Scenariusz spotkania z „Piątym aniołem” jest złożony. Od intrygujących zapowiedzi, poprzez rozczarowujące pierwsze wejrzenie, po ponowne zaciekawienie i żal rozstania.
W pierwszym kontakcie „Piąty anioł” jawi się jako produkt szablonowy do bólu. Bohaterowie jeżdżą na rączych rumakach, piękne kobiety trzepoczą rzęsami, a złoczyńcy szepczą po kątach, że „długo oczekiwali na ten moment”, ale ich „czas wreszcie nadszedł!”. Słowem – sztampa. Iskry bożej – brak.
Miała być alternatywna historia – ocaleni templariusze, Francja rozpadająca się pod rządami szalonego Gilberta, ziszczające się proroctwa Apokalipsy. Ambitnej wizji Grykowski nawet nie próbował realizować, poprzestał na lekkim szkicu historycznego tła. Może zabrakło literackiej konsekwencji, a może po prostu wyobraźni – w każdym razie nie padła wyczerpująca odpowiedź na pytanie „co by było, gdyby?...”.
Grykowski jest debiutantem na polu fantastyki historycznej. Ale jego debiut nie wnosi nic do gatunku, nie zwiastuje żadnego przełomu. Od pierwszych stron cisną się na myśl najbardziej prawdopodobne literackie pierwowzory i inspiracje. Gdy Inkwizytor przybywa na królewski dwór, by przeprowadzić śledztwo w sprawie, w której maczały łapska mroczne siły – przypomina się poczciwy inkwizytor Mordimer z opowiadań Jacka Piekary. A gdy Grykowski próbuje wzbogacać bohatera skrywaną tajemnicą i obiera kurs na klasyczny kryminał – budzą się wspomnienia o Domenicu Jordanie Anny Kańtoch. Wszystkie te porównania ustawiają Grykowskiego na przegranej pozycji. Piekara pisze bowiem soczyściej, a Kańtoch sprawniej układa kryminalne puzzle. Grykowskiemu brakuje pasji i stylu, by mierzyć się z tym pierwszym, a doskonałego warsztatu i konsekwencji w operowaniu detalem, by dorównać tej drugiej.
Inkwizytor Jerome, jego uczeń Jakub i cała plejada postaci, które spotkają na swej drodze, nakreśleni są topornie i płytko. Nie ma w nich niczego, co mogło by zaintrygować. Wszystkie postacie są płaskie, a ich plany, podstępy i zamiary – czytelne już na pierwszy rzut oka. Gdyby przestępcy w rzeczywistości zachowywali się tak, jak bohaterowie Grykowskiego, posadę w pionie śledczym dostawałoby się po kursie weekendowym, a rubryki kryminalne byłyby znacznie krótsze.
Śledztwo snuje się od dialogu do dialogu, ale zawiedzie się ten, kto oczekuje wyłuskiwania z kolejnych rozmów znaczących detali i późniejszego składania ich w spójną całość z gracją i przenikliwością inspektora Poirot. Nic z tych rzeczy. „Tych złych” można bez problemów rozpoznać po pięciu zdaniach, kilka równoległych wątków snuje się, leniwie zmierzając do finalnego kłębka, a autor bezskutecznie próbuje zwiększać napięcie niedopowiedzeniem, zaskoczeniem, suspensem. Trudno jednak o emocje, skoro najmniej wyrobiony czytelnik zdoła w połowie powieści rozpoznać i pozamykać wszystkich winnych „na gębę”.
Tym bardziej zaskakuje finał tej powieści. Na ostatniej fabularnej prostej czytelnik – być może nieco znużony i uśpiony ciągłą przewagą kilku kroków na głównym bohaterem – nagle traci trop. Winni są już od dawna znani, ale ciągle nieznany jest mechanizm intrygi, relacje między poszczególnymi postaciami, ich motywacje i ostateczny cel. W tym momencie lektura staje na głowie, zamienia się w klasyczną kryminalną zagadkę, której rozwiązania czytelnik wypatruje z zapartym tchem! Zakończenie powieści, jakby w opozycji do mizernego początku, jest ciekawe, niebanalne i dostatecznie nieprzewidywalne, by pozostawić wrażenie przyjemnej lektury.
Bartosz Grykowski udowodnił, że potrafi pisać ciekawie. Gdyby zdołał zwodzić czytelnika od pierwszych stron – mógłby stworzyć wciągający kryminał osadzony w okraszonych fantastyką średniowiecznych realiach. Nikt nie wypominałby mu braku rozmachu w snuciu alternatywnej nitki historii, nikt nie zważałby na pospolity język i gatunkowe kalki. Wciągający kryminał nie wymaga artyzmu.
Zabrakło jednak rzemieślniczej precyzji. Z rękawa wysunęło się kilka kart i duża część powieści stała się nazbyt przewidywalna. „Piąty anioł” to książka ledwie przeciętna. Jeśli coś ją wyróżnia, to przedziwne odwrócenie schematu – najpierw jest znudzenie, a potem emocje.