NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Le Guin, Ursula K. - "Lawinia" (wyd. 2023)

Gong, Chloe - "Nieśmiertelne pragnienia" (zielona)

Ukazały się

Kingfisher, T. - "Cierń"


 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Lloyd Banwo, Ayanna - "Kiedy byłyśmy ptakami"

 Jadowska, Aneta - "Tajemnica domu Uklejów"

 Sablik, Tomasz - "Mój dom"

 Pilipiuk, Andrzej - "Czasy, które nadejdą"

 Szmidt, Robert J. - "Szczury Wrocławia. Dzielnica"

 Bordage, Pierre - "Paryż. Lewy brzeg"

Linki

Salvatore, R. A. - "Mortalis"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2002
ISBN: 83-88916-35-1
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 4



Salvatore, R. A. - "Mortalis" #2

CZĘŚĆ PIERWSZA: PRZEOBRAŻENIE

Czy zwycięstwo było warte swojej ceny?
Samo wymówienie tych słów na głos sprawia mi ból i, szczerze mówiąc, to pytanie wydaje się odzwierciedlać egoizm, podejście pozbawione szacunku wobec pamięci tych wszystkich, którzy oddali swoje życie, walcząc z ciemnością przybyłą do Corony. Jeśli pragnę, aby Elbryan był znowu żywy - i Avelyn oraz tak wielu innych - to czy umniejszam ich poświęcenie? Byłam tam z Elbryanem, połączona duchem - byliśmy powiązani, aby stanąć zjednoczeni przeciwko demonowi daktylowi, który zamieszkał w cielesnej powłoce ojca przeora Markwarta. Patrzyłam i czułam, jak zanika duch Elbryana i rozwiewa się w nicość, podczas gdy byłam świadkiem przełamania czerni, zniszczenia Bestesbulzibara.
I czułam także chęć Elbryana do poświęcenia się. Czułam jego pragnienie, aby doprowadzić walkę do jedynego będącego do przyjęcia zakończenia, mimo iż wiedział, że to zwycięstwo odbierze mu życie. Był strażnikiem, wyszkolonym przez Touel'alfar sługą i obrońcą rodzaju ludzkiego, i te zasady wymagały od niego odpowiedzialności i największego altruizmu.
Toteż umarł zadowolony, wiedząc, że zdjął mrok z kościoła i kraju.
Całe nasze wspólne życie od kiedy powróciłam do Dundalis i odnalazłam Elbryana, składało się z poświęcenia, podejmowania ryzyka. Ile bitew stoczyliśmy, podczas gdy mogliśmy ich uniknąć? Udaliśmy się do serca daktyla, do góry Aidy w Barbakanie, choć naprawdę wierzyliśmy, iż była to droga pozbawiona nadziei, choć spodziewaliśmy się, że wszyscy zginiemy i to zapewne na próżno, próbując walczyć ze złem, które tak bardzo zdawało się nas przerastać. A mimo to poszliśmy. Chętnie. Z nadzieją i ze świadomością, że musimy to uczynić, niezależnie od ceny, dla poprawy świata.
Tego dnia w Chasewind Manor zostało zatoczone koło, gdy wreszcie schwytaliśmy nie fizyczne objawienie Bestesbulzibara, ale ducha demona, samą istotę zła. Tego dnia wygraliśmy, niszcząc to zło.
Jednak czy zwycięstwo warte było swojej ceny?
Patrzę do tyłu na ostatnich kilka lat mojego życia i nie mogę pominąć tego pytania. Pamiętam wszystkich dobrych ludzi, wszystkich wspaniałych ludzi, którzy zeszli z tego świata w trakcie podróży, która doprowadziła mnie do tego momentu. Czasem wydaje mi się to być wielkim marnotrawstwem.
Wiem, że tymi uczuciami przynoszę hańbę Elbryanowi i zapewne gniewam jego ducha, lecz są one bardzo realne.
Toczyliśmy bitwę, walczyliśmy, dawaliśmy z siebie wszystko, co mogliśmy, i jeszcze więcej. Przede wszystkim jednak, wydaje mi się, jakbyśmy spędzili większość czasu, grzebiąc zmarłych. W tych kilku chwilach jasności, gdy przebudziłam się po walce z duchem demona, miałam nadzieję, że nawet ta cena okaże się tego warta, po oświadczeniach brata Francisa, brata Braumina i samego króla, iż Elbryan nie zginął na próżno, że świat stanie się lepszym miejscem dzięki naszym czynom. Ośmieliłam się myśleć, że poświęcenie mojego ukochanego, że nasze poświęcenie, wystarczy, aby odmienić los rodzaju ludzkiego i uczynić świat lepszym dla wszystkich.
Czy Honce-the-Bear jest lepsze po upadku Markwarta?
Przy natychmiastowej reakcji odpowiedź wydaje się oczywista, w tej chwili przebłysku jasności i nadziei, odpowiedź wydawała się oczywista.
Obawiam się, że ta chwila minęła. We mgle konfuzji, w zmianach i przepychankach dla własnej korzyści, w polityce dworu i kościoła, ta chwila chwały, smutku i nadziei skarłowaciała do kłótni.
Jak duch Elbryana, staje się ona czymś nierzeczywistym i oddala się unoszona niewidzialnymi wiatrami.
A ja pozostałam sama w Palmaris, przyglądając się, jak świat stacza się w chaos. Z inspiracji demona? Być może, a być może - i tego lękam się najbardziej - ten zamęt leży po prostu w naturze rodzaju ludzkiego, jest równie wieczny jak duch ludzki, nie kończące się koło bólu i poświęcenia, ciąg jaśniejących, mrugających nadziei, które bledną tak nieuchronnie jak gwiazdy o świcie. Czy ja i Elbryan przeprowadziliśmy świat przez ciemność, czy jedynie poprowadziliśmy go bezpiecznie przez jedną długą noc, po której z pewnością nadciągnie następna?
Tego się lękam i tak uważam. Kiedy siedzę i przypominam sobie tych wszystkich, którzy oddali życie, abyśmy mogli przebyć tę drogę aż do końca, to obawiam się, że jedynie powróciliśmy na początek tej samej ścieżki.
W świetle tej świadomości twierdzę z przekonaniem, że zwycięstwo nie było warte swojej ceny.

- Jilseponie Wyndon


ROZDZIAŁ 1: POKAZ SIŁY

Błoto przylepiało mu się do butów, gdy szedł wąskim, zadymionym korytarzem. Za nim postępowała procesja uzbrojonych żołnierzy. Sytuacja mu się nie podobała - nie chciał w końcu, żeby jego więźniowie stali się uparci.
Za zakrętem tunelu światło się spotęgowało, powietrze stało się czystsze, a przed księciem Targonem Bree Kalasem wyłoniła się szersza i wyższa komnata z mocno zabarykadowanym jedynym wejściem. Kalas dał znak żołnierzowi z tyłu i mężczyzna pospieszył do przodu, pogrzebał przy kluczach i pospiesznie otworzył drzwi celi. Pozostali żołnierze próbowali się prześliznąć obok, aby wejść do celi przed swoim przywódcą, chroniąc go, ale Kalas przegonił ich do tyłu i wkroczył do środka.
Dwadzieścia krasnoludzkich twarzy zwróciło się w jego stronę. Powrie o normalnie ogorzałej karnacji wydawały się nieco bledsze po miesiącach uwięzienia pod ziemią.
Kalas przyjrzał się tym twarzom uważnie, dostrzegając zwężenie oczu, będące, jak wiedział, odbiciem kipiącej nienawiści. Nie żeby powrie nienawidziły go w szczególności, raczej po prostu nienawidziły wszystkich ludzi.
I znowu, prawie jak jeden mąż, krasnoludy odwróciły się od niego, powracając do swoich rozmów i przeróżnych gier, jakie wymyśliły, aby zapełnić nudne godziny.
Jeden z żołnierzy zaczął przyciągać ich uwagę, ale książę Kalas przerwał mu i machnięciem ręki odesłał go oraz pozostałych do tyłu. A potem stanął przy drzwiach, spokojnie, cierpliwie pozwalając im przyjść do niego.
- Ta, będzie czekało cały cholerny dzień, jak z nim nie pogadamy - odezwał się wreszcie jeden z powrie. Stworzenie zdjęło swój czerwony beret - lśniący jasno krwią jego ofiar - i podrapało się po swędzących, pełnych wszy włosach, a potem nałożyło beret, podskoczyło w górę i podeszło do księcia.
- Przyszedłeś, coby zobaczyć, jak się zabawiamy? - spytał krasnolud.
Kalas nawet nie mrugnął, wpatrując się surowo w powrie. Ten krasnolud, przywódca, był zawsze sarkastyczny i zawsze trzeba mu było przypominać, że został schwytany, gdy toczył wojnę przeciwko królestwu, i że on oraz jego nędzni, mali towarzysze żyją tylko dzięki łasce księcia Kalasa.
- I co? - ciągnął dalej uparcie krasnolud, Dalump Keedump.
- Powiedziałem ci, że będę potrzebował waszych usług na przełomie pór roku - oświadczył cicho książę Kalas.
- A my mamy wiedzieć, że zmieniła się pora roku? - spytał sarkastycznie Keedump. Zwrócił się do swoich towarzyszy. - Myślita, że słońce wędruje teraz niżej na niebie? - spytał, zanosząc się krótkim, paskudnym śmiechem.
- Czy chciałbyś znowu zobaczyć słońce? - spytał go z całą powagą książę Kalas.
Dalump Keedump długo mierzył go bacznym wzrokiem. - Myślisz nas złamać, co? - spytał krasnolud. - Spędziliśmy więcej czasu w beczko-łodzi, ciaśniejszej i brudniejszej niż to, ty głupcze.
Kalas pozwolił, aby minęła długa chwila, gdy wpatrywał się w krasnoluda, nie ośmielając się mrugnąć. A potem lekko skinął głową i odwrócił się, opuszczając celę, zamykając za sobą drzwi i wracając do błotnistego korytarza, gdzie znajdowali się jego żołnierze. - Dobrze zatem - powiedział. - Może wrócę za kilka dni - będzie to pierwsza twarz, jaką zobaczycie, zapewniam was. Może po tym, jak zamordujesz paru swoich kompanów na jedzenie, to lepiej przyjmiesz moją propozycję. - I odszedł wraz ze swoimi ludźmi, mając zamiar zrealizować swoją groźbę.
Zrobił kilka kroków, zanim Dalump za nim zawołał. - Przyszedłeś aż tutaj. Równie dobrze możesz powiedzieć, co sobie umyśliłeś.
Kalas się uśmiechnął i ruszył z powrotem do drzwi celi. Teraz pozostałe krasnoludy, nagle zainteresowane rozmową, tłoczyły się za Dalumpem.
- Dodatkowe racje żywnościowe i wygodne spanie - zakpił książę.
- Ta, ale żeś powiedział, że odejdziemy wolni! - zaprotestował Dalump Keedump. - Albo odpłyniemy wolni, na łodzi, z powrotem do naszych domów.
- W swoim czasie, mój mały przyjacielu, w swoim czasie - odparł Kalas. - Potrzebuję wroga, abym mógł pokazać motłochowi siłę Całym Sercem, a tym samym przyniósł im poczucie bezpieczeństwa, jakiego rozpaczliwie potrzebują. Pomóż mi w tym, a wkrótce zostaną poczynione przygotowania do waszego uwolnienia.
Inny krasnolud, z twarzą stanowiącą maskę frustracji, przepchnął się do przodu. - A jeśli tego nie zrobim? - spytał gniewnie.
Wspaniały miecz księcia Kalasa wyskoczył w mgnieniu oka, a jego czubek wbił się w gardło upartego gościa, naciskając mocno. - Jeśli tego nie zrobicie, to nie - rzekł spokojnie Kalas, odwracając się, aby spojrzeć wprost na Dalumpa. - Od naszego pierwszego spotkania jasno wyrażałem swoje zamiary i postępowałem uczciwie. Wybierz swoją drogę, Dalumpie Keedumpie, i przyjmij konsekwencje.
Przywódca powrie spojrzał gniewnie na swojego odgrywającego ważniaka przybocznego.
- Sprawiedliwie pojmani - przypomniał książę Kalas, dość przekonująco, biorąc pod uwagę to, że miał wciąż dobyty miecz, a jego stwierdzenie było zgodne z prawdą. Dalump i jego grupa zostali sprawiedliwie pojmani na polu bitwy, gdy zaatakowali miasto. W postępowaniu z powrie książę Kalas nie był związany żadnymi kodeksami ani zasadami. Mógł stracić ich otwarcie i strasznie na największym placu Palmaris albo zagłodzić ich na śmierć tutaj, w lochach pod Chasewind Manor.
Dalump przebiegał wzrokiem pomiędzy Kalasem i odgrywającym ważniaka powrie, a wyraz jego twarzy wskazywał, że chce zadusić ich obydwu. Krasnolud chciał zadusić kogokolwiek lub cokolwiek, żeby tylko dać upust rosnącej frustracji towarzyszącej tej nieszczęsnej sytuacji. - Opowiedz mi swój śmierdzący plan - zgodził się niechętnie.
Książę Kalas skinął głową i znowu się uśmiechnął.

* * *

Książę Kalas wszedł na tylny balkon Chasewind Manor wczesnym rankiem kilka dni później. Powietrze gęste było od mgły i mżawki. Dzień był ponury, ale to odpowiadało Kalasowi. Znowu zrobiło się cieplej, choć nadal przynajmniej miesiąc dzielił ich od zimowego przesilenia. Pozostałości poprzedniej burzy śnieżnej, pierwszego uderzenia zimy, szybko topniały, a raporty, jakie Kalas otrzymał wcześniej tego dnia, wskazywały, iż na smaganych wiatrem zachodnich polach znowu pokazała się trawa.
Ten fakt oraz gromadzące się na zachodzie chmury burzowe grożące drugą zamiecią przynaglił księcia do działania, a teraz, przy słabej widoczności, nie mógł prosić o lepszy ranek. Kalas usłyszał, jak za nim otworzyły się drzwi, odwrócił się i zobaczył jak król Danube Brock wychodzi na balkon, aby do niego dołączyć.
Król był kilka lat starszy od swego drogiego przyjaciela Kalasa i okrąglejszy w pasie, lecz jego włosy pozostały gęste i czarne, zaś na brodzie, stanowiącej nowy dodatek, nie widać było oznak siwizny.
- Mam nadzieję wypłynąć w przeciągu tygodnia - stwierdził Danube. Kalas nie był zaskoczony, jako że Bretherford, książę Mirianicu i dowódca marynarki królewskiej, zasygnalizował mu to samo poprzedniego wieczora.
- Będziesz miał sprzyjającą pogodę w drodze powrotnej do Ursalu - zapewnił ukochanego króla książę Kalas, choć żywił obawy co do decyzji o podróży. Jeśli zimowa pogoda powróci, kiedy flota będzie znajdować się wciąż na północnych wodach Masur Delaval, to skutek może być katastrofalny.
- Tak sądzi Bretherford - powiedział Danube. - Szczerze mówiąc, bardziej martwię się sytuacją tutaj.
Kalas spojrzał na niego ze zranionym wyrazem twarzy.
- Brat Braumin wydaje się groźny, a zwykli ludzie zdają się go lubić - kontynuował Danube. - A jeśli stanie u jego boku ta kobieta Jilseponie - wraz z dawnym sługusem Markwarta, Francisem - to ich wpływ na ludzi z Palmaris będzie znaczny. Przypominam ci, że brat Francis przypodobał się ludziom w ostatnich dniach Markwarta, kiedy to służył miastu jako biskup.
Kalas nie bardzo mógł zaprzeczyć, jako że wraz z Danube długo omawiali tę sytuację wiele razy od śmierci Markwarta i bohatera Elbryana w tym właśnie domu.
- A zatem Jilseponie oficjalnie odrzuciła twą propozycję? - spytał Kalas.
- Porozmawiam z nią jeszcze po raz ostatni - odparł król Danube - ale wątpię, aby się zgodziła. Stary Je’howith spędził sporo czasu w Św. Skarbie i dał mi do zrozumienia, że kobieta jest naprawdę załamana i pozbawiona ambicji.
Samo wspomnienie Je’howitha, przeora ursalskiego St. Honce i bliskiego doradcy Danube sprawiło, że Kalas podejrzliwie zmrużył oczy. Na dworze nie było tajemnicą, że Je’howith nienawidził Jilseponie najbardziej ze wszystkich. Je’howith był człowiekiem Markwarta, a ona i jej zmarły kochanek zabili Markwarta, wywrócili do góry nogami jego bezpieczny, kościelny świat. Je’howith popychał króla Danube do wyniesienia kobiety na stanowisko baronowej. Gdyby Pony znalazła się w świeckich kręgach, odpowiadając przed królem, jej wpływ na kościół docierałby z zewnątrz, co wedle rozumowania Je’howitha byłoby o wiele mniej niebezpieczne, niż gdyby jej wpływ pochodził z wewnątrz.
- Przeor Je'howith sprzyja wyznaczeniu Jilseponie na baronową - przypomniał ostro Danube Kalasowi.
- Przeor Je'howith bardziej sprzyjałby jej egzekucji - odparł Kalas.
Danube zaśmiał się. Był czas, kiedy zarówno Pony jak i Elbryan, uwięzieni w Św. Skarbie, zostali przeznaczeni do egzekucji przez ojca przeora Markwarta.
Ich rozmowa została przerwana przez zamieszanie w wielkim domu z tyłu za nimi.
- Meldunki o siłach powrie pod zachodnim murem - wyjaśnił książę Kalas z krzywym uśmieszkiem.
- Prowadzisz niebezpieczną grę - odparował król, a potem skinął głową, bowiem zgadzał się z koniecznością podstępu. - Nie ruszę ku murom - zdecydował, choć poprzednio w rozmowie z Kalasem wspomniał o swojej obecności. - W ten sposób zmniejszy się podejrzenia dotyczące spisku.
Książę Kalas zamarł na chwilę, zamyślony, a potem skinął głową na znak zgody.
Drugi bliski doradca króla, a raczej doradczyni - która jednak nie była świadoma fortelu Kalasa, dama dworu imieniem Constance Pemblebury - weszła przez drzwi balkonowe z zarumienioną twarzą. - Powrie czerwone berety - wyrzuciła z siebie kobieta. - Meldunki mówią, że atakują zachodnią bramę!
Kalas przyjął przerażony wyraz twarzy. - Zaalarmuję Całym Sercem - powiedział i pospiesznie opuścił balkon.
Constance stanęła obok króla, który objął ją swobodnie ramieniem i pocałował w policzek. - Nie lękaj się, droga Constance - powiedział. - Książę Kalas i jego podwładni na pewno odeprą atak.
Constance skinęła głową i wyglądało na to, iż nieco się uspokoiła. Znała dobrze dumną brygadę Całym Sercem, widziała wielokrotnie ich chwałę na polu bitwy. Poza tym jak mogła się bać, tu, na balkonie Chasewind Manor, w ramionach mężczyzny, którego uwielbiała?

* * *

Obudziła się na dźwięk krzyków. Podniosła głowę z poduszki, gdy odziany w brązowe szaty mnich przebiegł obok jej małego pokoju, krzycząc - Powrie! Powrie przy zachodniej bramie!
Pony otworzyła oczy i wygramoliła się z łóżka. Niewiele mogło wyrwać ją z letargu żałości, ale okrzyk "powrie" - te nędzne, harde, mordercze krasnoludy - sprawił, że krew się w niej zagotowała. W przeciągu paru chwil była ubrana i znalazła się na zewnątrz, spiesząc mrocznymi korytarzami Św. Skarbu. W końcu znalazła braci Braumina Herde, Francisa, Andersa Castinagisa i Marlboro Viscentiego zgromadzonych razem w nawie obszernej kaplicy opactwa - tej samej kaplicy, w której lata temu Pony poślubiła Connora Bildeborougha.
- Czy są w mieście? - spytała.
- Nie wiemy - powiedział Francis, sprawiając wrażenie bardzo spokojnego.
Pony spędziła długą chwilę, przyglądając mu się. Kiedyś uważała Francisa za znienawidzonego wroga. Patrzyła, jak Elbryan zbił go do nieprzytomności w St.-Mere-Abelle, jednak jaka zmiana zaszła w mężczyźnie od czasu objawienia i następującego po nim upadku ojca przeora Markwarta! Pony wciąż nie żywiła do niego miłości, ale zaczęła mu nieco ufać.
- Meldunki mówią, że są za zachodnim murem - wtrącił brat Braumin. - Nie wiemy, czy wdarły się do miasta...
- Ani nawet czy te meldunki są precyzyjne - dodał szybko brat Viscenti, nerwowy, zbyt często drgający mały człowieczek z szybko rzednącymi jasnobrązowymi włosami. Kiedy Braumin spojrzał na niego ostro, ten kontynuował - Ludzie wciąż są nerwowi. Czy takim gorączkowym meldunkom należy od razu wierzyć?
- To prawda - powiedział Braumin. - Mimo to musimy przyjąć, że ten raport jest precyzyjny.
W tym momencie wpadła kolejna grupa mnichów. Brat na przedzie wymachiwał przed sobą torbą.
Pony zrozumiała bez pytania. Przynieśli kamienie - zapewne głównie hematyt, aby magicznie leczyć rany.
- Idziemy na mury - powiedział do niej brat Braumin, gdy pozostali zaczęli się oddalać. - Czy przyłączysz się do nas?
Pony zastanawiała się nad tym przez chwilę. Szczerze mówiąc, nie chciała mieć do czynienia z żadnymi bitwami, nie mogła jednak zignorować ciążącej na niej odpowiedzialności. Jeśli powrie znajdowały się przed zachodnią bramą Palmaris, to zapewne dojdzie do walki, a każda walka z powrie oznaczała rannych ludzi. Nikt w całej Coronie nie był tak potężny w posługiwaniu się klejnotami jak Pony. Czy istniała taka rana, której nie mogłaby uleczyć?
Przynajmniej jedna, przypomniała sobie, ta w jej własnym sercu.
Podążyła za bratem Brauminem ku zachodnim murom miasta.

* * *

Książę Kalas przyglądał się rozgardiaszowi panującemu na zachodnim murze. - Tam! - krzyknął jakiś mężczyzna, a strażnicy miejscy prawie przewrócili się o siebie, próbując unieść łuki, wypuszczając w mgłę salwę strzał, które najpewniej nie trafiły w nic poza trawą.
Kalas rozpoznał, że byli zatrwożeni, niemal odchodzili od zmysłów ze strachu. W czasie wojny ludzie z Palmaris brali udział w większej ilości walk niż ludzie z jakiegoś innego dużego miasta w Honce-the-Bear, a straż miejska dobrze się sprawiła. Kalas jednak wiedział, że mieli już tego dosyć i nikt, kto kiedykolwiek walczył z powrie, nie chciał kolejnej walki z twardymi krasnoludami.
Chyba że umówił się uprzednio z krasnoludami co do przebiegu bitwy.
Dobiegło więcej krzyków i więcej strzał poleciało z muru. A potem spora grupa w środku tłumu wrzasnęła i uciekła w popłochu. Wielu zeskakiwało dziesięć stóp z parapetu na ziemię.
W chwilę później dobiegł gromki huk, gdy coś ciężkiego walnęło o mur.
Kalas się uśmiechnął. Jego kanonierzy spędzili sporą część poprzedniego dnia, ustawiając ten strzał z katapulty tak, żeby uderzył w mur, ale nie wyrządził prawdziwej szkody.
W odpowiedzi z murów poleciała we mgłę kolejna salwa strzał, a potem dobiegło wycie, wrzaski i chrapliwe głosy hardych powrie.
Książę Kalas wśliznął się z powrotem w cień, gdy następna grupa - abellikańscy mnisi i ta kobieta Jilseponie - pognała, aby dołączyć do żołnierzy i ludzi z gminu na murach. Książę przyglądał się ich przybyciu z mieszanymi uczuciami. Był zadowolony, że mnisi przyszli i szczególnie podekscytowany tym, że piękna Jilseponie będzie świadkiem momentu jego chwały. Jednak był także zatrwożony. Czy Jilseponie wyciągnie klejnot i położy powrie pokotem?
Z tą niepokojącą myślą Kalas pospieszył z powrotem w drugi koniec uliczki i zamachał ramieniem, dając sygnał dla trębaczy, a potem pobiegł ku swemu dużemu kucowi, srokaczowi To-gai-ru, znajdującemu się na przedzie szeregu pięćdziesięciu uzbrojonych rycerzy Całym Sercem.
Wydawało się, jakby trąbki zagrzmiały prawie z każdego dachu w okolicy. Był to wzywający do bitwy chór potężnej brygady Całym Sercem. Wszystkie głowy wzdłuż muru odwróciły się na ten dźwięk i na następujący po nim grzmot dudniących kopyt.
- Otworzyć szeroko bramy! - nadszedł rozkazujący okrzyk. Strażnicy miejscy pospieszyli, aby rozewrzeć szeroko zachodnią bramę, otwierając drogę.
Wypadli na zewnątrz przez bramę i na pole. Ich srebrzyste zbroje lśniły pomimo słabego światła deszczowego dnia. Z wyćwiczoną precyzją ustawili swe silne kuce w formację klina, z księciem Kalasem na przedzie.
Śpiew trąbek trwał jeszcze kilka chwil, a potem, równie nagle jak się zaczął, urwał się. Wszyscy znajdujący się na murach uciszyli się i gapili na widowisko, na legendarną brygadę Całym Sercem. Majestatyczność tej chwili, wspaniali żołnierze króla w swoich jasnych zbrojach, nie uszła uwadze nawet Pony, która tak wiele widziała. Czy jakakolwiek siła w całym królestwie, na całym świecie, mogła im się oprzeć?
W tej chwili dla Pony, która obalała olbrzymy uderzeniami magicznej błyskawicy, która była świadkiem tego, jak Avelyn przy pomocy ametystu rozwalił szczyt góry, nie wydawało się to możliwe.
Książę Kalas dobył miecza z pochwy potężnym, szybkim ruchem i uniósł go wysoko w powietrze.
Wszędzie panowała cisza, krótka chwila spokoju przed bitwą.
Gdzieś we mgle zaklął powrie.
Ruszyła szarża - grzmot trąbek, dudnienie koni, brzęk stali i okrzyki bitewne.
Z murów Pony i inni niewiele byli w stanie zobaczyć, jedynie widmowe kształty pędzące w tę i z powrotem we mgle. Potem jednak grupa powrie wypadła z mgły, szarżując ku murom. Zanim łucznicy zdołali wycelować, zanim Pony zdołała wziąć podany jej przez brata Braumina grafit, książę Kalas wraz z grupką rycerzy pognali za krasnoludami, tratując i tnąc, pozbywając się ich w przeciągu sekund, a potem okręcili swoje wspaniałe kuce To-gai-ru, pokonując pole z dudnieniem kopyt.
Niektórzy z tych znajdujących się na murach wymruczeli kilka modlitw, ale większość zachowała ciszę w niedowierzaniu, nigdy bowiem nie widzieli bandy twardych powrie tak całkowicie i z taką łatwością pokonanych.
Dochodzące z mgły odgłosy zaczęły przycichać, widocznie powrie uciekały, a książę i jego ludzie rzucili się w pościg.
Setki ludzi znajdujących się na i w pobliżu zachodnich murów Palmaris zaczęły wiwatować na cześć księcia, nowego barona Palmaris.
- Módlmy się, aby nie byli wciągani w zasadzkę - rzucił brat Francis. Należało się tego lękać, biorąc pod uwagę łatwość, z jaką powrie poszły w rozsypkę.
Pony, stojąca cicho obok niego, wpatrująca się bacznie w nieprzezroczystą zasłonę skrywającą tak wiele przed jej oczami, nie obawiała się tego. Po prostu miała poczucie, że tak nie było, że Kalas i jego rycerze Całym Sercem nie pojechali na spotkanie wielkiego niebezpieczeństwa.
Coś w całej tej bitwie wydawało się nie tak.
Pomyślała wówczas o wzięciu hematytu i pójściu duchem przez pole, przez zasłonę z mgły, aby lepiej przyjrzeć się ruchom księcia. Odrzuciła jednak ten pomysł potrząśnięciem głowy.
- O co chodzi? - spytał spostrzegawczy brat Braumin.
- Zupełnie o nic - odparła Pony, przebiegając dłonią po wilgotnej czuprynie gęstych, jasnych włosów. Wpatrywała się dalej we mgłę, wsłuchiwała w okrzyki wojenne i wrzaski ginących powrie, wciąż czując, że coś jest niezupełnie w porządku. - Zupełnie o nic.

* * *

Z lasku po drugiej stronie pola kolejna para oczu z ciekawością przyglądała się widowisku, jakim była ta bitwa. Zszargany, mokry i nieszczęśliwy, z zaniedbaną brodą i w mnisich szatach dawno temu poszarpanych przez wewnętrzne demony, Marcalo De'Unnero nie potrafił zrozumieć, w jaki sposób znaczne siły powrie - a uważał, że wszelkie siły, które tak śmiało natarły na Palmaris, musiały być znaczne - przybyły na pole tak nagle, że on nie zauważył ich zbliżania się. Był tutaj od kilku dni, szukając pożywienia i schronienia, próbując przetrwać i nie oszaleć. Przyglądał się każdemu ruchowi tych kilku rolników, którzy ośmielili się opuścić mury miasta, aby przesiedzieć zimę w swoich skromnych domostwach. Spędził długie godziny, przyglądając się pełnym wdzięku ruchom płochliwych zwierząt.
De'Unnero przede wszystkim przyglądał się zwierzętom, swoim głównym ofiarom. Potrafił teraz wyczuć ich nastrój, potrafił widzieć świat tak jak one, i nie zauważył w powietrzu jakiegoś szczególnego zapachu strachu, który wzbudziłaby zbliżająca się armia, a zwłaszcza taka, która wlokła maszyny tak duże jak katapulty.
Skąd zatem wzięły się powrie?
De'Unnero wrócił do lasku i przez drzewa wreszcie zobaczył katapultę - tylko jedną maszynę oblężniczą - i jej załogę, jej ludzką załogę, na małej przecince pośród drzew. Kanonierzy, z tego co dostrzegał, oddali tylko jeden strzał i nie wyglądało na to, aby spieszyli się, by załadować i wystrzelić kolejny.
- Sprytny książę Kalas - stwierdził De'Unnero, dawny brat sprawiedliwość, przejrzawszy podstęp i jego cel.
Natychmiast się uciszył, usłyszawszy niedaleko trzaśnięcie gałązki. Na tyle blisko, że wyczuł krew.
- Ta, przeklęty szermierz - usłyszał jak utyskuje powrie, a potem dostrzegł krasnoluda, czerwonego bereta, z trudem posuwającego się ścieżką.
I wtedy De'Unnero dojrzał cięcie na ramieniu krasnoluda, jasną krechę krwi wyraźnie dla niego widoczną mimo mgły. Tak, widział ją i czuł jej zapach, słodką woń wypełniającą mu nozdrza, przenikającą jego zmysły.
W chwilę później poczuł pierwsze konwulsje zmiany, warknął cicho od nagłego, ostrego bólu w palcach rąk i stóp, a potem w szczęce - transformacja szczęki zawsze bolała najbardziej.
Ramiona De'Unnero poleciały nagle do przodu, gdy zgiął mu się kręgosłup. Opadł na kolana, ale i tak była to wygodniejsza pozycja, gdy obracały mu się biodra.
Teraz był kotem - wielkim, pomarańczowym tygrysem w czarne pasy.
- Cholera - przeklął zbliżający się powrie. - Powiedział, że nie uderzy we mnie tak mocno.
Ostatnie słowa zamarły powrie w gardle, gdy krasnolud stał się czujny, wyczuwając nagle, że nie jest sam. Obrócił się z powrotem w strasznym pośpiechu, gdy zaszeleściły zarośla i wyskoczył na niego ogromny kot, przewracając go na ziemię z przerażającą szybkością i łatwością. Krasnolud zamachał szaleńczo i próbował krzyknąć, ale kocie łapy były szybsze i silniejsze, przebijając zgrubiałą skórę i odrzucając ramiona powrie. Potężne szczęki zacisnęły się na jego gardle.
W chwilę później De'Unnero zaczął swój poranny posiłek.
Jego wyczulone zmysły wkrótce rozpoznały odgłosy zbliżających się jeźdźców i przeklinających krasnoludów, więc wgryzł się w ramię martwego powrie i odciągnął swój posiłek.

* * *

- Zaciukałeś ich na śmierć! - rzucił oskarżycielsko Dalump Keedump, plując przy każdym słowie i jednocześnie wymachując grubym i krótkim paluchem przed księciem Kalasem, który siedział dumnie na brązowo-białym kucu To-gai-ru i wydawał się niewzruszony.
- Powiedziałem ci, że paru może zginąć - odparł Kalas.
- Zbyt wielu! - utyskiwał inny krasnolud, ten sam, który rzucił wyzwanie Kalasowi w lochach Chasewind Manor parę dni temu. - Jesteś łżący pies.
Jedno ponaglające kopnięcie posłało dobrze wyszkolonego kuca księcia do skoku, który postawił go tuż obok powrie, a Kalas, najwspanialszy wojownik jakiego wydało Honce-the-Bear, jednym płynnym ruchem wysunął lśniący miecz i ciął ku dołowi, odrąbując głowę powrie.
- Myślicie, że to jest gra? - wrzasnął książę na Dalumpa i wszystkie pozostałe powrie. - Czy mamy was wyciąć i uczynić nasze zwycięstwo całkowitym?
Dalump Keedump, nie przestraszony przez śmierć kilku swych pobratymców - a właściwie to przyjmując z pewną ulgą to, że Kalas wreszcie usunął krzykacza - założył kciuki za skraj swojej pozbawionej rękawów tuniki i przechylił głowę, wpatrując się bacznie w księcia. - Myślę, że nasza krew właśnie kupiła nam łódź do domu - powiedział.
Książę Kalas uspokoił się, popatrzył długo na krasnoluda, a potem skinął głową. - Na wiosnę - zgodził się - jak tylko pogoda pozwoli. A do tego czasu będziecie dobrze traktowani, ciepłe koce i dodatkowa żywność.
- Zatrzymaj swoje koce i sprowadź nam jakieś ludzkie kobiety na rozgrzewkę - naciskał Dalump.
Kalas niemalże wydał rozkaz, aby wyrżnąć resztę powrie na miejscu. Dotrzyma słowa i wypuści tę grupę na wolność, z powrotem do ich odległych rodzinnych stron, i upewni się, że będą się lepiej miewać w lochach przez zimę i dostaną więcej zapasów. Jeśli jednak kiedykolwiek zobaczyłby brudną łapę powrie w pobliżu ludzkiej kobiety, nawet wiejskiej dziwki niskiego stanu, to z pewnością odciąłby ją, a potem zdjąłby również głowę powrie.
- Dzisiaj w nocy powleczcie ich z powrotem w łańcuchach - polecił jednemu z rycerzy. - Tak cicho, jak to możliwe. Powiedz każdemu strażnikowi miejskiemu, że pojmane krasnoludy będą przesłuchane i w końcu stracone, a potem wsadź ich z powrotem do ich celi.
Kalas obrócił swego kuca i zaczął się oddalać, a najbliżsi dowódcy pospieszyli, aby znaleźć się ze swoimi wierzchowcami u jego boku. Książę zatrzymał się i odwrócił. - Policzcie martwych i żywych i przeczeszcie pole - polecił. - Macie się rozliczyć z każdego powrie.
- Myślisz, że zostaniemy w twojej żałosnej krainie dłużej, niż musimy? - spytał Dalump Keedump, ale Kalas po prostu go zignorował.
Czekał go tryumfalny powrót do domu.

* * *

Wyłonili się z mgły bardziej wspaniali, niż gdy w nią wjeżdżali - książę i jego ludzie - a brud i krew bitewna tylko sprawiały, że ich zbroje wydawały się jeszcze bardziej jaśnieć.
Książę Kalas dobył poplamionego krwią miecza i uniósł go wysoko w powietrze. - Honor w bitwie, zwycięstwo dla króla! - wykrzyknął motto potężnej brygady Całym Sercem. Prawie każda osoba znajdująca się na zachodnim murze lub w pobliżu wiwatowała szaleńczo, a większość płakała.
Książę Kalas pławił się w tym wszystkim, ciesząc się chwilą sławy, tryumfu, który wzmocni wpływ jego, a tym samym i Danube, na to newralgiczne, przygraniczne miasto. Książę przebiegł spojrzeniem po murze, dostrzegając pełne ulgi i podziwu twarze, potem jednak zatrzymał je na jednej postaci, która nie płakała ani nie wiwatowała.
Mimo to Kalas był podekscytowany tym, że piękna i groźna Jilseponie była świadkiem momentu jego chwały.


Dodano: 2006-11-11 10:59:26
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Hoyle, Fred - "Czarna chmura"


 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

 Simmons, Dan - "Czarne Góry"

Fragmenty

 Mara, Sunya - "Burza"

 Mrozińska, Marta - "Jeleni sztylet"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Rothfuss, Patrick - "Wąska droga między pragnieniami"

 Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

 Sablik, Tomasz - "Próba sił"

 Kagawa, Julie - "Żelazna córka"

 Pratchett, Terry - "Pociągnięcie pióra. Zaginione opowieści"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS