdyscyplinowaną grupę wyznawców.
– Ktoś musi zebrać ich do kupy – oświadczył. – Zorganizować ich. Nie minął nawet miesiąc, odkąd zacząłeś publicznie wygłaszać kazania na Forum Konstantynopola, a na ulicach zaczęły pojawiać się grupki rozgłaszające twoje nauki.
Macedończyk sarknął.
– W rzeczywistości było ich trzech. To Marek z Aten, Zenon Symmachus i Ganzeryk. Zenon to Egipcjanin z Fajum; Ganzeryk to Got. Marek, oczywiście, jest Grekiem. Marek należy do ortodoksów, Zenon to monofizyta, a Ganzeryk jest arianinem.
– Ale jakoś się dogadali? – spytał Belizariusz, powstrzymując uśmiech.
Michał z Macedonii już miał znów wybuchnąć, ale nagle się uspokoił.
– Tak, Belizariuszu. Uważają, podobnie jak ja, że problem Trójcy Świętej to sprawka szatana, który w ten sposób odwraca uwagę ludzi od swoich ciemnych sprawek. – Uśmiechnął się lekko. – Jednak nie myśl sobie, że w pomieszczeniach, w których przebywają, usłyszysz tylko łagodne głosy, piejące zgodnym chórem. Często dyskutują, ale nie ma w nich złości. Są braćmi i miłują się nawzajem, tak samo jak kochają mnie.
– A czyją ty zajmujesz stronę podczas tych okazjonalnych dysput? – zainteresował się Justynian.
– Doskonale wiesz, jaka jest moja pozycja – warknął Michał.
Były cesarz uśmiechnął się: uwielbiał teologiczne spory. Nie licząc opieki Teodory, to właśnie Michał i patriarcha Kasjan pomogli odnaleźć mu drogę w ciemnościach, tuż po tym, jak został oślepiony.
– Moja opinia co do Trójcy Świętej jest tak samo ortodoksyjna jak Antoniusza – oznajmił Stylita. – Chociaż ja stawiam sprawę prościej – prychnął. – Mój przyjaciel Antoniusz Kasjan jest Grekiem, a tym samym nie zadowala się prostą prawdą, kiedy może epatować sprytnymi greckimi sylogizmami i sprawić, że zatańczą wedle dialektycznych greckich tonów. Lecz ja nie jestem Grekiem, tylko Macedończykiem. Prawda, mamy wspólnych przodków. Grecy otrzymali od Boga intelekt jak brzytwa, podczas gdy my zadowoliliśmy się zdrowym rozsądkiem.
Michał uśmiechnął się lodowato.
– I to właśnie dlatego wielki Filip, mój przodek, stracił wreszcie cierpliwość i postanowił ujarzmić całe to rozgadane towarzystwo. I dlatego jego syn, Aleksander, podbił połowę świata.
– Żeby Grecy mogli go po nim odziedziczyć – dokończył Justynian.
– Więc postaw ich na czele nowego obrządku – powiedział Belizariusz. – I znajdź kobiety, które wykażą się podobnymi talentami. Muszą być takie.
Michał pogładził siwą brodę.
– Tak – rzekł po chwili zastanowienia. – A dokładnie znam dwie, które natychmiast przyszły mi do głowy. Juliana Sygarius i Helena z Armenii.
– Juliana Sygarius? – zdziwił się były władca. – Ta wdowa po...
Mnich skinął głową.
– Ta sama. Nie wszyscy moi wyznawcy pochodzą z plebsu, Justynianie. Część należy do szlacheckich rodów, chociaż większość wywodzi się z plebsu. Juliana jest jedyną kobietą z klasy senatorów, która odpowiedziała na moje wezwanie. Powiedziała mi nawet, że oddaje całą swoją fortunę do mojej dyspozycji.
– Dobry Boże! – krzyknął Justynian. – Ona jest jedną z najbogatszych osób w całym Cesarstwie!
Michał spiorunował go wzrokiem.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, bardzo dziękuję! I co niby mam zrobić z tą wiedzą? Od wczesnej młodości żyłem z jałmużny. To przyzwyczajenie, którego nie zamierzam zmieniać.
Kwaśny wyraz twarzy mnicha doskonale oddawał jego nastawienie do bogactwa. Zaczął mamrotać coś pod nosem, z czego zebrani zrozumieli tylko parę przewijających się słów o wielbłądzie i uchu igielnym. Nie były to miłe słowa. A w zasadzie bardzo niemiłe.
Belizariusz wtrącił się, żeby powstrzymać nadchodzącą burzę.
– Użyjesz tej fortuny, Michale, żeby kupić broń i opancerzenie. I zapasy, które wesprą żołnierzy nowego porządku.
– Będą żebrać o pieniądze, a niech ich! – warknął Michał. – Tak samo jak ja!
Generał potrząsnął przecząco głową.
– Będą zbyt zajęci. Bardzo zajęci. – Dowódca uśmiechnął się szeroko, a nie półgębkiem, jak to miał w zwyczaju. – To ty, Michale, będziesz twórcą nowego porządku religijnego. Porządku zbrojnego.
W umyśle generała pojawiła się nazwa.
– Nazwiemy ich Szpitalnikami – powiedział pochylając się na krześle.
Prowadzony przez Aide poprzez zawiły labirynt historii Belizariusz zaczął im objaśniać swój pomysł.

* * *
Kiedy Michał już poszedł, w pośpiechu wybiegając z Wielkiego Pałacu, Justynian westchnął ciężko.
– To się nie uda, Belizariuszu. Och, z pewnością. – Były cesarz, mistrz intryg i dworskich gier, ze smutkiem potrząsnął głową. – Po pierwsze ludzie są z natury grzesznikami. Po jakimś czasie twoi nowi mnisi zmienią się w kolejną gromadę ambitnych i chciwych duszpasterzy, chwytających wszystko, co im się tylko nawinie.
Zobaczył obraz. Wspaniały pałac. Korytarzami, zdobnymi w drogie posągi i bogate gobeliny, skradali się ludzie. Mieli na sobie proste tuniki, ciągle białe z czerwonym krzyżem. Ale teraz tuniki szyto z jedwabiu, a rękojeści mieczy, wystających z pochew, były ozdobione klejnotami.
– Prawda – odparł Belizariusz, ale w jego głosie nadal słychać było nutki doskonałego humoru. – Ale staną się tacy, jak mówisz, dopiero wtedy, gdy pokonamy Malawian. A potem... – Wzruszył ramionami. – Wiem aż nazbyt wiele o zmaganiach, które rozpoczęły się w dalekiej przyszłości i nas także uwikłały w kłopoty. Lecz zawsze czułem, że stoimy po właściwej stronie, ponieważ nasi wrogowie, ci, którzy nazywają siebie nowymi bogami, szukają perfekcyjnego człowieka. A kogoś takiego nie ma i nigdy nie będzie.
Wstał z krzesła.
– Wiesz o tym, tak samo dobrze jak ja. Czy naprawdę sądzisz, że twoje nowe prawa i sądy w efekcie sprawią, że zaczniemy żyć w Raju na Ziemi? Dadzą koniec wszelkiej nieprawości?
Justynian chrząknął sarkastycznie.
– A więc po co się męczysz i je tworzysz? – zapytał Belizariusz.
– Ponieważ sądzę, że warto – warknął rozmówca.
Generał pokiwał głową.
– Bóg osądzi nas za nasze poszukiwania, a nie za to, co znaleźliśmy.
Belizariusz zbierał się do odejścia. Justynian przywołał go jednak z powrotem.
– Jeszcze jedna rzecz, Belizariuszu, jeżeli już mówimy o wizjach. – Były cesarz uśmiechnął się krzywo i dość sceptycznie. Może nawet sardonicznie. – Czy miałeś jakieś wieści o swojej małej protegowanej w Indiach? Czy już udało jej się sprawić, że Malawianie wyją z wściekłości?
Wojskowy także się uśmiechnął i potrząsnął głową.
– Pytasz o Szakuntalę? Nie mam pojęcia... I zapamiętaj sobie, że ja nie mam wizji! Aide nie jest magiczne, Justynianie. Nie ma daru jasnowidzenia. Podobnie jak ty czy ja. – Generał uśmiechnął się do siebie, chociaż w jego głosie nie było sarkazmu. I nie skrzywił warg tak, jakby chciał sobie z kogoś zadrwić. – Wyobrażam sobie, że świetnie jej idzie. Zapewne zebrała już wokół siebie małą armię.
– Gdzie teraz jest?
Belizariusz wzruszył ramionami.
– Według planu miała szukać azylu w południowych Indiach. Jej dziadek jest królem Kerali. Ale nie wiem, czy rzeczywiście się tam udała. Nie mam żadnych wieści. To właśnie dlatego Irena pojedzie z Antoniną do Egiptu. Będzie próbowała odnowić kontakt z Szakuntalą i Rao poprzez Etiopczyków.
– A tak przy okazji, nie mogę powiedzieć, żebym był z tego zadowolony – odparł Justynian zrzędliwie. – Nie sprzeciwiłem się na radzie, gdyż wydało mi się, że to już postanowione. Ale... Irena jest doskonałym szpiegiem. Byłbym znacznie szczęśliwszy, gdyby została w stolicy, przy Teodorze, i miała oko na zdrajców. I czy naprawdę myślisz, że to małe powstanie, którego wywołanie zajęło ci tak wiele czasu i pieniędzy, naprawdę się rozwija? – dodał sceptycznie. – Czy to nie są twoje pobożne życzenia?
Belizariusz przez chwilę patrzył na niewidomego, zanim sformułował odpowiedź. Justynian, przy całej swojej błyskotliwości, nie potrafił docenić siły ludowego powstania, gdyż odbiegał temperamentem od prostych ludzi. Mężczyzna ciągle myślał jak cesarz. Generał podejrzewał, że zawsze tak było, nawet wtedy, gdy Justynian sam uprawiał ziemię.
– Znam tę dziewczynę, Justynianie. A ty nie. Jest młoda, ale ma w sobie potencjał i z pewnością kiedyś zostanie doskonałą władczynią. A Rao jest jednym z najlepszych generałów w Indiach.
– I co z tego? – mruknął tamten. – Jeżeli sukces powstania spoczywa całkowicie na barkach dwóch osób, Malawianie mogą się tym zająć za pomocą swoich zabójców.
Belizariusz zaśmiał się.
– Zabić Rao? Przecież on sam jest najlepszym zabójcą w Indiach! Niech Bóg pomoże Malawianinowi, który będzie próbował wbić mu nóż w plecy! – Potrząsnął głową. – A co do Szakuntali, ona też jest całkiem sprawną maszyną do zabijania. Rao ją trenował, a zaczął, kiedy miała siedem lat. I ma najlepszych ochroniarzy na świecie. Elitarny oddział Kuszan, dowodzony przez mężczyznę o imieniu Kungas.
Były cesarz ciągle wątpił, co było doskonale widoczne w wyrazie jego twarzy. Belizariusz, patrząc na niego, doszedł do wniosku, że i tak nie zmieni jego nastawienia.
Nie było go przy tym; nie widział, tak jak ja, Szakuntali, która wygrywała lojalność Kuszan, jej strażników i oprawców, wysłanych przez Malawian. Boże, w duszy tej dziewczyny jest wielka siła!
Odwrócił się. A potem, uderzony jednym ze wspomnień, znów podszedł do byłego monarchy.
– Kiedy byłem w Indiach, Aide sprowadziło na mnie wizję. Gdy ją ujrzałem, utwierdziłem się w przekonaniu, że powinienem uwolnić Szakuntalę.
Justynian pochylił głowę i uważnie słuchał.
– W przyszłości, wiele stuleci naprzód, w świecie, który może zaistnieje, cała Europa będzie pod dominacją jednego z największych generałów i zdobywców. Jego imię to Napoleon. W końcu jednak zostanie on pokonany przez własną niezaspokojoną ambicję. Do porażki przyczyni się między innymi wielka, krwawiąca rana w Hiszpanii. Podbije Hiszpanię, ale nigdy nie będzie jej władcą. Jego żołnierze latami będą ginąć w nigdy nie kończącym się hiszpańskim powstaniu. Rebelianci dostaną wsparcie od narodu, który powstanie na wyspie nazywanej przez nas Brytanią. Wyspiarze nazwą te zmagania Wojną Hiszpańską. A kiedy już pokonają Napoleona, przeanalizują całą wojnę i dojdą do wniosku, że powstanie walnie się przyczyniło do zwycięstwa.
Były cesarz ciągle wątpił.
Belizariusz wzruszył ramionami i wyszedł.

* * *
Na zewnątrz, na korytarzu, usłyszał w umyśle słowa Aide.
To nie jest miły człowiek.
Fasety błysnęły i zawirowały, tworząc nową konfigurację. Jak w kalejdoskopie – kolory emocji Aide tańczyły w blasku. Kwaśny niesmak został zastąpiony pewnym rodzajem lekko drwiącego humoru.
Oczywiście książę Wellington także nie był miłym człowiekiem.

* * *
Justynian został sam w pokoju. Nie ruszał się z krzesła. Spędził parę chwil, zastanawiając się nad ostatnimi słowami generała, ale nie zajęło mu to dużo czasu. Znacznie bardziej interesowała go inna sprawa. Gdzieś w głębi potwornych wizji, zesłanych na niego przez klejnot, Justynian ujrzał ślad czegoś, co dało mu nadzieję.
Zobaczył posąg. Wyrzeźbiony przez twórcę kształt miał przedstawiać sprawiedliwość.
Postać była niewidoma.
– W przyszłości – wymamrotał do siebie – kiedy ludzie będą wysławiać sprawiedliwość, powiedzą, że jest ślepa.
Mężczyzna, który kiedyś był jednym z najlepszych cesarzy w długiej historii Rzymu, a już z pewnością najinteligentniejszym, potarł puste oczodoły. Po raz pierwszy od chwili, gdy wyłupiono mu oczy, gestu tego nie podyktowała desperacja ni gorycz.
Justynian Wielki. Tak bardzo chciał, żeby przyszłość ochrzciła go właśnie tym imieniem.
Może...
Teodora, ulegając naleganiom Belizariusza, stworzyła dla męża całkiem nową pozycję na dworze. Był teraz głównym specjalistą od prawa. Po raz pierwszy od wielu setek lat prawo rzymskie miało zostać skodyfikowane, zinterpretowane i spisane przez człowieka, który doskonale się do tego nadawał. Jakie by nie były jego wady i potknięcia, nikt w całym Cesarstwie nie miał wątpliwości, że Justynian jest najlepszym prawnikiem w całym basenie Morza Śródziemnego.
Może...
W końcu istnieli Salomon i Solon, a przed nimi Hammurabi.
Ale i tak ich lista była krótsza niż spis wielkich cesarzy. Znacznie krótsza, kiedy o tym pomyślał.



Dodano: 2007-07-10 18:07:48
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS