NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

Weeks, Brent - "Cień doskonały" (wyd. 2024)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

King, William - "Wieża węży"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: King, William - "Terrarchowie"
Tytuł oryginału: Tower of Serpents
Data wydania: Lipiec 2007
ISBN: 978-83-7418-149-5
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 304
Cena: 29,90 zł
Tom cyklu: 2



King, William - "Wieża węży" #4

Rozdział 4
„Na wojnie konkretny plan stworzony ad hoc jest często lepszy niż plan doskonały gotowy na przyszły tydzień”.
Armande Koth, Sztuka wojenna w erze muszkietu i smoka

Przed nimi pojawił się wielki pawilon. Świetlikokamienie osadzone na palikach oświetlały wejście. Więcej magicznych klejnotów zwisało z żyrandoli zawieszonych w środku na podporze dachowej. Mimo późnej pory namiot był pełen. Zapach kadzidełek unosił się w powietrzu, a mała kameralna orkiestra grała jakąś spokojną melodię.
Przy środkowym stole siedzieli oficerowie Terrarchowie. Ich szkarłatne kurty zdobiły insygnia ze złotymi wężykami. Patki regimentów przypięte do piersi wielu z nich wskazywały rangę pułkowników i kapitanów. Rik przekonał się, że stół przyciąga jego spojrzenie jak magnes. U szczytu siedział wysoki Terrarch z twarzą przysłoniętą srebrną maską niesamowitej urody. Jego szkarłatna kurta była krótka i pozbawiona oznaczeń. Skórzane rękawice skrywały dłonie. Mimo panującego gorąca czerwony szal owijał szyję. Wydawało się, że generał Azarothe nie chce pokazać światu ani kawałka ciała. Krążyły pogłoski, czemu tak się sprawy miały.
Przy przeciwległym końcu stołu siedziała kobieta Terrarchów o porażającej urodzie, wysoka jak mężczyzna i smukła jak wierzbowa witka. Włosy upięła wysoko, odsłaniając mocno spiczaste uszy. Jej ogromne, głębokie oczy przyciągały i odbijały światło. Rik był porażony. Ostatnim razem, kiedy widział panią Aseę, miała na sobie strój bojowy – magiczną zbroję Pierwszej. A teraz wyglądała w każdym calu jak dama. Nie pozostał nawet ślad po czarodziejce i wojowniczce, która zaproponowała mu naukę. Nie dała po sobie poznać, że wie, kim jest Rik. Dla własnego bezpieczeństwa postanowił, że weźmie z niej przykład.
Porucznik Jazeray podszedł i wyszeptał coś do ucha pułkownika Xena. Ten oficer o chłodnym wyrazie twarzy pochylił się i powiedział coś generałowi Azarothe’owi. Generał zaś gestem kazał furażerom postąpić do przodu. Wdzięk tego powolnego ruchu i skórzana rękawica okrywająca dłoń nadały temu gestowi złowróżbny wydźwięk. Rik starał się nie drżeć pod bystrym i szalonym spojrzeniem generała. Widział kiedyś jastrzębia, który miał oczy takie, jak Azarothe. Lśniła w nich drapieżność, dzikość i obłęd.
– Mówcie – powiedział generał. Przemawiał cicho, lecz jego głos niósł się ponad zgiełkiem panującym w pomieszczeniu.
Mimo obecności tylu osób Rik czuł, że uwaga generała skupia się wyłącznie na nim. Opowiadając, musiał zachować głowę. Azarothe wysłuchał go bez przerywania, następnie zadał kilka pytań o rodzaj nieprzyjacielskich wojsk oraz ich rozmieszczenie, a potem uniósł rękę.
– Panowie – zaczął. – Obowiązki wzywają. Wygląda na to, że spotkaliśmy wroga wcześniej, niż się spodziewaliśmy. Żałuję, że musimy zająć się sprawami wojskowymi, zamiast tym znakomitym jedzeniem. Byłbym wdzięczny, gdyby pułkownicy dołączyli do mnie w namiocie. Proponuję, aby reszta z was przespała się trochę. Jutro dojdzie do bitwy. Siostro, żałuję, że musimy przerwać powitalną ucztę.
Asea skinęła z gracją głową.
– Obowiązek ma pierwszeństwo.
Jeden po drugim Terrarchowie wstawali, kłaniali się Azarothe’owi i Asei oraz sobie nawzajem i odchodzili.
Azarothe spojrzał na trzech furażerów.
– Pozostańcie w gotowości na wypadek, gdybym musiał znowu zadać wam jakieś pytania. Moi słudzy poszli poszukać dla was suchych ubrań. Poczęstujcie się, czym chcecie. Zostawcie chwilowo w spokoju wino. Chcę, żebyście mieli jasne umysły.
Rik był zaskoczony. W słowach Azarothe’a nie wyczuwał protekcjonalności, jakiej spodziewał się po Terrarchu. Jego ton nie był przyjacielski, ale nie wyrażał również pogardy, a jego zachowanie wskazywało na to, że docenia, na jakie niebezpieczeństwa się narażali, aby przynieść mu te wieści, i że z czasem ich za to wynagrodzi.
W chwilę później Azarothe wyszedł z namiotu, a za nim dowódcy regimentów i ich adiutanci. Troje ludzi znalazło się sam na sam ze służbą i panią Aseą. Ta chłodziła wachlarzem twarz i przyglądała im się kątem oka.
Barbarzyńca patrzył na nią z wyraźnym uznaniem, tak że Rik spodziewał się, że zaraz wywleką go i każą wychłostać. Łasica już był przy stole, wybierał smakołyki i wsadzał je sobie do kieszeni na potem. Rik pomyślał, że znakiem firmowym starego żołnierza jest to, że nigdy nie przepuszcza okazji do zgarnięcia łupów.
– Wyglądasz na zmęczonego, żołnierzu – zagadnęła Asea.
– Przepłynęliśmy dzisiaj rzekę, pani – odpowiedział Rik.
– I natknęliście się na relikt Ludzi Węży – stwierdziła. – To dziwny omen.
– Nie rozumiem.
– Może wkrótce zrozumiesz.
Uśmiechnęła się do niego, a uśmiech ten był zniewalający, choć krył się w nim chłód, który kazał mu się mieć na baczności.
– Nie zapomniałam, o czym rozmawialiśmy w kopalni pod Achenarem. Porozmawiamy o tym znowu, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. – Wskazała wachlarzem na dwóch żołnierzy i służących, którzy już zabrali się za sprzątanie. – A nie jest to czas ani miejsce.
– Rozumiem, pani – rzekł Rik. Serce mu waliło. Wydawało mu się, że o nim zapomniała, że stracił szansę na poznanie magii i zdobycie wyższej pozycji w świecie. Nagle wszystkie jego tłumione ambicje odżyły na nowo.
Skinęła mu przyjaźnie głową, a potem opuściła namiot. Podążyły za nią dwie pokojówki. Rik dostrzegł, że dołącza do niej jeden z odzianych na czarno strażników, cichy niczym cień i niebezpieczny jak tygrys.
Podszedł do niego Barbarzyńca. Szturchnięcie łokciem omal nie zwaliło Rika z nóg.
– O czym żeś rozmawiał z Jej Ślicznością?
Rik obrzucił potężnego mężczyznę ostrym spojrzeniem. Czy rzeczywiście był zauroczony Aseą, czy też to jakiś prostacki żart?
– Rozmawialiśmy o tym Człowieku Wężu.
– I co powiedziała? – spytał Łasica z ustami wypchanymi ciastem.
– Powiedziała, że to dziwny omen.
– Ona się zna na takich sprawach. Magia to jej rzemiosło. – Łasica się zamyślił. – Powiadają, że spędziła sporo czasu na południowym kontynencie, Xulandzie, który kiedyś zamieszkiwali Ludzie Węże. Kwatermistrz twierdzi, że to tam znalazła tych ochroniarzy o dziwacznych oczach.
Kwatermistrz był bardzo dobrze poinformowany w przeróżnych kwestiach. Rik nie wątpił, że zostanie równie dobrze poinformowany o treści tej rozmowy, gdy Łasica z nim pogada. Postanowił więc trzymać gębę na kłódkę i nie wspominać o obietnicy nauki. Nie chciał, by rozpowiadano o tym w obozie. Wyglądało na to, że Asea też tego nie pragnęła.
Poczęstował się kawałkiem chleba i konfiturą. Była dobra, lecz nie rozpoznawał tego smaku. Spytał jednego ze służących, a ten spojrzał na niego tak, jakby Rik właśnie wyczołgał się z rynsztoka.
– To galaretka z krwawnikowych jagód konserwowana za pomocą jadu pająka marzeń sennych, panie – powiedział. – U ludzi wywołuje uczucie uniesienia. – Mówił tak, jakby sam należał do innego gatunku.
Pojawili się kolejni służący. Przynieśli nowe mundury i peleryny. Były one ciemne i widniał na nich herb rodu pani Asei.
– Pani poprosiła lorda Azarothe’a, by bohaterowie z Achenaru mogli służyć jej jutro za ochronę. A Jego Wysokość łaskawie przychylił się do tej prośby – rzekł główny służący, który przyniósł ubrania.
Rik przebrał się od razu na miejscu, wdzięczny za to, że choć przez chwilę jest suchy i dobrze nakarmiony. Kiedy odpoczywał, słyszał, jak wysyłają kurierów z wiadomościami. Wyglądało na to, że lord Azarothe ma jakieś plany dotyczące jutra.

* * *
Następnego dnia Rik obudził się wcześnie. Jego głowa spoczywała na zwiniętym płaszczu. Ktoś przykrył go peleryną. Obok rozwalił się Barbarzyńca. Łasica leżał podparty na łokciu, paląc fajkę. Mrugnął do Rika, widząc, że się obudził. Wciąż znajdowali się w wielkim pawilonie. Nikt nie przyszedł, aby w nocy zadać im jeszcze jakieś pytania. Wyglądało na to, że o nich zapomniano. Rik pamiętał, że spał niespokojnie, wciąż budzony przez pokrzykiwania ludzi, turkot wozów lub przechodzące obok konie albo wyrmy. Wciągnął powietrze. Pachniało skwaśniałym winem i zatęchłymi kadzidełkami.
– Dzień dobry, Mieszańcu – rzucił Łasica. – Śniadanko?
Wyciągnął pokruszone ciasto z kieszeni peleryny. Rik potrząsnął głową i wstał. Stół został uprzątnięty, ale ktoś zostawił trochę zimnego mięsiwa i na wpół czerstwego chleba. Rik był zdziwiony taką troską ze strony służby. Może takie dostali polecenie.
– Jak tam na dworze? – spytał.
– Wystaw głowę na zewnątrz i sam zobacz. Ja nie wychodziłem.
Słońce świeciło jasno. Pawilon stał na wzniesieniu. Sztandary armii znajdujące się niedaleko powiewały na lekkim wietrze. Rik spojrzał w dół na obóz, w którym trwały gorączkowe przygotowania – przypominał mrowisko, w które ktoś wsadził kij. W tym kontrolowanym chaosie przesuwały się oddziały ludzi. Ogromne pomostogrzbietowce, wielkie jak domy, kierowały się ku wschodowi. Za nimi podążały oddziały kawalerii. Odziani na szkarłatno oficerowie Terrarchów kręcili się po wzgórzu, przychodząc i odchodząc; pewnie otrzymywali ostatnie rozkazy. Rik zobaczył, jak w jego kierunku idzie człowiek, którego rozpoznał. Był to ubrany na czarno ochroniarz Asei. Kaptur tuniki skrywał mu włosy, a szal spowijał dolną część twarzy. Widać było tylko jego zwierzęce oczy i smagłą skórę na czole.
– Dobrze – odezwał się z cudzoziemskim akcentem. – Wstałeś już. Pani wzywa was do siebie. Pod nieobecność mych współbraci potrzebna jej eskorta, a chyba uważa, że wy trzej godni jesteście tego miana.
Pozostali odziani na czarno ochroniarze Asei polegli w tej piekielnej dziurze pod Achenarem. Rik zastanawiał się, co ten człowiek w związku z tym odczuwał. Czy ci ludzie byli jego krewnymi, wyznawali tę samą religię, czy też może istniał inny powód, dla którego nazwał poległych mężczyzn braćmi?
– Przykro mi z powodu straty, jakiej doznałeś – rzucił, mając nadzieję, że mężczyzna powie coś więcej.
– Niepotrzebnie. Zginęli, wypełniając swój obowiązek. Takie było ich życzenie. To największy honor.
Rikowi przyszło na myśl parę innych, równie wielkich, ale nie było czasu, aby o tym wspominać.
– Jestem Rik.
– Ja nazywam się Karim.
Rik zajrzał do środka namiotu i zobaczył, że Łasica już obudził Barbarzyńcę. Właśnie radośnie coś pałaszowali.
– Czas ruszać – powiedział. – Wzywa nas pani Asea.

* * *
Sardec wstał. Był zmęczony, ale nie mógł spać i chciał sprawdzić warty. Przekonał się, że większość ludzi już się obudziła i oporządza broń, przygotowując się do walki. Wszedł na mury i zobaczył mgłę spowijającą ziemię w dole. Było to częste zjawisko o tej porze roku, ale im się nie przysłuży. Wrogowie zdołają dostać się pod same mury, zanim uda się do nich strzelić. Zastanawiał się, dlaczego jeszcze tego nie spróbowali. On sam tak by postąpił. Modlił się do Światła, aby wzeszło słońce i rozproszyło mgłę. I tak mieli nikłe szanse w tej walce. Mgła będzie tylko działała na korzyść wroga.
Znowu zaczął się zastanawiać, czy posłańcom udało się przedrzeć. Jakże łatwo wyobrazić sobie, co ich powstrzymało. Ludzie ci mogli zostać pochwyceni albo się zgubić. Być może dowódcy im nie uwierzyli. Sardec potrząsnął głową, starając się zignorować ból w kikucie. Nie warto zamartwiać się teraz takimi rzeczami. Były one poza jego zasięgiem. Zajmie się sprawami, nad którymi panuje.
Wyglądało na to, że sierżant Hef dobrze się sprawił, przygotowując ludzi. Połowa z nich była już na murach, przykucnięta poza zasięgiem wzroku, aby nie dosięgnął ich przypadkowy strzał. Wszyscy trzymali pod ręką załadowaną broń i bagnety w gotowości. Sardec przypuszczał, że będą potrzebne. Sierżant Hef dostrzegł, że oficer się zbliża, wstał i zasalutował.
– Dobra robota, sierżancie – pochwalił Sardec.
– Kilku ludzi przygotowuje szpital polowy we dworze, panie. Reszta chłopaków je na dole śniadanie. Pomyślałem, że lepiej, żeby się najedli, zanim dojdzie do walki. Kto wie, kiedy znowu będą mieli po temu okazję? Jedna rzecz mnie dręczy, panie.
– Tak, sierżancie?
– Czemu nas jeszcze nie zaatakowali?
– Nie wiem, sierżancie, ale może będziemy mieli okazję ich o to spytać. – Wskazał zdrową ręką na grupę Terrarchów, która wyłoniła się z mgły w dole. Jeden z nich trzymał kij z kawałkiem białego płótna. Widać postanowili paktować.
– Czy przyjmujecie flagę? – krzyknął ich przywódca. Sardec podniósł lunetę do oka, przesuwając haczyk, by ją ustawić. Przyjrzał się uważnie mówiącemu. Był to wysoki Terrarch mający na sobie długi, niebieski surdut oraz zakrywającą pół twarzy maskę w archaicznym stylu. Spod trójgraniastego kapelusza spływał wodospad zupełnie białych włosów.
– Tak – odpowiedział Sardec. – Z kim mam zaszczyt rozmawiać?
– Jestem Esteril z rodu Morven. Czy mogę poznać twoje nazwisko?
– Jestem Sardec z rodu Harke.
– To dobry ród. Znałem twego ojca.
– A zatem podwójnie miło mi cię poznać. Wspomnę o tobie, gdy znowu będę pisał do domu.
– Przypomnij ojcu o dniu, kiedy razem rozgromiliśmy lordów Valastne.
Sardec pamiętał, jak ojciec mu o tym opowiadał. Przypomniał też sobie, co powiedział o lordzie Esterilu: to Terrarch o wielkiej odwadze i honorze, pozbawiony jednak wybitnej inteligencji. Jeśli to on dowodzi, wyjaśnia to widoczną ślamazarność.
– Z przyjemnością.
– Z przykrością informuję, że jesteście otoczeni.
– Zauważyłem to – rzekł Sardec.
– Byłbym zaszczycony, gdybyś oddał się pod moją opiekę.
– To najbardziej uprzejma propozycja poddania się, jaką słyszałem, z żalem jednak muszę ją odrzucić.
– Z pewnością widzisz, że mamy znaczną przewagę liczebną.
– Owszem, ale to ja zajmuję lepszą pozycję.
Esteril się roześmiał.
– Podoba mi się twoje nastawienie, chłopcze. Wiesz jednak, że jeśli dam rozkaz do ataku, wynik będzie tylko jeden.
Sardec postanowił zagrać na sportowych instynktach starszego Terrarcha.
– Nie oczekujesz chyba, że zrezygnuję z dowodzenia, zanim padnie choćby jeden strzał.
I znowu Esteril się zaśmiał. Był to śmiech, jaki można by usłyszeć przy stole ojca Sardeca po polowaniu, śmiech wojownika, dla którego wojna była po prostu innym rodzajem sportu, takim jak łowy czy strzelanie do celu.
– Nie, chłopcze. Doceniam twoją pomysłowość. Wystawmy naszych chłopaków przeciwko sobie i zobaczmy, czyi ludzie okażą się lepsi.
– W porządku, lordzie Esterilu. Zabawmy się. – Sardec zwrócił się do sierżanta Hefa. – Przygotujcie się do serdecznego powitania ludzi milorda. Zamierzam utrzymać pozycję, dopóki istnieje szansa, że przybędzie lord Azarothe z posiłkami.
– Dobrze, panie – powiedział sierżant Hef. – Po tym, co przydarzyło się Kalmekowi, wątpię, aby chłopaki mieli ochotę złożyć broń.
Sardec mógł mu wyjaśnić, że sytuacja się zmieniła, skoro dowództwo objął taki Terrarch jak Esteril. On nie torturowałby ludzi, którzy się poddali, tak jak nie pastwiłby się nad psem. Przynajmniej Sardec miał taką nadzieję. W każdym razie, nie widział potrzeby, aby dzielić się tą informacją z żołnierzami. Chciał, aby walczyli tak zażarcie, jak tylko potrafili.
Przez chwilę poczuł przypływ poczucia winy, że skazuje część z nich na śmierć. Zdał sobie jednak sprawę, że sobie także, być może, gotuje taki los. Był to ten rodzaj krwawego sportu, w którym łatwo dochodziło do wypadków.
Z mgły wynurzył się szereg żołnierzy.
– Dajcie tym łajdakom popalić – zakrzyknął Sardec. Wokół niego buchnął ogień z muszkietów. Stał niewzruszony, mimo że kule odłupywały kawałki palisady tuż przed nim.

* * *
– Tak to lubię podróżować – oznajmił Barbarzyńca. Siedzieli z tyłu palankinu pomostogrzbietowca Asei. Ogromny czworonożny wyrm kroczył przez las, przedzierając się przez drzewa; posuwał się po nierównym terenie z zadziwiającą delikatnością. Asea siedziała z przodu, tuż za poganiaczem. Ubrana była w tę dziwną magiczną zbroję, którą nosiła pod Achenarem, wykonaną z pasów, które samoistnie spowijały jej figurę, poruszając się płynnie wraz z jej najmniejszym ruchem. Kaptur wykonany z takiej samej skóry zakrywał jej głowę. Natomiast maseczka z płynnego srebra skrywała twarz, zmieniając ją w tajemniczą boginię.
Gałęzie drapały o dach palankinu. Materiał daszku przypominał jedwab, ale wykonany był z czegoś mocniejszego, zdolnego oprzeć się temu ciągłemu ocieraniu.
Podłoże było tu nierówne i niestabilne. Ziemia przypominała fakturą kawałek pergaminu zgniecionego przez rozgniewanego skrybę. Góry były już blisko. O tej wczesnej porze mgła wciąż wisiała nad lasem, w którym panował poranny, wilgotny chłód. Rik stłumił ziewnięcie. Uświadomił sobie, że miał za sobą zaledwie kilka godzin snu. Podniecenie walczyło ze zmęczeniem.
Wszędzie naokoło żołnierze posuwali się przez las. Większość kompanii maszerowała w kolumnie wąską ścieżką. Długie szeregi lekkiej piechoty przedzierały się pomiędzy drzewami po obu jej stronach. Rik wiedział, że przed nimi znajdowali się zwiadowcy, inni pilnowali tyłów. Mieli ze sobą dużo wyrmów. Na ich grzbietach siedzieli wysocy oficerowie Terrarchów, w tym najważniejszy z nich – Azarothe. Nie prowadzili jednak większości bojowych wyrmów ani artylerii. Przed brzaskiem ruszyły one na wschód wraz z kawalerią. Generał wyraźnie miał jakiś plan, lecz Rik nie był pewien jaki. Przypuszczał, że i tak mieli dość piechoty, aby sprostać siłom wroga, które widział zeszłej nocy, pewnie nawet więcej.
Miał nadzieję, że dotrą na czas z posiłkami dla furażerów.



Dodano: 2007-07-08 13:25:53
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS