NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

McGuire, Seanan - "Pod cukrowym niebem / W nieobecnym śnie"

Weeks, Brent - "Na krawędzi cienia" (wyd. 2024)

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Salvatore, R. A. - "Duch Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2000
ISBN: 83-87376-65-5
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 2



Salvatore, R. A. - "Duch Demona" #9

ROZDZIAŁ 9 - SPOTKANIE STARYCH PRZYJACIÓŁ

- A więc to prawda - zawołał korpulentny mężczyzna, widząc Elbryana i Pony wchodzących do obozu wraz z powracającymi łucznikami.
- Belster, mój stary przyjacielu - odparł strażnik. - Jak miło widzieć, że dobrze ci się powodzi.
- Naprawdę dobrze - oświadczył Belster. - Chociaż ostatnio trochę krucho z jedzeniem. - Mówiąc to, poklepał się po swym wydatnym brzuchu. - Jestem pewien, że zajmiesz się tym.
Zarówno Pony, jak i Elbryan zaśmiali się słysząc taką uwagę - Belster O`Comely zawsze miał swoją hierarchię priorytetów!
- A gdzie jest mój drugi przyjaciel? - spytał Belster. - Ten, który dorównuje mi apetytem?
Twarz Elbryana się zachmurzyła. Zwrócił się do Pony, która była jeszcze bardziej zasmucona.
- Ale meldunki z lasu mówiły o wielkiej magii kamieni - stwierdził Belster. - O magii, jaką mógł rzucać jedynie Szalony Mnich. Nie mówcie mi, że zginął właśnie tej nocy! Och, co za nieszczęście!
- Avelyn pożegnał się z życiem - odparł ponuro Elbryan. - Jednak nie tej nocy. Zginął w Aidzie, kiedy zniszczył demona daktyla.
- Ale meldunki z lasu... - wyjąkał Belster, jakby starał się skierować logikę przeciwko słowom strażnika.
- Meldunki z walki były prawdziwie, lecz mówiły o Pony - wyjaśnił Elbryan, otaczając ramieniem kobietę. - To ona wykorzystała wielką potęgę kamieni. - Odwrócił się do swej ukochanej i podniósł drugą rękę, aby pogłaskać ją po złotej grzywie. - Avelyn dobrze ją wyuczył.
- Na to wygląda - stwierdził Belster.
Strażnik odsunął się od kobiety i przyjął zdecydowaną postawę, wpatrując się w Belstera. - Pony jest gotowa podjąć zadanie tam, gdzie Avelyn je skończył - oświadczył. - We wnętrzu buchającej dymem Aidy Avelyn zniszczył demona daktyla i zawrócił falę tej wojny, niszcząc siłę wiążącą naszych wrogów. Teraz do nas należy zakończenie tego zadania, oczyszczenie naszych ziem z tych plugawych stworzeń.
Wszystkim naokoło wydawało się, jakby strażnik urósł nieco, a Belster O`Comely uśmiechnął się ze zrozumieniem. Był to urok Elbryana, tajemnicza aura Nocnego Ptaka. Belster wiedział, że strażnik zainspiruje ich wszystkich do wspięcia się na nowe wyżyny walki, poprowadzi ich jako jedną, ukierunkowaną i skupioną siłę, uderzając mocno w każdy słaby punkt w szeregach wroga. Mimo wieści dotyczących Avelyna, mimo rosnących obaw o zaginionego Rogera Locklessa, Belsterowi wydawało się, że tej nocy świat nabrał nieco jaśniejszych barw.
Żniwo zwycięstwa okazało się imponujące. Las usiany był ciałami martwych goblinów i powrie oraz kilku olbrzymów. Sześciu mężczyzn zostało rannych, jeden ciężko, a trzech zaginęło i sądzono, że nie żyją. Ci, którzy przynieśli najciężej rannego mężczyznę, nie spodziewali się, aby przeżył noc - tak naprawdę to przynieśli go tylko po to, żeby mógł pożegnać się z rodziną i zostać porządnie pochowany.
Pony poszła do niego z hematytem, pracując niestrudzenie godzina za godziną, poświęcając każdą uncję własnej energii.
- Uratuje go - oznajmił Elbryanowi Belster wkrótce potem, kiedy on i Tomas Gingerwart znaleźli strażnika zajmującego się Symfonią, wycierającego konia i czyszczącego mu kopyta. - Uratuje - powtarzał na okrągło dawny karczmarz, wyraźnie starając się przekonać sam siebie.
- Dobry człowiek z tego Shamusa Tuckera - dodał Tomas. - Nie zasługuje na taki los.
Elbryan zauważył, że przez cały czas, kiedy Tomas mówił, patrzył wprost na niego, niemal oskarżycielsko. Elbryanowi wydawało się, iż Tomas traktował postępowanie Pony z rannym mężczyzną jak jakiś test.
- Pony zrobi wszystko co się da - stwierdził po prostu strażnik. - Jest silna w posługiwaniu się kamieniami, prawie tak silna jak Avelyn, ale obawiam się, że zużyła większość swej energii w walce i niewiele jej zostało do przekazania Shamusowi Tuckerowi. Kiedy skończę z Symfonią, pójdę do niej sprawdzić, czy na coś się przydam.
- Najpierw zajmujesz się koniem? - Nie można było nie zauważyć otwartego oskarżenia w głosie Tomasa Gingerwarta.
- Robię to, co poleciła mi Pony - odparł spokojnie strażnik. - Chciała rozpocząć proces uzdrawiania sama, bowiem w tej samotności odnajdzie głębszy poziom koncentracji, a tym samym bardziej intymną więź z rannym mężczyzną. Ufam jej sądowi i ty też powinieneś.
Tomas przechylił głowę, przyglądając się mężczyźnie i skinął nią lekko, bez przekonania.
Belster odchrząknął nerwowo i szturchnął swego upartego towarzysza. - Nie sądź, że jesteśmy niewdzięczni - zaczął przepraszać Elbryana.
Śmiech strażnika przerwał mu gwałtownie i Belster zarumienił się zaskoczony. Spojrzał na wyraźnie rozgniewanego Tomasa, uważającego, że jest obiektem kpin.
- Jak długo już tak żyjemy? - spytał Elbryan Belstera. - Ile miesięcy spędziliśmy w lesie, walcząc i uciekając?
- Zbyt wiele - odparł Belster.
- To prawda - powiedział strażnik. - I przez ten czas zrozumiałem wiele. Wiem, czemu jesteś nieufny, panie Gingerwart - rzekł bez ogródek, odwracając się od Symfonii, aby stanąć przodem do mężczyzny. - Zanim przybyliśmy ja i Pony, byłeś jednym z niekwestionowanych przywódców tej grupy.
- Czy insynuujesz, że nie dostrzegam większego dobra? - spytał Tomas. - Czy sądzisz, że przedłożyłbym moje własne pragnienie władzy nad...
- Mówię prawdę - przerwał mu Elbryan. - To wszystko.
Tomasowi niemalże odebrało mowę na to stwierdzenie.
- Obawiasz się teraz i powinieneś - ciągnął dalej strażnik, odwracając się do konia. - Za każdym razem, kiedy ktoś na takim stanowisku jak ty, niosącym wielką odpowiedzialność, wyczuwa zmianę, nawet zmianę na dobre, powinien być ostrożny. Stawka jest zbyt wysoka.
Belster ukrył uśmiech, przyglądając się zmianie, jaka zaszła w Tomasie. Prostota rozumowania strażnika, szczerość i bezceremonialność były naprawdę rozbrajające. Zdenerwowanie Tomasa osiągnęło już swój punkt szczytowy i mężczyzna wyraźnie się odprężył.
- Zrozum jednak - ciągnął Elbryan - że ja i Pony nie jesteśmy twoimi wrogami ani nawet rywalami. Pomożemy tam, gdzie możemy, tak jak pomogliśmy pozbyć się samego demona. Naszym celem, tak jak i waszym, jest teraz oczyszczenie ziemi ze służalców daktyla.
Tomas skinął głową, wydając się być nieco ułagodzony, choć trochę skonfundowany.
- Czy mężczyzna wyżyje? - spytał Belster.
- Pony miała taką nadzieję - odparł strażnik. - Posługując się hematytem czyni cuda.
- Miejmy nadzieję - dodał Tomas ze szczerością.
Wkrótce potem strażnik skończył zajmować się Symfonią, i odszukał Pony i rannego mężczyznę. Znalazł ich pod zadaszeniem, mężczyzna spał wygodnie, oddychając miarowo i mocno. Pony spała również, leżąc wyciągnięta na mężczyźnie, z ręką wciąż ściskającą mocno kamień duszy. Elbryan pomyślał o wzięciu hematytu, żeby samemu pouzdrawiać trochę Shamusa Tuckera, ale zmienił zdanie, uważając, iż sen może być najlepszym lekarstwem.
Strażnik poruszył lekko Pony, starając się ułożyć ją wygodniej, a potem zostawił ich. Wrócił do Symfonii, zamierzając zrobić sobie tam legowisko i z ulgą zobaczył, że Belli’ mar Juraviel czeka na niego.
- Poprowadziłem małą grupę z powrotem do Caer Tinella - wyjaśnił elf posępnie. - Zastałem tam setkę powrie, podobną liczbę goblinów i jeszcze kilka olbrzymów gotowych przyłączyć się do pościgu.
- Więcej olbrzymów? - powtórzył z niedowierzaniem strażnik, zwykle bowiem behemoty nie zbierały się więcej niż po kilka. Potencjał zniszczeń, jaki niosła ze sobą taka siła, zaparł Elbryanowi dech. - Czy sądzisz, że zamierzają pomaszerować na Palmaris? - spytał.
Juraviel potrząsnął głową. - Bardziej prawdopodobne, że wykorzystują osady jako kolejne etapy do mniejszych wycieczek - stwierdził. - Powinniśmy jednak uważnie obserwować Caer Tinella. Przywódcą jest tam powrie cieszący się wyraźnie wielką sławą; nawet olbrzymy mu się kłaniają i cały czas, jaki spędziłem ukrywając się w cieniu wioski, nie słyszałem choć jednego słowa skierowanego przeciwko niemu, nawet kiedy nadeszły meldunki o klęsce w lesie.
- Zatem nie dopiekliśmy im tak mocno - stwierdził strażnik.
- Dopiekliśmy im - odparł Juraviel - i to mogło ich jeszcze bardziej rozgniewać. Powinniśmy obserwować południe i to dobrze. Jestem pewien, że następne siły, które nadejdą w poszukiwaniu naszych przyjaciół, będą ogromne.
Elbryan instynktownie spojrzał na południe, jakby oczekując hordy potworów przedzierających się przez drzewa.
- Jest jeszcze inna kwestia - ciągnął dalej Juraviel - dotycząca pewnego więźnia pojmanego przez powrie.
- Wiem, że powrie mają licznych więźniów w wielu osadach - odparł Elbryan.
- Ten jeden może być szczególny - wyjaśnił Juraviel. - Zna twoich przyjaciół w lesie; tak naprawdę, to cieszy się wśród nich dużym szacunkiem, podobnie jak ty wśród ludzi z Dundalis i innych osad Leśnej Krainy.

Belster O`Comely, osłonięty przez gęste gałęzie sosny na skraju polanki, z zaciekawieniem przyglądał się strażnikowi. Znajdujący się obok niego Tomas był bardziej ożywiony i jedynie ciągłe poszturchiwanie korpulentnego karczmarza zapobiegło wykryciu ich obu.
Elbryan mówił, jak się wydawało, do siebie, choć Belster podejrzewał, iż zna tego przyczynę. Strażnik patrzył na drzewo, na pustą gałąź, prowadząc rozmowę, choć nie udało im się rozróżnić słow.
- Twój przyjaciel jest trochę pomylony? - wyszeptał Tomas Belsterowi do ucha.
Belster rezolutnie potrząsnął głową. - Cały świat powinien być tak zwariowany jak on - odparł.
Zbyt głośno.
Elbryan odwrócił się i przechylił głowę, a Belster, wiedząc, że gra skończona, wyprowadził Tomasa zza sosny. - Ach, Elbryanie - powiedział korpulentny mężczyzna. - Tu jesteś. Wszędzie cię szukaliśmy.
- Nie tak trudno mnie znaleźć - odparł strażnik spokojnie, choć podejrzliwie. - Poszedłem do Pony - wasz przyjaciel odpoczywa i wydaje się, że przeżyje - a potem wróciłem tutaj, do Symfonii.
- Do Symfonii i ... - rzekł zachęcająco Belster, wskazując na drzewo.
Strażnik stał spokojnie i nie odpowiedział. Nie był pewien, jak Tomas zareaguje na Juraviela, choć Belster widział już elfa i kilka innych Touel`alfar, kiedy walczył z Elbryanem na północy.
- Ejże - ciągnął Belster - znam dobrze Elbryana i nie sądzę, aby stał samotnie i rozmawiał sam ze sobą.
Powinieneś posiedzieć ze mną w Wyroczni, pomyślał strażnik i zaśmiał się lekko.
- Przyprowadziłeś przyjaciela, chyba że się mylę - powiedział Belster. - Przyjaciela, którego szczególne zdolności dobrze wróżą mnie i moim towarzyszom.
Elbryan skinął na obu mężczyzn, aby dołączyli do niego przy drzewie, a Belli`mar Juraviel, rozpoznając ten znak, zeskoczył z gałęzi, wykorzystując swe niemalże przezroczyste skrzydła, aby sfrunąć lądując miękko obok swego przyjaciela strażnika.
Tomas Gingerwart o mało co nie wyskoczył z butów. - Co to jest na wszystkie dziwy świata? - ryknął.
- To jest elf - wyjaśnił spokojnie Belster.
- Touel`alfar - dodał Elbryan.
- Belli`mar Juraviel, do usług - powiedział elf, kłaniając się nisko Tomasowi.
Wielki mężczyzna tylko skinął z głupią miną, potrząsając głową i poruszając ustami.
- Ejże - rzekł Belster. - Opowiedziałem wam o elfach, które walczyły z nami w Dundalis. Opowiedziałem wam o karawanie z katapultami, przy której brat Avelyn niemalże wysadził się w powietrze, i o elfach, które raziły wrogów spomiędzy drzew.
- Ja... ja... nie spodziewałem się... - wyjąkał Tomas.
Elbryan spojrzał na Juraviela, która zdawał się niemalże znudzony tą typową reakcją.
Tomas westchnął głęboko i udało mu się trochę uspokoić.
- Juraviel był w Caer Tinella - zaczął wyjaśniać Elbryan.
- Poprosiłbym go o to, gdyby sam tego nie zrobił - przerwał zdenerwowany Belster. - Boimy się o los jednego z naszych, zwanego Rogerem Locklessem. Poszedł do osady tego wieczora, a wkrótce potem potwory wyszły nas szukać.
- Albo ich marsz ku naszym pozycjom zaczął się w ramach szukania jego, albo wygląda na to, że już go mają - dodał Tomas.
- To drugie - poinformował ich Elbryan. - Juraviel widział waszego Rogera Locklessa.
- Żywego? - spytali razem mężczyźni, a ich ton zdradzał prawdziwą troskę.
- Całkiem żywego - odparł elf. - Poranionego, ale nie za mocno. Nie mogłem się zbliżyć; powrie trzymają go pod silną i czujną strażą.
- Roger był im cierniem, odkąd się pojawiły - wyjaśnił Tomas.
Wówczas Belster przytoczył liczne opowieści o przygodach Rogera, o złodziejstwie, zostawianych przez niego psikusach, zwyczaju spychania winy za jego nocne najścia na gobliny i uwolnienie pani Kelso.
- Będziesz musiał wskoczyć w bardzo duże buty, Nocny Ptaku - rzekł Tomas Gingerwart posępnie - jeśli zechcesz zastąpić Rogera Locklessa.
- Zastąpić go? - zaoponował strażnik. - Mówisz, jakby już nie żył.
- Jest w szponach Kos-kosio Begulne, to tak jakby już nie żył - odparł Tomas.
Elbryan spojrzał na Juraviela i obydwaj wymienili krzywe uśmieszki. - Zobaczymy - powiedział strażnik.
Belster prawie że podskoczył z radości, a jego nadzieje urosły.

Elbryan zdziwił się, kiedy zastał Pony na nogach. Czekała na niego, kiedy wstał następnego ranka, gdy niebo na wschodzie dopiero zaczynało jaśnieć zapowiedzią świtu.
- Spodziewałem się, że prześpisz cały dzień po wysiłku, jakiego wymagało posłużenie się kamieniami - powiedział strażnik.
- Zrobiłabym tak, gdyby nie był to tak ważny dzień - odparła Pony.
Elbryan miał zdziwioną minę, ale tylko przez chwilę, bo zauważył postawę Pony i przypasany na biodrze miecz. - Chcesz uczyć się tańca miecza - domyślił się.
- Zgodziłeś się - powiedziała Pony.
Brak entuzjazmu strażnika był wyraźnie widoczny. - Jest tyle spraw, którymi trzeba się zająć - wyjaśnił. - Roger Lockless, ważna postać dla tych ludzi, jest więziony w Caer Tinella, musimy też zrobić przegląd grupy i zobaczyć, kto jest zdolny do walki, a kto nie.
- Nie zamierzasz zatem wykonywać swego tańca miecza dzisiejszego ranka? - spytała Pony, a strażnik wiedział, że został schwytany w pułapkę jej logiki.
- Gdzie jest Juraviel?
- Nie było go, kiedy się obudziłam - odparła Pony. - Ale czyż nie znika każdego ranka?
- Najpewniej, aby odtańczyć swój własny taniec miecza - powiedział strażnik. - I żeby zbadać okolicę. Wiele Touel`alfar woli porę tuż przed świtem.
- Tak jak i ja - powiedziała Pony. - Doskonały moment na bi`nelle dasada.
Elbryan nie potrafił oprzeć się jej uporczywym prośbom. - Chodź ze mną - powiedział. - Znajdźmy miejsce, gdzie będziemy mogli zacząć.
Poprowadził ją ciemnym lasem do małego zagłębienia z płaskim terenem pozbawionym większych zarośli.
- Widziałem, jak walczysz - wyjaśnił. - Nie miałem jednak nigdy okazji ani powodu, aby przyjrzeć się twemu stylowi walki. Kilka prostych natarć i parad powinno wystarczyć. - Skinął na nią, aby weszła na polankę i je zademonstrowała.
Pony przyjrzała mu się ze zdziwieniem. - Czy powinniśmy zdjąć ubrania? - spytała nieśmiało.
Elbryan westchnął z frustracją. - Zamierzasz się ze mną droczyć? - spytał bezradnie.
- Droczyć? - odparła Pony zbyt niewinnie. - Widziałam cię w tańcu miecza i...
- Przyszliśmy tu, żeby się uczyć czy bawić? - rzekł strażnik stanowczo.
- Nie droczyłam się - odcięła się Pony głosem równie zdecydowanym. - Chcę tylko utrzymać twoje zainteresowanie, kiedy ta wojna tak się wlecze tygodniami. - Weszła wówczas na polankę i dobyła miecza, przypadając w niskim przysiadzie.
Jednak w tym momencie została złapana za ramię i odwrócona. Zobaczyła Elbryana z całkowicie poważną miną, patrzącego jej w oczy. - Powstrzymywanie się nie było moim wyborem - powiedział cicho. - Ani twoim. Była to decyzja wymuszona przez warunki, decyzja, którą znoszę, ale którą się nie cieszę. Wcale. Nie musisz się martwić podtrzymywaniem mojego zainteresowania. Całe moje serce jest twoje i tylko twoje. - Pochylił się ku niej i pocałował ją lekko, nie pozwolił jednak, aby pocałunek przerodził się w coś głębszego i bardziej namiętnego.
- Znajdzie się czas dla nas - obiecała Pony i przerwała uścisk. - Czas i miejsce dla ciebie i dla mnie, kiedy nie będziemy musieli działać dla poprawy świata. Czas, kiedy będziesz mógł być Elbryanem Wyndonem, a nie Nocnym Ptakiem, kiedy nasza miłość będzie mogła bezpiecznie przynieść nam dzieci.
Nie ruszali się przez dłuższą chwilę, wpatrując się w siebie, a obydwoje czerpali wielką przyjemność z samej tylko obecności tego drugiego. Wreszcie na wschodzie ukazał się rąbek wschodzącego słońca i przerwał ten trans.
- Pokaż mi - poprosił ją strażnik, odsuwając się.
Pony znowu przykucnęła, spędziła dłuższą chwilę uspokajając się, przygotowując umysł, a potem wykonała serię natarć i parad, a jej miecz po mistrzowsku śmigał w powietrzu. Spędziła całe lata w armii króla, udoskonalając te manewry, a jej sposób posługiwania się mieczem był naprawdę widowiskowy.
Był jednak typowy, jak wiedział Elbryan, tak charakterystyczny dla stylu walki rozpowszechnionego w tej krainie, stylu naśladowanego przez gobliny i powrie. Biodra Pony obracały się raz po raz, kiedy przemieszczała swój ciężar podążając za każdym cięciem, posuwając się do przodu, a potem lecąc do tyłu przy obronie.
Kiedy skończyła i odwróciła się, twarz miała czerwoną z wysiłku i uśmiech pełen dumy.
Elbryan podszedł do niej z tyłu i dobył Burzy. - Uderz w tę gałąź - poprosił, wskazując konar zwisający nisko w odległości trzech stóp.
Pony znieruchomiała, a potem ruszyła do przodu, raz, dwa, miecz powędrował w górę i do tyłu, a potem wystrzelił w przód.
Zatrzymała się w połowie zamachu, kiedy Burza przeleciała koło niej, zagłębiając się mocno w konar. Zrobiłaaniec miecza wydawał jej się w jakiś sposób podobny do szkolenia w posługiwaniu się magicznymi kamieniami, wydawał się darem, możliwością dojrzewania, zbliżającą ją do własnego potencjału, przybliżającą ją do Boga.


Dodano: 2006-10-19 16:39:02
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS