NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Weeks, Brent - "Na krawędzi cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

King, William - "Wieża węży"
Wydawnictwo: ISA
Cykl: King, William - "Terrarchowie"
Tytuł oryginału: Tower of Serpents
Data wydania: Lipiec 2007
ISBN: 978-83-7418-149-5
Oprawa: miękka
Format: 135 x 205 mm
Liczba stron: 304
Cena: 29,90 zł
Tom cyklu: 2



King, William - "Wieża węży" #3

Rozdział 3
„Świat Starszych nadal kryje przed nami swe tajemnice i jedynie głupcy oraz szaleńcy wierzą, że umysły śmiertelników zdolne są je pojąć”.
Księga Zatampra Zeirosa

Rik zadrżał, wypełzając z rzeki. Jak do tej pory nieźle, pomyślał, leżąc na brzegu i dysząc ciężko. Przenikał go chłód od ociekającego wodą ubrania. Modlił się do Światła, żeby nie dostać gorączki po wyczynach tej nocy. Innym się to przytrafiło. Ale za późno było, żeby się tym martwić.
Mroczna postać wychynęła z wody w pobliżu. Sądząc po rozmiarach, był to Barbarzyńca.
– Gdzie jest Łasica? – spytał cicho. Nie szeptał. Przekonał się, że w ciemności szept niesie się o wiele dalej niż normalny głos.
– Tutaj! – nadeszła odpowiedź. – Odpoczywam sobie troszkę po kąpieli o północy.
W dole rzeki słychać było okrzyki ludzi, porykiwanie rozdzieraków i rżenie koni; zwykłe odgłosy nieprzyjacielskiego obozu. Blask ognisk lśnił słabo wśród drzew.
– Udało nam się – powiedział Barbarzyńca.
– Na razie – rzekł Łasica. – Najlepiej ruszajmy dalej, jeśli chcemy obejść obóz.
Oddalili się od rzeki z chlupotem wody w butach. Rik trzymał w dłoni bagnet. Była to jedyna broń, jaką miał i na niewiele się zda wobec kogoś uzbrojonego w broń palną, ale dodawała mu otuchy. Nie zabrali ze sobą muszkietów ani pistoletów. Nie działałyby po kąpieli, przez jaką właśnie przeszli.
Rik słyszał przed sobą szelest łamanych gałęzi i chlupot wody w mokrych butach. To była farsa, a nie skradanie się. Chmury, które okazały się pomocne, dając im osłonę, gdy przemykali przez mur, teraz utrudniały marsz. Panował tu taki mrok, że mógł zmylić nawet kogoś, kto widział w nocy tak świetnie, jak on. W tych czarnych jak smoła ciemnościach nie dostrzegał nawet własnej ręki. Korzenie wysuwały się, aby go przewrócić. Drzewa wyskakiwały mu na spotkanie. Gałęzie orały mu twarz niczym pazurami.
– Przestań robić tak cholernie dużo hałasu, Mieszańcu – burknął Barbarzyńca.
– Sam robisz tyle hałasu, co samiec wyrma w zaroślach – odparował Rik.
– Bardzo mokry samiec wyrma – dorzucił Łasica.
– Czemu się do tego zgłosiliśmy? – spytał Rik.
– Nie pamiętam, żebym się zgłaszał. Zostałem wybrany – sprostował Barbarzyńca. – Bez wątpienia przez wzgląd na moją odwagę, dobry wygląd i inteligencję.
– Bez wątpienia – rzekł Rik.
– Przynajmniej mamy szansę wydostać się z tej śmiertelnej pułapki – podsumował Łasica.
– Chłopakom też się uda – dodał Barbarzyńca.
– Miejmy taką nadzieję – powiedział Rik. Wzrok zaczął mu się przyzwyczajać do głębokich ciemności. A przynajmniej na to liczył, podobnie jak liczył na to, że mroczniejsze cienie były drzewami. Poczuł, jak narasta w nim dziwny lęk, że zostanie zaskoczony przez coś przerażającego, co kryje się w ciemnościach. Zauważył, że las pełen jest odgłosów przemykających stworzeń i że poruszają się one nad nimi, w gałęziach.
– Jeśli pójdziemy w tę stronę, powinniśmy dotrzeć do ścieżki – oznajmił Łasica.
– Jesteś pewien? – spytał Rik.
– Oczywiście, że nie jestem pewien, do cholery – odparł Łasica. – Ale tak przypuszczam. Miejmy nadzieję, że to wystarczy.
– Poczekajcie no chwilę, a co to takiego? – chciał wiedzieć Barbarzyńca. Teraz wszyscy to usłyszeli. Wydawało się, że coś wielkiego przedziera się przez zarośla w oddali.
– Pewnie dzika świnia – mruknął Łasica.
– Nie wiedziałem, że chodzą po nocy – zauważył Barbarzyńca.
Dziwny syczący ryk wypełnił noc. Odpowiedziały mu ludzkie okrzyki.
– Kurwa – rzucił Barbarzyńca. – Rozdzierak.
– I to nie jeden – uzupełnił Łasica, gdy kolejny ryk odbił się echem w lesie. – Wygląda na to, że nas wyczuły.
Cała trójka rzuciła się pędem przez las. Za nimi słychać było odgłosy ścigających ich wyrmów i ludzi.

* * *
– Sierżancie, myślisz, że się przedarli? – spytał Sardec. Spojrzał w dół z murów dworu, przyglądając się otaczającym ich ogniskom wypełniającym noc. Było ich mnóstwo. Pociągnął kolejny łyk wina z kielicha. Było gorzkie od leków, jakie alchemicy dali mu na uśmierzenie bólu w kikucie. Bolał nawet po tylu tygodniach i tylu zaklęciach mistrzów.
– Tak myślę, panie. Nikt nie porusza się w lesie lepiej od Łasicy. Myślę, że się przedarli.
– Miejmy taką nadzieję, sierżancie. Na dole rozłożyła się armia.
– Niewielka armia, panie – pocieszył sierżant Hef.
– Masz rację, sierżancie. Nie rozumiem jednak, czemu jeszcze nie zaatakowali. Powinni zacząć szturm już teraz. Rano będziemy mieć czyste pole do strzału.
– Może to oni chcą mieć czyste pole do strzału. Może maszerowali długo i chcą odpocząć. A może czekają, aż przybędą ich armaty.
Sardec uśmiechnął się do małego człowieczka o małpiej twarzy stojącego tuż obok. Powoli zaczął sobie uświadamiać, że właściwie to lubi tego sierżanta, oczywiście tak, jak lubi swoje wyrmy do polowań.
– Jeśli miało mi to dodać otuchy, sierżancie, to nie bardzo ci się udało.
– Tylko wskazuję na różne możliwości, panie. To mój obowiązek.
– Dobrze go wypełniasz.
– Dziękuję, panie.
Sardec zauważył, że spojrzenie sierżanta przesunęło się na kielich z winem. Pewnie się zastanawia, czy ten nagły przypływ serdeczności ze strony oficera wiąże się z ilością wypitego alkoholu. Sardec też się nad tym zastanawiał, ale już znał odpowiedź.
– Wydają się kiepsko zorganizowani, co, sierżancie? – Nieprzyjaciele nie podjęli nawet próby ufortyfikowania swoich pozycji. Wystawili bardzo niewielu wartowników. Ludzie rozbijali się obozem, gdzie chcieli, byle tylko poza zasięgiem muszkietów. Gdyby Sardec miał trochę więcej wojska, zastanawiałby się nad nocnym wypadem. Kilka granatów ciśniętych pomiędzy te ciasno upakowane ogniska i...
– To pewnie lokalna gwardia albo wieśniacy prosto z włości jakiegoś wielmoży. Jakiś tutejszy lord zebrał regiment i uważa się za generała. Zawsze tak było w Kharadrei.
– Nie wtedy, kiedy Koth tu rządził – powiedział Sardec.
– Tak, panie, masz rację, ale z tego, co słyszałem, Czerwona Armia stanowiła niewielką część żołnierzy Kharadrei. Reszta to byli poborowi.
– Koth pochodził z tych stron, sierżancie. Czy o tym wiedziałeś? – Sardec zastanawiał się, czyj sztandar powiewa nad centralnym skupiskiem namiotów. Był pewien, że między ludźmi dostrzega wysokie sylwetki Terrarchów.
– Zaczął jako bandyta w tych właśnie lasach, o ile pamiętam, a potem został głównym dowódcą króla Orodruine’a.
Oczywiście, że sierżant wiedział o Kocie. Każdy człowiek żołnierz o nim słyszał. Koth był ich idolem. Sardec zastanawiał się nad jego karierą. Człowiek ten urodził się w chacie leśnika, a później upokorzył najlepszych generałów obydwu królestw, generałów Terrarchów mających za sobą całe wieki wojennego doświadczenia. Jak to możliwe?
– Niektórzy ludzie przejawiają talent do wojaczki – zauważył sierżant Hef.
Sardec był nieco zaszokowany. Leki albo wino były mocniejsze, niż sądził. Nie zdawał sobie sprawy, że mówi na głos.
– Cóż, miejmy nadzieję, że ktokolwiek tam jest, nie okaże takiego talentu – powiedział.
– Miejmy nadzieję, panie – zgodził się Hef. Starał się mówić z entuzjazmem, ale Sardec wiedział, że obydwaj myślą to samo. Nieważne, jak niekompetentny jest znajdujący się tam w dole dowódca, nieważne, jak nieprofesjonalni są jego żołnierze. Kiedy jutro zaatakują furażerów, przytłoczą ich swoją liczebnością. Sardec modlił się do Światła, aby tym trzem ludziom, których wybrał sierżant, udało się przedrzeć przez linie wroga.
Stary dwór wydawał się mocny – ufortyfikowane gospodarstwo z grubymi murami dokoła, zaprojektowane tak, by oprzeć się napadom rozbójników z lasu i najazdom żołnierzy sąsiadów. Stanowił wytwór niekończącej się wojny okresu bezkrólewia, która od dawna pustoszyła Kharadreę. Tak, to mocna budowla.
Sardec liczył tylko, że wystarczająco mocna.

* * *
Wydawało się, że minęła wieczność, księżyc wychynął zza chmur i smugi światła docierały do ziemi przez listowie. Teraz wzrok Rika przyzwyczaił się już do panującego mroku. Ślepota minęła. Widział. Las lśnił w blasku księżyca. Wielkie grzyby wychylały się spod ściółki. Postacie Barbarzyńcy i Łasicy przed nim przypominały gobliny.
Z tyłu dobiegały odgłosy pościgu. Rik czuł, jakby w piersiach go paliło. Mokre ubranie obcierało skórę. Swędziały go ukąszenia komarów. Nowy, dziwny ton pojawił się w głosach wyrmów. Rik miał wrażenie, jakby pobrzmiewał w nich lęk. Słyszał, jak ludzie próbują poganiać je batami, lecz z jakiegoś powodu rozdzieraki po prostu nie chciały ruszyć dalej.
– Co się dzieje? – spytał Rik.
– Nie wiem – odburknął Barbarzyńca.
– W tym miejscu jest coś dziwnego – rzucił Łasica, gdy stanęli na dużej polanie. Wskazał na ścieżkę wijącą się wśród drzew.
Kiedy Łasica o tym wspomniał, Rik też to zauważył. Panowała tu nienaturalna cisza, a drzewa wyglądały na dziwacznie powykręcane. Pleśń oblepiała niektóre gałęzie. Przyszły mu do głowy stare opowieści o przerażających istotach, jakie można spotkać w lesie po północy. Wyglądało na to, że zapuścili się z dala od ścieżki, którą chcieli pójść, do jakiegoś zupełnie innego miejsca.
Zmienił się kierunek wiatru i Mieszaniec wyczuł ten zapach.
– Co tak śmierdzi? – spytał.
– Pachnie czymś zgniłym – uznał Barbarzyńca.
Rzeczywiście. Pachniało mocno kamaszami, z pewną subtelną różnicą. Instynktownie zbliżyli się do siebie, formując trójkąt, aby zabezpieczyć się z każdej strony.
Jakieś dwadzieścia kroków od nich coś zalśniło słabo zielonkawym blaskiem. Skóra Rika zaczęła mrowić.
Wielkie stworzenie stało w środku tej poświaty. Rik poczuł, jak włoski na karku stają mu dęba. To coś było tak ogromne, jak Barbarzyńca, ale nie tak wysokie. Za to dłuższe i znajdowało się bliżej ziemi. Przypominało rozdzieraka, ale rozdzieraka wielkości człowieka. Jego głowa przywodziła na myśl węża. Z tyłu unosił się wielki ogon. Stworzenie to miało łuskowatą skórę i wyłupiaste oczy, większe niż u człowieka. Długi język wysunął się z ust, badając otoczenie. W łapach trzymało miecz długości muszkietu, o zębatym ostrzu, wyglądający paskudnie jak cholera. Rikowi przypomniały się opowieści o duchach Ludzi Węży.
– Co to jest, do kurwy nędzy? – warknął Barbarzyńca.
Stwór stał, przyglądając im się przez polanę. Rik spiął się w oczekiwaniu na atak. Zerknął na lewo i prawo, zastanawiając się, czy stworzenie próbuje przyciągnąć ich uwagę, podczas gdy skrada się ku nim coś innego. Nie zobaczył jednak nic i nie usłyszał nic poza cichymi, nocnymi dźwiękami lasu.
– Kim jesteś? – spytał Rik.
– Czym jesteś? – Głos Barbarzyńcy brzmiał, jakby ten znajdował się na skraju furii berserka. Przemawiały przez niego prymitywne przesądy człowieka Północy dotyczące demonów ze Świata Starszych. A patrząc na tego stwora, Rik mu się nie dziwił.
– To Człowiek Wąż – wyjaśnił Łasica. – To musi być on. Jego lud niegdyś zamieszkiwał te okolice.
– Wymarli przecież wieki temu – przypomniał Rik.
– Powiedz to temu łuskowatemu. To jego musisz przekonać.
– Myślisz zatem, Mieszańcu, że to duch? – spytał Barbarzyńca. Lęk pobrzmiewający w jego głosie stał się jeszcze wyraźniejszy. Wyglądało na to, że nie potrafi się zdecydować, czy rzucić się na stwora, czy też z krzykiem pognać w noc. Mówił to, co wszyscy myśleli.
– A skąd mam wiedzieć? Wygląda na prawdziwego.
– Myślisz, że mój miecz go zrani? – dopytywał się Barbarzyńca.
– Chcesz podejść i sprawdzić?
– Myślisz, że się boję?
– Ja boję się jak cholera – odparł Rik.
– On się nie rusza – powiedział Łasica. Jak zawsze, nie stracił głowy. Teraz kiedy Rik przyjrzał się uważniej, zobaczył, że kłusownik ma rację. Słaba poświata otaczająca stwora falowała, dając złudzenie ruchu, ale jak do tej pory istota nie wykonała żadnego gestu.
– Może czeka. Węże potrafią czekać bez ruchu w nieskończoność – stwierdził Barbarzyńca.
Kiedy minął początkowy napad lęku, Rik był bardziej zaciekawiony niż przestraszony. Powoli zbliżył się do Człowieka Węża. Stwór sprawiał wrażenie, jakby na czymś stał. Okazało się, że to ogromny blok skalny, częściowo zagrzebany w ziemi. Gdy Rik mu się przyglądał, na boku głazu zapłonęły wijące się runy. Natychmiast zamarł, lecz nic się nie stało.
– Wracaj, Mieszańcu – zawołał Barbarzyńca. – Pamiętaj, co się wydarzyło w kopalni.
Ciekawość i coś jeszcze dręczyło Rika. Coś tu się nie zgadzało. Chciał rozwiązać tę zagadkę. Ciekawość zawsze była jego fatalną słabością. Zatrzymał się niemal w zasięgu ręki od Człowieka Węża.
Z bliska zauważył, że z ust stwora wystają dwa długie, zakrzywione ku dołowi kły. Zastanawiał się, czy za życia były one jadowite. Znajdował się teraz tak blisko, że widział, iż to stworzenie jest posągiem stojącym na szczycie jakiegoś cokołu. Podziwiał, jak misternie został wykonany. Sprawiał wrażenie żywego.
Rozejrzawszy się, dostrzegł, że podłoże ma tu nieregularny kształt. Tuż za posągiem znajdowała się otwarta przestrzeń wybrukowana kamieniami. Dziwne lśniące runy wiły się także i po tej powierzchni.
Rik zastanawiał się, co to takiego? Czyżby ich obecność coś wywołała? Czy była to jakaś magiczna pułapka? A może to nie miało z nimi nic wspólnego?
– Myślę, że to miejsce jest nawiedzone, Mieszańcu – ostrzegł Barbarzyńca. – Odejdź stamtąd.
– To tylko jakiś posąg – odparł Rik. – A nie duch.
– A co z tym cholernym blaskiem?
– To jakaś magia.
Niezaprzeczalnie mieli tu do czynienia z magią, lecz jak do tej pory, nie wyrządziła im ona krzywdy. Może lepiej zostawić to miejsce w spokoju. Nerwy Rika napięły się do granic możliwości. Rozsądek nakazywał mu się oddalić. Miał wrażenie, że lada chwila pojawi się coś strasznego.
– Myślę, że teraz powinniśmy się stąd ulotnić – podsunął Łasica.
Rik skinął głową. Ponownie zwrócili się ku ścieżce i ruszyli przez noc, rzucając za siebie zaniepokojone spojrzenia. Wciąż słyszeli odgłosy pogoni. Rik rozumiał już teraz, czemu wyrmy nie chciały zbliżyć się do tego miejsca.
Miały więcej rozsądku niż ludzie.

* * *
Sardec stał na zimnym szczycie, spoglądając w dół na długą drogę niknącą w mroku. Szły po niej dziesiątki postaci. Były wysokie i spowite jakby szarym całunem. Potarł podbródek palcami prawej ręki. Targnęło nim zdziwienie. Myślał, że stracił te palce. Sądził, że uległy spaleniu. Nadal odczuwał ten straszliwy żar. Sięgnął po klingę swego ojca, Blask Księżyca, zwisającą mu u pasa. To też było dziwne. Sądził, że ostrze to zostało zniszczone, stracone w kopalni pod Achenarem, gdy wraz ze swoimi żołnierzami walczył z demonicznym bogiem Uranem Uhltarem.
Przypomniał sobie teraz, co to za droga. Był tu już kiedyś. To droga zmarłych, którą dusze Terrarchów wędrowały ku Miejscu Sądu. A więc jestem martwy, pomyślał. Czy Kharadreńczycy zaatakowali nocą? Czy też może nigdy nie wydostałem się z matecznika Boga Pająka? Czy był to tylko sen? Nie, to nieprawda. To jest sen.
Gdy o tym pomyślał, poczuł, jak przemykają po nim te stworzenia. Były małe i stanowiły skrzyżowanie pająka ze stonogą, a ich ogony unosiły się nad ciałami niczym u skorpionów. Zaczęły wdrapywać się na niego i żądlić. Tam, gdzie wbiły się ich ogony, ciało puchło, a z ogromnych pęcherzy wykluwały się kolejne stworzenia. Słyszał, jak za nim coś nadbiega, zbliżając się coraz bardziej. Wił się w agonii, przewracał, próbował rozgnieść te stworzenia, lecz one wciskały mu się pod ubranie, do ust, a ich żądła wbijały mu się w oczy...
Usiadł, zlany zimnym potem. W pokoju było pusto. Ogień zgasł. Ponownie przeżył ten sen. Zastanawiał się, czy ma on jakieś mistyczne znaczenie, czy też był to zwykły koszmar.

* * *
– Ach, cudowny zapach domu – powiedział Barbarzyńca, wciągając w nozdrza śmierdzące powietrze. Z każdym krokiem, jaki oddalał ich od tej nawiedzonej polany i dziwnego posągu, robił się coraz bardziej radosny.
Wyczuli obóz na długo przed tym, nim go zobaczyli. Zapach gotowanego jedzenia oraz smród latryn, wyrmów i tysiąca niemytych ciał upakowanych ciasno w wilgotnych namiotach nie dał się z niczym pomylić. Teraz widzieli już w dole ciemną masę namiotów i rozstawione w regularnych odstępach latarnie, duże ogniska rozpalone z dala od szałasów, żeby uniknąć pożarów, oraz wartowników przechadzających się z lampami przez to przenośne miasto. Rik dostrzegał namioty ludzi w kształcie odwróconej litery „v” oraz obszerne pawilony arystokracji Terrarchów i znajdujące się pomiędzy nimi namioty różnej wielkości. Po przeciwległej stronie obozu, z dala od koni, umieszczone w zagrodach wyrmy ryczały i pomrukiwały we śnie.
Schodzili w dół zbocza, dopóki nie obwołały ich straże. Podali swoje imiona i regiment.
– Hasło – zażądali wartownicy.
– Nie znamy żadnego cholernego hasła – powiedział Barbarzyńca. – Właśnie wracamy z bitwy i mamy wieści dla generała.
– Jeśli nie znacie hasła, muszę was zamknąć. Takie są rozkazy.
– Czy to kapral Menzel? – spytał Łasica.
– Tak, czy to ty, Łasico?
– Wiesz, że tak, i prowadzę ze sobą Barbarzyńcę i Mieszańca.
– Ano tak.
– Pozwól nam przejść. To ważne. Reszta chłopaków znalazła się w pułapce. Musimy zorganizować posiłki.
– Nic o tym nie wiem. Otrzymałem rozkaz, a rozkaz to rozkaz.
Barbarzyńca aż się pienił z wściekłości.
– Jeśli nie pozwolisz nam przejść, wezmę ten nóż i wsadzę ci go...
– Co się tu dzieje? – odezwał się inny głos. Należał do Terrarcha. Z mroku wyłonił się porucznik Jazeray o długim nosie i zaczął przyglądać się tej scenie.
– Przybywamy od porucznika Sardeca, panie – wyjaśnił Rik. – Napotkał dziś siły wroga, zajął fortecę, ale został odcięty przez nieprzyjacielskie posiłki. Posłał nas po pomoc. Rozumiem gorliwość kaprala Menzela, ale polecono nam zanieść te wieści samemu generałowi Azarothe’owi.
– Doprawdy? – rzekł Jazeray. – Sardec otoczony? Jakie są siły wroga?
– Chyba z tysiąc Niebieskich.
– Wątpię, aby tylu Niebieskich znajdowało się w promieniu stu mil stąd.
– Z całym szacunkiem, panie, może niech to generał o tym zdecyduje. Nasi ludzie zaraz zaczną ginąć i...
Jazeray podjął decyzję. Skinął głową.
– Oczywiście. Ale ostrzegam was, jeśli to jakiś kawał...
– To nie kawał, panie.
– Chodźcie więc, przeszkodzimy generałowi i jego przyrodniej siostrze.
Rik się wzdrygnął. O ile wiedział, lord Azarothe miał tylko jedną przyrodnią siostrę – panią Aseę. Kiedyś przyrzekła ona nauczyć go magii, ale wydawało się, że zapomniała już o nim przez tych kilka miesięcy. Zastanawiał się, czemu znalazła się teraz w obozie i jakie wieści przywiozła. Zastanawiał się też, czy go pamięta.
Wzruszył ramionami. Wkrótce pozna odpowiedzi na te pytania.



Dodano: 2007-07-08 13:25:17
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS