NAST.pl
 
Komiks
  Facebook
Facebook
 
Forum

  RSS RSS

 Strona główna     Zapowiedzi     Recenzje     Imprezy     Konkursy     Wywiady     Patronaty     Archiwum newsów     Artykuły i relacje     Biblioteka     Fragmenty     Galerie     Opowiadania     Redakcja     Zaprzyjaźnione strony   

Zaloguj się tutaj! | Rejestruj

Patronat

LaValle, Victor - "Samotne kobiety"

Clarke, Arthur C. & Lee, Gentry - "Ogród Ramy"

Ukazały się

Esslemont, Ian Cameron - "Kamienny wojownik"


 Kagawa, Julie - "Dusza miecza"

 Pupin, Andrzej - "Szepty ciemności"

 Ferek, Michał - "Pakt milczenia"

 Markowski, Adrian - "Słomianie"

 Sullivan, Michael J. - "Epoka legendy"

 Stewart, Andrea - "Cesarzowa kości"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku"

Linki

Salvatore, R. A. - "Duch Demona"
Wydawnictwo: Isa
Cykl: Salvatore, R. A. - "Wojny Demona"
Data wydania: 2000
ISBN: 83-87376-65-5
Oprawa: miękka
Format: 115 x 175 mm
Liczba stron: 640
Tom cyklu: 2



Salvatore, R. A. - "Duch Demona" #4

ROZDZIAŁ 4

U BRAM RAJU

Pełen wdzięku i siły Nocny Ptak ześliznął się z grzbietu galopującego Symfonii. Strażnik uderzył o ziemię w biegu, naciągając Skrzydło Jastrzębia, podczas gdy Pony, siedząca za nim, przesunęła się do przodu, chwyciła wodze i utrzymywała Symfonię w pędzie pod kontrolą, bowiem błotnista ziemia była zdradliwa. Po mistrzowsku skręciła konia w lewo, okrążając podstawę szerokiego pagórka, kiedy Elbryan pobiegł w prawo.
Zanim Pony i Symfonia znaleźli się w połowie drogi, zauważyli trójkę goblinów, którą ścigali. Dwaj znajdowali się daleko z przodu, biegnąc jak szaleni ku osłonie w postaci zagajnika, ale trzeci zawrócił i okrążał wzniesienie z drugiej strony. - Zbliża się szybko! - krzyknęła Pony i pochyliła się nisko na Symfonii, skręcając konia ostrzej wkoło pagórka.
Symfonia zmylił krok, gdy goblin wypadł chwiejnie zza wzniesienia, trzymając się za strzałę utkwioną w gardle. Druga strzała trafiła go w pierś i powaliła w błoto.
- Pobiegli ku drzewom - powiedziała Pony do strażnika, kiedy się pojawił. - Zasadzą się tam - domyśliła się Pony.
Strażnik zwolnił i spojrzał na zagajnik, a potem, wyraźnie zgadzając się z nią, podszedł do martwego goblina i zaczął wyciągać strzały. Zrobiwszy to, podniósł się i zbadał wzrokiem okolicę, a po twarzy przemknął mu dziwny grymas.
- Możemy obejść zagajnik - przekonywała Pony. - Znaleźć najlepszy sposób, żeby się do nich dostać i uderzyć.
Wyglądało jakby Nocny Ptak jej nie słuchał.
- Elbryanie?
A strażnik wciąż się rozglądał, z ustami otwartymi i twarzą wyrażającą absolutny zachwyt.
- Elbryanie? - powtórzyła kobieta bardziej natarczywie.
- Znam to miejsce - odparł w roztargnieniu, a wzrok przeskakiwał mu z miejsca na miejsce.
- Mokradła? - spytała z niedowierzaniem, a jej twarz ściągnęła się w grymasie odrazy, gdy rozejrzała się po tej wyludnionej krainie. - Jak to możliwe?
- Przechodziłem tędy wracając do Dundalis - wyjaśnił. - Kiedy opuściłem elfy. - Podbiegł do znajdującej się nieopodal plątaniny brzóz, pochylając się nisko, jakby oczekiwał, że znajdzie pod nimi swoje dawne obozowisko. - Tak - stwierdził z podnieceniem. - Spałem w tym właśnie miejscu pewnej spokojnej nocy. Komary były nieznośne - dodał, zaśmiawszy się.
- A gobliny? - spytała Pony skinąwszy głową w kierunku odległego zagajnika.
- Rzeczywiście spotkałem tu gobliny, ale dalej na wschód, na skraju Mokradeł - odparł Elbryan.
- Mam na myśli tamte gobliny - stwierdziła stanowczo Pony, wskazując przed siebie.
Elbryan machnął ręką lekceważąco. W tej chwili gobliny nie miały dla niego znaczenia, nie wtedy, kiedy ta dawno przebyta droga stawała się coraz wyraźniejsza w jego umyśle. Ruszył w bok, mijając Pony i Symfonię, i spojrzał ponad plamą krzaków i pofalowaną ziemią na czarne sylwetki górskich szczytów, ledwo widocznych daleko na zachodzie, ich zarysy były srebrne w świetle zachodzącego słońca.
- Zapomnij o goblinach - rzekł znienacka Elbryan, chwytając Symfonię za uzdę. Poprowadził konia z jeźdźcem, odbijając bardziej w bok od zagajnika, kierując się bezpośrednio ku odległym górom.
- Zapomnieć o nich? - powtórzyła Pony. - Ścigaliśmy tę grupę przez dwadzieścia mil, aż na Mokradła i połowę drogi przez nie. Każdy kawałek mojego ciała puchnie od tysiąca ukąszeń komarów, a smród tego miejsca będzie się za nami ciągnął przez następny rok! A ty chcesz, żebym po prostu o nich zapomniała?
- Są nieistotne - stwierdził Elbryan, nie patrząc na nią. - Ostatnia dwójka z trzydziestu. Po tym, jak dwudziestu ośmiu ich kompanów zostało zabitych, wątpię, aby tak od razu pospieszyli ku Końcowi Świata.
- Nie powinieneś lekceważyć zdolności goblinów do wyrządzania szkód - odparła Pony.
- Zapomnij o nich - rzekł znowu Elbryan.
Pony pochyliła głowę i mruknęła cicho. Nie mogła uwierzyć, że Elbryan prowadził ją dalej na zachód, z dala od Leśnej Krainy, jeśli nawet zamierzał dać spokój dwójce goblinów. Ufała mu jednak i jeśli jej domysły były słuszne, to znajdowali się bliżej zachodniego skraju Mokradeł niż wschodniego. Im szybciej wydostaną się z tego paskudnego, pełnego owadów miejsca, tym bardziej będzie zadowolona.
Przez krótki czas podążali przed siebie, dopóki słońce nie zaczęło zachodzić nad odległymi górami, wówczas Elbryan zajął się rozbijaniem obozu. Ciągle jeszcze znajdowali się na Mokradłach, ciągle prześladowały ich bzyczące owady i, co jeszcze bardziej nie podobało się Pony, ciągle byli zbyt blisko tego zagajnika, w którym znikły gobliny. Raz za razem starała się zwrócić na to uwagę swemu towarzyszowi, ale on nie chciał o tym słyszeć. - Muszę udać się do Wyroczni - oświadczył.
Pony poszła za jego spojrzeniem ku podstawie wielkiego drzewa, z jednym korzeniem wystającym z ziemi tak, że pod spodem utworzyło się małe zagłębienie. - Dobre miejsce do siedzenia, kiedy napadną nas gobliny - odparła kwaśno kobieta.
- Były tylko dwa.
- Czyżbyś wątpił, że w tym paskudnym miejscu znajdą przyjaciół? - spytała Pony. - Moglibyśmy rozbić obóz z nadzieją na spokojną noc i przekonać się przed świtem, że walczymy z całą armią goblinów.
Wyglądało na to, że Elbryanowi skończyły się odpowiedzi. Przez chwilę gryzł dolną wargę, patrząc na pobliskie drzewo z wydrążoną podstawą, zapraszającą go do Wyroczni. Czuł, że musi się udać do wuja Mathera i to wkrótce, zanim te obrazy dawnego szlaku znikną z jego myśli.
- Idź i zrób, co musisz - rzekła mu Pony, rozpoznając dylemat odciśnięty na jego twarzy. - Ale daj mi kocie oko. Symfonia i ja rozejrzymy się za śladami wroga.
Elbryanowi prawdziwie ulżyło, kiedy zdjął z głowy obręcz i wręczył ją kobiecie. Był to podarunek od Avelyna Desbrisa, którym dzielili się z Pony zależnie od potrzeb. Nie mógł jej i tak używać w Wyroczni; zepsułoby to całą atmosferę medytacji, bowiem klejnot osadzony z przodu obręczy, chryzoberyl, bardziej znany jako kocie oko, pozwalał noszącej opaskę osobie widzieć wyraźnie najczarniejszą nocą, nawet w najciemniejszej z jaskiń.
- Masz u mnie dług za moją wyrozumiałość - poinformowała go Pony, zakładając obręcz na gęstą grzywę blond włosów. Jej ton i nagły uśmiech, jaki uniósł kąciki jej ust, powiedziały strażnikowi, cóż takiego miała na myśli, a zostało to jeszcze potwierdzone, gdy podskoczyła ku niemu chwilę później i pocałowała namiętnie.
- Później - powiedziała.
- Kiedy nie będą nas otaczały gobliny i insekty - zgodził się Elbryan.
Pony wskoczyła na siodło Symfonii. Mrugnąwszy do Elbryana obróciła konia i pokłusowała w narastający mrok - jednak z kocim okiem widziane przez nią obrazy pozostały wyraźne.
Elbryan patrzył, jak się oddala z głębokim uczuciem szacunku. Był to ciężki czas dla młodego strażnika, czas, kiedy wszystkie jego umiejętności, zarówno fizyczne, jak i umysłowe, były codziennie wystawiane na najwyższą próbę. Każda decyzja mogła doprowadzić do tragedii; każde posuniecie mogło dać wrogom przewagę. Jakże był szczęśliwy mając u boku Pony, taką rozważną, taką utalentowaną, taką piękną.
Westchnął, kiedy znikła z pola widzenia, a potem powrócił do czekającego go zadania: zbudowania właściwego miejsca na Wyrocznię i spotkania z wujem Matherem.
Rozpoznanie, że gobliny nie zrezygnowały z pościgu i szły tropem jej i Elbryana, nie zajęło Pony zbyt wiele czasu. A ślady, jakie znalazła, wykonując okrążenie, świadczyły, iż dwa gobliny rzeczywiście znalazły przyjaciół, kolejne gobliny, może aż z tuzin. Pony spojrzała przed siebie, z powrotem ku obozowi, który znajdował się teraz w odległości nie większej niż o milę od niej. Zdała sobie sprawę, że będzie musiała się bardzo spieszyć, aby przejechać obok goblinów i dostać się do Elbryana na czas.
- Wyrocznia - stwierdziła, potrząsając głową i wzdychając ciężko. Nakazała Symfonii, żeby się nie ruszał z miejsca, a potem sięgnęła do sakiewki po malachit. Wysunęła stopy ze strzemion, skupiając myśli na klejnocie, wzywając jego moc. A później zaczęła się unosić, mając nadzieję, iż ciemności będą tak całkowite, że ukryją ją przed bystrymi oczami goblinów.
Wzniosła się tylko na dwadzieścia stóp, a już dostrzegła stworzenia, zebrane wokół małego, dobrze ukrytego ogniska w kolejnym zagajniku, tylko kilkaset metrów od jej pozycji. Wiedziała, że nie rozbiły się na noc, podniecone rysowały coś na ziemi - zapewne którędy się zbliżą albo którędy będą prowadzić poszukiwania - przepychając się nawzajem i kłócąc.
Pony nie chciała zużywać zbyt wiele magicznej energii, więc powoli uwalniała moce lewitacyjne malachitu, powracając z powrotem na dół i lądując na grzbiecie Symfonii. - Czy jesteś gotowy na trochę zabawy? - spytała konia, odkładając malachit do sakiewki i wyjmując dwa inne kamienie.
Symfonia zarżał cicho, a Pony poklepała go po szyi. Nigdy jeszcze przedtem nie próbowała tej konkretnej sztuczki, a zwłaszcza nie wciągając w to konia, lecz przepełniała ją pewność siebie. Avelyn dobrze ją wyuczył, a biorąc pod uwagę nowo uzyskaną wiedzę o kamieniach - zrozumienie sięgające głębiej niż cokolwiek, co do tej pory znała - wierzyła całym sercem, że jest gotowa.
Pokierowała Symfonię ku obozowi goblinów, potem wzięła serpentyn i zaczęła gromadzić jego magię. W drugiej dłoni trzymała zarówno uzdę, jak i rubin, chyba najpotężniejszy kamień znajdujący się w jej posiadaniu.
Przy pomocy kociego oka Pony ostrożnie wybierała drogę. Kiedy znajdowali się w odległości zaledwie dwudziestu jardów, a dźwięki wydawane przez kłócące się gobliny zagłuszały stukot kopyt Symfonii, kobieta poprzez turkus podzieliła się z koniem swoimi zamiarami, a potem spięła potężnego ogiera do ostrego galopu, sama zaś pozwoliła myślom zapaść w serpentyn, wznosząc naokoło siebie i konia błyszczącą białą osłonę, co wyglądało, jakby ona i Symfonia wpadli do kadzi kleistej, mlecznej substancji.
Pony miała jedynie kilka sekund, aby zabezpieczyć osłoną ich oboje, zmienić ręce na uździe i unieść wysoko rubin, a potem zamknąć ochronną bańkę naokoło ręki pod klejnotem.
Gobliny zawyły i sięgnęły po broń, dając nura i przetaczając się, kiedy koń i jeździec z łoskotem kopyt znaleźli się pośród nich. Jedno ohydne bydlę miało wzniesioną włócznię, gotową do rzutu.
Pony na to nie zważała, nie widziała nic poza czerwonymi wirami w rubinie, nie słyszała niczego poza wiatrem w uszach i burzącą się, rosnącą mocą klejnotu.
Symfonia biegł prosto do celu, wprost do ogniska goblinów, a potem zatrzymał się gwałtownie i stanął dęba.
Gobliny krzyczały; niektóre ruszyły do ataku, inne zaś do ucieczki.
Nie dość daleko.
Pony wypuściła niszczącą moc rubinu, ogromną, wstrząsającą kulę ognia, która wybuchła z jej dłoni, obejmując zarówno gobliny, jak i drzewo, nagłym gorejącym piekłem.
Symfonia znowu stanął dęba i zarżał, wyrywając się szaleńczo. Pony trwała w miejscu, wołając do konia uspokajająco, choć wątpiła, żeby Symfonia mógł ją usłyszeć przez ogromny ryk ognia, czy choćby wyczuć jej kojące myśli w tym zgiełku pożogi. Pony ledwo widziała, dym kłębił się naokoło, ale pognała Symfonię do przodu, a jej osłona z serpentynu była tak mocna, że ani ona, ani koń nie poczuli wcale żaru. Minęli jednego leżącego goblina, tego, który unosił włócznię do rzutu, i Pony z obrzydzeniem spojrzała na poczerniałe stworzenie, wciąż trzymające mocno dopalającą się włócznię, aż jego podgrzana klatka piersiowa zapadła się z trzaskiem.
Wkrótce potem, koń i jeździec wychynęli z zagajnika w chłodniejszą noc i oddalili się, a wyczerpana i kaszląca Pony opuściła ochronną osłonę. - Wyrocznia - powtórzyła i westchnęła znowu, oglądając się na ogień.
Wiedziała, że żaden goblin nie ujdzie z tego kataklizmu.
Kiedy powróciła do obozu, zobaczyła Elbryana stojącego na skraju, wpatrującego się w ogień wciąż płonący o prawie milę od niego.
- Twoja sprawka - stwierdził raczej niż zapytał.
- Ktoś musiał zająć się goblinami - odparła Pony, ześlizgując się z wciąż podnieconego czarnego konia. - I powinno cię zainteresować, że ich liczba się powiększyła.
Elbryan uśmiechnął się do niej rozbrajająco. - Byłem pewien, że poradzisz sobie z każdą pojawiającą się sytuacją - powiedział.
- Kiedy ty bawiłeś się w Wyrocznię?
Uśmiech zniknął z twarzy strażnika, który powoli potrząsnął głową. - To nie zabawa - stwierdził z powagą. - Ale poszukiwanie, które może ocalić świat.
- Dzisiejszej nocy jesteś bardzo tajemniczy - zauważyła Pony.
- Jeśli na chwilę przestałabyś rzucać zniewagi i zastanowiłabyś się nad historiami, jakie ci opowiadałem o czasie spędzonym przeze mnie z dala od Dundalis, to zaczęłabyś pojmować.
Pony przekrzywiła głowę i przyjrzała się mężczyźnie, strażnikowi, wyszkolonemu przez elfy strażnikowi.
- Juraviel? - wyrzuciła nagle bez tchu, mając na myśli elfa, którego znała, przyjaciela i mentora Elbryana.
- I jego lud - powiedział Elbryan, wskazując brodą ku zachodowi. - Sądzę, że przypomniałem sobie drogę z powrotem do Andur`Blough Inninness.
Andur`Blough Inninness, powtórzyła Pony w myślach. Las Mgieł, gdzie leżał Caer`alfar, dom Touel`alfar, drobnych, skrzydlatych elfów Corony. Elbryan opowiadał jej wiele historii o tym zaczarowanym miejscu, ale na jej prośby, aby tam się udać, odpowiadał zawsze z frustracją, iż nie mógł sobie przypomnieć szlaku i że elfy pragnęły zachować prywatność, nawet przed nim, przed tym, którego zwą Nocnym Ptakiem, przed strażnikiem wyszkolonym w ich domu. Jeśli miał teraz rację, jeśli rzeczywiście mógł odnaleźć szlak wiodący z powrotem do domu elfów, to jego słowa o tym, że gobliny są nieistotne, były bardziej przekonujące.
- Wyruszymy rankiem - obiecał Elbryan wobec jej wyrażającego gorliwość wyrazu twarzy. - Przed świtem.
- Symfonia będzie objuczony i gotowy - odparła Pony, a jej niebieskie oczy błyszczały z podniecenia.
Elbryan wziął ją za rękę i zaprowadził do małego namiotu, jaki dzielili. - Czy masz jakieś czary, które odpędzą owady? - spytał wiedziony zachcianką.
Pony zastanowiła się nad tym przez chwilę. - Ognista kula powinna dać nam chwilę spokoju - odparła.
Elbryan obejrzał się ku wschodowi, na wciąż płonący i zdziesiątkowany zagajnik, potem zmarszczył twarz i potrząsnął głową. Ścierpi niewygodę kilku tysięcy komarów.
Żadne gobliny nie przeszkadzały im przez resztę nocy ani też w ciągu następnego dnia, kiedy opuścili Mokradła przez zachodnią granicę. Jak tylko ziemia stała się twardsza, obydwoje jechali już na grzbiecie Symfonii, a Elbryan popchnął konia do szybkiego tempa. Będąc połączony telepatycznie poprzez turkus, strażnik rozumiał, że Symfonia chciał biec ostro, że urodził się, aby biec ostro. I tak mknęli, rozbijając obóz tylko na kilka godzin w najciemniejszych momentach nocy i na naleganie Elbryana unikali goblinów, olbrzymów, powrie czy też innych rzeczy mogących odwrócić ich uwagę. Miał teraz tylko jeden cel, kiedy ów zawsze nieuchwytny szlak ku Andur`Blough Inninness pozostawał wyraźny w jego umyśle, a Pony nie sprzeciwiała się próbie wciągnięcia elfów w ich ciągłą walkę.
Poza tym kobieta miała z tego dodatkową korzyść. Po tych wszystkich czarownych opowieściach o dniach szkolenia na strażnika przytaczanych przez Elbryana, strasznie chciała zobaczyć las elfów.
Wykorzystała również przerwę w walce w innym celu. - Czy jesteś gotów, aby zacząć swoją nową karierę? - spytała pewnego jasnego ranka, kiedy Elbryan zwijał obóz narzekając, że zaspali i powinni byli znaleźć się na szlaku przed świtem.
Strażnik przekrzywił głowę z ciekawością.
Pony uniosła ku górze sakiewkę z kamieniami i potrząsnęła nimi mocno, gdy mina Elbryana skwaśniała. - Widziałeś, jaką mają moc - stwierdziła.
- Jestem wojownikiem, a nie czarodziejem - odparł Elbryan. - A z pewnością nie mnichem!
- A ja nie jestem wojownikiem? - spytała Pony chytrze. - Ile razy powaliłam cię na ziemię?
Elbryan nie mógł powstrzymać śmiechu. Kiedy byli młodsi, kiedy byli dziećmi w Dundalis, zanim nadeszły gobliny, on i Pony kilkakrotnie się siłowali, a Pony zawsze wychodziła z tego zwycięsko. A pewnego razu, po tym, jak Elbryan złapał ją za włosy, dziewczyna ciosem w twarz rozłożyła go na ziemi, pozbawiając przytomności. Te wspomnienia, nawet te o znokautowaniu, były dla Elbryana najszczęśliwsze ze wszystkich, potem bowiem nadszedł mroczny czas, pierwsza inwazja goblinów, a on i Pony zostali rozdzieleni na wiele lat, myśląc, że to drugie nie żyje.
Teraz był Nocnym Ptakiem, jednym z najwspanialszych wojowników na świecie, a ona władała magią, była czarodziejką wyszkoloną w posługiwaniu się świętymi klejnotami przez Avelyna Desbrisa, który był chyba najpotężniejszą osobą władającą magią na całym świecie.
- Musisz się nauczyć nimi posługiwać - nalegała Pony. - Przynajmniej troszeczkę.
- Wydaje mi się, że sama dobrze sobie z nimi radzisz - odparł Elbryan buntowniczo, chociaż sam był nieco zaintrygowany perspektywą posługiwania się potężnymi kamieniami. - Czy jako walcząca razem drużyna nie bylibyśmy osłabieni, gdyby niektóre kamienie znalazły się w moim posiadaniu?
- To by zależało od sytuacji - odpowiedziała Pony. - Jeśli zostałbyś ranny, mogę wykorzystać kamień duszy, aby uleczyć twoje obrażenia, ale co, jeśli to ja zostanę ranna? Kto mnie uleczy? A może zostawiłbyś mnie opartą o drzewo, żebym umarła?
Obraz wywołany przez tę myśl niemal zwalił Elbryana z nóg. Nie mógł uwierzyć, że ani on, ani Pony nie pomyśleli wcześniej o takiej możliwości - a przynajmniej nie wystarczająco mocno, aby coś w tej sprawie zrobić. Wszystkie jego obiekcje znikły i powiedział - Musimy znaleźć się na szlaku. - Uniósł rękę, kiedy Pony zaczęła protestować, jak się tego spodziewał. - Ale przy każdym posiłku i każdym postoju, będziesz mnie uczyć, zwłaszcza o kamieniu duszy - wyjaśnił. - Wszystkie godziny, kiedy nie będziemy spali, zostaną zatem wypełnione nauką i podróżą.
Pony zastanowiła się nad tym przez chwilę, a później skinęła głową na zgodę. Potem, z nagle rozmarzonym uśmiechem, zrobiła krok ku Elbryanowi i zaczepiła palcem o górę jego tuniki i wydęła swoje zmysłowe usta. - Wszystkie godziny? - spytała nieśmiało.
Elbryanowi zabrakło tchu, aby na to odpowiedzieć. To właśnie najbardziej kochał w tej kobiecie: umiejętność wytrącania go z równowagi, zaskakiwania go i kuszenia najprostszym stwierdzeniem, subtelnie znaczącymi ruchami. Za każdym razem, kiedy sądził, że mocno trzyma się ziemi, Pony udawało się uzmysłowić mu, że ziemia była tak niestabilna, jak ruchomy muł na Mokradłach.
Strażnik wiedział, że już i tak zbyt późno znajdą się na szlaku, ale wiedział też, że jeszcze przez jakiś czas nigdzie się nie wybiorą.

***

Co uderzyło ich najbardziej, to czysty majestat gór - nie można było tego inaczej opisać. Wędrowali po kamienistych szlakach, Elbryan na przedzie, sprawdzając drogę i wypatrując śladów. Pony szła za nim, trzymając Symfonię za uzdę, choć będąc telepatycznie połączony z tym dwojgiem ludzi, koń i tak poszedłby za nimi. Ani Elbryan, ani Pony nie odzywali się, bowiem dźwięk głosów wydawał się być tu nie na miejscu, chyba że głosy te wznosiłyby się w pochwalnej pieśni.
Dokoła nich wyrastały wielkie góry z białymi czapami, dotykającymi nieba. Czasami nad nimi, a czasami pod nimi przepływały chmury, a często wędrowali przez owo szare powietrze. Ciągle wiał wiatr, ale to tylko jeszcze bardziej wyciszało dźwięk, sprawiając, iż w tym majestatycznym miejscu panowała zupełna cisza i spokój. Szli zatem i patrzyli, pokorni wobec potęgi i chwały przyrody.
Elbryan wiedział, że znajdował się na właściwym szlaku, wiedział, że zbliżał się do miejsca przeznaczenia. To miejsce, tak potężne, tak oszołamiające, sprawiało wrażenie Andur`Blough Inninness.
Szlak się rozwidlał, kierując się ku górze i na lewo, oraz w dół, na prawo, wokół występu skalnego. Elbryan ruszył w lewo i skinął na Pony, aby poszła w prawo, domyślając się, że ścieżki wkrótce się skrzyżują. Wciąż się wspinał. Skręcił w lewo, kiedy usłyszał krzyk Pony. Pobiegł w dół, przecinając wyboistą ziemię pomiędzy ścieżkami, wskakując na wszelkie znajdujące się na jego drodze głazy, przeskakując tak pewnie jak górski kot. Jakże często Nocny Ptak biegł po takim terenie podczas owych lat szkolenia przez Touel`alfar!
Zwolnił tempo, gdy dostrzegł Pony stojącą spokojnie z Symfonią u boku. Kiedy znalazł się przy niej i poszedł za jej spojrzeniem ku skrajowi stromej przepaści, zrozumiał.
Pod nimi najwyraźniej znajdowała się dolina, ukryta jednak przed wzrokiem przez ścianę gęstej mgły, nieprzerwaną zasłonę szarości.
- To nie może być naturalne - rozumowała Pony. - Nigdy nie widziałam takiej chmury.
- Andur`Blough Inninness - odparł z zapartym tchem Elbryan, a kiedy skończył mówić, kąciki ust uniosły mu się w szerokim uśmiechu.
- Las Mgieł - dodała Pony, powszechne tłumaczenie elfich słów.
- Wisi nad nim chmura cały dzień, codziennie - zaczął wyjaśniać Elbryan.
- Niezbyt wesołe miejsce - przerwała mu kobieta.
Elbryan rzucił jej spojrzenie z ukosa. - Ależ jest wesołe - odparł. - Kiedy chcesz, aby takie było.
Tym razem przyszła kolej na Pony, aby z ciekawością przyjrzeć się swemu towarzyszowi.
- Nie jestem w stanie nawet zacząć tego wyjaśniać - wyjąkał Elbryan. Wydaje się szare tu z góry, ale pod spodem wcale tak nie jest. Zasłona jest złudna, a jednak taka nie jest.
- A cóż to znaczy?
Elbryan westchnął ciężko i szukał innego sposobu wyjaśnienia. - Tam na dole jest szaro, melancholijnie i pięknie - powiedział. - Ale tylko, kiedy chcesz, żeby tak było. Dla tych, którzy wolą spędzać dni w blasku słońca, jest go pod dostatkiem.
- Ta szara zasłona wygląda solidnie - stwierdziła z powątpiewaniem Pony.
- Pozory często mylą, jeśli chodzi o Touel`alfar.
Pony nie mogła nie zauważyć szacunku, z jakim Elbryan mówił o elfach, a spotkawszy kilka z nich, rozumiała ten szacunek - choć nie była w nich tak rozmiłowana i szczerze mówiąc uważała, że są trochę aroganckie i gruboskórne. Tym nie mniej, patrząc teraz na Elbryana, zauważyła jak był rozpromieniony, tak wyraźnie zachwycony i oczarowany, jakim go nigdy przedtem nie widziała.
Wiedziała, że źródło tego czaru znajdowało się tuż pod nimi. Przestała się wówczas sprzeczać, wierząc strażnikowi na słowo.
- Dopiero w tej chwili uzmysłowiłem sobie, jak tęsknię do dni spędzonych w Caer`alfar - rzekł cicho Elbryan. - I jak bardzo brakuje mi Belli`mara Juraviela, a nawet Tuntun, która przez te lata utrudniała mi życie.
Pony skinęła ponuro głową na wspomnienie Tuntun, dzielnej elfiej panny, która straciła życie w Aidzie, ratując Elbryana i ją przed jednym z potwornych dzieł demona daktyla, duchem mężczyzny oblanego magmą.
Elbryan zaśmiał się, rozwiewając posępny nastrój.
- O co chodzi? - zachęciła go Pony.
- Mleczne kamienie - odparł strażnik.
Pony spojrzała na niego z zaciekawieniem; opowiedział jej całkiem sporo o czasie spędzonym z elfami, ale tylko wspomniał o mlecznych kamieniach. Dzień w dzień, tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc młody Elbryan spędzał ranki z kamieniami. Przypominały gąbkę, choć były mocniejsze i bardziej masywne. Każdego dnia umieszczano je w bagnisku, gdzie nasiąkały płynem. Zadaniem Elbryana było wyławianie ich, noszenie do koryta, gdzie wyciskał z nich aromatyczną wodę, mieszaninę, którą elfy wykorzystywały do robienia słodkiego i mocnego wina.
- Temperatura mojego posiłku zależała od tego, jak szybko wydoiłem te kamienie - ciągnął dalej Elbryan. - Zabierałem kosz i biegłem do koryta, a potem wracałem jeszcze raz i jeszcze raz, dopóki nie zebrałem określonej ilości. W tym czasie elfy wykładały mój posiłek, gorący, że aż parował.
- Ale ty nie byłeś wystarczająco szybki i musiałeś jeść zimne - drażniła się z nim Pony.
- Na początku - przyznał Elbryan z całą powagą. - Jednak wkrótce potrafiłem zakończyć moje zadanie wystarczająco szybko, aby sparzyć się w język.
- Tak więc jadłeś wiele gorących posiłków.
Elbryan potrząsnął głową i uśmiechnął się rzewnie. - Nie - odparł. - Była tam bowiem zawsze Tuntun, zastawiała pułapki, spowalniała mnie. Czasami to ja byłem sprytniejszy i jadłem gorący posiłek. Wielokrotnie lądowałem w zaroślach, z nogami zaplątanymi w niewidoczne elfie sznury, i to często mając posiłek w zasięgu wzroku, patrząc, jak zupa przestaje parować. - Elbryan mógł teraz mówić o tym z rozrzewnieniem, wspominać z perspektywy zdobytej mądrości, znając wielką wartość tych często brutalnych lekcji, jakich udzielały mu Touel`alfar. Jakże silne stały się jego ramiona od wyciskania tych kamieni! A jakże odporny duchem stał się, mając do czynienia z Tuntun. Mógł się teraz z tego śmiać, ale takie traktowanie wielokrotnie prawie że przywiodło go do wymiany ciosów z elfką, a raz doprowadziło go do prawdziwej walki z nią - walki, którą sromotnie przegrał. Pomimo tego ostrego traktowania, poniżenia i bólu, Elbryan zaczął zdawać sobie sprawę, że w głębi serca Tuntun miała na myśli tylko jego dobro. Nie była jego matką ani siostrą, a wtedy jeszcze, nie była mu nawet przyjacielem. Była jego instruktorką, a jej metody, jakkolwiek bolesne, były bez wątpienia efektywne. Elbryan pokochał tę elfią pannę.
- Krew Mathera - rzekł drwiąco.
- Co?
- Tak mnie nazywała - wyjaśnił Elbryan. - I na początku opatrywała to ciężkim sarkazmem. Krew Mathera.
- Lecz wkrótce udowodniłeś jej, że to zasłużony tytuł - doszedł ich melodyjny głos zza całunu mgły, niezbyt daleko w dole od obydwojga.
Elbryan znał ten głos, tak jak i Pony. - Belli`mar! - wykrzyknęli razem.
Belli`mar odpowiedział na to zawołanie, wyłaniając się zza zasłony mgły, trzepocząc pajęczymi skrzydłami, które pomagały mu wspiąć się po stromym zboczu góry. Piękno elfa, złote włosy, złote oczy, ostre rysy i gibka postać, jedynie wzmocniło majestatyczną aurę tego miejsca i sprawiło, że dwoje ludzi zamilkło. Elbryan i Pony niemalże słyszeli muzykę przy każdym machnięciu prawie przezroczystych skrzydeł. Jego ruchy stanowiły taniec harmonii, doskonałej równowagi, komplement dla samej natury.
- Moi przyjaciele - powitał ich ciepło elf, choć Elbryan uchwycił w jego głosie nietypową ostrość. Juraviel wyruszył z nimi na wyprawę ku Aidzie, jako jedyny przedstawiciel elfiej rasy, ale poświęcił swoje miejsce w wyprawie, aby poprowadzić grupę wynędzniałych uciekinierów.
Elbryan podszedł i uścisnął dłonie elfa, jednak uśmiech strażnika nie trwał długo. Będzie musiał powiedzieć Juravielowi o losie jego przyjaciółki, elfy bowiem nie wiedziały, że Tuntun szła za ich grupą. Strażnik rzucił spojrzenie na swoją towarzyszkę, a wyraz jego twarzy ukazał Pony jego strapienie.
- Wiecie, iż demon daktyl został pokonany? - spytała Pony, aby zabrać się do rzeczy.
Juraviel skinął głową. - A pomimo to świat jest nadal niebezpiecznym miejscem - odpowiedział. - Daktyl został strącony, ale dziedzictwo szatana wciąż żyje w postaci potwornej armii szalejącej po cywilizowanych krainach, zamieszkałych przez ludzi.
- Może powinniśmy porozmawiać o tych mrocznych sprawach na dole, w dolinie - przerwał mu Elbryan. - Nadzieja jest wiecznie żywa pod pięknymi gałęziami Caer`alfar. - Zaczął schodzić w dół zbocza, ale Juraviel wysunął rękę, aby go zatrzymać, a z nagła ponura mina elfa wskazywała, że nie jest to kwestia do dyskusji.
- Porozmawiamy tutaj - rzekł cicho elf.
Elbryan wyprostował się i przyjrzał swemu przyjacielowi przez dłuższą chwilę, starając się rozszyfrować emocje kryjące się za tym nieoczekiwanym stwierdzeniem. Jak u wszystkich elfów, oczy Juraviela odznaczały się tą dziwną i paradoksalną mieszanką niewinności i mądrości, młodości i szacownego wieku. Elbryan nie dowie się niczego więcej, dopóki Juraviel nie powie tego wyraźnie.
- Zabiliśmy wiele goblinów i powrie, nawet olbrzymy, w drodze powrotnej na południe - stwierdził strażnik. - Wydaje się jednak, że nie poczyniliśmy większych postępów przeciwko hordzie.
- Pokonanie daktyla nie było drobną rzeczą - oświadczył Juraviel, a cień uśmiechu powrócił na jego twarz. - To Bestesbulzibar trzymał te trzy rasy razem. Nasi ... wasi wrogowie nie są teraz tak dobrze zorganizowani i walczą między sobą tak, jak i z ludźmi.
Elbryan prawie nie słyszał reszty zdania po tym, jak elf przypisał posiadanie wrogów jedynie ludowi Elbryana. Uświadomił sobie wówczas, że Touel`alfar wycofały się z walki, a było to coś, na co świat nie mógł sobie pozwolić.
- A co z uciekinierami, których eskortowałeś? - spytała Pony.
- Doprowadziłem ich bezpiecznie do Andur`Blough Inninness - odparł Juraviel. - Chociaż zaczepił nas sam demon daktyl - było to spotkanie, którego bym nie przeżył, gdyby pani Dasslerond we własnej osobie nie wyszła z elfiego domu, aby stanąć u mego boku. Udało się nam dotrzeć w bezpieczne miejsce, a ci osaczeni ludzie zostali doprowadzeni bezpiecznie z powrotem do własnego ludu, na południe. - Juraviel zaśmiał się, kończąc swą myśl. - Choć powrócili na południe bez paru najświeższych wspomnień.
Elbryan skinął głową, rozumiejąc, iż elfy potrafiły posługiwać się odrobiną własnej magii, także służącej zacieraniu kierunku, taką magią, jakiej użyli wobec niego. Pani Dasslerond zamierzała utrzymać położenie doliny w tajemnicy za wszelką cenę. Może dlatego Juraviel był zdenerwowany jego pojawieniem się tutaj, może, powracając, pogwałcił jakiś elfi kodeks.
- Tak bezpieczne, jak może być w tych czasach - stwierdziła Pony.
- To prawda - powiedział elf. - Bardziej jednak bezpieczne teraz niż było przedtem, dzięki wysiłkom Elbryana i Jilseponie, dzięki poświęceniu centaura Bradwardena i Avelyna Desbrisa. - Przerwał i wziął głęboki oddech, a potem spojrzał Elbryanowi prosto w oczy. - I Tuntun z Caer`alfar - zakończył.
- Wiesz? - spytał strażnik.
Juraviel skinął głową z ponurą miną. - Nie jesteśmy liczni. Mój lud i nasza społeczność są połączone na wiele sposobów, których ludzie nie mogą nawet zacząć pojmować. Dowiedzieliśmy się o śmierci Tuntun, gdy Tuntun zdała sobie z niej sprawę. Ufam, iż zginęła dzielnie.
- Ratując nas - odparł szybko Elbryan. - I ratując wyprawę. Gdyby nie Tuntun, Pony i ja zginęlibyśmy, zanim jeszcze dotarlibyśmy do legowiska daktyla.
Juraviel skinął głową i wyglądał na usatysfakcjonowanego tą odpowiedzią, a na jego pięknych rysach zagościł wielki spokój. - Zatem Tuntun będzie żyła wiecznie w pieśni - rzekł.
Elbryan przytaknął zgadzając się z tym, a potem przymknął oczy i wyobraził sobie elfy zebrane na polu w dolinie, pod rozgwieżdżonym niebem, śpiewające o Tuntun.
- Powinieneś opowiedzieć mi o szczegółach jej śmierci - powiedział Juraviel. - Ale później - dodał szybko, unosząc dłoń, zanim jeszcze Elbryan zaczął mówić. - Obawiam się bowiem, że są teraz pilniejsze sprawy. Dlaczego przyszedłeś?
Bezceremonialność tego pytania, niemalże oskarżycielski ton uraziły Elbryana. Dlaczego przyszedł? A dlaczego miałby tego nie zrobić, kiedy już przypomniał sobie drogę? Elbryanowi nigdy nie przyszło do głowy, że mógłby być niemile widziany w Andur`Blough Inninness, tym miejscu, które uważał za swój dom.
- To nie jest twoje miejsce Nocny Ptaku - wyjaśnił Juraviel, starając się zabrzmieć przyjaźnie, nawet współczująco, choć nie mógł nic na to poradzić, że same tylko wypowiadane słowa raniły Elbryana. - A przyprowadzenie jej tutaj bez pozwolenia pani Dasslerond...
- Pozwolenia? - zaoponował strażnik. - Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy? Po tym wszystkim, co dałem waszemu ludowi?
- To my daliśmy tobie - sprostował szybko Juraviel.
Elbryan zamilkł i zastanowił się nad tym. Rzeczywiście, Touel`alfar dały mu wiele, wychowały go od chłopaka, wyszkoliły na strażnika. Jednakże hojność była wzajemna, jak uświadomił sobie teraz młody strażnik, zastanawiając się nad ich związkiem w świetle owego suchego tonu, odzwierciedlającego podejście Juraviela. To prawda, że elfy dały mu wiele, ale w zamian dał im swoje życie. - Dlaczego mnie tak traktujesz? - spytał bez ogródek. - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Tuntun oddała życie za mnie, za moją wyprawę, a czyż powodzenie tej wyprawy nie przyniosło korzyści Touel`alfar, tak jak i ludziom?
Surowy wyraz twarzy Juraviela, spotęgowany przez ostre rysy, zmiękł nieco.
- Dzierżę Burzę - ciągnął dalej Elbryan, dobywając lśniącą klingę, broń wykutą przez elfy z okrytego tajemnicą srebrzca. - I Skrzydło Jastrzębia - dodał, ściągając łuk z ramienia. Skrzydło Jastrzębia wykonane było z ciemnej paproci, rośliny, którą uprawiały elfy i która wyciągała srebrzec z ziemi. - Obie bronie są od Touel`alfar - ciągnął strażnik. - Twój własny ojciec zrobił dla mnie ten łuk, dla swego ludzkiego przyjaciela i ucznia swego syna. A i Burzę noszę prawowicie, stawiwszy czoła wyzwaniu w postaci ducha mego wuja Mathera.
Juraviel uniósł dłoń, aby przerwać tę mowę. - Wystarczy - poprosił. - Twoje słowa są prawdziwe. Wszystkie. Nie zmienia to wszakże konkretnej sytuacji w danej chwili. Dlaczego przyszedłeś, mój przyjacielu, nieproszony, do tego miejsca, które musi pozostać okryte tajemnicą?
- Przyszedłem dowiedzieć się, czy twój lud pomoże mojemu w tym czasie wielkiej ciemności - wyjaśnił.
Na twarzy Belli`mara Juraviela pojawił się wielki smutek. - Ucierpieliśmy - wyjaśnił.
- Tak jak i ludzie - odparł Elbryan. - Zginęło o wiele więcej ludzi niż Touel`alfar, jeśli w ogóle zginęły jakieś elfy z Andur`Blough Inninness!
- Niewielu spośród mojego ludu zginęło - przyznał Juraviel. - Jednak śmierć jest tylko jedną z miar cierpienia. Demon daktyl przybył do naszej doliny. Tak naprawdę, to pani Dasslerond musiała zabrać tu tego plugawego szatana, aby go pokonać, kiedy to spadł na mnie, gdy starałem się uratować uciekinierów. Demon został odesłany, ale Bestesbulzibar, niech będzie przeklęte jego imię, pozostawił w naszej krainie szramę, ranę w samej ziemi, ranę, która nigdy się nie zagoi i która wciąż się rozszerza pomimo naszych wysiłków.
Elbryan spojrzał na Pony, a ta miała ponury wyraz twarzy. Nie musiał jej tłumaczyć implikacji.
- Nie ma dla nas innego miejsca na całym świecie oprócz Andur`Blough Inninness - ciągnął dalej ponuro elf. - A rozkład już się rozpoczął. Nasz czas minie, mój przyjacielu, i Touel`alfar odejdą z tego świata, staną się dla większości ludzi historiami opowiadanymi dzieciom przy ognisku, a wspomnieniem dla potomków tych niewielu, którzy, jak Nocny Ptak, znali nas dobrze.
- Zawsze jest nadzieja - odpowiedział Elbryan ze ściśniętym gardłem. - Zawsze jest jakiś sposób.
- A my go poszukujemy - zgodził się Juraviel. - Jednak na razie, nasze granice są zamknięte dla każdego, kto jest n`Touel`alfar. Gdybym do ciebie nie wyszedł, gdybyś zszedł we mgłę, która spowija nasz dom, zadusiłaby cię i ległbyś martwy na zboczu góry.
Pony, zaskoczona, wciągnęła głośno oddech. - Niemożliwe - powiedziała. - Nie zabilibyście Nocnego Ptaka.
Elbryan wiedział lepiej. Touel`alfar żyli w zgodzie z innym kodeksem niż ludzie, kodeksem, którego niewielu ludzi rozumiało. Elfy uważały każdego, kto nie należał do ich rasy, nawet tych wybranych do wyszkolenia na strażników, za istoty niższego rzędu. Touel`alfar mogły stanowić najwspanialszych sprzymierzeńców na świecie, walczyłyby do samej śmierci, aby ocalić przyjaciela, zaryzykowałyby wszystko ze współczucia, tak jak uczynił to Juraviel w przypadku uciekinierów. Jednak, gdy groziło im niebezpieczeństwo, elfy były nieugięte i Elbryan nie był wcale zaskoczony, dowiedziawszy się o zastawieniu takiej śmiercionośnej pułapki, aby trzymać obcych z daleka od ich ziemi w tym czasie zagrożenia.
- Czy ja jestem n`Touel`alfar? - spytał śmiało strażnik, spoglądając Juravielowi prosto w oczy. Zobaczył w nich ból, głębokie rozczarowanie elfiego przyjaciela.
- To nie ma znaczenia - rzucił Juraviel bez przekonania. - Mgła rozpoznaje jedynie fizyczną postać. Dla niej jesteś człowiekiem i nikim więcej. Dla niej naprawdę jesteś n`Touel`alfar.
Elbryan chciał na niego naciskać, chciał usłyszeć, co jego przyjaciel sądził o tej sytuacji. Zdecydował jednak, że nie pora na to. - Gdyby istniał jakiś sposób, w jaki mógłbym prosić o pozwolenie na przyjście i przyprowadzenie Pony, zrobiłbym to - rzekł szczerze. - Przypomniałem sobie ścieżkę, więc przyszedłem, to wszystko.
Juraviel skinął głową, zadowolony, a potem uśmiechnął się nagle i ciepło. - I cieszę się, że przyszedłeś - rzekł radośnie. - Dobrze znowu cię widzieć, dobrze wiedzieć, że ty... i ty - dodał, spoglądając na Pony - przeżyliście ciężką próbę Aidy.
- Wiesz o Avelynie i Bradwardenie?
Juraviel skinął głową. - Mamy sposoby zdobywania informacji - powiedział. - Stąd wiedziałem, że dwoje zbyt ciekawskich ludzi zbliża się do strzeżonych granic Andur`Blough Inninness. Wedle wszelkich raportów, tylko dwie postacie, Nocny Ptak i Pony, opuściły roztrzaskany Barbakan.
- Szkoda Avelyna - stwierdził ponuro Elbryan. - Szkoda Bradwardena.
- Avelyn Desbris był dobrym człowiekiem - zgodził się Juraviel. - Cały las będzie opłakiwał odejście Bradwardena. Jego pieśń była łagodna, a duch ognisty. Często siedziałem i słuchałem, jak gra na kobzie melodię tak pasującą do lasu.
Zarówno Elbryan, jak i Pony skinęli głowami na to stwierdzenie. Kiedy byli dziećmi w Dundalis, w lepszych, bardziej niewinnych czasach, słyszeli unoszoną wiatrem melodię kobzy Bradwardena, choć nie mieli wtedy pojęcia, kim był kobziarz. Ludzie z dwóch osad Leśnej Krainy, Dundalis i Zachwaszczonej Łąki, nie było bowiem wówczas Końca Świata, zwali nieznanego kobziarza Duchem Lasu i nie obawiali się go, rozumieli bowiem, iż istota zdolna do tworzenia tak porywająco pięknej muzyki nie może stanowić dla nich zagrożenia.
- Dość jednak o tym - rzekł znienacka Juraviel, wyciągając ze swego plecaka małą paczuszkę. - Przyniosłem jedzenie - dobre jedzenie - i Questel ni`Touel.
- Bagnówkę - przetłumaczył Elbryan, bowiem Questel ni`Touel było elfim winem wyrabianym z wody przepuszczonej przez mleczne kamienie. Czasami pod nazwą bagnówka handlowano nią z ludźmi sekretnymi kanałami, a był to elfi żart oznaczający zarówno bagnisko, z którego pochodził płyn, jak i stan umysłu, jaki z łatwością wywoływał u ludzi.
- Chodźmy i rozbijmy obóz - zaproponował Juraviel. - Z dala od tego wiatru i chroniący nas przed chłodem nadchodzącej nocy. Wtedy będziemy mogli jeść i rozmawiać wygodniej.
Dwójka przyjaciół zgodziła się chętnie, obydwoje uzmysłowili sobie wówczas, że ich wcześniejsze podniecenie wynikało jedynie z poszukiwania magicznej doliny. Teraz, kiedy kwestia Andur`Blough Inninness została rozstrzygnięta, mogli się odprężyć, żadne bowiem nie obawiało się kłopotów z goblinami, powrie czy nawet olbrzymami w takiej bliskości granic elfiego domu.
Kiedy zasiedli do posiłku, Elbryan i Pony przekonali się, że Juraviel nie przesadzał wcale w kwestii doskonałości przyniesionego jedzenia: jagód, dorodnych i słodkich, owoców nabrzmiałych pod łagodnymi gałęziami Caer`alfar i chleba przyprawionego odrobiną Questel ni`Touel. Juraviel nie przyniósł ze sobą dużo, było to jednak niezwykle sycące i rzeczywiście był to najwspanialszy posiłek, jaki ostatnio jedli.
Wino również pomogło, łagodząc ostrość krępującej natury ich spotkania, pozwalając Elbryanowi, Pony, a także elfowi odsunąć od siebie choć na chwilę poczucie ciągłego zagrożenie walką. Pozwoliło siedzieć i odpoczywać, zapomnieć, że świat pełen jest goblinów, powrie i olbrzymów. Rozmawiali o dawno minionych czasach, o szkoleniu Elbryana w dolinie elfów, o życiu Pony w Palmaris i okresie jej służby w armii króla Honce-the-Bear. Starali się, aby ich rozmowa była beztroska, głównie opowiadali sobie zabawne anegdoty, a liczne opowieści Juraviela dotyczyły Tuntun.
- Tak, znajdę sporo materiału na pieśń, jaką o niej planuję - rzekł cicho elf.
- Pieśń zagrzewającą do boju? - spytał Elbryan. - Czy też pieśń o łagodnej duszy?
Myśl, aby opisać Tuntun jako łagodną duszę sprawiła, że Juraviel zaniósł się śmiechem. - Och, Tuntun! - zawołał z dramatyzmem, skacząc na równe nogi, wyrzucając ręce ku niebu i śpiewając wymyśloną na poczekaniu piosenkę.

Och łagodna elfko, jakież to wiersze napisałaś,
By jak najlepiej się opisać?
Jakaż poezja spływa z twych ust w nastawione uszy Nocnego Ptaka?
Jednakże skoro trzymasz jego głowę w korycie, wątpliwym jest, czy ją słyszy!

Pony zawyła na to ze śmiechu, ale Elbryan utkwił w swym przyjacielu paskudne spojrzenie.
- Cóż cię trapi, mój przyjacielu? - zachęcił go Juraviel.
- Jeśli dobrze pamiętam, to nie Tuntun, lecz Belli`mar Juraviel wsadził mi głowę do koryta - odparł surowo strażnik.
Elf wzruszył ramionami i uśmiechnął się. - Obawiam się zatem, iż będę musiał napisać kolejną piosenkę - stwierdził spokojnie.
Elbryan nie mógł już dłużej utrzymywać tej poważnej miny i sam też wybuchnął śmiechem.
Ich spotęgowana bagnówką wesołość trwała przez kilka minut, aż wreszcie przygasła do cichego podśmiechiwania, sporadycznego chichotu. Potem nastąpiła zwyczajna, pełna zadumy cisza, cała trójka siedziała, a żadne nie kwapiło się, aby odezwać się pierwsze.
Wreszcie Juraviel podszedł z powrotem i przysiadł przy małym ognisku naprzeciw Elbryana. - Powinniście udać się na południowy-wschód - wyjaśnił. Do osad znajdujących się w połowie drogi między Dundalis a Palmaris. Tam najbardziej jesteście potrzebni i tam uczynicie najwięcej dobrego.
- To jest linia frontu? - spytała Pony.
- Jedna z linii frontu - odparł Juraviel. - Większe walki toczą się na dalekim wschodzie, wzdłuż wybrzeża, i na północy, w zimnej krainie Alpinadoru, gdzie potężny Andacanavar dzierży powierzony mu przez elfy sztandar strażnika. Obawiam się jednak, że Elbryan i Pony byliby jedynie małymi pionkami w tych wielkich bitwach, podczas gdy mogą odwrócić bieg wydarzeń w leżącej bliżej okolicy.
- Okolicy znajdującej się bliżej granic Andur`Blough Inninness - stwierdził chytrze Elbryan, z podejrzliwością odnosząc się do motywów elfa.
- Nie obawiamy się żadnych ataków ze strony goblinów ani powrie - odparł szybko Juraviel. - Nasze granice są bezpieczne przed takim przeciwnikiem. To głębsze zło, skaza demona daktyla... - przerwał, głos mu zamarł i pozwolił tej mrocznej myśli pozostać nie dokończoną.
- Jednak wy dwoje powinniście udać się do tych osad - powiedział w końcu. - Uczyńcie dla tych ludzi to, co uczyniliście dla ludzi z Dundalis, Zachwaszczonej Łąki i Końca Świata, a cały ten region może już wkrótce zostać uwolniony od dziedzictwa demona daktyla.
Elbryan spojrzał na Pony i obydwoje skinęli elfowi na znak zgody. Elbryan przyjrzał się wówczas uważnie swemu niedużemu przyjacielowi, szukając nie wypowiedzianych sygnałów, które podpowiedziałyby mu, jakie to wszystko miało znaczenie. Znał dobrze Juraviela i miał uczucie, jakby wiele spraw nie było tak pewnych, jak to dał do zrozumienia elf.
- Czy jesteście formalnie zaręczeni? - spytał znienacka Juraviel, zaskakując Elbryana.
Pony i Elbryan spojrzeli po sobie. - Nie było czasu ani okazji - powiedziała Pony, a potem dodała wzdychając ciężko - Powinniśmy byli poprosić Avelyna, aby poprowadził tę ceremonię. Czy byłby ktoś bardziej odpowiedni do tego zadania niż on?
- Jeśli jesteście sobie poślubieni w sercach, to jesteście poślubieni - zdecydował Juraviel. - Jednak powinna odbyć się ceremonia, formalna deklaracja złożona otwarcie, przed przyjacielem lub rodziną. To coś więcej niż uprawomocnienie, niż celebracja. To złożona otwarcie deklaracja wierności i wiecznej miłości, oświadczenie przed całym światem, iż istnieje coś wyższego niż ta cielesna postać, miłość głębsza niż zwykłe pożądanie.
- Pewnego dnia - obiecał Elbryan wpatrując się w Pony, jedyną kobietę, którą mógł kiedykolwiek kochać, rozumiejąc każde wypowiedziane właśnie przez Juraviela słowo.
- Dwie ceremonie! - postanowił Juraviel. - Jedna dla ludzkich towarzyszy a jedna dla Touel`alfar.
- Dlaczego miałoby to obchodzić Touel`alfar? - spytał Elbryan, z echem gniewu pobrzmiewającym w głosie, co zaskoczyło jego towarzyszy.
A dlaczego miałoby to nas nie obchodzić? - odparł Juraviel.
- Bowiem Touel`alfar obchodzą jedynie sprawy Touel`alfar - argumentował Elbryan.
Juraviel zaczął protestować, ale zobaczył, dokąd prowadzi ta pułapka i zamiast tego, jedynie się zaśmiał.
- Obchodzi was to - powiedział Elbryan.
- Oczywiście - przyznał Juraviel. - Cieszę się i cieszą się wszystkie elfy w Caer`alfar, że Elbryan i Jilseponie przetrwali wyprawę do Aidy i odnaleźli się nawzajem. Dla nas wasza miłość jest światłem świecącym w ciemnym świecie.
- Stąd wiedziałem - rzekł Elbryan.
- Co wiedziałeś? - spytali jednocześnie Juraviel i Pony.
- To, że ja... my - poprawił się, wskazując na Pony - nie jesteśmy n`Touel`alfar. Nie w oczach Belli`mara Juraviela.
Elf westchnął przesadnie. - Przyznaję - powiedział. - Poddaję się.
- Stąd też wiem coś innego - rzekł Elbryan, uśmiechając się od ucha do ucha.
- A cóż to takiego? - spytał Juraviel tonem udającym brak zainteresowania. - Cóż takiego innego wie mądry Nocny Ptak?
- A to, że Belli`mar Juraviel zamierza towarzyszyć nam w drodze na południowy-wschód - odparł Elbryan.
Oczy Juraviela rozszerzyły się na to. - Nie zastanawiałem się nad tym!
- To się zastanów - polecił mu Elbryan - ponieważ wyruszamy, cała nasza trójka, o brzasku. - Przetoczył się z dala od ognia, moszcząc się w swoich derkach. - Czas zapaść w sen - powiedział do Pony. - I czas, aby nasz przyjaciel powrócił do doliny i powiedział pani Dasslerond, że nie będzie go przez pewien czas.
Pony, znużona drogą i winem, zadowolona z posiłku, z przyjemnością legła na kocach.
Juraviel nie odezwał się ani słowem i przez jakiś czas się nie poruszył. Przed nim, zarówno Elbryan, jak i Pony oddychali już w rytmie głębokiego i pełnego zadowolenia snu, a za nim Symfonia zarżał cicho w nocnej ciszy. A potem elf oddalił się bezszelestnie w ciemność. Myśląc wciąż o propozycji Elbryana, pobiegł do swej pani.
Mimo iż zachowywał się cicho, jego odejście przebudziło Pony, której sen wypełniły niespokojne majaki. Czuła ciężar silnego ramienia Elbryana wokół siebie, czuła ciepło jego ciała zwiniętego obok. Cały świat powinien był być dla niej ciepły i szczęśliwy w tych objęciach.
Ale nie był.
Leżała przebudzona przez dłuższą chwilę, a potem Elbryan także się obudził, wyczuwając jej niepokój.
- Co cię trapi? - spytał cicho, wtulając się bardziej i całując ją w kark.
Pony zesztywniała, a strażnik to poczuł. Odsunął się i usiadł, a ona widziała jego ciemną sylwetkę na tle rozgwieżdżonego nieba. - Starałem się tylko cię pocieszyć - przeprosił.
- Wiem - odparła.
- Dlaczego zatem jesteś zła? - spytał.
Pony zastanawiała się nad tym przez dłuższą chwilę. - Nie jestem zła - stwierdziła. - Tylko przestraszona.
Teraz przyszła kolej na strażnika, aby przerwać i zastanowić się. Położył się z powrotem obok Pony, przewracając na plecy i patrząc na gwiazdy. Nigdy nie widział, żeby Pony była przestraszona - a przynajmniej od czasu, kiedy splądrowano ich domy - i był teraz pewien, że jej lęki nie były związane z żadnymi powrie ani olbrzymami, a nawet nie z demonem daktylem. Pomyślał o jej napięciu, kiedy jej dotknął. Wiedział, że nie była zła na niego, ale...
- Nie odzywałaś się, kiedy Juraviel mówił o małżeństwie - powiedział.
- Nie było zbyt wiele do dodania - odparła Pony, przetaczając się tak, aby być twarzą w twarz z Elbryanem. - Jesteśmy wspólnotą serc i umysłów.
- Ale?
Jej twarz się zachmurzyła.
- Boisz się zajść w ciążę - domyślił się Elbryan, a na twarzy Pony zagościł wyraz zdziwienia.
- Skąd wiedziałaś?
- Sama dopiero co powiedziałaś, że jesteśmy wspólnotą serc - odparł strażnik zaśmiawszy się lekko.
Pony westchnęła i owinęła ramię wokół klatki piersiowej Elbryana, całując go delikatnie w policzek. - Kiedy jesteśmy razem, czuję, że cały świat jest cudowny - powiedziała. - Zapominam o stracie Dundalis, stracie Avelyna, Bradwardena i Tuntun. Świat nie wydaje się tak straszny i ciemny, a wszystkie potwory uciekają.
- Jednak, gdybyś miała zajść w ciążę teraz, tutaj - rzekł Elbryan - wtedy te potwory znowu stałyby się realne.
- Mamy zadanie - wyjaśniła Pony. - Z tym darem, jaki dały ci Touel`alfar, i z tym, jaki dał mi Avelyn, musimy być dla ludzi czymś więcej niż tylko obserwatorami. Jak mogłabym dalej walczyć, gdybym była ciężarna? I jakiego życia zaznałoby nasze dziecko w tych czasach?
- Jakże mógłbym dalej walczyć, gdyby ciebie przy mnie nie było? - spytał Elbryan, przebiegając opuszkami palców po jej twarzy.
- Nie chcę ci nigdy odmówić - powiedziała Pony. - Nigdy.
- Zatem nie będę prosić - odparł szczerze Elbryan. - Powiedziałaś mi jednak, że są takie okresy każdego miesiąca, kiedy jest mało prawdopodobne, abyśmy poczęli dziecko.
- Mało prawdopodobne? - powtórzyła sceptycznie Pony. - Jakie prawdopodobieństwo jest dopuszczalne?
Elbryan zastanawiał się nad tym tylko przez chwilę. - Żadne - stwierdził. - Stawka jest zbyt wysoka, a cena zbyt wielka. Zawrzyjmy pakt, tu i teraz. Skończmy czekające nas sprawy, a kiedy świat znowu zostanie naprawiony, zwrócimy uwagę na nasze własne potrzeby i naszą własną rodzinę.
Powiedział to z taką prostotą i takim optymizmem, że ów pakt będzie tylko czymś przejściowym, że świat rzeczywiście będzie naprawiony, iż na twarz strapionej Pony wypełzł uśmiech. Przytuliła się wówczas bliżej, owijając się wokół Elbryana, wiedząc w sercu, że dotrzyma paktu i że ich miłość fizyczna poczeka aż nadejdzie właściwy czas.
Obydwoje spali spokojnie przez resztę nocy.
Juraviel był już z powrotem w małym obozowisku, kiedy Pony się obudziła i zobaczyła, że ich rzeczy zostały już spakowane i umieszczone na swoim miejscu na grzbiecie Symfonii. Słońce już wstało, choć wciąż wisiało nisko na wschodnim niebie.
- Powinniśmy być już w drodze - stwierdziła zaspana Pony ziewając i przeciągając się.
- Dałem wam tę jedną noc snu - odparł Juraviel. - Wątpię bowiem, abyście mieli wkrótce następną.
Pony spojrzała na Elbryana, wciąż smacznie śpiącego. Długi sen, dający wypoczynek, tak jak i inne przyjemności, będzie już teraz należał do rzadkości.
Ale tylko na krótko, przypomniała sobie z determinacją.


Dodano: 2006-10-19 15:11:34
Komentarze
-Jeszcze nie ma komentarzy-
Komentuj


Artykuły

Plaża skamielin


 Zimny odczyt

 Wywiad z Anthonym Ryanem

 Pasje mojej miłości

 Ekshumacja aniołka

Recenzje

Fosse, Jon - "Białość"


 Hoyle, Fred - "Czarna chmura"

 Simmons, Dan - "Modlitwy do rozbitych kamieni. Czas wszystek, światy wszystkie. Miłość i śmierć"

 Brzezińska, Anna - "Mgła"

 Kay, Guy Gavriel - "Dawno temu blask"

 Lindgren, Torgny - "Legendy"

 Miles, Terry - "Rabbits"

 McCammon, Robert - "Królowa Bedlam"

Fragmenty

 Lewandowski, Maciej - "Grzechòt"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga druga"

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #2

 Sherriff, Robert Cedric - "Rękopis Hopkinsa"

 Howard, Robert E. - "Conan. Księga pierwsza"

 Howey, Hugh - "Silos" (wyd. 2024)

 Wagner, Karl Edward - "Kane. Bogowie w mroku" #1

 Mara, Sunya - "Burza"

Projekt i realizacja:sismedia.eu       Reklama     © 2004-2024 nast.pl     RSS      RSS