NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Weeks, Brent - "Poza cieniem" (wyd. 2024)

Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

Salvatore, R. A. - "Apostoł Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2001
ISBN: 83-87376-66-3
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 3



Salvatore, R. A. - "Apostoł Demona"#8

ROZDZIAŁ 8


INICJATYWY BISKUPA
Pony przykucnęła obok węgła wartowni, przyglądając się scenie rozgrywającej się w dokach Palmaris. Właśnie przybył prom zatłoczony ludźmi z miasteczka Amvoy, leżącego po drugiej stronie Masur Delaval, a teraz żołnierze miasta Palmaris i dwóch mnichów z St.-Mere-Abelle popychali nowo przybyłych, przeglądając ich towary, zadając pytania. Z każdym dniem robiło się coraz gorzej.
Pony przebywała w mieście od ponad tygodnia. Po tym jak po przybyciu zobaczyła podobne problemy przy północnej bramie, weszła do miasta sekretnie, w nocy, posługując się malachitem, aby przerzucić się wraz z Szarym Kamieniem przez słabo strzeżony fragment miejskich murów. Jakaż podniecająca była ta jazda - Szary Kamień galopujący przed wielkim skokiem, posłużenie się lewitacyjnymi mocami klejnotu, aby mogli poszybować wysoko, ponad dziesięciostopowym murem!
Po załatwieniu paszy dla Szarego Konia w stajni na północnym krańcu miasta, Pony udała się prosto do dobrze prosperującej Gospody u Kamrata i zobaczyła Belstera O`Comely’ego wraz z kobietą, Dainsey Aucomb, która parę lat temu przybyła pomagać Chilichunkom, kiedy Pony była w służbie wojskowej. Także kilku innych pochodzących z północy ludzi znajdowało się u Kamrata, niektórzy pracowali, inni byli gośćmi, i z początku Pony bała się, że bycie rozpoznawalną przez tak wielu może sprowadzić kłopoty. Jednak Belster się tym zajął, zwołując krótkie spotkanie i pomagając Pony zmienić tożsamość. Teraz była Carralee dan Aubrey, mieszanka imion przyjaciela i jej malutkiej siostrzenicy zabitych w czasie pierwszego najazdu goblinów na Dundalis wiele lat temu.
Dopiero wówczas Pony doceniła to, jak dobrze zorganizowany jest Belster i jego przyjaciele. Mężczyzna wyjaśnił, że takie podziemne bractwo stało się konieczne ze względu na postępowanie nowej głowy opactwa Św. Skarbu, przeora De`Unnero. Niektórzy już szeptali o tym, że nie jest on jedynie przeorem Św. Skarbu, ale także biskupem Palmaris, a tytuł ten skupiał w sobie władzę zarówno przeora, jak i barona. Ta myśl przeraziła Pony, bowiem w świecie, gdzie edykty od króla i ojca przeora podróżowały całymi tygodniami, taka pozycja właściwie dawała De`Unnero władzę dyktatora.
Teraz, kiedy przyzwyczaiła się do rozkładu dnia w Gospodzie u Kamrata, Pony wychodziła codziennie, aby przyglądać się wydarzeniom rozgrywającym się w mieście, a zwłaszcza koło bram i doków, gdzie zmiany były najostrzej widoczne.
Palmaris było miastem ufortyfikowanym, głównie jednak było to miasto handlowe, port u ujścia wielkiej rzeki, najważniejszy ośrodek dla kupców prowadzących działalność na północnym zachodzie Honce-the-Bear. Jako takie, miało zawsze słabo strzeżone bramy, teraz jednak...
Jako powód zwiększenia środków bezpieczeństwa podano śmierć, zarówno przeora Dobriniona jak i barona Bildeborougha. Jednak z tego, co powiedział jej Elbryan, czego doświadczyła z De`Unnero i wszystkiego, co powiedział jej Jojonah, wiedziała, iż De`Unnero zdawał sobie sprawę z tego, że kościół był bezpośrednio zamieszany także w morderstwo barona. Było więc dla Pony jasne, że De`Unnero wykorzystywał lęk ludności Palmaris po to tylko, aby wzmocnić swoją władzę. Wykorzystywał morderstwa jako usprawiedliwienie do wzmocnienia swojej pozycji.
Pony przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad implikacjami nowego tytułu De`Unnero. Władza kościelna i państwowa zostały zjednoczone w osobie jednego człowieka. Widok żołnierzy pracujących teraz wraz z mnichami przy promie sprawił, że dreszcz przebiegł jej po krzyżu.
Kiedy mniej więcej połowie podróżnych pozwolono wejść do Palmaris, a drugą połowę wsadzono z powrotem na łódź, by wrócili do Amvoy, żołnierze i mnisi skupili uwagę na czymś innym. W drodze powrotnej z doków zatrzymali się wystarczająco długo, aby naurągać i poprzeszkadzać, a nawet opluć grupkę behreńskiej młodzieży, grającą na ulicy w jakąś grę. Od wielu dziesięcioleci południowa część doków Palmaris stanowiła behreńską enklawę. Przez wszystkie te lata, które Pony spędziła w Palmaris, Behreńczycy, nawet kapłani yatolowie, byli traktowani ze współczuciem i braterstwem przez ludzi z miasta, a zwłaszcza przez mnichów ze Św. Skarbu, których można było często zobaczyć tu w dokach, obładowanych jedzeniem i ubraniami, pomagającym nowo przybyłym Behreńczykom osiedlić się wygodnie w obcym mieście.
Jakże się czasy zmieniły! Ale nie tylko biedni ludzie żyjący w dokach, czy też podróżnicy mający słabsze koneksje, mieli problemy z nowymi regułami.
Pony szybko przemierzała Palmaris, kierując się do położonej na wzgórzach, zachodniej części miasta, gdzie zamieszkiwali bogatsi obywatele. Poprzedniej nocy, w gospodzie, jeden z informatorów Belstera wspomniał o dziwnych wydarzeniach w tej okolicy, co potwierdziło się, gdy Pony podsłuchała człowieka w dokach przy promie.
Przekonanie się o czym to mówił informator Belstera i człowiek w dokach, nie zajęło Pony dużo czasu. Dostrzegła grupę około dwunastu miejskich żołnierzy i trzech mnichów abellikańskich kroczących śmiało środkiem ulicy Bildeborough, głównej alei tej części Palmaris. Na szczęście Pony zauważyła ich, zanim ją dostrzegli, i schowała się za żywopłot, rzecz często spotykaną w tej części miasta. Ledwo ośmielając się oddychać, Pony beształa się za zjawienie się tu fizycznie, zamiast po prostu posłużyć się kamieniem duszy.
A potem, kiedy grupa się zbliżyła, zdała sobie sprawę, że jeden z mnichów posługiwał się czerwonym kamieniem.
- Granat - wyszeptała pod nosem. Granat, Smoczy Wzrok, kamień używany do wykrywania emanacji magii. Ta grupa wyszła w poszukiwaniu magicznych kamieni!
Pony patrzyła, jak zatrzymali się przy bramie, a jeden z żołnierzy uderzył metalową rękawicą w duży dzwonek przy wejściu. Niemal natychmiast pojawiło się dwóch strażników strzegących domu. W przeciągu paru sekund wymiana zdań stała się na tyle głośna, że Pony mogła rozróżnić słowa, mimo iż znajdowała się kilka domów dalej.
- Nie będziemy tu stali i sprzeczali się ze zwykłymi strażnikami kupca - oświadczył żołnierz, który uderzył w dzwon. - Otwórzcie szeroko bramę na rozkaz biskupa Palmaris albo ją stratujemy, tak jak stratujemy tych, co staną na naszej drodze.
- I nie sądź, że twój pan obroni was swoimi magicznymi sztuczkami - wtrącił inny żołnierz. - Mamy ze sobą braci ze Św. Skarbu, którzy są zdolni odeprzeć taki atak.
Jeszcze trochę ponagleń, jeszcze trochę pokrzykiwań i strażnicy otworzyli bramę. Poprosili, aby wszedł tylko jeden albo dwoje ludzi, by porozmawiać z ich panem, ale cała grupa przepchnęła się obok nich. Wychynęli kilka minut później, a pośród nich znajdował się mężczyzna w średnim wieku w bogatych szatach. Uwagę Pony przyciągnął jeden z mnichów, trzymał bowiem spore nakrycie głowy - jakiś rodzaj korony - wysadzany wieloma błyszczącymi klejnotami.
Uświadomiła sobie, że niektóre z tych kamieni musiały mieć magiczne właściwości, słyszała bowiem o tym, że kupcy często nabywali kamienie od kościoła i przy pomocy alchemików i innych kamieni przerabiali je na magiczne przedmioty. Ta kupiecka korona bez wątpienia wydzielała silną energię magiczną i to, jak sądziła, sprowadziło tę grupę do drzwi kupca. Pony była naprawdę zadowolona, że nie przybyła tu duchem!
Grupa minęła ją, a Pony odetchnęła z ulgą, zmierzając szeroką ulicą na zachód w kierunku Chasewind Manor, będącej poprzednio domem rządzącej rodziny Bildeborough, teraz zaś, wedle wszelkich wieści, stanowiącej rezydencję przeora-biskupa De`Unnero.
- To takie dziwne - szepnęła do siebie Pony, podążając z powrotem do bardziej zatłoczonych, centralnych rejonów miasta. Mówiła sobie, iż mogło istnieć wiele powodów, dla których De`Unnero poszukiwałby posługujących się magią w tych niebezpiecznych czasach, tak niedawno po zakończeniu wojny i śmierci dwóch poprzednich przywódców miasta. Podejrzewała jednak, że prowadzone w mieście poszukiwania miały na celu inną ofiarę.
Biskup szukał jej.

* * *

- Kuzynko, jeśli jesteś mądra - choć wiem, że tak nie jest - to pozbędziesz się swego gniewu, zanim przybędziemy do Chasewind Manor - powiedział do Colleen Shamus Kilronney. Nie zdążyli jeszcze przejechać przez północną bramę Palmaris, kiedy niektórzy z wartowników zaczęli paplać o wielu zmianach, jakie nastąpiły w mieście. Shamus i Colleen pojechali prosto do Św. Skarbu, aby pomówić z nowym przeorem, ale zostali zawróceni i powiedziano im wyraźnie, aby powrócili do przydzielonych im kwater i czekali na wezwanie.
A potem nadeszło długie oczekiwanie, które Shamus ledwo mógł znieść, starając się jedynie zapanować nad Colleen. Gdy docierały do nich kolejne pogłoski - o tym, że przeora mianowano biskupem, co dawało mu władzę przeora i barona, o tym, że zamieszkał w Chasewind Manor, o tym, że żołnierze Colleen są wykorzystywani jako eskorta w kościelnych misjach - zarówno Shamus, jak i Colleen, robili się coraz bardziej niespokojni. Zwłaszcza dla Colleen, wciąż wzburzonej śmiercią ukochanego barona, ten nowy zwrot wypadków był niemalże nie do zniesienia.
Wreszcie, ponad tydzień od ich powrotu do Palmaris, zostali wezwani do Chasewind Manor, aby zameldować się u biskupa Marcalo De`Unnero. Na dziedzińcu spotkali się z zastępem mnichów. Czekali tam ponad godzinę. Przybywali inni ważni żołnierze, a potem przyjechał wielki powóz, który Shamus rozpoznał jako jeden z należących do króla. Kapitan nie znał nazwisk ludzi, którzy z niego wysiedli, ale wiedział, że byli oni z dworu króla Danube, naprawdę ważni emisariusze.
Przeszli koło znajdującej się na zewnątrz grupy, nie odezwawszy się słowem, nie skinąwszy nawet głową kapitanowi Królewskiej Straży.
- Jak długo myślicie kazać nam czekać? - spytała głośno Colleen, zanim mężczyźni weszli do budynku. Oni zaś po prostu ją zignorowali, tak jak i mnisi. Tak naprawdę to jedyną odpowiedź otrzymała od swego nerwowego kuzyna.
- Każą nam czekać tak długo, jak będzie to odpowiadało wielmożom - zbeształ ją Shamus. - Nie rozumiesz naszego miejsca w tym wszystkim ani potencjalnych kar, jeśli nie będziemy się go trzymać.
- Pfe - prychnęła Colleen. - Chciałbyś, żebym biła pokłony i błagała. Tak, panie, nie, panie, czy mogę zetrzeć plwocinę z twej brody, panie?
- Nie rozumiesz arystokracji.
- Przez dziesięć lat służyłam baronowi - zaoponowała Colleen.
- Ale Rochefort Bildeborough był człowiekiem z Palmaris, a nie z dworu Danubego Brocka Ursala - ostrzegł Shamus. - Ci wielmoże dostaną twój szacunek albo twój język, albo jeszcze gorzej!
Colleen splunęła na ziemię, bardzo blisko stopy stojącego najbliżej mnicha. Rozejrzała się po swoich żołnierzach, z których wielu było strażnikami domu rodziny Bildeborough, czerpiąc otuchę z ich ponurych min, rozumiejąc, że oni również nie są zadowoleni. Wszyscy służyli od lat Rochefortowi. Wszyscy szanowali, a nawet kochali człowieka, który był ich przywódcą.
Przez frontowe drzwi wyszedł mnich ze zwojem w dłoni. - Shamus Kilronney - zawołał. - Kapitan Królewskiej Straży. I Colleen Kilronney ze straży miejskiej.
- Uważaj na swój zdradliwy temperament - wyszeptał Shamus, gdy wraz z Colleen szli ku mężczyźnie.
- A jeśli nie uda mi się nad nim zapanować, to jestem pewna, kuzynie, że przytrzesz mi nosa - odparła z warknięciem. - Mam tylko nadzieję, że dostaniesz głowę tego oszusta, zanim ja to zrobię!
Shamus spojrzał na nią gniewnie.
- Zobaczysz, jak to zrobię - powiedziała z uporem, jakby rzucając mu wyzwanie, żeby ją zdradził.
Sprawa rozwiązała się sama, a Shamus odetchnął z pewną ulgą, bowiem gdy znaleźli się wewnątrz domu, otoczyła ich grupa uzbrojonych żołnierzy, nieznanych Colleen, i wielu abellikańskich mnichów z ponurym wyrazem twarzy, którzy zażądali, aby oddali broń. Shamus z chęcią posłuchał, wiedział bowiem, że tylko specjalnie wybrani strażnicy mogą nosić broń na dworze króla. Colleen odtrąciła rękę mnicha sięgającego po jej broń, a potem dobyła miecza. Mnich odskoczył do tyłu, przyjmując pozycję bojową, a kilku żołnierzy położyło dłonie na rękojeściach swoich mieczy.
Colleen jednak uśmiechnęła się tylko, a potem przeżuciła broń rękojeścią do przodu i podała ją mnichowi.
- Nie będę walczył po twojej stronie - ostrzegł cicho Shamus, gdy prowadzono ich do sali audiencyjnej.
- Myślisz, że tego nie wiem? - odparła sucho Colleen.
Sala audiencyjna była duża, ale nie wydawała się taką tej dwójce, bowiem wokół skupiało się wielu mnichów, żołnierzy i przybyłych z wizytą wielmoży oraz kupców, wpatrzonych w młodego, silnego biskupa. Jednak wiele głów obróciło się bez szczególnego zainteresowania, aby spojrzeć na żołnierzy, Shamusa w jego wspaniałym odzieniu Królewskiej Straży i Colleen w jej sponiewieranym ubraniu podróżnym.
- Nietrudno, powiadam, rozróżnić, które z tych dwojga pochodzi z królewskiego dworu - rzekł jeden z przybyłych z Ursalu wielmożów, pociągając z wyższością nosem.
Biskup machnięciem ręki nakazał mężczyźnie zamilknąć, patrząc w oczy Shamusowi, a potem Colleen.
Colleen musiała przyznać, że mężczyzna robił wrażenie, spojrzenie miał silne i intensywne. To pierwsze spotkanie stało się szybko sprawdzianem siły woli, gdy tych dwoje wpatrywało się w siebie, nie mrugnąwszy nawet, a kolejne minuty mijały.
Wreszcie biskup De`Unnero spuścił wzrok, aby przyjrzeć się kapitanowi Królewskiej Straży.
- Jesteś Shamus Kilronney? - spytał. - Kapitan Kilronney?
Mężczyzna wyprostował się. - Tak, panie.
- Bardzo dobrze - rzekł De`Unnero. - Powiedziano ci o moim mianowaniu?
Shamus skinął głową.
- I czy rozumiesz, czy obydwoje rozumiecie - dodał szybko, spoglądając znowu na Colleen - znaczenie mojego tytułu?
- Myślę sobie, że to znaczy, że nie będzie już więcej Bildeboroughów - stwierdziła Colleen, dostając kuksańca w żebra od Shamusa. De`Unnero jednak roześmiał się tylko.
- Rzeczywiście nie ma ich już - rzekł ze śmiechem. - Nie było też innych, których uznano by za godnych tego stanowiska. Toteż teraz służę zarówno królowi, jak i ojcowi przeorowi, jako baron i jako przeor, mając tytuł biskupa.
- Poinformowano nas o tym, biskupie De`Unnero - rzekł szybko Shamus, zanim Colleen mogła rzucić kolejną sarkastyczną uwagę.
- A skoro w mieście panuje taki nieporządek, król Danube uznał za konieczne użyczenie mi kontyngentu swoich żołnierzy - wyjaśnił biskup.
- Rozumiem - odparł Shamus, a potem poszedł po zwykłej, przyjętej linii posłuszeństwa. - I, oczywiście, moi ludzie i ja jesteśmy do twojej całkowitej dyspozycji.
- Oczywiście - powtórzył biskup. - A co z tobą, Colleen Kilronney? Wielu strażników z Chasewind Manor dobrze o tobie mówiło. Oczywiście słyszałem także, jak wielu szeptało, że Colleen Kilronney nie będzie zachwycona, kiedy wróci z północy i odkryje, jakie zmiany zaszły w jej mieście.
Oczy Colleen rozszerzyły się, była zaskoczona, że nowy biskup tak bez ogródek wyłożył karty na stół. Zaczęła odpowiadać, ale De`Unnero jej przerwał.
- Rozumiem twój gniew - powiedział. - Powiedziano mi, że nikt nie był bardziej lojalny wobec barona Rocheforta Bildeborougha. Oczywiście, że to uczucie będzie trwało jeszcze przez jakiś czas po jego śmierci. Pochwalam taką lojalność. - Pochylił się do przodu na krześle, aby tylko ona i może Shamus, mogli go usłyszeć. - Nie będę jednak tolerował żadnego braku lojalności wobec następcy twojego ukochanego barona.
Oczy Colleen zwęziły się niebezpiecznie, gdy De`Unnero się odchylił. I znowu spotkali się wzrokiem, tym razem jednak to Colleen w końcu się wycofała.
- Będzie mi potrzebne pełne sprawozdanie z waszej podróży na północ - ciągnął De`Unnero, nie zdejmując przygniatającego spojrzenia z wojowniczki. - Niestety obecnie muszę zająć się innymi sprawami.
- Wrócimy, kiedy nas wezwiesz - odparł Shamus i zaczął się kłaniać, uważając, że nadszedł czas, aby odejść.
- Nie, zostaniecie i zaczekacie - poprawił go De`Unnero. Skinął na jednego z mnichów. - Znajdź im jakieś miejsce, pokój gdzieś na uboczu - polecił z roztargnieniem biskup.

* * *

- Pewnaś, że to było na tym oku? - spytała po raz trzeci Dainsey Aucomb, sięgając znowu, żeby poprawić opaskę na oku Pony.
- Prawe oko - odparła Pony z westchnieniem, robiąc się zniecierpliwiona. Pony bardzo się starała ukryć tę frustrację. Dainsey nie była najjaśniejszą pochodnią, płonącą w pokoju, ale to przebranie było jej pomysłem i jej roboty, i pozwalało Pony swobodnie poruszać się po Gospodzie u Kamrata. Poza tym Dainsey była lojalną pracownicą Graevisa i Pettibwy, swego rodzaju córką, wypełniając pustkę pozostawioną w ich życiu, kiedy Pony została wysłana do armii przez przeora Dobriniona - kara za jej atak na męża, Connora Bildeborougha. A niedawno Dainsey okazała się być wielką pomocą dla Belstera i chętnie oddała mu rządy w tawernie - pozostawionej pod jej opieką, kiedy Chilichunkowie zostali porwani przez kościół - i pozostała, bez narzekań, aby pomóc Belsterowi prowadzić interes.
Toteż Pony, pomimo całej swojej frustracji i lęku, specjalnie się starała, aby nie okazać ani odrobiny gniewu.
- Prawe powiadasz? - spytała Dainsey, szczerze zakłopotana.
- Myślałem, że lewe - dobiegł głos Belstera, gdy krępy mężczyzna wszedł do pokoju.
Pony zwróciła w jego stronę jednookie spojrzenie i zobaczyła, że mężczyzna uśmiecha się szerzej niż zwykle. A uśmiech ten przeszedł w serdeczny śmiech, gdy Dainsey z uporem sięgnęła po opaskę.
- Prawe oko - stwierdziła stanowczo Pony, odpychając rękę Dainsey. Belster doprowadzał ją do większej frustracji niż kobieta, wiedziała bowiem, że karczmarz tylko się z nią drażni. Odwróciła wzrok od Belstera, bowiem jej wyraźne zdenerwowanie tylko sprawiało, że uśmiechał się jeszcze szerzej. Spojrzała prosto na Dainsey, chwytając stanowczo kobietę za rękę i pociągając w dół jej ramię.
- Zatem prawe oko - zgodziła się wreszcie Dainsey. - Od tego zależy twoja chuda szyja. Niech no jednak przyniosę ci jeszcze trochę tego pudru. Nie możemy pozwolić, żeby te twoje złote włosy przeświecały!
Sama tylko wzmianka o szarym pudrze sprawiła, że ręka Pony powędrowała, żeby podrapać się po skroni, a potem przebiec po swojej gęstej grzywie. Wiedziała, że Dainsey ma rację. Z pomocą Dainsey wchodziła do gospody każdej nocy jako żona Belstera, Caralee dan Aubery O`Comely, pogrubione czupiradło, o całe dwadzieścia lat starsze od Jilseponie Ault.
- Jakieś wieści? - spytała Pony.
- Nic ważnego - odparł Belster. - Wygląda to tak, jakby nasz przyjaciel Roger Lockless wpadł do przeklętej Masur Delaval. - Karczmarz potrząsnął głową z frustracją, a potem zamilkł, czekając, aż Dainsey wyjdzie. - A co z tymi żołnierzami? - spytał cicho Belster. - Jesteś pewna, że szukali klejnotów?
- Jeśli nie, to dlaczego towarzyszyli im mnisi? - odparła Pony. - A mnisi posługiwali się granatem, kamieniem znanym także jako Smoczy Wzrok, ponieważ obdarza posługującą się nim osobę mocą wykrywania magii.
- Ale trzeba posługiwać się klejnotami, żeby można je było wykryć? - spytał nerwowo Belster.
Pony skinęła głową i tęgi karczmarz odetchnął z ulgą. - A ja nie posługiwałam się żadną magią od czasu mojego powrotu - dodała. - Brat Avelyn powiedział mi raz, że wielu kupców zakupywało klejnoty od kościoła.
- A teraz biskup je odbiera - domyślił się Belster.
- To po części może być to - zgodziła się Pony. - Ale on szuka klejnotów głównie dlatego, że znalezienie ich może zaprowadzić go do przyjaciół Avelyna Desbrisa.
- W to nie wątpię - powiedział Belster - choć może to być coś więcej poza rozszerzeniem poszukiwań ciebie i Nocnego Ptaka. Nie podobają mi się wieści dochodzące ze Św. Skarbu i z Chasewind Manor, a tam właśnie zamieszkał biskup.
Wówczas wróciła Dainsey, podśpiewując wesołą melodię - a Pony żałowała, że już nie miała w sobie takich melodii - i obydwoje zamilkli. Trochę pudru, trochę szarej pasty na jasną twarz Pony i kobieta odsunęła się, aby podziwiać swoje dzieło.
- Żona Belstera? - spytała Pony, zeskakując ze stołka i obracając się powoli, z wyciągniętymi ramionami, żeby mogli przyjrzeć się jej w pełni.
- Ho, ale bardziej cię lubię, kiedy wyglądasz inaczej! - powiedział Belster, śmiejąc się kwaśno.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Żołnierze w gospodzie - nadeszło przyciszone wołanie Heathcomba Mallory`ego, kolejnego przyjaciela z północy, który w tych kilka nocy, kiedy nie pił u Kamrata, pracował tam.
- Jesteś pewna, że nie posłużyłaś się kamieniami? - spytał znowu Belster, kierując się ku drzwiom. Dainsey przyłączyła się do niego i obydwoje opuścili pokój, ale Pony jedynie wyjrzała zza drzwi.
Tej nocy u Kamrata kręcił się spory tłum, jak działo się to niemal każdej nocy, lecz karczmarz nie miał kłopotu z dostrzeżeniem żołnierzy. Zauważył, iż nie tylko mieli na sobie cały wojskowy strój, ale nosili u boku miecze. Belster natychmiast ruszył ku rogowi długiego baru, znajdującemu się najbliżej trzech żołnierzy, i zaczął go wycierać, malując na twarzy szeroki uśmiech. - Panowie! - zawołał. - Rzadko widujemy tu naszych obrońców. Zbyt rzadko, powiadam! Rzeknijcie, co sprawia wam przyjemność. Kamrat stawia!
Jeden z żołnierzy cmoknął i oparł się o bar. Zaczął mówić, ale drugi mężczyzna powstrzymał go, wysuwając ramię. - Żadnych przyjemności - powiedział - nie dzisiejszej nocy.
Jeśli nawet pierwszy mężczyzna miał zamiar się sprzeczać, to dał temu spokój, kiedy mnich ze Św. Skarbu przepchnął się przez tłum, wchodząc pomiędzy trzech żołnierzy, aby stanąć przed Belsterem.
- To ty jesteś O`Comely? - spytał bez ogródek mnich.
- Belster O`Comely - odparł karczmarz, brzmiąc radośnie jak zwykle, choć brak szacunku ze strony tego człowieka, który był o połowę młodszy od niego, sprawił, że Belster zacisnął zęby.
- A w jaki sposób uzyskałeś tę tawernę? - spytał mnich. - Czy znałeś poprzednich właścicieli?
Zanim Belster zdołał odpowiedzieć, podeszła Dainsey, krocząc dumnie. - Ja mu ją dałam - oświadczyła. - A mogłam ją dać, bo słychać, że Chilichunkowie nie wrócą prędko.
Mnich przyjrzał się uważnie Dainsey, a potem odwrócił wzrok ku trzem żołnierzom.
- Och, nie myśl nawet o tym! - zaprotestowała Dainsey. - Już mnie trzy razy brali do tego waszego więzienia. Ile razy musicie wysłuchiwać, że to nie ja jestem kobietą, co ukradła te śmierdzące kamienie?
Mnich przyjrzał się jej raz jeszcze, a potem spojrzał na swoich towarzyszy.
- Rzeczywiście tam była - przyznał jeden z żołnierzy, a jego rumieniec pokazywał, że był jednym z wielu, którzy "przesłuchiwali" Dainsey.
- Ukradziono jakieś szlachetne kamienie? - spytał niewinnie Belster, spoglądając na Dainsey, jakby nie miał pojęcia, o czym ona mówi.
Mnich przyglądał mu się z uwagą.
- Na północy byli mężczyzna i kobieta, którzy, jak mówili, posługiwali się jakąś magią - przyznał Belster, wiedział bowiem, że już teraz opowieści o Nocnym Ptaku i Pony oraz ich wyczynach były znane w Palmaris, a były to z pewnością historie, które biskup i jego słudzy słyszeli.
- Jesteś zatem z północy? - spytał mnich.
- Z Caer Tinella - skłamał Belster, myśląc, że powiązania z Dundalis mogłyby być zbyt niebezpieczne. - Myślałem też, żeby tam wracać, aż tu panna Dainsey zaproponowała mnie i żonie nowe życie tutaj, w Gospodzie u Kamrata.
- A co wiesz o tym mężczyźnie i kobiecie na północy? - spytał mnich.
Belster wzruszył ramionami. - Niedużo. Uciekaliśmy na południe i słyszeliśmy, że pomogli nam w ucieczce przed potworami, to wszystko. Nigdy ich tak naprawdę nie widziałem - choć może i widziałem tego mężczyznę, ale z oddali, wspaniałego, siedzącego na wielkim, czarnym koniu.
- Wspaniałego? - powtórzył z sarkazmem mnich. - On jest złodziejem, panie O`Comely. Powinieneś lepiej dobierać sobie towarzystwo.
- Żaden z niego towarzysz - upierał się Belster. - Po prostu ktoś, kto pomógł mi i wielu innym uciec przed potworami. - Zauważył miny czwórki mężczyzn, od pełnych odrazy do zaintrygowanych, kiedy mówił z szacunkiem o tym rzekomym banicie. Poprawienie reputacji swego przyjaciela Elbryana i zasianie ziarna wątpliwości pośród wiernych sług biskupa sprawiło karczmarzowi więcej niż odrobinę przyjemności.
Wówczas z pokoju na tyłach wyszła Pony, podchodząc śmiało, aby stanąć obok Belstera. - Podałeś jakieś napitki? - spytała dużego mężczyznę, biorąc go pod rękę.
- Moja żona, Carralee - wyjaśnił Belster.
- Ach, ojcze - odezwała się Pony do mnicha. - Czy masz przy sobie jakiś z tych cudownych kamieni? Czy myślisz, że mógłbyś naprawić moje oko? Widzisz, wyłupił je całkiem czubek włóczni goblina.
Mnich skrzywił się kwaśno. - Przyjdź do opactwa - powiedział nieszczerze. - Może któryś ze starszych... - Zakończył machając ręką i odwracając się, dając znak żołnierzom, żeby szli za nim.
- Według mojej oceny sporo ryzykowałaś - rzekł cicho Belster do Pony, kiedy odwrócili się, żeby odejść.
- Nie takie znowu ryzyko - odparła niewzruszona Pony, przyglądając się, jak mężczyźni odchodzą. - Gdyby mnie rozpoznali, to musiałabym ich zabić.
Dainsey głośno wciągnęła powietrze.
- A gdyby zaprosili cię, abyś poszła z nimi do Św. Skarbu? - spytał spokojnie Belster.
- Żeby wyleczyć moje oko? - rzekła szyderczo Pony. - Nie kościół, od którego uciekł Avelyn. Nie kościół, który zamordował moją rodzinę i torturował Bradwardena. Mnisi abellikańscy pomagają wtedy, kiedy jest im to potrzebne, i pomagają tylko tym, którzy mogą odwdzięczyć się za przysługę złotem lub władzą.
Chłód w jej głosie sprawił, że Belstera przeszedł dreszcz. Spróbował zmienić temat. - I znowu musimy podziękować Dainsey - stwierdził, zwracając się do malutkiej kobiety, która dygnęła raczej niezdarnie.
- To prawda, Dainsey - powiedziała szczerze Pony. - Tak bardzo mi pomogłaś, odkąd przyjechałam. Rozumiem, czemu Pettibwa i Graevis cię kochali.
Dainsey zarumieniła się mocno i zachichotała, obracając się, aby wziąć tacę i podskoczyć ku kiwających na nią gościom przy pobliskim stoliku.
- Dobra z niej dziewczyna - stwierdził Belster.
- I niestety to zapewne doprowadzi ją do zguby - powiedziała Pony.
Belster chciał nakrzyczeć na kobietę za jej pesymizm, ale nie mógł tego zrobić. W ciągu ostatnich paru dni ludzie nowego biskupa, zarówno żołnierze, jak i mnisi, zdawali się być wszędzie, wyglądało na to, że pętla zaciska się wokół Pony, a właściwie wokół całego Palmaris.

* * *

Mnich pozostawił Colleen i Shamusa w bocznym pokoju, umeblowanym tylko trzema małymi krzesłami i maleńkim kominkiem. Nie płonął w nim żaden ogień i zimny wiatr wył w kominie.
Shamus opadł na krzesło, podłożył ręce pod głowę i oparł się o ścianę, przymykając oczy. Zaznajomiony ze sposobem postępowania wielmożów, kapitan wiedział, że przyjdzie mu długo czekać.
Jak się można było spodziewać, Colleen była o wiele bardziej ożywiona, przechadzając się w tę i z powrotem, siadając, a potem znowu skacząc na równe nogi. Nieważne ile hałasu robiła, nieważne jak mocno tupała ciężkimi butami o drewnianą podłogę, jej kuzyn nie reagował, co, oczywiście, tylko sprawiało, że robiła się jeszcze bardziej rozgniewana i niecierpliwa.
Wreszcie, gdy minęła więcej niż godzina, uspokoiła się, postawiła krzesło przy ścianie i usiadła, wpatrując się czujnie w drzwi.
Minęła kolejna godzina. Colleen zaczęła narzekać, ale Shamus otworzył jedno zaspane oko i przypomniał jej, że biskup De`Unnero rządził teraz zarówno świeckimi, jak i duchowymi sprawami w mieście i że z pewnością nie byli dla niego najważniejsi.
Colleen znowu ponarzekała i oparła się o krzesło z ramionami skrzyżowanymi na piersi i zaciśniętymi szczękami.
Kolejna godzina, a potem jeszcze jedna. Colleen kilkakrotnie to siadała, to się przechadzała. Jednakże przestała narzekać na głos, bowiem nie było sensu - Shamus spał głęboko.
Wreszcie klamka u drzwi poruszyła się i Colleen skoczyła na równe nogi, szybko wymierzając Shamusowi kopniaka. Otworzył oczy, gdy drzwi się uchyliły i, ku ich zaskoczeniu, ukazał się w nich sam De`Unnero, a nie mający ich przyprowadzić posłaniec.
- Siedź - nakazał Shamusowi, a Colleen wskazał krzesło. Biskup nie usiadł, ale stał górując nad nimi.
- Opowiecie ze szczegółami o czasie spędzonym na północy - wyjaśnił De`Unnero. - Nie trzeba mi wiedzieć o potworach, z którymi walczyliście, ani o wyglądzie otoczenia. Interesują mnie bardziej ci, z którymi mogliście się tam sprzymierzyć, zwłaszcza wszelcy wojownicy mogący nam pomóc, gdyby jeszcze raz ogarnęła nas ciemność.
- To łatwe pytanie - odparł posłusznie Shamus. - Nocny Ptak i Pony dowodzili w leśnych walkach.
De`Unnero zaśmiał się nagle, rozbawiony tym, jak łatwo uzyskał potrzebną mu informację. Jedno proste pytanie odsłoniło mu miejsce pobytu dwojga najbardziej poszukiwanych przez kościół abellikański ludzi. - Tak, Nocny Ptak i Pony - zamruczał z zadowoleniem. Teraz zajął ostatnie krzesło, przysuwając je blisko. - Opowiedz mi o tej dwójce. Opowiedz mi o nich wszystko.
Shamus spojrzał z ukosa na Colleen ze zdziwionym i zaniepokojonym wyrazem twarzy. Ona także wyglądała na zaintrygowaną, obydwoje bowiem wykryli coś dziwnego w tonie biskupa. Colleen zdawało się niemal, jakby mężczyzna pożądał tej informacji, zbyt gorąco zresztą, jak na podany powód.
- Czy byli oni w Caer Tinella, kiedy przyjechaliście? - naciskał na Shamusa De`Unnero. - Czy też przybyli później?
- Jedno i drugie - odpowiedział szczerze żołnierz. - Znajdowali się na północy na długo przed nami, ale nie było ich w Caer Tinella, kiedy przyjechali moi żołnierze.
- Aż... - naciskał przejęty biskup.
Shamus objął brodę dłonią, starając się przypomnieć sobie pierwsze spotkanie z Nocnym Ptakiem i jego piękną towarzyszką. Nie mógł sobie przypomnieć dokładnej daty, wiedział jednak, że było to gdzieś koło końca Calembra.
De`Unnero naciskał na niego kilkakrotnie i teraz spostrzegawczy żołnierze wyraźnie widzieli, że mężczyzna interesował się tą dwójką nie tylko jako ewentualnymi przyszłymi sprzymierzeńcami.
Wreszcie biskup usłyszał już dosyć o czasie pierwszego spotkania i zaczął mocniej naciskać na Shamusa, a potem na Colleen, aby opowiedzieli o zachowaniu tej pary. Spytał nawet o centaura. A kiedy Shamus odparł, że słyszał pogłoski o takim stworzeniu, ale sam go nie widział, De`Unnero stał się naprawdę radosny.
- Czekaj no, czy to nie półczłowieka, półkonia twoi bracia mnisi ciągnęli przez Palmaris w tej sprawiającej kłopoty karawanie z St.-Mere-Abelle? - spytała Colleen.
- Mądrze zrobisz, jeśli będziesz uważać, w jaki sposób mówisz o moich świętych braciach - ostrzegł De`Unnero, lecz rozchmurzył się szybko, gdy wrócił do tematu uciekinierów. - I czy ta dwójka, Nocny Ptak i Pony, są wciąż w Caer Tinella?
- Tam albo na północ od tego miejsca - przyznał Shamus. - Zamierzali poprowadzić karawanę do Leśnej Krainy, choć miała ruszyć na początku wiosny.
- To ciekawe - zastanawiał się De`Unnero, głaszcząc się po brodzie, a jego oczy przybrały nieobecny wyraz. Wstał z krzesła, unosząc rękę, aby powstrzymać ich przed zrobieniem tego samego, i ruszył ku drzwiom. - Możecie odejść - wyjaśnił. - Wróćcie do swoich kwater i nie mówcie nikomu - nikomu, słyszycie? - o tej rozmowie.
A potem odszedł, pozostawiając Shamusa i Colleen bardzo zakłopotanych, siedzących na krzesłach.

* * *

- Więc twój przyjaciel i jego dziewczyna są banitami w oczach kościoła - stwierdziła Colleen po dłuższej chwili milczenia. - Ale kopniak w brzuch!
Shamus nie odpowiedział, tylko popatrywał nerwowo w stronę drzwi.
- I co zamierzasz zrobić? - spytała Colleen, wstając i właściwie ściągając go z krzesła.
Odzyskując panowanie nad sobą, Shamus poprawił kurtkę i wyprostował się. - Nic takiego nie wiemy - stwierdził stanowczo. - Biskup ani razu nie stwierdził, że Nocny Ptak i Pony są banitami.
- Ach, ale jest jeszcze drobna sprawa centaura - rzekła Colleen, wyraźnie ciesząc się zdenerwowaniem swego zarozumiałego kuzyna. - Centaura nazwanego przez kościół banitą, pojmanego przez kościół, a potem zabranego kościołowi. Wygląda na to, że twoi przyjaciele mogli brać w tym udział. Co więc zamierza zrobić kapitan Shamus z Królewskiej Straży?
- Będę służył mojemu królowi - odpowiedział chłodno, ruszając ku drzwiom - i ty zrobisz to samo.
- Twojemu królowi czy biskupowi? - spytała Colleen, zrównawszy się z nim.
- Biskup mówi w imieniu króla - nadeszła krótka odpowiedź.
Colleen zwolniła i pozwoliła mu się oddalić, przyglądając mu się uważnie. Rozpoznawała strapienie w każdym jego ruchu i pomyślała, że Shamusowi z jego ślepym oddaniem należy się trochę zakłopotania. Wiedziała, że naprawdę polubił i głęboko szanował zarówno Nocnego Ptaka, jak i Pony, a teraz było mu trudno przełknąć, że tych dwoje było niezupełnie takimi, jakimi się wydawali, a może tych dwoje było czymś o wiele więcej, niż się zdawali.
Colleen polegała bardziej na instynktownych uczuciach. Nie przeszkadzało jej zupełnie, że Nocny Ptak był banitą w oczach biskupa De`Unnero. A właściwie to jej szacunek dla mężczyzny, a także dla Pony, wzrósł. Była żołnierzem barona, a nie króla, i ponieważ jej ukochany baron tuż przed śmiercią był skłócony z kościołem, porażające zmiany w Palmaris wcale jej się nie podobały.
Pomyślała, uśmiechając się chytrze, że będzie wielce zadowolona z każdych kłopotów, jakie spowoduje Nocny Ptak i jego przyjaciółka.
W przypadku Shamusa spotkanie z De`Unnero pozostawiło o wiele bardziej niepokojące myśli. Z historii, które opowiadali mu o strażniku ludzie z Caer Tinella, wynikało, że był on prawdziwym bohaterem dla tych osaczonych ludzi z północy. Zresztą sam przekonał się o wartości Nocnego Ptaka. Z pewnością musiała to być jakaś pomyłka, mężczyzna nie mógł być banitą!


Dodano: 2006-10-25 13:46:24
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS