NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

Weeks, Brent - "Poza cieniem" (wyd. 2024)

Ukazały się

King, Stephen - "Billy Summers"


 Larson, B.V. - "Świat Lodu"

 Brown, Pierce - "Czerwony świt" (wyd. 2024)

 Kade, Kel - "Los pokonanych"

 Scott, Cavan - "Wielka Republika. Nawałnica"

 Masterton, Graham - "Drapieżcy" (2024)

 He, Joan - "Uderz w struny"

 Rowling, Joanne K. - "Harry Potter i Zakon Feniksa" (2024, Gryffindor)

Linki

antologia - "Burza nad Rath"
Wydawnictwo: ISA
Data wydania: 2000
ISBN: 83-87376-56-6
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 320
seria: Magic: The Gathering



antologia - "Burza nad Rath" #4

"Opowieść Tahngartha" - Hannovi Braddock

W korytarzach, w których się urodziłem - w labiryntach Talruum - kapłanki zapalały świece dla bogiń i boginek. W moim domu, przed drzwiami przystrojonymi czerwonymi, zielonymi i niebieskimi paciorkami, płonęły dwie latarnie. Jedna dla Kindei, bogini nauki, a druga dla Torahna, boga sądu. Kiedy byłem jeszcze tak młody, że o rogach mogłem tylko marzyć, matka powiedziała mi tak - Tahn, codziennie widzisz płonące przed naszym domem dwie lampy. Zwróć swe serce ku lampie Kindei, synu, ku nauce. Odwróć się od Torahna. Pozostaw sprawiedliwość bogom, którzy widzą więcej niż my.
Próbowała zawrócić mnie z drogi mojego klanu. Ale urodziłem się w klanie Trzech Paciorków. Ona również. Sprawiedliwość znaczyła dla niej, dla mnie i dla całego naszego klanu więcej niż pokój w Talruum. W korytarzach rozpoczęła się rebelia. Wojna.
To nie jest historia, którą chcę opowiedzieć. Pragnę jedynie wyjaśnić, że płomienie sprawiedliwości płonęły we mnie jasno i właśnie dlatego jako jedyny z całej załogi Weatherlight nie chciałem, by Gerrard powracał na statek.
Stałem i patrzyłem na niego, kiedy płynęliśmy ponad mgłami lasów Llanowar. Trudno jest ocenić wiek ludzi, ale wiem, że ich brody wyrastają później niż rogi minotaurów, a Gerrard miał brodę już wtedy, kiedy po raz pierwszy przyłączył się do załogi. Nie był wtedy zatem dzieckiem, nie jest nim również teraz. Nie mógł tłumaczyć się młodością. Władał dobrze mieczem, miał także dobrą rękę i oko do rzucania nożami, które nosił przy sobie. Miał osiągnięcia płynące z ćwiczeń, z lat.
Ale nie zdążył jeszcze zmądrzeć.
- Szlag niech trafi te chmury - powiedział, łapiąc za reling swoimi dziwnymi, ludzkimi dłońmi. (Dlaczego dłonie Hanny i Orim nie wydawały mi się dziwne? Też były ludzkie. Mimo to je lubiłem.) Zmarszczył czoło, jakby miał przez to wyraźniej zobaczyć ziemię. Wiszące nisko mgły pozwalały ujrzeć tylko teren bezpośrednio pod nami. - Musi gdzieś tu być miejsce do lądowania.
- Tracimy czas - powiedziałem. Nie mówiłem zbyt dobrze w jego języku, starałem się więc używać krótkich i prostych zdań. Może przez to uważał mnie za prostaka. - Sisay nas potrzebuje.
- Najpierw potrzebna jest nam Mirri. Myślałem, że już to wyjaśniłem.
- Odeszła od nas - powiedziałem. - Tak jak ty.
Odwrócił się, by na mnie spojrzeć.
- Ja wróciłem - odrzekł, jakby to jedno zdanie miało odegnać wszelkie moje wątpliwości.
- Nie potrzebujemy jej.
- Jeszcze raz, Tahngarth - powiedział, jakby wyjaśniał coś dziecku. - Kapitan Sisay została uwięziona w Rath. Nie wiemy, jak się tam dostać. Prawdopodobnie nie znajdziemy tego miejsca, dopóki kryształ Thran statku nie zostanie do niego dostrojony. Nie dysponuję wystarczająco potężną magią. Mirri zawsze była lepsza w magii niż ja i...
- Tak jak każdy bagienny czarownik. Tak jak każdy kuchenny mag.
Zacisnął na chwilę szczęki, a potem się roześmiał.
- Masz rację - powiedział. Postukał noże, które miał przewieszone przez pierś. - Zawsze byłem mistrzem ostrza.
Wskazałem za burtę.
- Tam - odwróciłem się i krzyknąłem. - Hanna! Piętnaście stopni na sterburtę! - Dała mi znak, że mnie słyszała. Żagle Weatherlight rozpościerały się na boki od śródokręcia, a kiedy Hanna zaczęła skręcać, zatrzepotały.
Niektórzy mówią, że Weatherlight wygląda jak latająca ryba. Nigdy nie widziałem latającej ryby. Powiedziałbym natomiast, że nasz statek wygląda jak goblinia strzałka do rzucania ze skrzydłami nietoperza po bokach.
- Mała naprzód! - zawołałem.
- Tahngarth...
- Co? - spojrzałem na niego.
Bez wątpienia chciał mi przypomnieć, że teraz on kierował Weatherlight. Ale powstrzymał się.
Silnik pomrukiwał cicho. Teraz jego dźwięk był ledwo słyszalny. Mgła zaczęła się pod nami rozstępować, kiedy zbliżyliśmy się do polanki.
- Hanna, sprowadź nas na dół! - rozkazał.
- Powoli! - krzyknąłem. Spojrzał na mnie groźnie, a ja powiedziałem - Kapitan Sisay okrążyłaby najpierw polankę. - I rzeczywiście, Hanna zaczynała już wprowadzać statek w szeroki łuk. Skraj łąki nadal był pogrążony we mgle, ale w pobliżu drzew zauważyłem dziwny cień. Wskazałem go.
- Czy to kopiec pogrzebowy? - zastanawiał się Gerrard, kiedy się zbliżyliśmy.
Wyglądało to jak góra ziemi, uformowana na kształt człowieka leżącego na brzuchu, z okrągłym tyłem głowy, kręgosłupem zarysowanym na masywnych plecach i potężnymi łukami pośladków. Mgła zakrywała nogi, ale za nimi w niebo sterczały pięty.
Nagle wydało mi się, że ramiona uniosły się nieco, a potem znowu opadły, ale uznałem, że to tylko złudzenie spowodowane przez mgłę.
Zbliżaliśmy się do głowy. Teraz zobaczyłem odzianego w zieleń jeźdźca zbliżającego się do kopca.
- Elf z Llanowar - powiedział Gerrard. - To tak, jakbyśmy znaleźli Mirri. Czy wspominałem wam...
- Patrz - powiedziałem, wskazując na kopiec. Wydawało mi się, że znowu się poruszył.
- Hanna! - zawołał Gerrard. - Sprowadź nas na dół!
Szept silnika stał się jeszcze cichszy. Kiedy zaczęliśmy zwalniać, Hanna uniosła dziób statku, by utrzymać nas w powietrzu. Zaczynaliśmy opadać, nadal utrzymując kurs na elfa i kopiec.
Koń, na którym siedział jeździec był narowisty, z każdym krokiem naprzód coraz bardziej tańczył na boki. Elf wziął do ręki łuk i podpalił grot strzały. Z żołnierską wprawą wypuścił pocisk. Płomienie przecięły powietrze, a strzała z sykiem wbiła się w głowę ziemistego potwora.
Jeździec zawrócił swego wierzchowca. Przez chwile wydawało się, że obaj zamarli w bezruchu na widok Weatherlight. Wtedy znajdujący się tuż po statkiem kopiec poruszył się. Nozdrza konia zafalowały, a on sam ruszył w stronę drzew po drugiej stronie łąki.
Usłyszałem nagle jakieś poruszenie, a krzaki w pobliżu gigantycznej głowy poruszyły się jakby pod wpływem wiatru.
Głowa uniosła się z ziemi.
Z pokrytej brudem twarzy patrzyły białe oczy. Pod nimi znajdowały się podobne do wylotu jaskini usta, jakby stworzone do wiecznego krzyku z głodu. Z warg zwisały korzenie.
- Mleko Matek! - krzyknąłem w swym własnym języku.
Wielkie, błotniste ramiona poruszyły się, a palce zacisnęły na powierzchni ziemi. Potem, z dźwiękiem przypominającym błotną lawinę, istota poruszyła wielkimi jak wzgórza ramionami.
- To aboroth!
- Ostro w bok! - krzyknął Gerrard. - Pełna moc! Ostro w bok!
Silnik zaczął buczeć, a jego głos przeszedł po chwili w głośne wycie. Statek przechylił się na lewą burtę. Usłyszałem spod pokładu zdziwiony okrzyk goblina Squee. Gerrard stracił grunt pod nogami, próbował chwycić się relingu, chybił i zaczął ześlizgiwać się po pokładzie. Chwyciłem go za kołnierz.
Statek wyprostował się. Za burtą zaczęła drżeć ziemia. Gigant wstał. Weatherlight zatrząsł się, kiedy jego silnik osiągnął pełną moc, a my nabieraliśmy prędkości.
Aboroth zrobił pierwszy, niepewny krok, potem zaczął kroczyć pewniej. Przy czwartym kroku zaczął biec. W naszą stronę.
Mijaliśmy jeźdźca, a Gerrard powiedział - Nie musimy być szybsi niż ten potwór, musimy tylko wyprzedzić elfa - spojrzał na aborotha. Połowę dystansu dzielącego go od lasu pokonał kilkoma susami. - Gdybym był hazardzistą, postawiłbym w tym wyścigu na potwora.
- On nie ściga elfa - powiedziałem. Puste oczy spoczywały na nas, nie na jeźdźcu. W pobliżu drzew potwór minął elfa, niemal go przy okazji depcząc.
Potworne palce sięgnęły po żagle Weatherlight. Pazury wyglądały jak korony poszarpanych piorunami drzew. Niemal nas dosięgły.
Wtedy zatrzymały się.
Spomiędzy drzew pod nami rozległy się bojowe okrzyki. Elfi wojownicy, konno i pieszo, wypadli tłumem na polanę. Coś przedzierało się między drzewami tak, że ich korony drżały.
- Maszyny bojowe - powiedziałem. Nabierając ciągle szybkości, zobaczyliśmy je, maszyny z pni drzew związanych przy pomocy winorośli. Winorośle wiły się, skręcały i sięgały po kolejne pnie. Tak jak mięśnie poruszają kości, tak winorośl oplatała pnie drzew i nadawała im kierunek. Wyglądało to jak budujący się samodzielnie szafot. Maszyny przybrały kształt bezgłowego, beznogiego golema, a potem bitwa utonęła we mgle.
Silniki nadal pracowały pełną mocą. Gerrard krzyknął - Zmniejszyć ciąg! Wolniej! - ale Hanna nie słyszała go przez ryk maszynerii. Pokazałem jej rozkazy gestami. Weatherlight zwolnił, a odgłos silników opadł do buczenia, a potem do szeptu.
Ciągle trzymałem go za kołnierz. Powiedział - Dzięki za złapanie mnie, ale teraz możesz już puścić.
- Kiedy wydajesz rozkaz, pomyśl o statku. O tym, jaki wykona ruch - powiedziałem, puszczając go.
- Krótko mówiąc - powiedział z uśmiechem - trzymaj się!
Nie odwzajemniłem uśmiechu.
- Jak nazwałeś tę istotę?
Opowiedziałem mu o aborothach, o tym, jak czasem wyrastają z ziemi w pobliżu wiosek Llanowar. Kiedy się budzą, żyją tylko krótki czas, ale w czasie swego istnienia sieją wokół zniszczenie. Zwyczajem elfów jest przygotowywać się do bitwy w pobliżu tworzących się aborothów, prowokować ich po przebudzeniu i odciągać ich od wiosek. Jeśli aborothy są zajęte bitwą wystarczająco długo, kurczą się i umierają. Kiedy skończyłem, Gerrard powiedział - Gdzie się tego dowiedziałeś?
Uważnie dobierałem słowa, jakbym wybierał broń do walki.
- Od elfa Rofellosa - powiedziałem. Potem powoli dodałem - Mówił mi rzeczy, które przyjaciel opowiada przyjacielowi.
Gerrard spojrzał na mnie przeciągle.
- Rofellos był również moim przyjacielem.
- Czy to dlatego kpisz sobie z jego śmierci?
W jego oczach zabłysnął gniew.
- Rofellos był moim przyjacielem tak samo jak twoim! Nic nie rozumiesz?! - dotknął rękojeści miecza.
- Uważaj, gdzie kładziesz rękę - powiedziałem mu. I chociaż wiedziałem, jakich czynów dokonał, obraziłem go, odwracając się do niego plecami - i znalazłem się twarzą w twarz z Orim. Kosmyk brązowych włosów wysunął się spod nakrycia głowy, które zawsze nosiła. Jej oczy, podobnie jak włosy, były brązowe i miały w sobie jakąś miękkość.
Nie wiem jak ktokolwiek, minotaur lub człowiek, może zmarszczyć brwi ze złością i jednocześnie patrzeć z łagodnością. Ale tak właśnie wyglądała. Zawsze była w jej sposobie ubierania się i zachowaniu jakaś łagodność, choć była samicką kobietą urodzoną na surowej pustyni.
- Pozwól na słówko - powiedziała w języku minotaurów. Jak na kogoś, kogo usta nie są przystosowane do tego języka, jej akcent był doskonały. Większość ludzi mówiących w języku minotaurów - a spotyka się ich rzadko - zna tylko dialekt Hurloon. Orim znała zawiłości dialektu Talruum. Mówiła na tyle dobrze, że zaczynałem tęsknić za domem.
- Chodźmy - powiedziałem. Wszedłem na mostek i przejąłem od Hanny stery. O ile Orim sprawiała wrażenie łagodnej, o tyle Hanna była zawsze ubrana starannie i praktycznie. Spinała włosy jak wojownik. Potrafiła władać mieczem, choć była archeologiem i naszym nawigatorem. Powiedziałem do niej - Idź pomóc temu, który nic nie widzi, znaleźć inną łąkę.
Hanna spojrzała w stronę Gerrarda, który znowu stał przy relingu i wpatrywał się w szarość.
- Nie jest przyzwyczajony do patrzenia na świat z wysoka - powiedziała.
- Nie jest przyzwyczajony do wielu rzeczy - powiedziałem. - Między innymi do lojalności.
Hanna podeszła do luku. Powiedziała - Potrzebujemy go.
Kiedy odeszła, Orim stwierdziła - Swoim chłodem do Gerrarda mrozisz również Hannę. Wiesz, co do niego czuje.
- Nie - powiedziałem. - Nie wiem. Może kiedyś coś do niego czuła, zanim nas opuścił. Ale nie wiem, co czuje do niego teraz. Musi mieć wątpliwości.
- Ty masz coś więcej niż tylko wątpliwości, Tahngarcie. Słyszałam, jak napadłeś na niego ze wspomnieniami o Rofellosie. Gerrard opuścił nas, bo zraniła go śmierć przyjaciela.
- Czy śmierć Rofellosa nie odcisnęła i na mnie piętna? Stało się coś więcej. Rofellos poświęcił się dla statku i załogi. Opuścić Weatherlight, jak to zrobił Gerrard, to tak, jakby opuścić pamięć Rofellosa, odebrać jego śmierci sens.
- Czy myślisz, że Gerrard jest tchórzem?
- Mógłbym wybaczyć tchórzowi. Ale on jest dla nas więcej niż niebezpieczny. Nie można na nim polegać. A jego pierwszym rozkazem jest wyprawa do Llanowar, by odzyskać jego przyjaciółkę, Mirri. Dlaczego? Moglibyśmy znaleźć równych jej magów w setce portów. A ona jest równie mało odpowiedzialna jak Gerrard.
- Tahngarcie, Gerrard jest spadkobiercą Dziedzictwa. Jest, z mocy prawa, panem tego statku i wszystkiego, co się na nim znajduje, bardziej nawet niż Kapitan Sisay.
- Jak to możliwe, że ktoś taki jak on jest taki ważny? - wykrzyknąłem. - Jak? Sisay jest odważna! Poszedłbym za nią w Korytarze Bólu, w których Torahn męczy przeklętych! Ale Gerrard... Ten człowiek nie chce pogodzić się z rzeczywistością! Opiera się temu, co musi nastąpić!
Orim uśmiechnęła się.
- Tahngarcie, zanim przeszłam do sedna, ty już powiedziałeś to, co należało powiedzieć. Nie zostało już nic, co mogłabym dodać.
- Nie rozumiem, co masz na myśli.
- Przemyśl własne słowa, przyjacielu. Jest w nich mądrość - Opiera się temu, co stać się musi.
Miała dar do łamigłówek. Zostawiła mnie z tymi słowami wiszącymi w powietrzu.

* * *

Kiedy wylądowaliśmy, kolce, na których opierał się statek, wbiły się w miękką trawę łąki. Wyłączono silniki i Weatherlight osiadł miękko na ziemi.
Gerrard zebrał załogę na pokładzie.
- Hanna, Tahngarth i ja znajdziemy Mirri. Jesteśmy tu nieproszonymi gośćmi, a elfy mogą się nie ucieszyć na nasz widok. Orim, ty pozostaniesz na mostku. Jeśli zbliżą się elfy, nie patrzcie na to, jak przyjaźnie będą wyglądać. Macie natychmiast poderwać statek.
Orim odezwała się - Ale ja...
- Wiem. Jesteś uzdrowicielką, a nie pilotem. Ale będę potrzebował zarówno Tahngartha jak Hanny, chyba, że chcesz wziąć miecz i pójść zamiast Hanny.
Orim potrafiła się bronić, jeśli była taka potrzeba, ale jedynym ostrzem, z jakim kiedykolwiek ćwiczyła był skalpel - a i jego trzymała w dłoni nieczęsto. Jej sztuka uzdrawiania miała więcej wspólnego z naparami i balsamami. Powiedziałem jej - Przypomnę ci, jak działają przyrządy.
- Squee - powiedział Gerrard, a goblin, który wpatrywał się nerwowo w ścianę lasu, podskoczył na dźwięk swego imienia.
- Ja słuchałem!
- Nie mówię, że nie. Staniesz z Orim na czatach. Powiesz jej, jeśli zbliżą się elfy.
- Złe elfy! Nie lubią goblinów! Chcą zabić biednego mnie!
- Nie pozwolimy im - powiedziała Orim, kładąc łagodnie dłoń na ramieniu goblina. Jej dotyk nieco go uspokoił.
Potem Gerrard odezwał się do potężnej, srebrnej postaci stojącej z tyłu.
- Karn, twoim zadaniem będzie ochrona statku.
- Nie będę walczył - powiedział golem.
- Wiem. Po prostu przechadzaj się po pokładzie i wyglądaj groźnie.
Srebrna głowa skinęła powoli.
I tak wyruszyła wyprawa poszukiwawcza, pozostawiając Weatherlight w rękach niedoświadczonego pilota, strachliwego obserwatora i pacyfistycznego strażnika.

* * *

Gerrard szedł przodem. W środku szła Hanna, która cały czas sprawdzała wskazania kompasu. Moje wyczucie kierunku zaczęło zawodzić, kiedy tylko weszliśmy między drzewa, a od tamtej pory minęło już sporo czasu. Powiedziałem - Jak masz zamiar odnaleźć Mirri?
- Mam nadzieję, że to ona nas odnajdzie - powiedział Gerrard. - Jeśli nie, musimy znaleźć wioskę elfów.
Nie wyglądało to na zbyt dokładny plan. Szliśmy chwilę, zanim się odezwałem.
- To Llanowar. Możemy wejść prosto do wioski i nawet o tym nie wiedzieć.
Wtedy rozległ się przed nami śmiech. Ktoś powiedział - Ten, kto ma oczy, dostrzeże.
Gerrard zatrzymał się. Uniosłem swój topór, wpatrując się w cienie między drzewami. Nikogo jednak nie widziałem. Hanna odłożyła kompas i powiedziała - Przychodzimy w pokoju - powtórzyła to zdanie w języku elfów. Hanna nie może się równać z Orim jako lingwistka, ale i tak radziła sobie nieźle. Potem raz jeszcze powtórzyła - Przybywamy w pokoju.
- To widać - powiedział głos. - Dostrzegam, jak pokojowo twój rogaty przyjaciel pieści swój topór.
- Tahngarth - powiedział Gerrard - schowaj topór. - Mówiąc to, poruszył ramieniem w taki sposób, by wyglądało to na zwyczajny ruch, choć w rzeczywistości położył czubki palców na rękojeści sztyletu.
Opuściłem topór, ale nie miałem gdzie go schować. I czy oczekiwał, że stanę bezbronny przed strażnikiem, którego nawet nie widziałem?
- Przyszliśmy tu, by odnaleźć moją przyjaciółkę - powiedział Gerrard. - Ma na imię Mirri. Ona i ja znaliśmy osobę, która była spokrewniona z tym lasem. Nazywano go Rofellos.
- Wielu przychodzi tutaj, by wymieniać imiona - powiedział głos - ale znajomość imienia jest kiepską gwarancją.
- Zabierz więc nas do niej.
Śmiech.
- Tak. I pokaż intruzom, gdzie leży wioska.
- Poświadczy za nas, jeśli po nią poślesz.
- Och, przywołałem już kogo trzeba. Podniosłem alarm.
Nic nie słyszałem ani niczego nie widziałem, ale czułem, że mówi prawdę. Patrzyłem na otaczający nas las i nie widziałem nic poza drzewami, lecz wiedziałem...
Strażnik wyszedł spomiędzy drzew. Kiedy stał na ścieżce, nie potrafiłem powiedzieć, dlaczego wcześniej go nie widziałem. Nie ukrywał się, ale w jakiś sposób był ukryty.
Pędy winorośli przylegały do jego ubrania i siwych włosów, jakby cały był z nich zrobiony, a w dłoni miał kostur, z którego wyrastały kielichy kwiatów i świeże liście.
- Las niósł moje słowa - powiedział stary elf - i odpowiedziano na moje wezwanie. Jesteście otoczeni. Odłóżcie broń.
- Nie jest to coś, co nazwałbym miłym powitaniem - powiedział Gerrard. Jego ręce nie poruszyły się.
- Druid mówi prawdę - powiedziałem. - Patrzy na nas wiele oczu. Czuję to.
Lecz nawet kiedy to powiedziałem, moje palce nie chciały się rozewrzeć i upuścić topora na ziemię. W Salach Talruum, umarlibyśmy, zanim zdążylibyśmy opuścić broń. Ta jedna rzecz czyniła mnie i Gerrarda podobnymi. Wokół nas kryła się śmierć, a jednak nas zamroziła duma, a nie strach.
Hanna odpięła pas z mieczem i położyła go na korzeniach drzewa.
Z góry rozległ się nagle głos kobiety - Tylko kobiety mają jakiekolwiek maniery. A co do ciebie, Gerrardzie, to jeśli wyjmiesz sztylet, nie pożyjesz nawet na tyle długo, by tego pożałować.
Kiedy Gerrard popatrzył w górę, jego ręce opadły bezwładnie wzdłuż boków.
- Mirri?
Coś poruszyło się między gałęziami. Zobaczyłem złote futro upstrzone czarnymi cętkami. Kocia wojowniczka zeskoczyła na ziemię i stanęła w milczeniu u boku druida. Jej ogon uderzał w ziemię.
- Tahngarth - powiedziała. - Kiedy elf w Llanowar mówi ci, ze jesteś otoczony, prawdopodobnie mówi prawdę.
- Nie wątpię w to - powiedziałem, ale nadal nie mogłem wypuścić z dłoni topora.
- Ale pozwólcie, że to udowodnimy - powiedział druid. - Pokażcie się, synowie i córki Llanowar!
Ze wszystkich stron pojawiły się elfy, w ten sam tajemniczy sposób, co druid. Każdy z nich trzymał łuk. Każdy miał strzałę na cięciwie. Zaszeleściły liście. Na gałęziach było jeszcze więcej elfów. A ja nadal trzymałem topór.
- On się nigdy nie nauczy manier, nawet jeśli tuzin strzał wskaże mu właściwy kierunek - powiedziała Mirri, wskazując mnie gestem dłoni. - Ale poręczę nawet za niego.
- Twoje słowo to twoje życie, Mirri - powiedział druid.
- Moje życie - zgodziła się - za to, że Gerrard, Hanna i Tahngarth nie są wrogami Llanowar.
Druid skinął głową i postąpił krok naprzód.
- Kiedy wypowiadacie imię Mirri, nic to dla nas nie znaczy. Kiedy ona wypowiada wasze imiona, znaczy to dla nas wszystko. Jesteście tu mile widziani.
- Dziękujemy - powiedział Gerrard i uśmiechnął się do Mirri. - Lubisz dramatyczne wejścia. Od jak dawna nas obserwujesz?
Zielone oczy kociej wojowniczki zmrużyły się figlarnie.
- Od jakiegoś czasu.
- Czyli nie byliśmy w niebezpieczeństwie? - powiedziała Hanna, przypinając miecz. Elfy opuściły łuki. Kilku młodszych zbliżyło się, by nas dokładnie obejrzeć.
- Ależ byliśmy - powiedział Gerrard. - Nie byłoby zabawy, gdyby niebezpieczeństwo nie było prawdziwe. Prawda, Mirri?
- Weatherlight - przypomniałem mu.
- Tak, statek - powiedział Gerrard. - Wylądował na łące - wskazał gestem kierunek.
- To chyba - powiedziała Mirri - bardziej w tamtym kierunku.
Hanna zmarszczyła brwi i wyjęła kompas, ale Mirri mlasnęła niecierpliwie.
- Nie na wiele ci się on przyda - powiedziała. - Nie w Llanowar.
Uśmiechając się szeroko, jeden z młodszych elfów puknął w szkiełko kompasu i roześmiał się na widok zdziwienia na twarzy Hanny.
- Dotknął go, a igła zaczęła wirować!
Mirri powiedziała do Gerrarda - Weatherlight nic się nie stanie. Mogę posłać słówko Kapitan Sisay, jeśli chcesz.
Gerrard otworzył usta, ale ja byłem szybszy.
- Sisay została porwana. Musimy ją uwolnić. Pójdziesz z nami? Tak - i pójdziemy z tobą. Nie - i pójdziemy bez ciebie. Odpowiedz.
Ogon Mirri zafalował. Gerrard chciał coś powiedzieć, ale tym razem przerwała mu Mirri.
- Minotaur zadał pytanie, a ja udzielę mu odpowiedzi. Wioska, w której mieszkam jest niedaleko. Właśnie odkryto, że w pobliżu rośnie aboroth.
Na wzmiankę o potworze, elfy wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
- Nie mamy czasu, by budować maszyny wojenne, mogące go zniszczyć - mówiła dalej. - Więc elfy będą musiały walczyć własną odwagą i strzałami. A ja im pomogę.
- No to lecimy bez ciebie - powiedziałem, odwracając się.
- Kiedy aboroth powstanie, możemy go wspólnie zniszczyć - powiedziała Mirri. - Z pomocą Weatherlight.
Spojrzałem jej w twarz.
- Sisay nas potrzebuje. Lecimy bez ciebie.
- Czyli chcesz, żeby Mirri opuściła swych nowych przyjaciół, krewnych Rofellosa? - zapytał Gerrard.
- Nie! - krzyknąłem, a elfy, które stały najbliżej, odskoczyły. - Dodałem ciszej - Nie. Rofellos był moim przyjacielem. Mirri słusznie czyni. Zostaje, by pomóc krewniakom tego, który był bardzo dzielny. To dobry wybór. Ale czy my musimy też tak robić? Kto wie, jakie męki cierpi Kapitan Sisay?
- Tahngarth ma rację - powiedziała Hanna.
Gerrard spojrzał spokojnie na kocią wojowniczkę.
- Kiedy powstanie aboroth?
- Za dwa dni - odrzekła.
Gerrard spojrzał na Hannę, potem na mnie.
- Zostaniemy i pomożemy. Taka jest moje decyzja.
Otworzyłem usta, ale on podniósł dłoń i powiedział - Podjąłem już decyzję.
Poczułem, że moje dłonie zaciskają się na rękojeści topora. Pomyślałem o słowach, które kazała mi przemyśleć Orim. Opiera się temu, co musi nastąpić. Czy sądziła, że te słowa zmiękczą moje serce? Gerrard wiedział, że musimy się pospieszyć, by pomóc Sisay, ale pozwoli, byśmy zmarnowali tu dwa dni. Opiera się temu, co się musi stać, zaiste!



* * *

Następnego dnia zataczaliśmy koła nad wioską, której zagrażał aboroth. Wioska znajdowała się w kępie drzew w pobliżu rodzącego się potwora, a w każdym razie tak powiedziały nam elfy, które z nami leciały. Wśród tych drzew nie widziałem niczego, co sugerowałoby, że jest tam wioska, ale nie miałem przecież wzroku elfa.
Nie potrzebowałem go jednak, by dostrzec potwora. Patrząc z tej wysokości, trudno było zrozumieć, dlaczego elfy, znające tak dobrze swój las, nie dostrzegły tworzącego się wzniesienia aż do momentu, kiedy było już tak duże.
- Pagórek był tam zawsze - powiedział najwyższy z elfów. - Dowiedzieliśmy się, że tworzy się w nim aboroth, kiedy pagórek zaczął zmieniać kształt - zaledwie kilka dni temu.
- Dlaczego nie rozkopiecie wokół niego ziemi, by go zabić, kiedy jeszcze śpi? - zapytał Gerrard.
Dawno temu zadałem to pytanie Rofellosowi, kiedy opowiadał mi o aborothach. Ale rozkopanie pagórka sprawiłoby tylko, że nici mycelium schowałyby się głębiej, gdzie aboroth narodziłby się ze skał, a nie z ziemi. Formowałby się dłużej, ale powstałby silniejszy, większy i dłużej żyjący.
I tak elfy odpowiedziały Gerrardowi.
Plan, który miała Mirri był następujący. Elfy odciągną budzącego się aborotha od wioski. Bez maszyn wojennych nie mogły mieć nadziei na przeciwstawianie mu się zbyt długo, ale kiedy będzie nimi zajęty, Weatherlight będzie mógł podlecieć blisko do niego. Elfy z wyższego pokładu zasypią go strzałami, by przyciągnąć jego uwagę. A potem, jeśli nie uda mu się nas strącić na ziemię, Mirri rzuci na niego jakiś czar, błyskawicę, która raz jeszcze go rozproszy.
- Wtedy elfy znowu zaatakują - powiedziała Mirri. - Potem Weatherlight. I znowu. I w ten sposób, atakując na zmianę, będziemy mogli zapobiec temu, by aboroth wyładował na nas całą swą siłę. Po pewnym czasie skurczy się, osłabnie i umrze.
- A jeśli aboroth nie będzie się odwracał od jednego wroga do drugiego? - zapytałem. - Co wtedy?
Gerrard roześmiał się, choć ja słyszałem w jego głosie nutkę napięcia. Choć z pozoru był spokojny, tylko udawał.
- Co wtedy? Wtedy staniemy z nim oko w oko i będziemy walczyć najlepiej, jak potrafimy. A cóż innego?
- W sezonie na aborothy trudno jest wybierać swoje przeznaczenie - powiedział najwyższy elf.
Westchnąłem.
- A czy są tu jakieś inne sezony niż sezon na aborothy?
Elf uśmiechnął się.
- No właśnie.
Inny elf dodał - Ułożymy najlepszy plan, jaki nam się uda, a potem zobaczymy. Na dobre czy na złe, wiosna zawsze przychodzi po zimie.
- Może Gerrard opracuje lepszy plan - powiedziała Mirri. - Artefakty z ładowni statku mogłyby jakoś pomóc. Jak sądzisz, Gerrardzie? Zawsze lepiej niż ja władałeś takimi przedmiotami.
- Czyżby? - powiedziałem. Spojrzałem na Gerrarda. - Powiedział, że bardzo cię potrzebuje. Że znasz się na artefaktach. Że możesz dostroić kryształ Thran tak, by zabrał nas do Rath.
- Dostroić kryształ Thran? - powiedziała kocia wojowniczka. - Gerrard zawsze był lepszy w operowaniu artefaktami. Ja mam talent do czarów.
- Gerrardzie - powiedziałem - skłamałeś.
- Nie - odrzekł zimno. - Ona będzie wiedziała lepiej niż ja, jak dostroić kryształ.
Potrząsnąłem głową.
- Kłamałeś! Albo wprowadziłeś nas w błąd! Taka różniąca jak między lodem a zamarzniętą wodą - wskazałem na Mirri. - Chciałeś po nią przybyć, więc powiedziałeś to, co myślałeś, że musimy usłyszeć! - zostawiłem go tam z Mirri i elfami, którzy mogli zwątpić w niego tak bardzo jak ja.
Zluzowałem Hannę na mostku. Widziałem stąd, że Mirri i elfy nadal rozmawiają. Gerrard poszedł pod pokład. Po chwili przyszła do mnie Orim.
- Posunąłeś się za daleko - rzekła.
- A on poszedł do ciebie, błagać cię o wstawiennictwo. Okłamał nas, Orim.
- Nie. Miał nadzieję, że Mirri będzie wiedziała to, czego on nie wiedział.
- Straciliśmy przez to całe dni.
- Wiem.
- Ja wolałbym szukać kapitana bez jego pomocy i bez Mirri.
- Wiem.
- Nie ufam mu!
Orim powiedziała na to - Opiera się temu, co musi nastąpić. Czy przemyślałeś te słowa?
- Tak! I właśnie dlatego mu nie ufam!
- Nie myślałeś nad nimi wystarczająco długo lub wystarczająco ciężko.
Zeszła z mostka.

* * *

Wylądowaliśmy na polance, na której spał aboroth. Już niedługo miał się przebudzić, powiedziały elfy.
Poszedłem, by sprawdzić obrotowe łączenia masztów, olinowanie, i przy okazji, by poszukać Squee. Goblin chował się gdzieś zawsze, kiedy na pokładzie były elfy i zaniedbywał swoje obowiązki. Trzeba było pozamiatać mostek.
Na pokładzie spotkałem Gerrarda, miał zmarszczone czoło. Rozmyślał.
Czy oczekiwał przeprosin? Ja go nie przeproszę. Nawet na mnie nie spojrzał. Myślał chyba o czymś innym.
Znalazł Hannę i przechadzał się z nią po pokładzie, rozmawiając. W końcu rozkazał Karnowi, srebrnemu gigantowi, by poszedł z nim pod pokład. Długo byli zajęci w ładowni Weatherlight. Kiedy znowu pojawili się na pokładzie, golem niósł na plecach jakiś zawinięty w płótno bagaż. Cokolwiek tam miał, było to równie wielkie jak sam golem. Na rozkaz Gerarda golem zaniósł ciężar na wyższy pokład, z którego elfy miały razić aborotha strzałami. Pokład statku jęknął i wygiął się pod stopami golema.
Kiedy płótno opadło, moim oczom ukazał się piramidalny kształt kuźni Thran. Gerrard zabrał się do przywiązywania piramidy w miejscu. Jej boki pokryte były dziwacznymi symbolami. Gerrard miał na sobie naszyjnik - wielki i nieporęczny. Nawet ze śródokręcia widziałem, jaki miał wzór - złota twarz o czerwonych oczach i wysadzanych klejnotami ustach.
Co to było? Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że był to Dotykamień. Rozumiałem, jak ważne było Dziedzictwo. Wiedziałem, z jaką determinacją Sisay szukała składających się na nie artefaktów. Ale nie znałem nazw wszystkich, nie wiedziałem też, do czego służą.
Gerrard przywiązał kolejną linę do pachołka na pokładzie Weatherlight. Naparł na nią, by sprawdzić, czy dobrze trzymała, ale zostawił jej drugi koniec na pokładzie.
Nagle ziemia zatrzęsła się. Aboroth się budził.

* * *

Poszedłem na mostek, by przygotować statek do startu. Tam znalazł mnie Gerrard. Zaciągał właśnie rękawice.
- Kiedy będziemy w powietrzu, zapomnij o poprzednim planie - powiedział. - Podejdź do aborotha od tyłu. Blisko. Podchodź wolno, bym mógł zeskoczyć na jego głowę. Policz wtedy do dziesięciu i szybko uciekaj!
Co to za szaleństwo? Nie mogłem znaleźć słów, by zaprotestować, a on zniknął błyskawicznie. Pobiegł na górny pokład. Na pokład weszli także elfi łucznicy. Razem z Hanną przyłączyli się do Gerrarda. Orim weszła na pokład i podeszła do relingu. Pozostałe elfy wysypywały się z lasu na polankę z przygotowanymi łukami. Zobaczyłem też Mirri, która szła lekko przez trawę do innej części łąki.
- W górę! - krzyknął Gerrard.
I tak zrobiłem. Kiedy wznosiliśmy się w powietrze, białooki aboroth podniósł twarz z ziemi i zawył.

* * *

Co się stało potem? Jak nam się powodziło w tej bitwie przeciw aborothowi?
Przejdę do tego. Ale najpierw...
Czy nie mówiłem na początku, że płoną we mnie ognie sądu? I tak było. Urodziłem się jako Trzy Paciorki. Nadal noszę czerwone, niebieskie i zielone paciorki mego klanu na głowie. A Trzy Paciorki Talruum zawsze skore były od sądzenia i skazywania.
Orim powiedziała - Opiera się temu, co się musi stać.
Nie potrafiłem zrozumieć, co miała na myśli. Ale kiedy aboroth podniósł się z ziemi, a ja okrążałem go za jego plecami, zobaczyłem Gerrarda. Wykorzystując jakąś magię, sprawił, że kuźnia Thran zaczęła świecić.
Zbliżyłem się do głowy aborotha, a Gerrard krzyknął coś do elfów. Uśmiechnął się, kiedy z kuźni strzelił snop iskier, które upadły na aborotha. Dziwne blade ognie migotały na krawędziach kuźni.
Powierzchnia potwora zaczęła się zmieniać z błotnistej na bardziej lśniącą, gładką i twardą. Nity wyskakiwały na niej jak pryszcze.
Szaleństwo! Pomyślałem tak, bo wydawało mi się, że w ten sposób potwór stanie się silniejszy. Ale zrobiłem to, co mi kazał. Zwolniłem nieco, zawisłem nad głową istoty - wychylona za burtę Hanna gestami pokazywała mi, co robić. Z mostka, gdzie stałem, nie widziałem już aborotha. Gerrard przerzucił linę przez reling. Potem złapał ją mocno i zniknął mi z oczu.
Zacząłem liczyć. Zanim doliczyłem do dziesięciu, wydawało mi się, że mija wieczność.
Potem dodałem gwałtownie mocy, zanim jeszcze Hanna dała sygnał. Weatherlight zadrżał, po czym skoczył do przodu.
Okryty metalem aboroth popatrzył na nas, kiedy przelatywaliśmy nad jego ramieniem. Jedna z jego monstrualnych łap wyciągnęła się, by złapać i zmiażdżyć statek. Ale Gerrard zasiadł na czubku głowy aborotha, trzymając się go jedną ręką i przyciskając do niego amulet drugą. Wypowiedział formułę.
Aboroth zamarł.
Odwróciłem się i patrzyłem. Hanna wyjaśniła mi wszystko później. Kuźnia zmieniła aborotha w sztuczną istotę, maszynę jak Karn, którą można było włączać i wyłączać. A amulet, Dotykamień, był wyłącznikiem.
Piramida na dziobie nadal migotała. Od czasu do czasu aboroth próbował się ruszyć. Gerrard raz jeszcze dotknął amuletu, wypowiedział magiczne słowa i aboroth raz jeszcze zamarł.
I skurczył się. Kiedy go okrążaliśmy, aboroth stawał się coraz mniejszy i mniejszy. Gerrard cały czas siedział na jego głowie aż aboroth zmienił się w nicość, w pył.
Elfy wymachiwały łukami i krzyczały. Mirri przywołała błyskawicę, tylko na pokaz. Grom był pożegnaniem dla aborotha.
Opiera się temu, co się musi stać.
Pomyślałem o tych słowach. Pomyślałem o Kapitan Sisay, o tym, że również wiedziała, do czego służy amulet i kuźnia. Ale czy wiedziałaby, jak użyć ich razem?
Gerrard nie był wielkim czarownikiem, ale miał dar do posługiwania się Dziedzictwem - dar, którego nie miał nikt na Weatherlight, nawet sama Sisay.
Opiera się temu, co się musi stać. Gerrard uciekał przed prawdą, przed poświęceniem i bólem, który niesie z sobą prawda.
Ja również.
Osądziłem Gerrarda, bo taka jest moja natura. Ale nie osądziłem siebie.
Opiera się temu, co stać się musi. Orim miała na myśli mnie. To ja opierałem się temu, co musiało się stać.
Gerrard miał swoje wady. Ale potrzebowaliśmy go. Co więcej, on potrzebował nas, byśmy pomogli mu zostać tym, czym musiał być - człowiekiem godnym Dziedzictwa.
Kiedy wylądowałem na łące pełnej świętujących elfów, Orim podeszła do mnie na mostku.
- Opiera się temu, co się musi stać. Ale co ma się stać i tak się stanie - powiedziałem.
Uśmiechnęła się łagodnie.
- Nie znaczy to, że muszę go lubić - warknąłem. - I nie będę udawał, że go lubię.
Teraz również nic nie powiedziała, po prostu uśmiechała się nadal.
- Potrzebujemy go - przyznałem z westchnieniem.
Orim skinęła głową i zostawiła mnie samego na mostku. Mocno pociągnąłem za linę pokładowego dzwonu. Dzwoniłem niecierpliwie, raz za razem, aż wreszcie Gerrard i Mirri pożegnali się z elfami i wsiedli na pokład.
I opuściliśmy Llanowar pod komendą Gerrarda, pana Weatherlight.
Oby stał się człowiekiem godnym Dziedzictwa.
Tu kończy się Opowieść Tahngartha


Dodano: 2006-10-19 13:11:03
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fonstad, Karen Wynn - "Atlas śródziemia


 Fosse, Jon - "Białość"

 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

Fragmenty

 Grimwood, Ken - "Powtórka"

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS