NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

Robinson, Kim Stanley - "Czerwony Mars" (Wymiary)

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

Piskorski, Krzysztof - "Prorok"
Wydawnictwo: Runa
Cykl: Piskorski, Krzysztof - "Opowieść Piasków"
Data wydania: Maj 2007
ISBN: 978-83-89595-32-4
Format: 125×185 mm
Liczba stron: 304
Cena: 27,50 zł
Ilustracja na okładce: Jakub Jabłoński
Tom cyklu: 3



Wywiad z Krzysztofem Piskorskim

Katedra: Chciałeś i zostałeś pisarzem. Zdarza się.
Niebawem miną dwa lata od ukazania się „Wygnańca”, a tymczasem do księgarń trafiła Twoja trzecia książka – „Prorok”. Zebrałeś już trochę doświadczeń, powiedz zatem może, jak to dziś jest: być autorem?

Krzysztof Piskorski: Czasem dobrze, czasem źle. Dobrze, kiedy ktoś zaczepia cię na konwencie i mówi, jak mu się książki podobały, albo gdy widzisz, że świat i bohaterowie, którzy urodzili się z twojej wyobraźni, jakoś tam funkcjonują wśród fanów fantastyki. Jednym słowem, że kogoś Ocalona Kraina obchodzi i ciekawi go, co się z nią stanie. No ale są i złe chwile. Zarwane noce, wieczne niezadowolenie z manuskryptów, momenty zwątpienia (te ostatnie zdarzają się szczególnie, kiedy przychodzą rozliczenia z wydawnictwa).
Pisarstwo to ciągła próba przeskoczenia samego siebie, nieustanne szlifowanie warsztatu, wywracanie mózgu na lewą stronę, byle tylko wymyślić coś naprawdę ciekawego. A to potrafi zmęczyć.
Czasem nie chcesz siadać do klawiatury, chcesz włączyć nową grę, albo spotkać się ze znajomymi. Szczególnie jeśli – jak większość polskich pisarzy – masz jeszcze pracę, która zjada dużo czasu. Zdarza się, że masz dość, masz pustą głowę, chcesz wszystkim rzucić. Ale nie wolno. Trzeba się zebrać, pisać dalej. Ten fach wymaga dyscypliny.
Poza tym, choć piszę dopiero parę lat, już zauważam, że poważne pisanie silnie wpływa na życie prywatne. Prosty przykład: książki. Kiedyś czytałem dla przyjemności, teraz łapię się na tym, że 75% moich lektur to źródła albo powieści, które z jakiejś przyczyny muszę „odrobić”. Ostatnio ponad pół roku przegryzałem się przez pamiętniki z okresu wojen napoleońskich, sterty opracowań Ospreya o tej epoce, napoleońskie powieści Łysiaka i Tetmajera, „Wojnę i pokój”... W tym czasie tylko jedną książkę przeczytałem „dla siebie”, całą resztę „dla pisania” i ogólnie pojętego rozwoju autorskiego.
Zresztą czyta się też inaczej. Po pewnym czasie nie jesteś w stanie wyłączyć już aparatu krytycznego. Widząc film, książkę, nawet komiks – widzisz części składowe i podświadomie rozbierasz je w myślach. Oceniasz poszczególne wątki, puls całości, metody konstruowania fabuły, elementy przykuwające uwagę. Myślisz, co było udane i dlaczego, a co nie. Co byś zrobił inaczej, a czego się możesz nauczyć. Ot, takie „zboczenie zawodowe”.

K: Ale jest w tym jeszcze jakaś przyjemność? Jest przygoda?

KP: Jest. Inna co prawda, ale na pewno jest. Powiem wręcz, że będąc pisarzem znacznie bardziej docenia się niektóre rzeczy. Sądzę, że dopiero jeśli samemu składałeś fabuły, zobaczysz całe piękno tak złożonej konstrukcji, jak np. „Dworzec Perdido” Chiny Mieville’a albo (z filmów, które ostatnio widziałem) „Prestiż” Nolana.

K: Brakuje Ci czegoś w polskiej fantastyce? Chciałbyś, żeby konkretnie coś się zmieniło?

KP: Brakuje mi chyba jeszcze z dwóch-trzech Dukajów. Bo Dukaj jest niestety jeden, pisze stosunkowo rzadko, a chciałbym więcej lektur, od których aż dymi głowa. Takich, w których jest zatrzęsienie naprawdę nieprzeciętnych, niesamowitych pomysłów. Krótko mówiąc: chcę więcej książek z przebłyskiem geniuszu. Choć może lepiej nie... Kto wtedy czytałby skromnego rzemieślnika Piskorskiego?
A na poważnie, to brak mi także polskiej, mocnej fantastyki militarnej czy to w klimacie fantasy, czy SF. Czasem sobie myślę, że pisarze unikają tematu celowo, wiedząc że wybredni fandomowi krytycy wdepczą ich w ziemię. A ja – nie wstydzę się – od czasu do czasu chętnie sięgnąłbym po powieść, której jedynym celem jest dostarczyć uderzeniową dawkę brutalnej, szybkiej i pełnej zwrotów akcji. Tylko, żeby nie była to „Achaja” (nie strawiłem). Co jeszcze? Chciałbym więcej rzetelnych książek historycznych z elementem fantastyki. Owszem, mieliśmy nową trylogię Sapkowskiego. I nawet mi się podobała, ale to mało.

K: Wszedłeś do literackiego ogródka będąc już graczem i twórcą erpegowym ze sporym doświadczeniem. Granie bardziej pomaga czy przeszkadza w literackich próbach?

KP: Twierdzę, że prowadzenie gier RPG zdecydowanie pomaga, a granie – nieco pomaga. Niektórzy próbują udowadniać, że RPG może wyrobić złe nawyki, np. uczyć tworzenia papierowych postaci czy oklepanych fabuł. Ale wszystko zależy od tego, w jakie (i z kim) RPG się grało, bo RPG to tylko forma – za jej pomocą można stworzyć zarówno tandetnego hack&slasha, jak i fabularne arcydzieło. Zresztą kiedy próbuję sobie ułożyć listę najgorszych pisarzy w historii, wychodzi mi, że mało który miał do czynienia z erpegami.
Wracając do potencjalnych zysków, jakie mogą przynieść gry fabularne. Przede wszystkim jest to łatwość tworzenia fabuł. Mistrz Gry musi co tydzień stworzyć na sesję nową, kompletną historię. Historia ta musi być złożona, najlepiej wielowątkowa. Nie może zawierać nielogiczności, słabizn, płycizn fabularnych. Gracze to paskudnie sprytne bestie – od razu zwęszą każde niedopracowanie.
To samo tyczy się bohaterów. Jeśli raz za razem postawisz na drodze graczy archetypicznego czarodzieja (klon Gandalfa Szarego), jeśli każdy karczmarz będzie gruby i wąsaty, a każdy trubadur zabawny i Jaskrowaty, to w końcu twoi gracze będą mieli dość. Stracą zapał i rozpowiedzą – całkiem słusznie – że na sesjach wieje u ciebie nudą, a wszystko jest przewidywalne.
Podsumujmy więc: dobry Mistrz Gry musi mieć sporo dyscypliny, musi być twórczy (czasem na zawołanie), musi odróżniać świeże i ciekawe fabuły od oklepanych gniotów oraz ciekawych bohaterów od papierowych archetypów. To wszystko jest – chyba przyznasz – bardzo ważne także w pisaniu!

K: Jasne.
Stworzyłeś złożony, imponujący rozmachem świat. Fabuła trylogii w znacznej mierze zasadza się na odkrywaniu kawałek po kawałku – i przed bohaterami, i przed czytelnikami – kosmogonii całego uniwersum. Gdy zaczynałeś pisać „Wygnańca”, miałeś już ontologię świata opracowaną, czy może to Twoje continuum ewoluowało wraz z pisaniem kolejnych tomów „Opowieści Piasków”?

KP: Pomysł na świat i ogólny szkic trylogii był najpierw. Po prostu nie wyobrażam sobie stworzenia wielowątkowej fabuły, która toczy się na przestrzeni paru lat w trzech rejonach geograficznych i uruchamia przy tym kilkunastu bohaterów, bez dobrego konspektu. Tym bardziej w wypadku, gdy – jak piszesz – fabuła jest bardzo silnie związana z samą koncepcją świata.
Wielu pisarzy pogardza planami, a potem zostawiają cykle w połowie. Zresztą zastanów się – ile w polskiej fantastyce rozpoczęto cykli powieściowych? Ilu nie dokończono? A jeśli już jesteśmy przy skończonych, to sam powiedz, ile zamknięto „na odwal się”, tylko ku zaspokojeniu wydawcy i czytelników? Dobry plan pomaga tego uniknąć.
Przy wielotomowej całości metodyczne, rzemieślnicze podejście jest szczególnie ważne. Gdybym nie zbudował rysu ontologii wpierw, już w trakcie mogłoby się okazać, że cokolwiek nie stworzę, nie pasuje mi to do jednego lub drugiego elementu książki. Kładąc kolejne warstwy fabuły, ograniczamy sobie coraz bardziej pole manewru. Im więcej tekstu, tym łatwiej napisać coś, co będzie sprzeczne z jakimś elementem całości. Dlatego rys świata powstał u mnie równocześnie z rysem fabuły i wzajemnie się uzupełniały.
Nie mówiąc już o tym, że plan całości – chcąc nie chcąc – i tak musiałem stworzyć. Wydawnictwa wymagają takich rzeczy od debiutantów. Nikt nie podpisze z tobą umowy, jeśli masz pierwsze trzy rozdziały i ledwie blade pojęcie, co napisać dalej.
No ale z drugiej strony, mój plan wiele razy się zmieniał w trakcie pisania. Czasem znacznie. Zdarza się, że po dojściu do pewnego miejsca w książce odkrywasz nagle jakąś inną drogę, która wydaje się tak kusząca, że nie potrafisz się oprzeć. Bywa i tak, że zaplanujesz sobie bohatera, a oto spod palców wychodzi ci zupełnie inny osobnik. Zresztą podam konkretny przykład: sam dwa razy zmieniałem geografię świata, a w trakcie pisania środkowego tomu poważnie przemeblowałem całą „nadnaturalną” warstwę uniwersum. Kiedy patrzę teraz na swój pierwszy, najstarszy konspekt widzę, że bardzo, bardzo się różni od tego, co trafiło do czytelników.
Tak więc (choć to nie jest odkrywcze stwierdzenie) plan trzeba mieć, a jednak nie można pozwolić, żeby to plan całkiem zawładnął naszą wyobraźnią.

K: A co powiedziałby dzisiejszy Krzysztof Piskorski, autor „Proroka”, Krzysztofowi Piskorskiemu siadającemu do pisania „Wygnańca”?

KP: Bardzo dużo! Przede wszystkim masę szczegółów dotyczących pisania, których nauczyłem się przy redakcji kolejnych tekstów. Musiałbym chyba młodszemu sobie napisać cały podręcznik.
Z bardziej ogólnych rzeczy, powiedziałbym też, żeby zachowywać zimną krew i spokojnie szlifować styl. Dlaczego o tym mówię? Wiesz, zaraz po debiucie każda zła opinia o książce była dla mnie czymś bardzo poważnym. W efekcie robiłem przy kolejnych manuskryptach różne nerwowe ruchy. Ktoś na przykład powiedział, że „Wygnaniec” „dzieje się” za szybko, więc w „Najemnika” wpompowałem tonę szczegółów. I wtedy dla innych okazał się zbyt wolny. Tymczasem najważniejsze jest, żeby pisać w sposób, który jest dla nas naturalny. Znaleźć własny puls dla opowiadanej historii i nie przejmować za bardzo tym, że komuś nie będzie on odpowiadał. Zawsze znajdzie się jakiś niezadowolony i autor nie może pozwolić, by to go paraliżowało. Niby proste, ale to jedna z najważniejszych rzeczy, jakich się nauczyłem.

K: Przeczytałem Twoje opowiadanie z antologii „Księga smoków”, „Dar dla cesarza”, i odniosłem wrażenie, że zostało dość mocno skompresowane. Wykreowana alternatywna epoka napoleońska wydała się domagać bardziej pojemnej, być może nawet powieściowej formy. Masz zamiar wrócić jeszcze do historii hrabiego Potockiego?

KP: Do hrabiego Potockiego – nie. Do samego świata – jak najbardziej. Zresztą chwyć za Proroka (zakładając, że już go dostałeś) i zajrzyj na koniec książki. Jest tam zapowiedź mojej następnej powieści, która dzieje się właśnie w tym świecie. Nazywać się będzie „Zadra”. Jednak jej klimat jest zupełnie inny od „Daru dla cesarza” – nie ma motywów fantasy (smoki, czarodzieje itp.). To książka mroczniejsza, bardziej steampunkowa, ocierająca się o fantastykę naukową, a zarazem bardzo wierna epoce w szczegółach.
Treści oczywiście nie zdradzę, poza tym, co możesz wyczytać w zapowiedzi. Powiem tylko, że fabuła jest nawet bardziej skomplikowana niż w „Opowieści Piasków”. To będzie jeden tom, ale idzie w niego więcej pracy niż w dwa tomy trylogii.
Dobrze, dość już ohydnej kryptoreklamy. Wracając do Twojego pytania – Potockiego i smoka nie będzie, na pewno pojawi się za to kanonier Świeradowski. No i przed premierą „Zadry” ukaże się jeszcze jedna krótka forma, bardziej zbliżona do niej niż „Dar dla cesarza”. Ten ostatni był dla mnie bowiem pewnego rodzaju wprawką – przymiarką do fantastyki napoleońskiej, którą zajmę się na dłuższy czas. Przynajmniej do następnego cyklu lub do kontynuacji „Opowieści Piasków”.

K: Oho, czyli wrócimy jeszcze do, jak napisał Wit Szostak, „metaarabii”? To będzie bezpośrednia czy może luźna kontynuacja?

KP: Naturalnie, że wrócimy. Mam naprawdę wiele pomysłów, które chcę wypróbować po skończeniu „Opowieści Piasków”, stąd przez najbliższy czas będę zajmował się nimi. Ale w Ocalonej Krainie po prostu beznadziejnie się zakochałem i nie wyobrażam sobie, żebym do niej jeszcze nie wrócił. W tej chwili są dwa wczesne projekty z nią związane: zbiór opowiadań i nowy cykl.
Cykl (według ogólnego szkicu dylogia) będzie umiejscowiony jakieś dwadzieścia lat po wydarzeniach z „Proroka”. Nazwałbym to raczej luźną kontynuacją, będzie zaczepiona w pewnych wątkach trylogii, pojawi się też jeden, czy dwóch bohaterów, choć już starszych i raczej w roli drugoplanowej. Zresztą kiedy przeczytasz do końca „Proroka”, zobaczysz sam, że poruszam tam pewne sprawy, które aż się proszą o kontynuację. No ale dość już, bo to sprawa na daleką przyszłość. Nie sądzę, żebym wrócił do swojej „metaarabii” wcześniej niż za dwa lata, a w tak długim czasie może się stać naprawdę wiele rzeczy.

K: Cofnijmy się zatem do tego co już wkrótce. Zdradzisz, czym jest zapowiedziany przez Fabrykę Słów „Poczet dziwów miejskich”? Czyżby zbiorem tekstów niebeletrystycznych, o których wspomniałeś w jednym z wywiadów?

KP: O nie! Prawda jest znacznie prostsza: to po prostu zbiór dziwacznych, humorystycznych opowiadań, z których jedno ukazało się już zresztą w Nowej Fantastyce, a dwa w Magazynie Fantastycznym. Ponieważ miałem sporo szkiców i niedokończonych tekstów w tym klimacie, wziąłem się za nie pomiędzy tomami trylogii, w ramach przerwy i odpoczynku. Powstała książka, która – jak sądzę – jest bardzo sympatyczna, pełna pokręconych pomysłów, choć zupełnie inna od mojego cyklu. Po więcej szczegółów odsyłam na stronę Fabryki – będą wyciekać sukcesywnie. W każdym razie tom jest już skończony i przeredagowany, więc sądzę, że można się go spodziewać w tym roku.

K: Studiowałeś informatykę, pisywałeś do komputerowego czasopisma i dla portalu poświęconego grom komputerowym, więc może słyszałeś nowinę, że w 2008 roku zostanie uruchomiona w Niemczech pierwsza na świecie fabryka e-papieru, czyli cienkiego, giętkiego, lekkiego i pozbawionego ramy wyświetlacza polimerowego. Chciałbyś kiedyś czytać na e-papierze książki? Jak oceniasz szanse rozwoju literatury w wydaniu elektronicznym?

KP: Wszystkie doniesienia o e-papierze czytam z uwagą. I widzę w tej technologii ogromną nadzieję. Wiesz, po prostu bardzo dużo czytam z komputera – mniej więcej połowę źródeł znajduję w zachodnich elektronicznych bibliotekach, regularnie śledzę wiele magazynów internetowych. Dla mnie taki wyświetlacz z e-papieru, na który można uploadować dokument, byłby naprawdę czymś cudownym. Co więcej, widzę w tej technologii dużą szansę dla literatury.
Wyobraź sobie, że możesz kupić książkę bezpośrednio na stronie wydawcy za 6-8 złotych, a potem komfortowo przeczytać na takim wyświetlaczu. Wyobraź sobie, że linki do ulubionych książek, buttony odsyłające do zbioru ulubionych autorów trafiają do sygnaturek na forach dyskusyjnych, do Myspace’a i dziesiątek innych miejsc w sieci. Wydawnictwa mogą reklamować książki na dużych serwisach. Wchodzisz na Onet czy Wirtualną Polskę i widzisz reklamę nowego Sapkowskiego. Parę kliknięć i już masz książkę na komputerze, a chwilę potem czytasz ją w łóżku bez wychodzenia z domu. To szansa dla wszystkich: dla autorów oraz wydawnictw na większą sprzedaż i zysk. Dla czytelników na znacznie tańszą literaturę oraz łatwy dostęp do wszystkich pozycji (nie trzeba czekać na wznowienie).
Oczywiście papierowe nakłady wciąż będą wydawane. Z tym że na papierze będzie się kupowało tylko autorów ulubionych – książka papierowa będzie specjalną, „kolekcjonerską” wersją książki.
Co tu zresztą dużo mówić: gry komputerowe, filmy i muzyka już wskoczyły w elektroniczny system dystrybucji i są sprzedawane w sieci w dziesiątkach miejsc na dziesiątki sposobów. Prędzej czy później to samo czeka książki, czasopisma. Mam ogromną nadzieję, że już za parę lat Runa, Fabryka oraz inne wydawnictwa fantastyczne umieszczą na swoich stronach płatne e-booki.

K: Obecnie przebywasz (mieszkasz?) w Belfaście. Miasto, w którym urodził się C.S. Lewis powinno być inspirujące. Jest?

KP: Widzę, że jesteś bardzo dobrze poinformowany! Owszem, już ponad pół roku mieszkam z narzeczoną w Belfaście. Wrażenia mam jak dotąd bardzo dobre. To naprawdę ładne miasto – ceglana edwardiańska zabudowa, z trzech stron otoczone przez wzgórza, z czwartej masz zatokę. Belfast jest zdecydowanie przyjaznym miejscem. Nie za wielki, w centrum ma kilka pięknych parków. Mieszkamy o rzut kamieniem od ogrodu botanicznego i lubię tam spędzać czas z notebookiem. No i przede wszystkim – łatwo tu się żyje.
Wynajmujemy we dwójkę nieduży domek, a co do zarobków... No, dżentelmeni nie mówią o pieniądzach, więc powiem tylko tyle, że na niepełny etat zarabiam trzy razy więcej, niż zarabiałem na pełny w poprzedniej pracy. Na wszystko spokojnie starcza, można jeszcze odłożyć ładny grosz. No i mam dużo czasu na pisanie. Pomaga też spokój i to, że mogę tu się bardziej skupić na tekstach, bo mniej energii trzeba zużywać na codzienne siłowanie się z rzeczywistością.
Tak więc żyje mi się w Belfaście bardzo dobrze. Planujemy tu zostać przynajmniej dwa-trzy lata.

K: Zatem wszystkiego dobrego na Zielonej Wyspie i dzięki za rozmowę.

KP: Ja również dziękuję. No i pozdrawiam wszystkich czytelników Katedry!


Autor: Mateusz Wodyk
Dodano: 2007-05-27 15:38:16
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS