NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

Ukazały się

Iglesias, Gabino - "Diabeł zabierze was do domu"


 Richau, Amy & Crouse, Megan - "Star Wars. Wielka Republika. Encyklopedia postaci"

 King, Stephen - "Billy Summers"

 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

Linki

Salvatore, R. A. - "Duch Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2000
ISBN: 83-87376-65-5
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 2



Salvatore, R. A. - "Duch Demona" #7

ROZDZIAŁ 7

DŁUGA NOC WALKI

Do tej pory ich podróż nie obfitowała w wydarzenia. Na południowym skraju Mokradeł natknęli się na bandę goblinów, ale rozprawili się z tą grupą ze swoją typową sprawnością - trzy strzały z łuku Juraviela, błyskawica Pony oraz Elbryan i Symfonia tratujący tych kilku, którym udało się oddalić od głównej, skazanej na zgubę grupy. Przeszukując później okolicę, strażnik i elf, obydwaj wytrawni tropiciele, nie znaleźli żadnych śladów wskazujących na obecność większej ilość potworów w najbliższym rejonie, dlatego też chwilowo walka dobiegła końca.
Uspokoiło się jeszcze bardziej, kiedy pozostawili za sobą zawsze dzikie Mokradła, wchodząc do królestwa Honce-the-Bear, na południe od Leśnej Krainy. Północno-zachodni kraniec Honce-the-Bear nie był mocno zaludniony, istniał tam też tylko jeden trakt, który można było uznać za drogę, przecinający ziemię pomiędzy Dziczą a główną drogą łączącą Palmaris i Zachwaszczoną Łąkę. Widocznie gobliny i powrie nie znalazły dostatecznie dużo rozrywki w najbliższej okolicy, nie było bowiem żadnych śladów ich obecności.
Wkrótce jednak nasza trójka znalazła się dalej na południu, w gęściej zaludnionych regionach, przechodząc przez pola okalone żywopłotami i kamiennymi murkami, mając do wyboru wiele dróg. A wszystkie te drogi ukazywały liczne ślady powrie, goblinów i olbrzymów oraz głębokie koleiny wyżłobione przez załadowane wozy i machiny wojenne powrie.
- Landsdown - wyjaśniła Pony, wskazując na pióropusz dymu wznoszący się w oddali za niskim pagórkiem. Przemierzała tę okolicę tylko kilka razy, lecz znała ją lepiej niż którykolwiek z jej towarzyszy. Kiedy potworna armia najeźdźców po raz pierwszy dotarła do trzech osad Leśnej Krainy, to Pony udała się na południe, aby ostrzec ludzi z Landsdown i sąsiednich wiosek o nadciągającym zagrożeniu.
- Zajęta przez potwory - domyślił się strażnik, wydawało się bowiem mało prawdopodobne, żeby ludzie wciąż byli w wioskach, biorąc pod uwagę ilość śladów pozostawionych przez wroga na drogach. A dym nie przypominał dymu plądrowanej wioski, nie był wściekłą, bijącą w niebo czernią palących się budynków, ale zwykłymi szarymi pióropuszami dymu z paleniska.
- I najprawdopodobniej sąsiednia osada będzie w takiej samej sytuacji - wywnioskował Belli`mar Juraviel. - Wydaje się, jakby nasi wrogowie byli dobrze okopani i zamierzali tu pozostać.
- Caer Tinella - stwierdziła Pony po chwili namysłu. - Następna osada to Caer Tinella. - Mówiąc to, obejrzała się ku północy, skręcili bowiem z głównej drogi, tej pomiędzy Palmaris a Zachwaszczoną Łąką. Szli teraz lasem, a nadeszli z zachodu, poniżej linii, na której leżała Caer Tinella, ta najbardziej na północ wysunięta osada Honce-the-Bear i stąd też położona najbliżej trzech osad Leśnej Krainy.
- A za Caer Tinella? - spytał Elbryan.
- Droga do domu - odpowiedziała Pony.
- Zatem powinniśmy zacząć od północy - rozumował strażnik. - Obejdziemy Caer Tinella i zobaczymy, co tam znajdziemy, a potem wrócimy do Landsdown, żeby podjąć walkę.
- Najprawdopodobniej walka będzie cię czekać już za tym wzgórzem - stwierdził Juraviel.
- Naszym pierwszym zadaniem jest zlokalizowanie uciekinierów, jeśli jacyś są w okolicy - odparł Elbryan i nie był to pierwszy raz, kiedy wyraził ten pogląd. Nie powiedział tego głośno, ale miał nadzieję, że znajdzie Belstera O`Comely`ego i innych ludzi z Dundalis pomiędzy grupami ruchu oporu działającymi na tym terenie.
Strażnik spojrzał na Pony, zobaczył uśmiech na jej pięknej twarzy i wiedział, że ona też tak czuła. Dobrze by było znaleźć się znowu wśród zaufanych sprzymierzeńców. Na znak Elbryana, Pony wspięła się za nim na szeroki grzbiet Symfonii.
- Osada jest zaraz przy drodze? - spytał Juraviel.
- Obydwie są - odparła Pony. - Landsdown na południe, a Caer Tinella kilka mil na północ.
- Ominiemy jednak Caer Tinella szerokim łukiem od zachodu, obchodząc osadę - wyjaśnił Elbryan. - Możliwe, że jakieś grupy ruchu oporu będą obozować dalej na północy, tam gdzie mniej pól i dróg, a las jest gęstszy.
- Idźcie na zachód - zgodził się Juraviel, przyglądając się drodze na północ. - Ja zbliżę się bardziej do Caer Tinella i zobaczę, czy uda mi się ocenić siłę naszego wroga.
Elbryan, obawiając się o swego niedużego przyjaciela, zaczął protestować, ale powstrzymał te słowa, pomyślawszy o ukradkowym sposobie poruszania się Touel`alfar. Belli`mar Juraviel mógłby zajść od tyłu najbardziej czujnego jelenia i poklepać go dwukrotnie po zadzie, zanim ten w ogóle zauważyłby jego obecność.
Elbryan poznał po chytrej minie na twarzy Juraviela, że ten nie posłuchałby żadnych argumentów. A spostrzeżenie to potwierdziło się tylko, kiedy Juraviel mrugnął do Elbryana i Pony swym złotym okiem i dodał - I słabości naszego wroga.
A potem elf zniknął, cień wśród cieni.
- Powiesz ty mi, co chcę wiedzieć - obiecał Kos-kosio.
Roger usiadł tak prosto, jak pozwalały mu na to ciasne więzy i uśmiechnął się rozbrajająco.
Głowa Kos-kosio Begulne wystrzeliła do przodu, a kościste czoło powrie strzaskało nos Rogera i posłało go do tyłu.
Roger zakrztusił się i próbował odtoczyć, ale sznury przywiązane mocno do oparcia krzesła trzymały go za ramiona i nie miał się jak odepchnąć. Nagle znalazły się za nim dwa powrie i brutalnie go podciągnęły.
- Oj, powiesz mi - oświadczył Kos-kosio Begulne. Powrie uśmiechnął się paskudnie i podniósł sękatą rękę, pstrykając palcami.
Ten dźwięk wstrząsnął biednym Rogerem; mógł tylko jęknąć, kiedy otworzyły się drzwi małego pokoju i wszedł kolejny powrie, prowadząc na krótkiej smyczy największego, najbardziej złośliwego psa, jakiego Roger kiedykolwiek widział. Pies ciągnął się w jego kierunku, walcząc z mocnym uchwytem powrie, obnażając straszliwe zęby, pomrukując i powarkując, kłapiąc potężnymi szczękami.
- Psy z Craggoth dużo jedzą - powiedział szczerząc się Kos-kosio Begulne. - A teraz, chłopaczku, masz mi coś do powiedzenia?
Roger wziął kilka głębszych oddechów, próbując się uspokoić, starając się bardzo nie spanikować. Powrie chciały poznać położenie obozu uciekinierów, coś, czego Roger zdeterminowany był nie zdradzić, nieważne, do jakich tortur by się posunęły.
- Za długo - rzekł Kos-kosio Begulne, znowu pstrykając palcami. Powrie puścił smycz i pies z Craggoth zaatakował, skacząc Rogerowi do gardła.
Roger odchylił się do tyłu, ale pies ruszył za nim, a jego kły rozorały mu policzek, zaciskając się na linii szczęki.
- Nie pozwólcie, żeby bestia go zabiła - polecił pozostałym Kos-kosio Begulne - niech go tylko mocno boli. Będzie z nami rozmawiał, już w to nie wątpcie. - Mając inne sprawy do załatwienia, przywódca powrie wyszedł z pokoju, choć naprawdę podobało mu się to przedstawienie.
Dla biednego Rogera cały świat zamienił się w krew i kłapiące szczęki.
Belster O`Comely przyglądał się zbliżającym pochodniom z największym lękiem, jakiego doznał od czasu opuszczenia Dundalis. Zgodnie z tym, co powiedzieli powracający zwiadowcy, powrie schwytały Rogera, a pojawienie się tak wielkiej siły potworów w lesie, zdążających bezbłędnie na północ, sprawiła, iż korpulentny mężczyzna uwierzył, że Rogera zmuszono do wydania ich. Może Jansen Bridges miał rację, traktując ze wzgardą nocne wyczyny Rogera.
Belster uświadomił sobie, że nie było sposobu, żeby prawie dwustu uciekinierów, a wśród nich wielu starców i dzieci, zdołało uciec takiej sile, a zatem on i jego towarzysze mieli tylko jedno wyjście: zdolni do walki pójdą i będą walczyć z powrie w lesie, zajmą ich taktyką podjazdowych ataków, dopóki ci, którzy nie mogą walczyć, nie znajdą się daleko, daleko stąd.
Belster nie był zachwycony tą perspektywą, tak jak i Tomas oraz pozostali przywódcy grupy uciekinierów. Zaatakowanie zorganizowanej i przygotowanej grupy potworów będzie ich dużo kosztowało i prawdopodobnie będzie oznaczało koniec prawdziwego ruchu oporu w tym regionie. Belster podejrzewał, że ci ludzie, którzy przeżyją tę noc, będą musieli ruszyć bardziej na południe i spróbować niebezpiecznego manewru prześliźnięcia się pomiędzy liniami potworów, żeby dostać się do Palmaris. Wielokrotnie w ciągu ostatnich kilku tygodni Belster i Tomas rozważali tę właśnie możliwość i za każdym razem odrzucali ją jako zbyt niebezpieczną. Siły z Palmaris po prostu nie naciskały wystarczająco mocno na potwory, ich szeregi były nadal za gęste i zbyt dobrze okopane.
A jednak karczmarz cały czas podejrzewał, że do tego dojdzie i tak naprawdę to wiedział, iż najważniejszym zadaniem dla niego i jego wojowników było wyprowadzenie nie walczących ludzi z dala od pola walki. Dotarcie do Palmaris będzie usiane niebezpieczeństwami, ale lato nie będzie trwało wiecznie, a wielu zbyt starych i zbyt małych zapewne nie przeżyje w lesie lodowatych zimowych nocy.
Belster odsunął te wszystkie myśli wraz z głębokim i pełnym bezradności westchnieniem. Musiał się skoncentrować na sprawach nie cierpiących zwłoki, na kierowaniu nadchodzącą walką. Łucznicy wyruszyli już na wschód i zachód nadchodzącej hordy potworów.
- Wschodnie skrzydło jest gotowe do ataku - rzekł Tomas Gingerwart, zbliżając się do karczmarza.
- Uderzają ostro i wycofują się szybko - wyjaśnił Belster.
- A ci na zachodzie muszą uderzyć ostro i szybko, jak tylko potwory zwrócą się na wschód - odparł jak trzeba Tomas.
Belster skinął głową. - A potem przychodzi kolej na twoje zadanie, Tomasie, najważniejsze ze wszystkiego. Musimy od razu ocenić siłę wroga i sprawdzić, czy są wystarczająco słabi, wystarczająco zdezorganizowani, aby przystąpić do pełnego ataku. Jeśli tak, to poślij swoich wojowników prosto do natarcia i zasygnalizuj tym na wschodzie i zachodzie, że mają zewrzeć szereg jak paszczę wilka.
- A jeśli nie - przerwał Tomas, bowiem słyszał już to wszystko wcześniej - ci na zachodzie uciekną do lasu, a ci na wschodzie zaatakują ostro od tyłu zawracające szeregi Kos-kosio Begulne.
- Podczas gdy ty i twoi towarzysze idziecie do pozostałych i zaczynacie zataczać szeroki krąg ku południowi - zakończył Belster, a jego zrezygnowany ton świadczył, że nie podobała mu się ta perspektywa.
- Chcesz to zacząć od razu? - spytał nieco zaskoczony Tomas. Myślał, że spędzą noc w lesie i poczekają na odsłaniające światło dnia, żeby ułożyć plany.
- Jeśli zamierzamy udać się na południe - a jeśli te siły polują na nas, to mamy niewiele innych możliwości - lepiej żebyśmy ruszyli, kiedy potwory zajęte są przez naszych łuczników - postanowił Belster.
- Zatem musimy ich powiadomić - odparł Tomas. - Kiedy wreszcie złamią szyki, muszą wiedzieć, gdzie nas znaleźć.
Belster zastanawiał się nad tym przez chwilę, a potem potrząsnął głową z ponurym wyrazem twarzy. - Jeśli w strachu zwrócą się wprost na południe, będą ścigani i w ten sposób my też będziemy ścigani - argumentował. - Już im polecono, aby uciekali do lasu, jeśli nastąpi odwrót. Znajdą drogę stąd, gdziekolwiek zechcą się udać. - Były to zaiste najtrudniejsze słowa, jakie kiedykolwiek wypowiedział Belster O`Comely. Znał powód, wciąż jednak czuł się, jakby opuszczał swych towarzyszy.
Pierwszą reakcją Tomasa był natychmiastowy protest, ale zdusił go szybko, widząc zbolałą minę Belstera i z tego powodu poświęcił chwilę na rozważenie szerszego kontekstu. Przekonał się, iż musi się zgodzić z tą decyzją i zrozumiał, że nieważne w jak trudnej sytuacji mogą znaleźć się łucznicy, nie będzie ona łatwiejsza dla wycofującej się grupy Belstera, bowiem wedle wszystkich meldunków będą musieli pokonać całe mile kraju, gdzie było jeszcze więcej potworów.
Kolejny mężczyzna nadbiegł ku nim z południa. - Powrie i gobliny mają czterech olbrzymów za sprzymierzeńców - zameldował. - Właśnie przekroczyły potok Arnesun.
Belster przymknął oczy, czując się naprawdę zmęczony. Cztery olbrzymy, a każdy z nich mógł zapewne zmieść połowę jego wojowników. A co gorsza, olbrzymy mogły odpowiedzieć na salwę strzał, ciskając kamienie albo włócznie tak wielkie jak pień drzewa.
- Czy powinniśmy zmienić plan? - spytał Tomas.
Belster wiedział, że było już za późno. - Nie - rzekł posępnie. - Wyślij wschodnie skrzydło i niech Bóg ma ich w swojej opiece.
Tomas skinął głową i mężczyzna odbiegł, przekazując rozkaz. Ledwo dziesięć minut później las na południu wybuchł krzykami i rykami, dźwiękiem brzęczących strzał i grzmotem ciskanych przez olbrzymy głazów.
- Powrie, gobliny i olbrzymy - wyjaśnił Juraviel Elbryanowi i Pony, kiedy dołączył do nich na północny-zachód od Caer Tinella. - Silny oddział, zmierzający na północ, wydawało by się, że celowo.
Elbryan i Pony wymienili zatroskane spojrzenia; z łatwością mogli się domyśleć, jaki mógł być to cel.
- Chodź do nas na górę - poprosił Elbryan, zniżając rękę ku elfowi.
- Troje na Symfonii? - spytał z powątpiewaniem w głosie Juraviel. - Najwspanialszy z niego koń, jaki kiedykolwiek istniał, tego nie neguję, ale trójka to za dużo.
- Biegnij zatem, mój przyjacielu - Elbryan poprosił elfa. - Zobacz, gdzie najlepiej wpasujesz się w walkę.
Juraviel zniknął w mgnieniu oka, pomykając przez las.
- I trzymaj nisko głowę! - zawołał za nim Elbryan.
- Ty też, Nocny Ptaku! - nadeszła już z daleka odpowiedź.
Strażnik zwrócił się ku Pony z wyrazem twarzy, który pojawiał się tuż przed walką, dobrze jej znanym spojrzeniem całkowitej determinacji. - Czy jesteś gotowa z kamieniami?
- Jak zawsze - odparła z powagą Pony, podziwiając zmianę, jaka zaszła w mężczyźnie. W przeciągu kilku sekund Elbryan stał się Nocnym Ptakiem. - Pamiętaj tylko wszystko, czego uczyłam cię o hematycie.
Strażnik zaśmiał się, odwracając się i popędzając wielkiego ogiera do biegu. Pony wyciągnęła diament, przywołując jego magię, aby oświetlić drogę, a kiedy tak jechali, zdjęła z głowy obręcz z kocim okiem i włożyła ją na głowę towarzysza. A potem pozwoliła zgasnąć światłu diamentu. Nocny Ptak poprowadzi Symfonię, bowiem przy telepatycznej więzi z koniem tworzonej przez magiczny turkus, było niemalże tak, jakby koń widział jego oczyma. Jednak nawet z takim przewodnictwem szlak okazał się trudny, z gęstymi zaroślami, ciasno rosnącymi drzewami i ścieżkami, które zdawały się zawsze prowadzić dalej na zachód zamiast prosto na północ i dlatego to Juraviel idący prostszym kursem niż jeźdźcy, drzewa bowiem nie stanowiły przeszkody dla zwinnego elfa, pierwszy usłyszał odgłosy walki. Wkrótce potem zobaczył potwory biegnące ostro z lewa na prawo, na wschód, wyraźnie kogoś ścigając.
- Olbrzymy - stwierdził posępnie elf, zauważywszy ogromne postacie. Kiedy tak patrzył, jeden z behemotów rzucił ciężki kamień w plątaninę drzew, łamiąc gałęzie.
Z drzewa spadł ciężko na ziemię człowiek. Zgraja goblinów i rzucający kamieniami olbrzym ruszyła ku niemu, a pozostałe potwory kontynuowały pościg.
Juraviel rozejrzał się wokół, mając nadzieję, że zjawią się Nocny Ptak i Pony. Sam, cóż mógłby zdziałać przeciwko takiej potężnej sile?
Szlachetny elf odpędził takie myśli. Cokolwiek mógłby zrobić, musi spróbować; nie mógł stać bezczynnie i przyglądać się, jak mordują człowieka. Wspiął się na drzewo, biegnąc po masywnej gałęzi.
Mężczyzna, który spadł, wciąż żył, głowa kołysała mu się z boku na bok, a z ust wyrywały się jęki. Napadł na niego goblin z najeżoną kolcami pałką.
Pierwsza strzała Juraviela trafiła stworzenie w nerkę.
- O rany! - zawył goblin. - Użądliło mnie!
Druga strzała Juraviela trafiła go w gardło, aż przewrócił się, bulgocząc, ściskając na próżno śmiertelną ranę.
Jednak elf nie przyglądał się temu po tym, jak widział taktykę olbrzyma. Rzeczywiście, wkrótce ciężki kamień grzmotnął w drzewo, na którym przedtem stał Juraviel.
Elf, znajdujący się daleko na następnym drzewie, zachichotał głośno - olbrzymy tego nie znosiły. - Och, dużym i głupim się nie udaje! - zaśpiewał Juraviel i dla podkreślenia tego stwierdzenia wystrzelił strzałę prosto w twarz olbrzyma.
Jednak nawet tak doskonale wymierzony strzał odniósł niewielki skutek, behemot machnięciem odtrącił małą strzałę, jakby był to jakiś żądlący owad. Jednakże efekt emocjonalny bardziej przypadł do gustu Juravielowi. Olbrzym ryknął i zaatakował na oślep, przedzierając się przez drzewa, rozkazując goblinom iść za sobą.
Wkrótce elf już biegł, przeskakują lekko po wysokich gałęziach i zatrzymując się co jakiś czas, żeby rzucić drwinę albo, kiedy nadarzyła się okazja, wypuścić strzałę, żeby utrzymywać ścigających na właściwym kursie. Wątpił, czy uda mu się zabić olbrzyma albo wycelować tak, aby powalić goblina, uznał jednak, iż odciągnięcie behemota i z pół tuzina goblinów daleko od pola bitwy już było solidnym wkładem w walkę.
Wkrótce potem do czujnych uszu elfa ponownie dobiegły odgłosy walki, tym razem jednak toczącej się dalej na północy, a przynajmniej on i pościg znajdowali się dalej na południe, bliżej Caer Tinella niż miejsca, gdzie upadł mężczyzna.
Juraviel zamierzał zmusić ich do biegania przez całą noc, jeśli zajdzie taka potrzeba, mijając Caer Tinella i dalej na południe od Landsdown.
- Och, dobra robota - pogratulował Elbryan, zobaczywszy drugą grupę ludzkich łuczników podążającą na wschód, na tyłach sił potworów.
Pony spojrzała na niego zdziwiona.
- Znam tę taktykę - wyjaśniał strażnik. - Uderzają z różnych stron, starając się skonfundować wroga. - Uśmiech rozjaśnił twarz strażnika.
- Ja też ją znam - przyznała Pony. - Zna ją również...
- Belster O`Comely - wywnioskował strażnik. - Miejmy nadzieję.
- Zobaczmy, gdzie możemy się wpasować - dodała Pony, ściskając boki Symfonii. Wielki ogier pomknął z łoskotem kopyt do przodu ścieżką, zbliżając się do drugiego skrzydła armii Belstera. Elbryan uważał, aby poprowadzić Symfonię na południe od walczących stron - tylko jedna grupa potworów, z nieznanej Elbryanowi i Pony przyczyny, ruszyła atakując na południe. Zatrzymawszy się pod osłoną gęstych sosen, strażnik ześliznął się z konia i wręczył Pony wodze.
- Uważaj na siebie - wyszeptał sięgając ku górze, aby dotknąć ręki kobiety.
- Nie mogę go użyć bez przyciągania zbytniej uwagi - wyjaśniła.
- Jeśli jednak się zbliżą - zaczął protestować Elbryan.
- Czy pamiętasz zagajnik na Mokradłach? - odparła spokojnie Pony. - Były wtedy blisko.
Obraz tej masakry uspokoił obawy strażnika. Jeśli rzeczywiście potwory się zbliżą, to należy żałować ich, a nie jej.
- Weź diament i oznaczaj dla mnie cele - wyjaśniła kobieta. - Jeśli potrafisz posługiwać się hematytem, potrafisz też posługiwać się diamentem. Poszukiwanie magii kamienia jest podobnym procesem. Skoncentruj blask na grupie powrie, a potem odsuń się.
Elbryan chwycił ją mocniej za rękę i ściągnął na bok, stając na czubkach palców, żeby móc ją pocałować. - Na szczęście - powiedział i zaczął się oddalać.
- Na później - odparła przebiegle Pony, kiedy Elbryan znikał z widoku. Jednak, jak tylko wypowiedziała te słowa, przypomniała sobie ich pakt i westchnęła z frustracji. Ta wojna ciągnęła się zbyt długo jak na jej gust.
Jak na gust Elbryana także. Mając kocie oko, strażnik mógł dobrze widzieć w nocy. Mimo to, kiedy do jego uszu dotarła figlarna odpowiedź Pony, niemalże potknął się o kłodę.
Wziął głęboki oddech i odsunął od siebie wszelkie obrazy, jakie wywołała jej uwaga, koncentrując się całkowicie na chwili obecnej, na obecnej sytuacji. A potem pobiegł, kierując się odgłosami walki, zbliżając się coraz bardziej do miejsca rozgrywki. Adrenalina płynęła mu w żyłach; wszedł w ten bliski transowi stan, stał się ucieleśnieniem wojownika, tej samej doskonałej równowagi i wyostrzonych zmysłów, jakie znajdował w bi`nelle dasada, swym porannym tańcu miecza.
Był teraz Nocnym Ptakiem, wyszkolonym przez elfy wojownikiem. Zdawało się, że nawet jego krok uległ zmianie, stał się bardziej lekki, zwinny.
Wkrótce znalazł się wystarczająco blisko, aby przyjrzeć się ruchom walczących, zarówno ludzi, jak i potworów. Musiał sobie stale przypominać, że one, w przeciwieństwie do niego, mającego swój klejnot, nie mogły widzieć zbyt daleko, że powrie i gobliny były zupełnie ślepe poza niewielkim kręgiem oświetlanym przez ich pochodnie. A dla tych, którzy nie nieśli pochodni, nocna walka w lesie była kwestią zarówno znajdowania drogi po omacku, jak i dostrzegania wrogów. Strażnik przyglądał się, oceniając sytuację, starając się bardzo nie chichotać wobec całkowitej śmieszności tego wszystkiego, kiedy ludzie i powrie często przechodzili obok siebie, zaledwie w odległości kilku stóp, nie widząc się.
Strażnik wiedział, że nadszedł czas, aby znaleźć swoje miejsce. Zauważył dwa gobliny skulone nisko u podnóża drzewa, popatrujące na zachód, skąd nadszedł ostatni atak. Widział tę dwójkę wyraźnie, ale bez światła, one nie widziały jego. Cicho i szybko Nocny Ptak ustawił się, aby móc wypaść prosto na nie, a potem zbliżał się coraz bardziej, aż wskoczył pomiędzy jednego a drugiego. Potężna Burza błysnęła w lewo, potem w prawo, a później Nocny Ptak znowu odwrócił się w lewo, wrażając miecz prosto przed siebie, z całej swojej mocy i siły, nagłym, piorunującym pchnięciem, które przebiło pierwszego goblina.
Szarpnięciem uwolnił ostrze, przekręcił w drugą stronę i zobaczył drugiego goblina na kolanach, ściskającego się za brzuch, chwiejącego się od pierwszego uderzenia. Burza cięła potężnie i pewnie, odcinając ohydną głowę stworzenia.
Nocny Ptak biegł dalej, przecinając szybko otwarte trawiaste odcinki, czasami wspinając się na drzewa w poszukiwaniu lepszego punktu obserwacyjnego, aby przypatrzeć się rozgrywającej się wokół niego scenie. Starał się stale być świadomym tego, gdzie czeka Pony i jaką pomoc może zaoferować.
Niepokojącej się Pony sekundy zdawały się długimi minutami, kiedy tak siedziała na Symfonii pod osłoną gałęzi sosnowego lasku. Co jakiś czas dostrzegała albo słyszała jakiś ruch niezbyt daleko, nie mogła jednak rozpoznać, czy był to człowiek, czy powrie, a może nawet jeleń przestraszony bitewnym zgiełkiem.
Cały czas Pony pocierała palcami kilka kamieni: grafit i magnetyt, potężny rubin, ochronny serpentyn i malachit.
- Spiesz się, Elbryanie - wyszeptała, pragnąc rzucić się w wir walki, wypuścić pierwsze ciosy, aby pozbyć się tej typowej nerwowości. W ten sposób zawsze zaczynały się dla niej walki - oczywiście oprócz tych niespodziewanych - burzącym się żołądkiem i kropelkami potu, pulsującym oczekiwaniem. Wiedziała, iż jeden cios pozwoli jej się pozbyć tego zdenerwowania, kiedy adrenalina zacznie krążyć w jej ciele.
Usłyszała hałas niedaleko przed sobą i zauważyła postać, ogromną sylwetkę. Pony nie potrzebowała światła diamentu, żeby rozpoznać tożsamość tego wielgachnego stworzenia. Grafit, kamień błyskawic, powędrował w górę, Pony trzymała go na odległość ramienia, zbierając jego energię. Zawahała się trochę dłużej, pozwalając sile rosnąć, pozwalając olbrzymowi i garstce jego sprzymierzeńców zająć pozycję na grani, po drugiej stronie niewielkiego zagłębienia, porośniętego skąpo drzewami.
I wciąż czekała - wątpiła, żeby jej błyskawicy udało się zabić wiele stworzeń, z pewnością zaś nie zniszczyłaby olbrzyma. Jeśli wypuści magię, zdradzi swoją pozycję i rzeczywiście znajdzie się w ogniu walki. Może będzie miała lepszą okazję.
Wtedy jednak olbrzym ryknął i cisnął wielkim kamieniem na zachód, skąd zbliżała się szybko grupa ludzi, i sprawa sama się rozwiązała. Gobliny i powrie zawyły z radości, myśląc, że złapały tę małą grupkę w zasadzkę i szybko ich dopadną.
Wówczas nadszedł cios, nagły, wstrząsający, oślepiający wybuch palącej, białej energii. Kilka goblinów i dwa powrie poleciało na ziemię; olbrzym został przewrócony do tyłu z taką mocą, że potykając się wyrwał małe drzewko.
A co najważniejsze z punktu widzenia Pony, grupa ludzi została ostrzeżona, zobaczyli w pełnej krasie przeciwników przyczajonych w tej okolicy w jednej, rozświetlonej chwili.
W ten sam sposób odsłoniła się pozycja Pony. W małej dolince pomiędzy nią a potworami ożyły ognie, kiedy ścięte błyskawicą drzewa zapaliły się jak świece. Olbrzym, bardziej rozwścieczony niż zraniony, ruszył w jej stronę, sięgając do wielkiego wora po kolejny głaz.
Pony pomyślała o wypuszczeniu następnej błyskawicy, ale grafit był szczególnie wysysającym energię kamieniem i wiedziała, że tym razem musiałaby się bardziej skupić. Przebierała w kamieniach, zobaczyła jak wznosi się ramię olbrzyma i mogła się tylko modlić, żeby ten rzut nie okazał się celny.
Pojawiło się kolejne światło, jasne i białe, blask diamentu, oświetlające od tyłu olbrzyma i jego sprzymierzeńców. Świeciło tylko sekundę lub dwie, pozwalając Pony wyraźnie dostrzec wroga i odwracając na moment uwagę olbrzyma.
Było to właśnie tyle czasu, ile potrzebowała Pony. Wyjęła magnetyt, magnes. Skupiła magię kamienia, popatrzyła poprzez jego magnetyczną energię, szukając obiektu przyciągania, jakiegokolwiek obiektu przyciągania. "Zobaczyła" miecze powrie, klamrę na pasku jednego krasnoluda. Powrócił do niej wyraźnie obraz olbrzyma w świetle diamentu, a zwłaszcza jego uniesionych ramion, wielkich dłoni trzymających głaz.
Olbrzym miał na sobie okute metalem rękawice.
Pony szybko skupiła energię magnetytu, blokując wszystkie inne wpływy metali oprócz rękawicy olbrzyma. Doprowadziła moc kamienia do punktu wybuchu i wypuściła ją z szybkością i siłą wielokrotnie większą niż śmiercionośne strzały Elbryana.
Olbrzym zlekceważył błysk światła z tyłu i znowu uniósł głaz nad głową, chcąc rzucić go w kierunku niewidocznej osoby ciskającej światło. Nagle jednak prawy nadgarstek wybuchnął palącym bólem i osłabł, a głaz wypadł z jego uścisku, odbijając się od jego kwadratowego ramienia, zanim upadł na ziemię, nie wyrządzając szkody.
Olbrzym ledwo poczuł siniak na ramieniu, bowiem miał zupełnie roztrzaskany nadgarstek i rękę, a resztki pozostałe z metalowej rękawicy wbiły się w dłoń behemota. Dwa palce zwisały luźno na paskach skóry, a innego palca brakowało w całości, po prostu brakowało.
Olbrzym zatoczył się kilka długich kroków do tyłu, oślepiony bólem i zaskoczeniem.
Wtedy grzmotnęła weń następna błyskawica, ciskając potwora do tyłu, przewracając go jęczącego na ziemię. Ledwo przytomny, behemot usłyszał jednak odgłosy kilku swoich pozostałych kompanów uciekających w ciemność nocy.
Pony wyprowadziła Symfonię spomiędzy sosen, klucząc pomiędzy plątaniną drzew. Jadąc, wyciągnęła miecz, nie napotkała jednak oporu, kiedy wpadła na skręcającego się olbrzyma.
Zabiła go szybko.
Ufny w zdolności Pony i jej umiejętność oceny sytuacji, Nocny Ptak nie został w pobliżu po tym, jak wyznaczył cel światłem diamentu. Znajdując się znowu pod osłoną ciemności, strażnik ruszył dalej na północ, przechodząc przez szeregi potworów i ludzi.
Dostrzegł grupkę ludzi pełznącą przez paprocie, a nad nimi, na niskiej gałęzi, parę goblinów dzierżących straszliwe włócznie, wpatrującą się w gąszcz paproci, starając się znaleźć lukę do oddania strzału.
Skrzydło Jastrzębia powędrowało w górę i chwilę później jeden z goblinów spadł ciężko z gałęzi.
- Hę? - mruknął jego kompan, odwracając się ku miejscu, gdzie stał ten drugi, starając się wpaść na to, dlaczego zeskoczył.
Druga strzała strażnika trafiła go w skroń i on też spadł martwy, zanim jeszcze uderzył o ziemię.
Ludzie w paprociach rozbiegli się w popłochu, nie wiedząc, co spadło pomiędzy nich.
Nocny Ptak ruszył szybko do przodu, pokonując dzielącą ich odległość. Jeden z mężczyzn wystąpił naprzód z łukiem gotowym do strzału, słysząc jak się zbliża. - Co? - spytał z niedowierzaniem, a potem dodał szeptem, kiedy strażnik przemknął obok niego - Nocny Ptak.
- Za mną - polecił strażnik. - Ciemności nie stanowią przeszkody. Poprowadzę was.
- To Nocny Ptak - stwierdził inny mężczyzna.
- Kto? - spytał inny.
- Przyjaciel - wyjaśnił szybko ten pierwszy, a mała grupka, pięciu mężczyzn i trzy kobiety, ruszyła za strażnikiem.
Wkrótce strażnik znalazł jeszcze jedną grupę sprzymierzeńców przykucniętych w ciemnościach i poprowadził swoją grupę w tę stronę. Nagle mieli już siłę dwudziestu ludzi i poprowadził ich, aby znaleźć wroga. Rozumiał reguły walki w ciemnym lesie i ogromną przewagę, jaką dawało mu i jego grupie kocie oko. Naokoło nich większa bitwa przeszła w ogniska wrzasków i przekleństw zrodzonych z frustracji, kiedy strzały wylatywały na oślep w ciemność, a przeciwnicy wpadali na siebie niechcący albo też towarzysze wpadali na siebie wzajemnie, nie mogąc zidentyfikować swoich sprzymierzeńców. Gdzieś daleko z tyłu doszedł krzyk, zgrzytliwy głos powrie, a po nim dała się słyszeć olbrzymia eksplozja i Nocny Ptak wiedział, że kolejny nieszczęsny przeciwnik natknął się na Pony.
Przygryzł wargę i oparł się pokusie pobiegnięcia z powrotem i sprawdzenia jak miewa się jego ukochana. Musiał jej zaufać, musiał przypominać sobie raz po raz, że wiedziała, jak walczyć, w dzień i w nocy, i że oprócz biegłości we władaniu mieczem miała w sobie dosyć magicznej mocy, aby przetrwać.
Kolejna walka wybuchła po przeciwnej stronie, grupa goblinów natknęła się na pozostałości północnego krańca ludzkich szeregów. Tym razem rezultaty były mniej jednoznaczne, bowiem wrzaski bólu zarówno ludzkie, jak i goblinie rozdzierały powietrze. Walka przyciągnęła więcej walczących, aż cały las wydawał się pełen tumultu. Potwory i ludzie biegali tu i tam. Strażnik ustawił swoją grupę w czysto obronnej pozycji, a potem ruszył na zwiady. Ludzi, którzy się zbliżyli, zapraszano do środka i wkrótce grupa liczyła już trzydziestkę. Kiedy tylko zbliżali się jacyś wrogowie, Nocny Ptak krążył wokół nich, wznosząc światło diamentu tak, żeby jego łucznicy mogli zebrać nagłe i śmiercionośne żniwo.
Kiedy pobliska okolica wydawała się wreszcie oczyszczona z potworów, Nocny Ptak kazał grupie ruszyć w zwartym szyku, tak żeby mogli prowadzić się wzajemnie przez dotyk.
Głębiej w lesie w kilku miejscach zapłonęły pochodnie, w wielu innych z ciemności dobiegły wrzaski i nie istniały wyraźne linie walki, w którą mogłaby się włączyć grupa. Jednak ci, którzy przebywali ze strażnikiem, poruszali się w spokojny i metodyczny sposób, w zwartym i zorganizowanym szyku, a niestrudzony Nocny Ptak stale wokół nich krążył. Niejednokrotnie strażnik zauważał wrogów przedzierających się przez zarośla, jednak utrzymywał swe siły spokojnie na wodzy, nie chcąc zdradzać ich obecności. Jeszcze nie.
Wkrótce odgłosy walki ucichły, pozostawiając las nocą tak cichy, jak był ciemny. Daleko zapłonęła pochodnia; Nocny Ptak sądził, że to powrie. Zarozumiałe krasnoludy były teraz najprawdopodobniej pewne, że walka dobiegła końca. Podszedł do najbliższego mężczyzny i kazał mu przekazać, że nadchodzi czas ataku.
A potem strażnik raz jeszcze ustawił grupę w pozycji obronnej i wyruszył sam. Jako że nie była mu obca taktyka powrie, strażnik wywnioskował, że ta pochodnia będzie stanowić oś ich formacji, a ich siły będą ją otaczać, jak szprychy koło. Pochodnia znajdowała się wciąż jeszcze w odległości dwustu stóp, kiedy strażnik natknął się na czubek jednej z takich szprych, dwa gobliny przykucnięte za ciasnym skupiskiem małych brzózek.
Wykorzystując wszystkie swoje wspaniałe umiejętności, Nocny Ptak prześliznął się naokoło i zaszedł nieświadomą niczego dwójkę od tyłu. Pomyślał o błyśnięciu światłem diamentu, żeby łucznicy mogli skosić gobliny, ale nie zdecydował się na to posunięcie, woląc zdecydowane natarcie. Ruszył sam, posuwając się cal za calem.
Zamknął dłonią usta goblinowi po lewej, a jego miecz przeszył płuca goblina z prawej. Pozwolił Burzy osunąć się wraz z martwym goblinem, chwycił pozostałe stworzenie za włosy wolną teraz prawą ręką, zsuwając lewą w dół, żeby złapać potwora za brodę. Zanim goblin zdołał krzyknąć, strażnik objął go ramionami, miotając nim z prawa na lewo, z lewa na prawo, a potem gwałtownie szarpiąc w przeciwną stronę.
Goblin nie miał nawet szansy, żeby pisnąć, jedynym dźwiękiem było trzaśnięcie kręgosłupa - równie dobrze mogłoby to być stąpnięcie na wyschłą gałązkę.
Strażnik wyciągnął Burzę i wszedł głębiej, bliżej osi, przyglądając się formacji wroga, wyglądającej tak właśnie, jak się spodziewał. Policzywszy wrogów tak dokładnie, jak mógł, powrócił cicho do czekającej grupy.
- Wokół są potwory - wyjaśnił. - Trójka powrie przy tej pochodni.
- Więc pokaż je nam i skończmy już z tą nocą - włączył się jakiś chętny do walki wojownik, a jego słowa zostały wielokrotnie powtórzone.
- To pułapka - wyjaśnił strażnik. - Więcej powrie i goblinów czeka w ciemnościach, a dwa olbrzymy czają się za drzewami.
- To co robimy? - spytał jeden z mężczyzn innym już tonem, bardziej zgaszonym.
Strażnik rozejrzał się po tych ludziach, a krzywy uśmieszek wypełzł na jego twarz. Sądzili, że tamci mieli przewagę liczebną - było to wyraźnie widoczne z ich min. Jednak Nocny Ptak, który walczył z bandami potworów przez całą drogę z Barbakanu, wiedział lepiej. - Najpierw zabijemy olbrzymy - wyjaśnił chłodno.
Belster i Tomas patrzyli i słuchali z odległego pagórka. Karczmarz pocierał nerwowo ręce raz po raz, starając się dojść, co się dzieje tam na dole. Czy powinien wycofać swoje siły? Czy powinien nacierać?
Czy mógłby? Plany wydawały się tak logiczne, kiedy je tworzono, tak łatwe do wykonania, a jeśli trzeba do cofnięcia. Jednakże tak naprawdę to walka nigdy nie przebiegała w ten sposób, zwłaszcza ciemną i powodującą zamęt nocą.
Obok niego Tomas Gingerwart toczył wewnętrzną walkę z równie ciężkim dylematem. Był twardym człowiekiem, zhardziałym od walki, a jednak pomimo całej swojej nienawiści do potworów, Tomas rozumiał, że wciągnięcie ich w otwarty konflikt było głupotą.
Jednak on także nie był w stanie zrozumieć jasno, co się dzieje. Od czasu do czasu słyszał krzyki - częściej był to głos potwora niż człowieka - i widział błyski światła. Jednakże kilka niespodziewanych wyładowań, jasnych i nagłych, przykuło mocniej uwagę Belstera, nie były to bowiem ognie pochodni. Belster rozpoznał je jako wyraźne uderzenia magicznej błyskawicy.
Problem tkwił w tym, że ani Belster, ani Tomas, nie mieli pojęcia, która strona rzucała tę magię. Ich mała grupa nie miała żadnych klejnotów i nie wiedziałaby, jak ich użyć, gdyby je miała, ale nie słyszano również, żeby powrie, gobliny i olbrzymy władały taką magią.
- Musimy się zdecydować i to szybko - zauważył Tomas, głosem przepełnionym frustracją.
- Jansen Bridges powinien wkrótce powrócić - odparł Belster. - Musimy się dowiedzieć, kto wypuścił tę magię.
- Nie widzieliśmy jej od dłuższego czasu - ciągnął Tomas. - Sprawa mogła rozwiązać się sama, magia się wyczerpała, a ten co nią władał, nie żyje.
- Ale kto to był?
- Najpewniej Roger Lockless - odparł Tomas. - Zawsze ma jakąś sztuczkę w zanadrzu.
Belster nie był tego taki pewny, chociaż myśl, że Roger ma w sobie trochę magii, nie była dla karczmarza niczym nowym. Legendy o Rogerze mogą być przesadzone, jednakże jego wyczyny były zaiste zdumiewające.
- Przywołaj ich z powrotem - postanowił wówczas Tomas. - Zapal sygnały i wyślij posłańców z wieściami. Walka dobiegła końca.
- Ale Jansen...
- Nie ma czasu na czekanie - przerwał mu stanowczo Tomas. - Przywołaj ich.
Belster wzruszył ramionami i nie mógł się tak naprawdę spierać, jednak zanim on lub Tomas zdołali dać sygnał do odwrotu, na pagórek zaczął wbiegać wielkimi susami mężczyzna.
- Nocny Ptak! - zawołał do nich. - Nocny Ptak i Avelyn Desbris!
Belster ruszył mu na spotkanie. - Jesteś pewien?
- Sam widziałem Nocnego Ptaka - odparł Jansen, dysząc i sapiąc, kiedy próbował złapać oddech. - To musiał być on, nikt inny bowiem nie mógł poruszać się z takim wdziękiem. Widziałem jak zabił goblina, och i to jak pięknie. Mieczem w lewo i w prawo. - Mówiąc to zamachał ramionami, naśladując ten ruch.
- O kim on mówi? - spytał Tomas, schodząc, aby się do nich przyłączyć.
- O strażniku - odparł Belster. - I Avelyn? - spytał Jansena. - Czy rozmawiałeś z Avelynem?
- To musiał być on - odparł Jansen. - Błysk błyskawicy, rozproszone powrie, powalone olbrzymy. Powrócili do nas!
- Zbyt dużo zakładasz - wtrącił pragmatyczny Tomas, a potem dodał do Belstera - Czy możemy mieć nadzieję, że spostrzeżenia tego człowieka są prawdziwe? A co, jeśli się myli...
- To i tak wydaje się, że znaleźliśmy sprzymierzeńców, potężnych sprzymierzeńców - odparł Belster. - Zapalmy jednak rzeczywiście pochodnie. Przegrupujmy się i zobaczmy, jak urośliśmy w siłę. - Belster z chęcią poprowadził ich spod pagórka, w duchu mając nadzieję, że jego stary towarzysz z Dundalis rzeczywiście powrócił, aby pomóc ich sprawie.
Mieli różne miny, jedni gorliwie kiwali głową, inni z wahaniem, a jeszcze inni spoglądali z powątpiewaniem na swych towarzyszy.
- Światło pochodni wyznacza oś pozycji obronnej powrie - wyjaśnił szybko Nocny Ptak. - Droga do niej będzie otwarta, jeśli będziemy wystarczająco cisi i przebiegli. Musimy uderzyć mocno i pewnie i być przygotowani na ataki naokoło nas.
- Oś? - powtórzył z powątpiewaniem jakiś mężczyzna.
- Środek obronnego pierścienia powrie - wyjaśnił strażnik. - Małe skupisko w środku szerszego kręgu.
- Jeśli tam zaatakujemy, w samym środku, to będziemy otoczeni - odparł mężczyzna, a wokół niego ozwało się kilka sceptycznych pomruków.
- Jeżeli uderzymy mocno w ich środek i zabijemy olbrzymy, reszta, a zwłaszcza gobliny, nie ośmieli się na nas napaść - odparował strażnik z pewnością siebie.
- Te pochodnie to nic tylko przynęta - sprzeczał się mężczyzna, podnosząc głos tak wysoko, że strażnik i kilku innych musieli dać mu znak, żeby się uciszył.
- Pochodnie mają rzeczywiście znęcić nieprzyjaciela - przyznał Nocny Ptak. - Ale ci wrogowie mają zostać rozpoznani i wciągnięci w walkę na skraju pierścienia. Jeśli ruszymy nie zwlekając dłużej, otworzy się przed nami droga aż do samej osi; nasi wrogowie nie będą się spodziewać tak silnego ataku.
Mężczyzna znowu zaczął się kłócić, ale rosło zaufanie do strażnika, więc uciszyli go, zanim jeszcze udało mu się zacząć.
- Ruszajcie cicho, w szeregu po trzech - wyjaśnił Nocny Ptak. - A potem uformujemy zwarty krąg wokół osi i zabijemy ich, zanim przybędą jakiekolwiek posiłki.
Wciąż jednak wielu pozostałych wymieniało wątpiące spojrzenia.
- Walczę z powrie od wielu miesięcy i zapewniam, że to jest taktyka powrie - wyjaśnił Nocny Ptak.
Jego ton, pełen całkowitego przekonania, pokrzepił znajdujących się najbliżej, a oni z kolei odwrócili się, aby skinąć głowami ludziom z tyłu.
Grupa wyruszyła natychmiast, a Nocny Ptak prowadził wysforowawszy się daleko do przodu. Wrócił na miejsce, gdzie zabił dwa gobliny, i odetchnął z ulgą zobaczywszy ciała tak, jak je zostawił, i stwierdziwszy, że w okolicy nie było nowych śladów. Siły wroga nie były liczne i domyślił się, że niewiele było szprych tego obronnego koła, kiedy bowiem szukał z lewa i z prawa, wykorzystując światło pochodni powrie do wskazywania kierunku, nie zobaczył innych potworów.
Nocny Ptak poprowadził swoje siły na wprost, a potem kazał rozsypać się w wachlarz, zaledwie trzydzieści stóp od powrie - i olbrzymów, jak zdał sobie sprawę, bowiem dwa behemoty wciąż były w tym samym miejscu, a ich wysokie postacie przyciśnięte były mocno z tyłu dębu, wykorzystując jego grubość do skrycia się przed odsłaniającym światłem.
Strażnik poruszał się cicho. Przeszedł wzdłuż szeregu ludzi, dając znaki, żeby byli w gotowości, i zacisnął mocno diament w dłoni. Dalej po lewej od trójki goblinów znalazł niską, grubą gałąź. Wspiął się na nią powoli, opuszczając swój ciężar tak, żeby nie zaszeleściła, a potem ruszył ostrożnie po masywnym drewnie, zbliżając się coraz bardziej do pnia.
Zbliżając się coraz bardziej do olbrzymów.
Nocny Ptak skupił się na kamieniu, gromadząc jego energię, jednak nie wypuszczając jej jeszcze.
Gromadząc, gromadząc - cała dłoń mrowiła magią kamienia, zaczynając się wydostawać.
Nocny Ptak pobiegł po gałęzi; na ten dźwięk powrie spojrzały ku górze.
A potem, tak jak i olbrzymy, odwróciły wzrok, oślepione nagłym wybuchem blasku, jaskrawym, białym światłem, jaśniejszym niż sam dzień.
Nocny Ptak przemknął nad oszołomionymi powrie i natarł na najbliższego olbrzyma, którego głowa znajdowała się na równi z jego. Wiedział, że nie udałoby mu się wykonać wielu zamachów, złapał więc Burzę obiema rękami i ruszył biegiem, zatrzymując się gwałtownie i ogniskując każdą uncję pędu i siły w jedno skierowane ku dołowi cięcie.
Klinga, rysując linię białego światła, ledwie dostrzegalną w jaskrawym blasku diamentu, cięła olbrzyma przez czoło, rozszczepiając kość i wdzierając się w mózg, a behemot z wyciem chwycił się za głowę i przewrócił się do tyłu.
Nadbiegł drugi olbrzym i spadł na niego grad żądlących strzał.
Nocny Ptak zmienił kierunek, wdrapując się z powrotem na drzewo.
Powrie i gobliny krzyknęły i rozbiegły się w popłochu po okolicy; łucznicy musieli przenosić deszcz strzał na zbliżające się cele.
Pozostały behemot nic sobie nie robiąc z pierwszej salwy, chwycił mocno drzewo, zamierzając wyrwać je z ziemi, zamierzając grzmotnąć nim strażnika, tego nędznego szczura, który dopiero co zadał śmiertelną ranę jego bratu. Spojrzał w górę, rycząc z bólu i wściekłości, a potem zamilkł, widząc spoglądającego nań strażnika i strzałę osadzoną na jego dziwnie wyglądającym łuku.
Nocny Ptak naciągnął Skrzydło Jastrzębia na całą długość. Skręcone jak postronki, wspaniale napięte mięśnie, ramiona zwarte z łukiem, nogi obejmujące gałąź i pień. Wytrzymał w tej pozycji, dopóki olbrzym nie ustawił się dokładnie pod nim i nie spojrzał w górę.
Wtedy wypuścił strzałę, która zagłębiła się w twarzy potwora, wnikając głęboko, głęboko, aż znikła.
Rozłożone ramiona olbrzyma młóciły szaleńczo powietrze, a potem osunął się na kolana, padając tuż obok swego brata, umierając, kiedy jego brat wciąż skręcał się na ziemi.
Nocny Ptak nie przyglądał się temu, zbyt zajęty wspinaczką, zdając sobie sprawę, że znajdując się tak nisko, narażony jest na atak. A potem z położonej wyżej gałęzi przyglądał się walce i uważnie dobierał cele, zdejmując dwójkę potworów zbyt dobrze ukrytych, aby znajdujący się na ziemi towarzysze mogli je zauważyć.
- Kryć się! - zawołał strażnik i chwilę później zgasił światło diamentu, zatapiając okolicę w czerni, z wyjątkiem jednej leżącej na ziemi i dogorywającej pochodni.
Nocny Ptak przymknął oczy, a potem otworzył je powoli, pozwalając im przyzwyczaić się do nowego światła, pozwalając kociemu oku przejąć kontrolę raz jeszcze. Uświadomił sobie natychmiast, że dalecy byli od pokonania potworów, bowiem kilka band zgrupowało się razem i nacierało uparcie, głównie z południa. Musiał podjąć decyzję i to szybko. Zniknął element zaskoczenia, a wróg wciąż miał przewagę liczebną nad jego trzydziestoosobowym oddziałem.
- Ruszajcie na północ - zawołał na dół, tak cicho jak to było możliwe. - Trzymajcie się razem za wszelką cenę. Dołączę do was, jak tylko będę mógł.
Kiedy jego żołnierze prześliznęli się w zarośla, strażnik znowu przeniósł uwagę na południe, na liczne grupy potworów, zamierzając znaleźć jakiś sposób, żeby je zniechęcić, może porywając w pościg długą i okrężną drogą na południe.
Potem jednak spojrzał poza szeregi potworów i zobaczył postać kobiety na koniu otoczoną niebieskim blaskiem.
- Biegnijcie naprzód! - zawołał strażnik do ludzi. - Biegnijcie, jakby od tego zależało wasze życie! - I Nocny Ptak zaczął się wspinać jak szalony na drzewo, nie obawiając się kusz powrie.
Ufając, iż dzięki swym zmysłom Symfonia przeprowadzi ich przez tę gęstwinę, Pony popędziła konia do przodu. Minęła dwójkę zaskoczonych powrie - które zawyły i rzuciły się w pościg - i wzmocniła osłonę z serpentynu.
Były wszędzie wkoło niej, nacierając, krzycząc w dzikiej radości.
A potem wszystkie płonęły, tak jak i drzewa.
Wykorzystując światło, Pony jechała przez pożogę, starając się utrzymać na miejscu ochronną osłonę. Mrugnęła ze zdumienia, kiedy zbliżyła się do wielkiego dębu na samym skraju ognia, bowiem dalej z boku, zeskakując gorączkowo z gałęzi na gałąź, nadchodził Nocny Ptak.
Pony podprowadziła Symfonię pod najniższą gałąź, a strażnik zeskoczył na ziemię tuż przed nią, od razu przetaczając się, aby zdusić kilka przypadkowych płomieni. Stanął na nogi i odsunął się od drzewa. - Mogłaś mnie ostrzec! - zbeształ ją, a z jego skórzanej tuniki unosiły się smużki dymu.
- Noc jest ciepła - zauważyła Pony ze śmiechem. Poprowadziła Symfonię ku niemu, pochylając się na bok i podając mu rękę. Chwycił jej dłoń, zapadając w ochronną zasłonę, jak tylko ich palce się dotknęły. Wdrapał się za nią i pokłusowali, pewni, że nigdzie w pobliżu nie było ścigających ich potworów.
- Musisz bardziej uważać, gdzie wybuchasz - łajał ją strażnik.
- Powinieneś bardziej uważać, gdzie się ukrywasz - odparowała Pony.
- Istnieją inne możliwości niż kamienie - dowodził strażnik.
- Zatem naucz mnie bi`nelle dasada - rzekła bez wahania kobieta.
Strażnik dał sobie spokój, wiedząc zbyt dobrze, że przy Pony nigdy nie będzie miał ostatniego słowa.


Dodano: 2006-10-19 16:51:31
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS